Kiedy wspominam wyjazdy w Tatry, przed oczami ciągle pojawia się Kościelec.
Nie będzie w tym ani trochę przesady jeśli powiem, że Kościelec przykuł moją uwagę już bardzo dawno temu. W liceum, podczas wycieczki szkolnej, siedziałem nad Czarnym Stawem Gąsienicowym i zastanawiałem się, czy na ten majestatyczny szczyt w ogóle prowadzi jakiś szlak. Czy ktoś tam wchodzi poza taternikami?
O górach nie miałem wtedy „zielonego” pojęcia. Rzeczywistość pokazała po latach, że na wierzchołek nie tylko da się wejść, ale że prowadzi tam najzwyklejszy w świecie szlak turystyczny. No, może nie tak do końca, szlak na Kościelec, rzeczywiście uchodzi za dosyć trudny. Zapewnia jednak masę satysfakcji.
Taki widok przykuł moją uwagę podczas ostatniej wizyty w Tatrach i nieustannie dręczył moje górskie ambicje.
[O wycieczce w skrócie]
Dystans: 17 km
Suma podejść: 1420 m
Czas przejścia: 7:45 h
Szlak biegnie w Tatrzańskim Parku Narodowym
Wstęp płatny
Na Hali Gąsienicowej znajduje się Schronisko PTTK Murowaniec
Szlak uchodzi za trudny
Brak sztucznych ułatwień
Dlaczego warto wybrać się na Kościelec?
Kościelec to jeden z najbardziej charakterystycznych szczytów w polskiej części Tatr Wysokich. Swojej popularności nie zawdzięcza jednak wysokości, bo wznosi się raptem na 2155 m n.p.m., co chociażby przy Rysach (2501 m n.p.m.) jest wynikiem mizernym.
Gdyby więc porównać go do innych, tatrzańskich wierzchołków, wyglądałby pewnie jak ja w towarzystwie koszykarzy. Góra ta ma jednak szczęście do sylwetki i lokalizacji, bo to właśnie ona kradnie wzrok w trakcie wycieczek na Halę Gąsienicową. Wyniosły i piramidalny szczyt potrafi oczarować, więc nie dziwi fakt, że co roku przyciąga kolejnych śmiałków.
Hala Gąsienicowa. Świnica i Kościelec w tle
Wejście na wierzchołek nie należy do banalnych i wymaga pewnego oswojenia się z wysokością i przestrzenią. W drodze na Kościelec nie znajdziecie żadnych, sztucznych ułatwień, które pomogłyby wam w trudniejszych momentach. Ma to swój niewątpliwy urok, bo kontakt ze skałą dostarcza niesamowitej frajdy. Takie poprowadzenie szlaku nie każdemu jednak przypadnie do gustu, więc warto być świadomym tego, co czeka po drodze do celu.
W drodze na szczyt brakuje sztucznych ułatwień
Dobrym „przetarciem” przed wycieczką na Kościelec mogą być wędrówki na Kozi Wierch szlakiem z Doliny Pięciu Stawów, albo na Szpiglasowy Wierch również z tej doliny. Poziom ich trudności jest odpowiednio niższy, a to pozwoli wam znaleźć odpowiedź na jedno z ważniejszych, górskich pytań: „Czy ja przypadkiem nie mam lęku wysokości?”
Gdzie zaparkować i jak dojechać?
Na Halę Gąsienicową wyruszyć można z dwóch miejsc. Pierwszym, klasycznym i zdecydowanie ciekawszym są Kuźnice. To wysunięta na południe część Zakopanego, do której własnym samochodem tak po prostu wjechać nie można. Samochód najwygodniej pozostawić więc na parkingu w okolicach ronda Jana Pawła II, konkretnie na ulicy Bronisława Czecha. Jeśli będziecie wcześnie, szczęścia możecie próbować również przy Bulwarach Słowackiego. Dalej czeka was marsz na piechotę w kierunku szerokich wrót Tatrzańskiego Parku Narodowego, co powinno zająć mniej więcej 30 minut.
Kuźnice
Kto planuje oszczędzać nogi, żeby sił wystarczyło na atak szczytowy, ten z pewnością się ucieszy, że w stronę Kuźnic kursują liczne busy. No, chyba że trafi się jakiś remont. To także wygodne rozwiązanie dla tych z was, którzy planują wycieczki w oparciu o komunikację publiczną.
Podwózkę można łapać bezpośrednio w okolicach ronda, albo przy zakopiańskim Dworcu PKS. Koszt uzależniony jest od liczby pasażerów, a rozkład jazdy… nie istnieje. Kierowca rusza, gdy znajdą się chętni. Szczerze natomiast taką opcję polecam, bo droga do Kuźnic to właśnie to – droga.
Alternatywę stanowić może start w Brzezinach. Przy drodze Oswalda Balzera znajduje się parking i start szlaku czarnego, przez Dolinę Suchej Wody. Uchodzi on jednak za niezbyt ciekawy, mimo że ścieżka nie stwarza większych problemów. Wybierzcie go tylko wtedy, jeśli macie konkretny powód. No, albo zimą, gdy jest spore zagrożenie lawinowe.
Kuźnice przed świtem
Boczań i Jaworzynka, czyli wybór bez znaczenia
Wycieczka zaczyna się dosyć typowo, bo najpierw trzeba się rozstać z pieniędzmi, kupując wejściówkę do parku narodowego. Chwilę później natomiast życie przedstawi wam dwie możliwości dotarcia na Halę Gąsienicową. No i jak to w życiu bywa, nie ma tak naprawdę znaczenia, którą ze ścieżek wybierzecie. Oba warianty łączą się i tak na Przełęczy między Kopami, czyli kawałek przed samą doliną.
Niebieski szlak jest nieco bardziej widokowy
Żeby było jeszcze ciekawiej, to zarówno szlak niebieski, jak i żółty, są niemal tak samo długie. Czego byście nie wybrali, czekać was więc będzie 2:10 h marszu. W tym czasie pokonać trzeba blisko 4,5 km i około 570 metrów w pionie. Pewne różnice pomiędzy tymi ścieżkami jednak istnieją i kto wie, być może któraś z nich bardziej przypadnie wam do gustu.
Tuż przed świtem na szlaku przez Boczań
– Szlak niebieski przez Boczań i Skupniów Upłaz to klasyk. Złote dziecko tatrzańskiej turystyki. Podejście w drodze do celu rozkłada się równomiernie na całym dystansie, co oznacza, że jak już rozkręcicie łydki, to dalej jakoś pójdzie. W czasie błogiego marszu nie brakuje też widoków, więc czas mija naprawdę przyjemnie.
– Szlak żółty przez Dolinę Jaworzynkę jest z kolei nieco zwodniczy. Nie brakuje mu uroku, a i sama dolina świetnie nadaje się na cel krótkiej wycieczki. Ścieżka jednak przez długi czas leniwie sunie przed siebie, żeby tuż przed przełęczą wyskoczyć do góry. Typowych panoram nieco brakuje, ale klimat doliny i pasterskich szałasów też może się podobać.
Który więc wybrać? Najlepiej… oba. W drodze na Kościelec wybierzcie szlak niebieski przez Boczań, a w czasie powrotu odwiedźcie Jaworzynkę. Szlak na Halę Gąsienicową opisałem bardzo szczegółowo w podlinkowanym wpisie. Tam zaglądnijcie, jeśli chcecie wiedzieć więcej.
W drodze na Halę Gąsienicową
Na Halę Gąsienicową i Czarny Staw Gąsienicowy
Szlaki, które prowadzą z Kuźnic, łączą się na Przełęczy między Kopami. Miejsce to sprzyja wypoczynkowi, ale dłuższą przerwę warto zaplanować mniej więcej 20 minut później. Pewnie tyle czasu potrzeba, żeby Hala Gąsienicowa skradła wam serca. Początkowo będzie jeszcze trochę pod górę, ale moment, w którym zza załamania terenu pokaże się Kościelec, wynagradza wszystko. Przyjrzyjcie się mu dobrze – tam właśnie idziecie. Kawał góry, co?
Cel wycieczki w centrum kadru
Od tego momentu warto pilnować oznaczeń niebieskich, bo to one prowadzą w stronę Czarnego Stawu Gąsienicowego. To kolejny, ważny cel na mapie wędrówki, do którego dotrzecie pewnie po kolejnych 30 minutach marszu. Ścieżka wije się po dużych płaskich kamieniach w otoczeniu bujnej roślinności.
W stronę Czarnego Stawu Gąsienicowego
Odcinek ten jest typowo spacerowy, więc takim też tempem warto zmierzać przed siebie. Po kilkunastu minutach ściana Kościelca dosłownie wyrasta przed turystą i wyraźnie przyciąga wzrok. Teren, poza ostatnim fragmentem, raczej łagodnie i jednostajnie prowadzi wyżej, co pozwala zebrać w sobie nieco sił. Otoczenie stawu jest niezwykle malownicze i sprzyja odpoczynkowi.
Czarny Staw Gąsienicowy
Na Kościelec znad Czarnego Stawu Gąsienicowego
Właściwy szlak na Kościelec zaczyna się na Przełęczy Karb. Całe to kilkugodzinne łażenie jest więc tak naprawdę przygrywką do tego, co czeka wyżej. Wisienką na torcie jest, powiedzieliby ci, którzy torty lubią. Rzutem za trzy w ostatniej sekundzie meczu, dodaliby ci, którym Matka Natura nie poskąpiła wzrostu. Na wspomnianą przełęcz również da się dotrzeć w dwojaki sposób, a to oznacza… że warto jednym z wariantów podchodzić, a drugim schodzić.
Kościelec już prawie na wyciągnięcie ręki
Ścieżka znad Czarnego Stawu Gąsienicowego jest stroma i potrafi wymęczyć, zwłaszcza w upalny dzień. Ta niebieska z kolei, znad Zielonego Stawu Gąsienicowego, idealnie nadaje się na zejście. Wygodna, wyłożona kamieniami delikatnie sprowadza niżej. Ten kierunek jest więc chyba najlepszym wyborem, natomiast nic nie stoi na przeszkodzie, by wybrać swój własny wariant. Pod koniec wpisu załączam mapkę, która rozwieje wszystkie wasze wątpliwości.
Podejście czarnym szlakiem na Karb
Czarny szlak szybko ginie wśród wielkich kamulców i trzeba nieźle wytężać wzrok, by wzrokowo prześledzić jego dalszy przebieg. Wiecie, co jednak jest niezmiennie doskonale widoczne? Imponująca ściana Kościelca, która jeszcze przez jakiś czas zdawać się może urwiskiem nie do zdobycia.
Liczne zakosy sprawnie prowadzą wyżej i chociaż nie ma na tym odcinku trudności, to zmęczyć się można. Potencjalną zadyszkę można przeczekać, odwracając się co chwilę w stronę połyskującego w dolinie Czarnego Stawu Gąsienicowego. Jego otoczenie wygląda rewelacyjnie, a przecież z każdą minutą powinno być tylko ładniej.
Czarny Staw już daleko
Mniej więcej po trzydziestu minutach podejścia szlak wyprowadza na grań Małego Kościelca, gdzie można przyjrzeć się z bliska temu, co czekać was będzie już za kilka chwil. Zbocze Kościelca wydaje się naprawdę strome, ale w rzeczywistości nie będzie tak źle. Grań jest dosyć ciekawa i widokowa, a w przeciągu kolejnych kilku minut powinniście dotrzeć tam, gdzie wejście na Kościelec nabiera prawdziwych kolorów. Mowa o przełęczy Karb.
Kościelec w całej okazałości. Widać też przełęcz Karb
Najtrudniejsze miejsca w drodze na Kościelec
Już na samym początku przywita was złowroga tabliczka, przypominająca, że szlak, na który się porywacie, jest bardzo trudny. To ewenement w polskich Tatrach, a umiejscowienie znaku ma chyba chłodzić entuzjazm tych, którzy na Karb zapędzili się przypadkiem. Czarny szlak początkowo delikatnie, po głazach prowadzi wyżej i dosyć szybko doprowadza do pierwszego trudnego miejsca w drodze na Kościelec. Ścieżka odbija nieco w prawo, a wasz niespieszny marsz przerwie coś na kształt stromego kominka.
Pierwsze trudności na szlaku
Przeszkoda ta nie jest zbyt trudna, ale przemierzanie szlaku odbiera się zawsze subiektywnie. Niektórzy pomkną dalej, a inni zestresują się, jak przed maturą. Warto więc pamiętać, że wyżej raczej łatwiej nie będzie. Najważniejsze, to zachować spokój, bo kominek jest dobrze urzeźbiony, co oznacza, że nie brakuje tam stopni i chwytów. Wyobraźcie sobie po prostu, że to taka drabina, gdzie sami musicie wybierać, czego się złapać, a gdzie postawić buta. Nie wciągajcie się na siłę i nie wiście w powietrzu, bo nie ma takiej potrzeby.
Przeszkoda widziana z góry
Szczególną ostrożność zachowajcie wtedy, gdy podłoże jest wilgotne, no i w czasie zejścia. Pamiętajcie, by schodzić „buzią” do ściany. Ze względu na popularność szlaku lubią się w tym miejscu tworzyć kolejki, ale na tego typu szlakach trzeba się z nimi po prostu oswoić. Cierpliwość się przyda.
Widoki coraz piękniejsze. Po lewej stronie kadru Czerwone Wierchy, w centrum Giewont, a w tle po prawej Babia Góra
Co dalej? Trochę bardzo ładnych i niezbyt męczących zakosów. Szlak na wierzchołek wiedzie raz w stronę wschodniej, a raz zachodniej ściany Kościelca, co powoduje, że podchodzi się bardzo przyjemnie. Śmiało można poświęcić kolejne minuty na oglądanie otoczenia. Drugie trudne miejsce na szlaku jest mocno subiektywne. Chodzi o krótki trawers po nachylonych płytach skalnych. A w zasadzie dwa.
Spękaną płytą wyżej
Nie stanowią one żadnego, technicznego wyzwania, ale niektórzy odczuwają pewien niepokój związany z pokonywaniem takich miejsc. Rzeczywiście na tym etapie wycieczki widać trochę przestrzeni za plecami, ale przy suchej skale nie powinniście mieć większego kłopotu.
Wystarczy spokojnie stawiać stopy, pomagając sobie w pierwszym przypadku naturalnym pęknieciem skały, a w drugim czymś na kształt charakterystycznego wyżłobienia w skale. Miejsca te natomiast świetnie nadają się do tego, żeby zrobić sobie zdjęcie i postraszyć trochę swoich znajomych. Wystarczy oprzeć się o skałę, a gotowy kadr nieco potem… przekręcić.
Potencjalnie kłopotliwy trawers
Kolejne, szlakowe zawijasy pozwolą wam sprawnie nabierać wysokości, ale Kościelec postawi przed wami jeszcze jedną przeszkodę. W czasie swojej pierwszej wizyty na wierzchołku odniosłem wrażenie, że było to najtrudniejsze miejsce na szlaku. Chodzi w zasadzie o niewielką ściankę. Nie jest ona specjalnie wysoka, ale znajduje się dosłownie pod samym szczytem Kościelca. Miejsce to jest więc eksponowane, a wokół sporo przestrzeni. Najważniejszą poradą, jakiej mogę wam udzielić, jest ta o spokoju.
Za tą przeszkodą jest już szczyt
Przy kolejnej wizycie nie miałem już z tym miejscem kłopotów, bo wszystko sprowadza się do tego, żeby rozważnie i bez pośpiechu szukać miejsc oparcia dla stóp i dłoni. Cała zabawa to raptem kilka, ostrożnych ruchów. Nie panikujcie więc, podglądnijcie ewentualnie, jak to idzie innym i… zameldujcie się na szczycie Kościelca (2155 m n.p.m.). Ostatnia przeszkoda dosłownie wypuszcza na wierzchołek.
Ostatnia trudność na szlaku widziana od góry
Nie taki diabeł straszny, ale uważać wypada
Nie ma się co rozpisywać na temat tego, co widać z wierzchołka, bo lepiej opowiedzą o tym zdjęcia. Doskonale jednak widać Tatry Zachodnie, pobliską Świnicę, no i grań, którą prowadzi Orla Perć. To właśnie takie szczyty jak Kozi Wierch czy Granaty ograniczają nieco południowy horyzont.
Czarny Staw Gąsienicowy, znad którego tak ładnie widać szczyt, połyskuje ponad 500 metrów niżej. Mały Kościelec, który w trakcie podejścia wydawał się wymagającym celem, teraz wygląda jak swoja własna miniatura. Na Kościelcu czuć wysokogórski klimat, więc warto sobie znaleźć ulubiony kamień, by cieszyć się tymi panoramami w spokoju.
Widok na Tatry Zachodnie ze szczytu
Wejście na szczyt to w zasadzie połowa sukcesu, bo droga w dół bywa zazwyczaj bardziej wymagająca. Wszystkie wspomniane miejsca warto pokonywać w skupieniu, pamiętając o tym, by spokojnie szukać miejsc na stopy i dłonie. Zerkając z góry na strome zbocze, łatwiej też przegapić niektóre czarne znaczniki na kamieniach.
Powrót na Karb nie powinien jednak zająć dłużej, niż 40 minut. To właśnie na przełęczy możecie zdecydować, w jaki sposób wracać na metę wędrówki. Jeżeli podchodziliście czarnym szlakiem, to zachęcam, by schodzić jednak niebieskim w stronę Zielonego Stawu Gąsienicowego.
Karb i Zielony Staw Gąsienicowy po lewej
Szlak ten jest łagodnie nachylonym, kamiennym chodnikiem, więc po wszystkich podejściach tego dnia, będziecie tym odcinkiem wręcz zachwyceni. No i dzięki temu poznacie kolejną, bardzo atrakcyjną część Doliny Gąsienicowej. Nad stawem przysiądźcie w zadumie i zerknijcie w stronę Kościelca. Założę się, że z niejednych ust padnie wtedy zdanie: „W sumie to nie wygląda wcale tak strasznie”. Teraz jesteście gotowi wracać czarnym szlakiem ponownie na Halę Gąsienicową.
Wygodnym chodnikiem niżej
Pamiętajcie, że znajduje się tam Schronisko PTTK „Murowaniec”, gdzie możecie uzupełnić kalorię po całym tym długim dniu. Powrót do Kuźnic to już w zasadzie formalność, bo po krótkim gramoleniu się pod górę, zostanie już tylko kwestia schodzenia. Na tym też etapie możecie zdecydować, czy chcecie wracać szlakiem, którym podchodziliście, czy może chcecie nieco odmiany. Niebieski przez Boczań, czy żółty przez Jaworzynkę? Ja jakoś zawsze wybieram ten pierwszy, ale sami zdecydujcie.
Schronisko Murowaniec
Czy wejście na Kościelec jest trudne>
Kościelec to szczyt niezwykle wdzięczny, bo jego sylwetka, oglądana na wejściu do Hali Gąsienicowej, naprawdę przykuwa wzrok. Niektórzy gotowi są nawet określać go mianem polskiego Matterhornu, chociaż do dzisiaj nie zdradzili, ile prądu z herbatą wcześniej wypili, i z której konkretnie strony Kościelec go przypomina.
W drodze na szczyt brakuje sztucznych ułatwień, co weźcie pod uwagę, planując wycieczkę. No i przede wszystkim pamiętajcie, że turystyka górska to aktywność obarczona sporą dozą subiektywizmu. To, co dla jednych łatwe, dla drugich może być niewykonalne. Uważam, że wędrówka na Kościelec jest w zasięgu każdej, w miarę sprawnej i przygotowanej osoby.
Z widokiem na Dolinę Gąsienicową
Warunek jest jednak jeden – trzeba się upewnić, że dobrze odnajdziecie się w stromym, eksponowanym terenie. Na szlaku nie brakuje miejsc, które wymagają nieco sprawności. Gdzieniegdzie trzeba wyżej postawić nogę, czasami wypada się podciągnąć.
Wszystko to będzie do zrobienia, jeśli nie odczuwacie w górach żadnego lęku wysokości. Jeżeli więc Tatry Wysokie ciągle są białą plamą na mapie waszych górskich wędrówek, sprawdźcie się najpierw na jakimś bardziej przystępnym szczycie. Czy warto się wybrać na Kościelec? No jasne. Niech ten pamiętnikowy wpis sprzed wielu lat będzie dla was inspiracją.
Zobacz film z wejścia na Kościelec
„Jeszcze tylko zejście z przełęczy do Czarnego Stawu Gąsienicowego, które nie sprawia mi większych kłopotów i mogę poczuć zadowolenie. Wysyłam SMS, meldując się na dole i szukam wygodnego miejsca nad stawem, aby usiąść i nieco odpocząć. Zadzieram głowę do góry i patrzę na szczyt, z którego dopiero co wróciłem. Kilka lat wcześniej, siedziałem niemal w tym samym miejscu i traktowałem wejście na Kościelec jako czystą abstrakcję. Teraz zerkam na wierzchołek i przypominam sobie, jak kilkadziesiąt minut temu siedziałem nad krawędzią urwiska. Kto by pomyślał. Udało się. Wreszcie mogę cieszyć się tą chwilą (…) I chociaż wiem, że nie jest to góra ani najwyższa, ani najtrudniejsza, to jednak miło spoglądać na nią z dołu, kiedy było się już na szczycie.”
Zapisz się do newslettera i bądź na bieżąco z nowymi wpisami
Ech, chciałabym mieć jakiś tatrzański szczyt na własność! Ale kurde… Chyba jednak trochę bym się bała wyruszyć sama. Nawet w Beskidach! Irracjonalny lęk. To tak jak z tymi wieżami wzniesionymi ludzkimi rękami – mam to samo, na Mogielicy masakra, nie wlazłam na nią.
Rzeczywiście można się trochę pogubić w oznakowaniu, gdyby było mniej ludzi (a niestety tłumy w ten weekend), miałabym problem. Ten mały kominek – luz, ale pod szczytem rzeczywiście trochę adrenaliny było 😀 Schodząc też, bo jestem klasycznym przypadkiem dupozłażenia. Pewnie kiedyś się doczekam w Tatrach dziury na dupie i się doigram. Tu na szczęście musiałam schodzić twarzą do skały, ale mała trzęsawka kolan była 😉 Ale to pewnie te tłumy i stres mówiący „Pospiesz się, pospiesz, bo jeszcze ktoś się zniecierpliwi i pomyśli, żeś łajza” – najgorsze podejście 🙂
Muszę w końcu znaleźć czas na moje Alpy i Kościelca – może we wrześniu zdążę…;)
Pozdro!
Też siebie czasami nie rozumiem. W górach nic, a na wieżach widokowych jakiś dziwny lęk:D Ja się na Kościelcu trochę zawiesiłem tuż przed szczytem i miałem zagadkę. No ale poszło sprawnie 🙂 A z „dupozłażenia” już się powoli wyleczyłem 😀 Czekam na wpis! 🙂
Gratuluje debiutu w Tatrach Wysokich i to od razu na ładnym szczycie 🙂 Bo jak sam zauważyłeś, Kościelec świetnie wygląda z dołu. Robi wrażenie takiego niedostępnego, co wcale nie jest prawdą 🙂
Zgadza się. Szedłem tam pełen niepokoju bo nie wiedziałem czego się do końca spodziewać. Na szczęście warunki były świetne i okazało się, że góry są dla ludzi 🙂 Może powoli przyjdzie czas na jakieś bardziej zaawansowane „wspinaczki”. Piszę w cudzysłowie bo z Twoimi wyprawami niewiele ma to wspólnego. Zazdroszczę! 🙂
Każdy od czegoś zaczyna, więc wszystko przed Tobą 🙂 Powodzenia 🙂
Bardzo ciekawy opis szlaku – gratuluję 🙂 już wiem co będzie moim celem podczas urlopu w następnym sezonie 😉 Piękne zdjęcia, a moja ukochana Hala Gąsienicowa wygląda bajecznie- muszę ją odwiedzić na jesieni aby osobiście móc podziwiać jej przepiękne, jesienne barwy 🙂
Dziękuje 🙂 O tak, Hala Gąsienicowa robi wrażenie i to niezależnie od pory roku 🙂 Każdy tam znajdzie coś dla siebie 0 albo spokojny spacer nad Czarny Staw Gąsienicowy albo to co Tatry mają najlepszego jak np. Orlą Perć.
Niezła wycieczka. Ja się dopiero przymierzam w następnym roku do Kościelca i zbieram o nim materiały. Szacun i uznanie, za zdjęcie nz „dyndającymi” nogami-co prawda ujęcie jak dla mnie lekko szalone,ale..brawo za odwagę.
Co do tłoku-wiesz, to dużo zależy gdzie pójdziesz i o której-ja na Sarniej Skale miałem cudny spokój.
ps.wybierasz się znowu w Tatry?
Dzięki:) Tatry mam ciągle gdzieś z tyłu głowy ale nie zawsze jest czas czy okazja tam dojechać. Gdybym mieszkał trochę bliżej…:) Wydaje mi się, że Tatry najbardziej oblegane bywają latem. Wiadomo, że wtedy ludzie mają wakacje czy urlopy. Później już łatwiej znaleźć spokój na szlaku. Co do Kościelca to dużo zależy od warunków. Jak jest sucho i pogodnie to wycieczka tam staje się przyjemnością:)
Witaj globtroterze. Nie dość, że ładne „pstrykasz” zdjęcia, tak też dobrze Ci idzie z pisaniem – powyższy tekst łyknąłem jak pelikan śledzika. Widzę, że pomimo wszelkich trudów w drodze na szczyt, to nawet się nie spociłeś – plecy suche jak gardło Etiopczyka. Widok faktycznie zapiera dech w piersiach, do tego rozkoszowałeś się samotnością, bo na popularnych szczytach zazwyczaj jest zatrzęsienie miłośników gór. Życzę dalszego zdobywania i odkrywania pięknych wzgórz i szczytów i czekam na kolejny wpis z kolejnej wyprawy. Pozdrawiam.
Dzięki za miły komentarz. Jak tylko czas i pogoda pozwoli to pojawią się niedługo kolejne wpisy.