Skip to main content

Pogoda była kapryśna, a my nie mieliśmy czasu do stracenia. Na Kasprowy Wierch postanowiliśmy wjechać kolejką. 

Wyjrzałem za okno. Szaro. Trzeci dzień z rzędu jest szaro i pada śnieg. No cóż, przynajmniej był czas żeby przywyknąć. W dodatku ogłoszono trzeci stopień zagrożenia lawinowego, co już w ogóle takim nowicjuszom, jak my, wybiło kilka pomysłów z głowy. Ustaliliśmy więc zgodnie, że wybierzemy się na wycieczkę do Doliny Gąsienicowej. Tam zazwyczaj jest ładnie, trasa nie powinna być trudna, a jak los się zlituje i chmury rozstąpią, to może nawet jakiś Kościelec się pokaże.

No i pakując plecak rzuciłem jeszcze okiem na kamerki internetowe, bardziej po to, żeby utwierdzić się w przekonaniu, że to jedyny, rozsądny wybór. Szok i niedowierzanie. Nad Kasprowym Wierchem świeciło piękne słońce. I co teraz? Iść do Gąsienicowej i stamtąd na szczyt? Warunki mogły się przecież zmienić w każdej chwili. Docierała do mnie powoli niepokojąca myśl. Jeżeli chcieliśmy w czasie tego wyjazdu cokolwiek zobaczyć, to musiałem dać się zaciągnąć do kolejki…

Jedziemy kolejką na Kasprowy Wierch

Jedziemy kolejką na Kasprowy Wierch

 

Nie przepadam za konstrukcjami wzniesionymi przez człowieka, a wizyty na niektórych wieżach widokowych powodują u mnie stany lękowe. Nie spodziewałem się więc niczego przyjemnego, ale to trochę jak z wizytą u dentysty. Jak trzeba, to trzeba. Wkrótce poczułem delikatne szarpnięcie i znalazłem się w powietrzu. No i w zasadzie był to koniec emocji, bo cała podróż na górę minęła błyskawicznie i powiedziałbym, że przyjemnie. Przykleiłem się do szyby i obserwowałem, jak powoli wynurzamy się nad chmury i w zasięgu wzroku pojawia się coraz więcej śnieżnobiałych szczytów. Wreszcie tatrzańska zima jakiej oczekiwałem.

Krywań hipnotyzuje

Krywań hipnotyzuje

 

Na górze, jak z procy wyskoczyliśmy z wagonika i zaczęliśmy się przeciskać między narciarzami, chcąc jak najszybciej rzucić okiem na otaczający nas świat. A ten był wręcz bajkowy, zupełnie odmienny od tego, który widzieliśmy na dole, pół godziny wcześniej. Panorama była zachwycająca, a doskonale widoczne Niżne Tatry zdradzały świetną przejrzystość powietrza. No, przynajmniej od południa, bo Podhale przykryte było szczelną warstwą niskich chmur. Oczywiście rzuciliśmy się do wykonywania dziesiątek zdjęć, ale szybko uświadomiliśmy sobie, że to jedyny plan, jaki mamy. Na szczęście okazało się, że mimo obfitych opadów, warunki są naprawdę niezłe. Postanowiliśmy więc pokręcić się po okolicy, a następnie zejść do Kuźnic przez Dolinę Gąsienicową.

Panorama Tatr Zachodnich z okolic Kasprowego Wierchu

 

Panorama Tatr Zachodnich z okolic Kasprowego

 

Ale nie tak od razu. No bo w zasięgu wzroku, ale też naszych możliwości, był Beskid. Taki mało wybitny szczyt, przekraczający 2000 metrów n.p.m. i znajdujący się pewnie kilkanaście minut marszu dalej. Ścieżka wyglądała bardzo przystępnie, ale początkowy, wąski odcinek nakazywał zachować czujność. Naradą bym tego nie nazwał, ale moja towarzyszka zaczęła rozważać, że może jednak ona pozwiedza okolice Kasprowego, a w tym czasie ja mógłbym sam zdobywać świat. Nie zdążyła jeszcze dokończyć zdania, gdy ochoczo odpowiedziałem: „Ok”, szykując się do dalszej drogi. Jak widać, niewiele mi trzeba, by kogoś „porzucić” w górach. Jedno słowo i idę dalej. Nie oglądając się więc za siebie, żeby przypadkiem koleżanka nie zmieniła zdania, ruszyłem do góry.

W drodze na Beskid

W drodze na Beskid

 

Fakt, pierwszy odcinek nie należał do przyjemnych, ale dalej warunki były naprawdę rewelacyjne. W lecie to chyba bardzo popularny kierunek spacerów, bo jak ktoś już tą kolejką wjedzie, to szuka względnie łatwego celu, żeby się trochę poszwendać na grani. Zimą oczywiście wszystko zależy od pogody, ale my trafiliśmy na piękne słońce, delikatny wiatr i mocno zmrożoną, wywianą pokrywę śnieżną. Maszerowało się znakomicie i wkrótce znalazłem się na wierzchołku. Góra zdobyta takim stylem „kolejkowym”, to żaden powód do przechwałek, ale widokami już śmiało można się chełpić. Przede mną pokazała się oczywiście dalsza część drogi na Świnicę, gdzie byłem już kiedyś latem, ale tym razem otoczenie było znacznie bardziej surowe.

Zimowa Świnica jeszcze nie dla mnie

Zimowa Świnica jeszcze nie dla mnie

 

Pięknie prezentował się Krywań, ale i nieodległa grań Hrubego Wierchu przyciągała wzrok. Podhale natomiast szczelnie przykrywały niskie chmury, które zazwyczaj uniemożliwiają obserwacje, no chyba że jest się takim szczęściarzem jak my, znajdując się ponad ich pułapem. Najciekawiej według mnie i tak wyglądały Niżne Tatry i pozostałe szczyty Tatr Zachodnich. Błękitne niebo i błyszczący śnieg tworzyły piękny kontrast.

Widoki naprawdę rewelacyjne

Widoki naprawdę rewelacyjne

 

No ale zimą jakoś kiepsko siedzi mi się na śniegu, a wiatr bywa naprawdę zimny, więc dosyć szybko postanowiłem wrócić na Kasprowy Wierch, do mojej koleżanki, by powstrzymać ją przed zbyt prędkim zapełnieniem karty pamięci. Droga minęła bez historii, chociaż muszę przyznać, że dopiero pierwszy raz w życiu znalazłem się na takiej wysokości zimą. I całe to surowe otoczenie, biała grań i błyszczące szczyty w oddali sprawiały, że czułem się tam rewelacyjnie.

Pora wracać na miejsce zbiórki

Pora wracać na miejsce zbiórki

 

Na Kasprowym było natomiast bez zmian, czyli pięknie. Świetnie było widać grań w stronę Czerwonych Wierchów, przez którą teraz przelewały się chmury. Strzeliliśmy sobie po fotce, potem po jeszcze jednej, a na koniec uwieczniliśmy zabraną ze sobą, autorską… biżuterię. Bo wiecie, w górach też można, a czasami nawet należy błyszczeć. Jeżeli więc interesują was np. bransoletki z górskimi lub folkowymi motywami, to zerknijcie pod ten link. Koniec reklamy.

A to nasza górska biżuteria w śniegu. Fajna, co?

A to nasza górska biżuteria w śniegu. Fajna, co?

 

W zejściu do Doliny Gąsienicowej nie ma zazwyczaj wielkiej filozofii, ale jakoś tak nie wiedzieliśmy za bardzo, jak się do tego zabrać. Wyraźna, przygotowana ścieżka prowadziła nieopodal trasy zjazdowej i była w tak dobrym stanie, że zaczęliśmy wątpić, czy to na pewno dla takich szarych, zwykłych piechurów. Strzałki i tyczki przekonały nas jednak na tyle, że szybko ruszyliśmy w dół.

Ruszamy do Doliny Gąsienicowej

Ruszamy do Doliny Gąsienicowej

 

Dokładnie w tym momencie zauważyliśmy, jak niskie do tej pory chmury zaczynają wspinać się wyżej. Ich pierwszą ofiarą stał się Kościelec, którego straciliśmy ostatecznie z oczu. Droga natomiast mijała nam rewelacyjnie i zaryzykowałby nawet, że szło mi się przyjemniej niż latem. Śnieg był ubity, zmrożony, a zęby raczków świetnie się w takim terenie odnajdywały. No, może ostatni fragment stawiał przed nami trochę większe wymagania, bo i śniegu było więcej i ubita ścieżka się skończyła, ale wkrótce zadowoleni zameldowaliśmy się na skrzyżowaniu szlaków.

Chmury pożerają biednego Kościelca

Chmury pożerają biednego Kościelca

 

Znów było szaro. Hala Gąsienicowa to wyjątkowo urokliwe miejsce i jeżeli będziecie kiedyś wybierać pocztówki z Zakopanego, to istnieje duża szansa, że na jednej z nich ujrzycie właśnie to miejsce. Dlatego trochę było nam przykro, że pogoda znowu schowała przed nami wyniosłe szczyty. Na całe szczęście poranne widoki i wizja ciepłej zupy w schronisku szybko wyleczyły nas ze smutku.

Schronisko zostawiamy już za sobą

Schronisko zostawiamy już za sobą

 

Znacie te obrazki, gdzie ludzie w kolejkach koczują przed sklepami, chcąc wyrwać kolejnego dnia „ekskluzywny” produkt? Tak mniej więcej w lecie wygląda Murowaniec i czasami faktycznie trudno gdziekolwiek się wcisnąć. Zimą natomiast jest trochę luźniej i jakby tak bardziej przytulnie, stąd pozwoliliśmy sobie na dłuższy odpoczynek. Nie, żeby wjazd kolejką jakoś mocno wyssał z nas siły, ale zawsze to miło zagrzać się w ciepłym pomieszczeniu. Wydawało mi się w międzyczasie, że słońce walczy jeszcze z chmurami, ale żadnych, rozległych widoków już nie zobaczyliśmy. Nie oznacza to natomiast, że byliśmy zawiedzeni. Bo już pierwsze kroki zapowiadały bardzo klimatyczny powrót, tak różny od tego, co podziwialiśmy na Kasprowym Wierchu.

Hala Gąsienicowa zimą

Hala Gąsienicowa zimą

 

Wybraliśmy zejście niebieskim szlakiem przez Boczań, bo ten prowadzący przez Jaworzynkę narażony jest podobno na lawiny, a ten teoretycznie najbezpieczniejszy, czarny z Brzezin, był nam wyjątkowo nie po drodze. Spokojnie podchodziliśmy w stronę Przełęczy między Kopami, gdzie po raz ostatni widzieliśmy słońce i majaczące szczyty w oddali. Wkrótce widoczność spadła do kilkudziesięciu metrów, co nie tylko było ciekawym przeżyciem, ale też uświadomiło nam, że zgubić się w górach wcale nie jest tak trudno.

Widać coraz mniej, ale klimat dopisuje

Widać coraz mniej, ale klimat dopisuje

 

Owszem, ten odcinek nie jest trudny nawigacyjnie, znaliśmy go z poprzednich wędrówek, a wydeptane ślady sprowadzały w pożądanym kierunku, ale na grani, w czasie mocnego wiatru łatwo o fatalną w skutkach pomyłkę. Nie będę się jednak silił na żadne rady, bo doświadczenia wielkiego nie mam. Natomiast jeśli zimowe Tatry też będą dla was nowością, to na pewno nie warto szarżować.

Teraz przez Boczań na dół

Teraz przez Boczań na dół

 

W lesie oczywiście było już łatwiej, ale też zdecydowanie ładniej, niż jeszcze przed chwilą. Pokryte śniegiem drzewa nierozerwalnie kojarzą się z zimą, która chyba z każdym rokiem staje się coraz łagodniejsza. W Tatrach natomiast śniegu nie brakowało i w takiej atmosferze schodziliśmy powoli do Kuźnic. Wydawać by się mogło, że ten szlak to banał, ale o tej porze roku wypada zachować szczególną uwagę. Miejscami musieliśmy się zmagać z prawdziwą taflą lodu i jakoś trudno wyobrazić mi sobie wygibasy kogoś, kto mierzyłby się z takim odcinkiem bez choćby raczków.

Bez raczków ani rusz

Bez raczków ani rusz

 

To był naprawdę udany dzień, chociaż wcale na taki się nie zapowiadał. Po szarych i pozbawionych widoków wycieczkach na Nosal i do Doliny Kościeliskiej, mieliśmy już tak duży apetyt na odrobinę słońca, że praktycznie od razu dałem się zapędzić do kolejki kursującej na Kasprowy Wierch. I absolutnie tego nie żałuję, bo pogoda pogorszyła się już po kilku godzinach, więc idąc pieszo znów nie zobaczylibyśmy za wiele. Tym razem udało nam się przechytrzyć Matkę Naturę! Zimowe, tatrzańskie panoramy zostaną ze mną na długo.

Nie tylko ze względu na wspomnienia i liczne fotografie, ale też ze względu na kłopoty z… oczami. Bo jakby to powiedzieć – pomyślałem o wszystkim, tylko nie o okularach przeciwsłonecznych. Nie idźcie więc w moje ślady i dbajcie o wzrok. Natomiast poznając zimowe Tatry, pewnie warto stosować metodę małych kroków, wybierając się na spokojne i bezpieczne wycieczki. O tej porze roku potrafią wyglądać naprawdę pięknie, tak więc nawet krótkie spacery mogą dostarczyć przyjemnych wrażeń. No, a na koniec film! Zachęcam do subskrybowania.

 

Zapisz się do newslettera i bądź na bieżąco z nowymi wpisami

 

Pochłonęły Cię górskie wędrówki?

Sprawdź mój wyjątkowy przewodnik górski

Przydatne? Dzięki za napiwek!

Postaw kawę

Dołącz do Patronów

Wspieraj na Patronite
Mateusz Stawarz

Miłośnik machania nogami i kawy we wszystkich postaciach. W 2015 roku założyłem tego bloga – Zieloni w podróży. Chwile później swoimi przygodami postanowiłem dzielić się również w formie filmów. Dlaczego akurat „Zieloni w podróży”? To proste. Kiedy lata temu rozpoczynałem swoją turystyczną przygodę z kolegą, o wędrówkach nie mieliśmy zielonego pojęcia.

4 komentarze

  • Piotr pisze:

    Czy Niżne Tatry to łańcuch górski na horyzoncie zdjęcia głównego do artykułu?

  • Artur Szymanowski pisze:

    Widoki z Kasprowego, klasyk 🙂

    A zdziwiłbyś się ile ludzi potrafi po takim lodzie zasuwać do góry czy w dół bez żadnych raczków, a często w obuwiu adekwatnym bardziej na Krupówki niż na górski, zimowy szlak 😉

    • Mateusz pisze:

      Pewnie bym się nie zdziwił, bo znam ludzką fantazję 😀 Do tej pory kręciłem się zimą po Beskidach i tam raczej nie korzystałem z raczków. No, ale przyznam, że to naprawdę znacznie poprawia komfort chodzenia. Aż się nie spodziewałem 😀

Zostaw komentarz

×