Szpiglasowy Wierch słynie z rozległej panoramy, a my mieliśmy wrażenie, że byli tam już wszyscy oprócz nas.
Szpiglasowy Wierch atakował nas doprawdy zewsząd. Powoli odnosiłem wrażenie, że byli tam już wszyscy poza nami. Kolejne opowieści, relacje i zdjęcia sprawiały, że narastała w nas chęć zobaczenia o co tyle hałasu. Ostatnio przeżywamy z Darkiem prawdziwą tatrzańską „gorączkę” i kiedy tylko możemy, to staramy się tam jechać. Co ciekawe, jeśli chodzi o ten cel, to byliśmy zgodni jak nigdy.
Ledwo wcisnęliśmy się na parking w Łysej Polanie. W Palenicy miejsc już nie było
Tym razem nie zaspałem, jak to miało miejsce w przypadku wycieczki na Sławkowski Szczyt i w znakomitych humorach ruszyliśmy w stronę Palenicy Białczańskiej. Tutaj napotkaliśmy pierwsze, prozaiczne trudności. Parking po prostu się zapchał. Samochody stały wszędzie, więc musieliśmy swój wehikuł zaparkować w Łysej Polanie, co też nie było bezproblemowe. Byliśmy dosyć późno, bo koło 8:30, ale nie spodziewaliśmy się aż takich tłumów. W końcu wakacje podobno już minęły. Zacisnęliśmy kciuki i jakoś się tam wcisnęliśmy. Na Szpiglasowy Wierch postanowiliśmy wejść od strony Doliny Pięciu Stawów, a następnie zejść „ceprostradą” do Morskiego Oka. Taka klasyczna pętelka. Na mapce miało to wyglądać tak:
Wreszcie ruszaliśmy na szlak. Ten początkowy, asfaltowy odcinek budzi we mnie wszystkie złe cechy, które na co dzień tak bardzo staram się ukryć. Nudny, zatłoczony, ale na szczęście niespecjalnie długi. W trasę wybrałem się z nowym-starym plecakiem, który miał przejść tego dnia test. Darek jest fanem wszelkiego sprzętu outdoorowego, więc kiedy szukał kupca na „stary” plecak, wyraziłem zainteresowanie. W ten sposób wszystko zostało „w rodzinie”, a ja miałem zamiar sprawdzić, czy będę w stanie poczuć różnic. Darek zachwalał, a jednocześnie cieszył się ze swojego nowego nabytku, który w zasadzie sam miał się nosić.
Leśny odcinek mija nam wyjątkowo dobrze
Cierpliwie idziemy przed siebie i kiedy słyszymy już szum Wodogrzmotów Mickiewicza, miny nam się trochę rozweselają. To przecież znak, że wkrótce odbijemy na szlak zielony. Po pierwsze będzie mniejszy tłok, a po drugie ścieżka wije się w malowniczym terenie. Przekonacie się na zdjęciach, ale kto nie wierzy niech zerknie jeszcze do wpisu o Kozim Wierchu. Ten fragment mija naprawdę szybko i jakoś tak przyjemnie. Idzie się sprawnie, wokół jest zielono, potok szumi w oddali, a widoki na wyciągnięcie ręki.
Pogoda jak na razie dopisuje. Z tego miejsca będziemy mieć jeszcze jakąś godzinkę
Spodziewaliśmy się bardziej kameralnej atmosfery. Liczyliśmy, że we wrześniu może będzie już luźniej na szlakach. Turystyka górska przeżywa jednak chyba rozkwit i szliśmy w całkiem sporej grupce osób. Każdy szedł w swoim tempie, a my nie zamierzaliśmy go forsować. Chyba na dobre minęły nam czasy, w których pędziliśmy przed siebie jak szaleni. Czy to już starość? Mam nadzieję że nie, chociaż włosy jednego z nas pokrywa już powoli siwizna… Tak oto powolutku docieramy do miejsca ze zdjęcia powyżej. Jeżeli dobrze pamiętam, to znaki wskazują godzinę drogi do Doliny Pięciu Stawów. A teraz będzie już naprawdę pięknie – zaufajcie mi!
Spacer Doliną Roztoki
Powoli wyniosłe drzewa ustępują miejsca swoim bardziej skarłowaciałym kuzynom. Wokół głównie kosodrzewina i niespodziewanie jarzębina, która świetnie przyozdabia krajobraz. Pogoda jest wyborna, bo nawet taki maruda jak ja nie znajduje minusów. Pogodnie i nie za ciepło. Mityczne i nieosiągalne „w sam raz”. Szlak jeszcze przez chwilę wznosi się delikatnie, ale za chwilę będziemy musieli zmierzyć się z pierwszą przeszkodą tego dnia. Trzeba się jakoś wgramolić na próg ściany stawiarskiej, czyli wału skalnego przegradzającego Dolinę Roztoki od Doliny Pięciu Stawów. Otoczenie jednak jest takie ładne, że mija to jakoś niezauważalnie. Na przykład po prawej szumi Buczynowa Siklawa opadająca z Buczynowej Dolinki, a to dopiero początek atrakcji.
Dolina Pięciu Stawów już blisko. Wkrótce zaczniemy podejście na próg ściany stawiarskiej
Szlak wiedzie po dosyć wygodnych kamieniach, a podejście nie jest znowu takie długie. Do wyboru mamy dwie możliwości. Albo skręcimy na czarny szlak prowadzący do schroniska, albo zostaniemy na zielonym. Wybieramy te ostatnią opcję, bo po pierwsze chcemy rzucić okiem na Siklawę, a po drugie taki wariant jest dla nas korzystniejszy. Zaoszczędzimy w ten sposób też kilkanaście minut marszu. Bez zastanowienia i dłuższych przerw po prostu ruszamy do góry.
Rzut oka za siebie na Dolinę Roztoki
Siklawa przyciąga wzrok, ale jest jakoś tak tłoczno, a my już zapoznaliśmy się z nią bliżej ostatnim razem, więc teraz pstrykamy tylko dokumentującą fotkę i idziemy dalej. To oznaka, że do góry pozostał już jedynie niewielki kawałek. Szlak nie powinien sprawić trudności, chociaż jest kilka mokrych płyt, na których trzeba uważać. Szybko mijamy kolejne przeszkody i oto wita nas znajomy widok. Dolina Pięciu Stawów prezentuje się naprawdę ładnie i warto ją odwiedzić. Może zamiast nudnego spaceru do Morskiego Oka odbijecie na zielony szlak przez Dolinę Roztoki? Wysiłek trochę większy, ale nagroda również. No, a jeśli nastawiacie się na bliskość schroniska, to tutaj też takie jest.
W Dolinie Pięciu Stawów krajobraz już bardziej jesienny
Wreszcie możemy rzucić okiem na Szpiglasowy Wierch, który ma być naszym dzisiejszym celem. Nie wygląda specjalnie groźnie, ale szlak na przełęcz wydaje się stromy. W dodatku podobno można się tam spodziewać trudności i górny odcinek ubezpieczony jest łańcuchami. Wszystko to mamy zamiar sprawdzić osobiście. Najpierw jednak oczywiście przerwa. Minęła dłuższa chwila, nim wybraliśmy odpowiednie do tego miejsce. Jak się okazuję, nie jest to takie łatwe. Nie zdarza nam się tak po prostu usiąść i to nawet gdy jesteśmy mocno zmęczeni. A bo słońce, a bo kamienie, za blisko szlaku, za daleko, złe widoki itd.
W stronę Szpiglasowego Wierchu
Ostatecznie się udało, a ja miałem w planach przetestować moją nową dietę. Do tej pory opierała się głównie na słodyczach, ale podczas ostatniego wyjazdu miałem nieopisaną wręcz chęć na… kiełbasę. Ok, śmiejcie się do woli. Nie, kiełbasy nie zabrałem, ale zabrałem za to kabanosy i wcinałem je z uśmiechem na ustach zagryzając bułą. Człowiekowi czasami nie trzeba wiele do szczęścia. Możecie zazdrościć. Ja za to zadowolony z siebie mogłem ruszać na podbój gór, a w tym przypadku Szpiglasowego Wierchu. Na początek ruszyliśmy niebieskim, a następnie żółtym szlakiem, który wyprowadzi nas na sam szczyt.
Widok na Wielki Staw Polski z podejścia na Szpiglasowy Wierch
Początek to raczej mało wymagający spacer. Przechodzimy ścieżką pomiędzy Wielkim, a Czarnym Stawem. Już samo to wystarczy, żeby z innej perspektywy popatrzeć na dolinę. Schronisko jest tylko malutkim punktem w oddali, a Kozi Wierch zaczyna wyglądać wreszcie jak góra, a nie niegroźny pagór. Od rozejścia szlaków do przełęczy idzie się wg znaków jakąś 1h 40 minut, ale w moim odczuciu nie jest to męczący odcinek. Do pokonania mamy nieco ponad 400 metrów przewyższenia, a początkowy fragment wznosi się bardzo spokojnie.
Zakosami do góry. W tle widać ludzi na przełęczy
Szlak trawersuje zbocze i wije się zakosami pod samą przełęcz. Czekało nas więc sporo dreptania. Co ciekawe, bardziej zmęczyło nas podejście do Doliny Pięciu Stawów, niż to tutaj. Tempo mieliśmy umiarkowane i sporo razy zatrzymywaliśmy się by zrobić jakieś zdjęcie. W tym chyba tkwiła cała tajemnica. Niepokoił nas za to fakt, że niebo zaczęły szybko pokrywać ciemne chmury. To, że mieliśmy gorsze widoki było jednym minusem. Drugim i ważniejszym była obawa przed deszczem.
Chmury powoli pokrywają całe niebo, a krajobraz staje się trochę bardziej ponury
Zbliżaliśmy się powoli do kluczowego odcinka, czyli górnej części podejścia na Szpiglasową Przełęcz. Szlak ubezpieczony jest tam łańcuchami i już z daleka widzieliśmy, że tworzył się w tej okolicy mały zator. Do tej pory droga mijała bezproblemowo i próżno było szukać jakichś trudnych miejsc. Teraz należało zwiększyć koncentrację i… cierpliwość. Grzecznie więc ustawiliśmy się w kolejce.
Jeszcze chwilka i nadejdzie nasza kolej
My do góry, a inni na dół. Chwilę to więc trwało zanim mogliśmy ruszyć i zmierzyć się z tym odcinkiem. Jak to zwykle bywa, część radziła sobie świetnie, część przeciętnie, a część ze strachem w oczach. Pierwszy fragment to ta półeczka na zdjęciu powyżej. W tym miejscu faktycznie dobrze jest się złapać łańcucha, bo ułożenie terenu wymaga delikatnego odchylenia się do tyłu. Nie jest jednak trudno, bo jakby nie patrzeć idziemy po płaskim. Kiedy pokonaliśmy to miejsce, znowu musieliśmy chwilę poczekać i przepuścić osoby schodzące z góry.
Zamiast trzymać się łańcucha, wybieram kontakt ze skałą
Nadeszła pora, by trochę się w drodze na ten Szpiglasowy Wierch „powspinać”. O ile na zejściu łańcuchy mogą się okazać nieocenione, tak przy podchodzeniu do góry wybrałem jednak kontakt ze skałą. Jakoś naturalniej mi się szło, a przede wszystkim skały nikt mi nie wyrywał z rąk i nią nie machał. Tradycyjnie uczulam, że odcinek ten prowadzi północnym zboczem. Oznacza to, że podłoże dłużej pozostaje wilgotne. Jeżeli traficie na okres po opadach, to należy zachować szczególną czujność, bo w niektórych miejscach spływają jeszcze strużki wody.
Kawałek za nami, ale czeka nas kolejna kolejka. Nie każdy radzi sobie z tym miejscem
Do przełęczy pozostał już tylko kawałeczek, ale cierpliwość musieliśmy zachowywać dalej. Szlak od drugiej strony, czyli od Morskiego Oka nie stwarza żadnych problemów. Część osób była więc naprawdę zaskoczona i zszokowana łańcuchami na zejściu. Niestety schodzi się zawsze trudniej, więc jeżeli rozważacie wariant tej pętelki, to lepiej jednak wchodzić od Doliny Pięciu Stawów i pokonywać trudności pod górkę. Dobrze też znać swoje własne możliwości.
Jeżeli jesteście już doświadczonymi górołazami, to może nie zabierajcie swoich początkujących znajomych w takie miejsca? W oczekiwaniu dało się słyszeć głosy typu „więcej się nie dam namówić”. Skoro proponujecie komuś wyjazd, to postarajcie się, by nie był dla takiego nowicjusza traumatycznym przeżyciem. Dla niektórych zejście będzie łatwizną, a dla innych stanie się sennym koszmarem. No i pamiętajcie, że skoro bez kłopotu wyszliście od strony Morskiego Oka, to nic nie stoi na przeszkodzie by wrócić tamtą trasą. To tak na wypadek, gdybyście nie czuli się na siłach zmierzyć z łańcuchami.
Droga z przełęczy na szczyt. Teren jest już tutaj łatwiejszy
Kiedy uporaliśmy się już z trudniejszymi fragmentami, został nam ostatni króciutki odcinek. Szlak odbija w prawo, wznosi się już łatwiejszym terenem i wyprowadza nas na Szpiglasową Przełęcz. Po lewej mamy widok na Miedziane, a po prawej nasz cel – Szpiglasowy Wierch (2172 m n.p.m.). Niewiele się zastanawiając ruszyliśmy do góry. Tutaj jest już w miarę łatwo i tylko okazjonalnie trzeba się wspomóc rękoma na jakiś większym stopniu skalnym. Droga na szczyt zajmuje jakieś 10 lub 15 minut i szybko trafiamy do najwyższego punktu dnia. Wierzchołków w pobliżu jest kilka, więc kiedy już odhaczycie najwyższy, możecie poszukać sobie własnego miejsca na przerwę.
Takim oto tanecznym krokiem zmierzam na zasłużoną przerwę
Lubimy cieszyć się w górach ciszą i spokojem i chyba nie jesteśmy wyjątkami w tym względzie. Zamiast więc tkwić na szczycie, szukamy sobie wygodnego miejsca nieco poniżej. Mała, porośnięta trawą półeczka okazuje się być idealnym miejscem na przerwę. Zanim jednak zatopiliśmy się na dobre w jedzeniu, obowiązkowo musieliśmy sprawdzić co widać wokół nas. Na zdjęciu powyżej, poza entuzjastycznie nastawionym do życia mną, możecie jeszcze wypatrzeć fragment Doliny Ciemnosmreczyńskiej. Widać również Niżni Staw Ciemnosmreczyński. Dalej, ta ciągnąca się bez końca dolina, to Dolina Koprowa. Lewą stronę kadru zamyka Grań Hrubego, która świetnie jest widoczna z właściwego wierzchołka, a z prawej mamy Tatry Zachodnie.
Widok ze Szpiglasowego Wierchu w stronę Doliny Pięciu Stawów
Widoki w stronę Doliny Pięciu Stawów Polskich też są rozległe. Widać m.in. Świnicę (po lewej stronie kadru), dalej Zawrat, charakterystyczny Kozi Wierch w centrum zdjęcia, a prawą część fotki zamyka masyw Wołoszyna. Wschodni horyzont ogranicza Miedziane. Jest czym nacieszyć oczy, chociaż my czuliśmy silną potrzebę posilenia się. Mówiąc szczerze, to czułem się świetnie i podejście na szczyt niespecjalnie mnie zmęczyło. Siedzieliśmy sobie w dobrych nastrojach i nawet duże zachmurzenie nie było w stanie popsuć nam humorów. Aby dopełnić nasza pętelkę, zostawiliśmy ostatecznie Szpiglasowy Wierch za sobą i postanowiliśmy trzymać się planu, schodząc w stronę Morskiego Oka. Dalej trzymamy się żółtych oznaczeń i szlakiem nieco pogardliwie określanym „ceprostradą” ruszamy przed siebie. Co ciekawe, w przeszłości istniał pomysł, by szlak pociągnąć granią aż do Kasprowego Wierchu, ale władze czechosłowackie go oprotestowały.
Pamiątkowe zdjęcie z Cubryną i Mięguszowieckim Szczytem
Niemal do końca będziemy schodzić zboczem Miedzianego po wygodnym, kamiennym chodniku. Początkowo jest naprawdę ciekawie, bo ciągle mamy przed oczami imponujące widoki. Wzrok przyciąga przede wszystkim Cubryna i Mięguszowiecki Szczyt Wielki, które tworzą ciekawą parę. Dalej na lewo wychyla się zza chmurki Wysoka, a następnie Rysy i Niżnie Rysy. No, a dalej cała masa słowackich szczytów. Nie znajdziecie tutaj żadnych trudności technicznych, w przeciwieństwie do szlaku prowadzącego od „Piątki”. Minusem jest to, że po początkowym zachwycie dosyć szybko moją duszę zaczyna ogarniać monotonia.
Widoki ciągle zachwycające i aż szkoda, że jest tak pochmurno
Zakosami ciągle niżej i niżej. Aby zejść Do Morskiego Oka, musimy się obniżyć o prawie 800 metrów. Wg map będzie to trwało jakąś godzinę i 50 minut. W moim odczuciu trwało to znacznie dłużej. Może to wina mojej psychiki, która zachwyciła się widokami na szczycie i nagle uświadomiła sobie, że pora wracać? A może ten szlak jest naprawdę mało ciekawy? Sprawdzić musicie to sami. Ciekawym doświadczeniem jest widok na Mnicha. Z okolic schroniska sylwetka w kształcie iglicy wygląda ciekawie. Teraz nie wytrzymuje porównania z otaczającymi go szczytami i wygląda mizernie. Nie po to się jednak tam chadza. Na Mnichu istnieje cała masa dróg wspinaczkowych o różnych stopniach trudności, więc warto zerknąć w kierunku jego ścian czy ktoś się przypadkiem tam nie wspina.
Mnich w ciekawym otoczeniu. Rysy i Wysoka w tle
Kiedy wytężyliśmy wzrok, faktycznie się okazało, że Mnich aż roi się od taterników zmierzających na jego wierzchołek. Z daleka wyglądało to jak atak malutkich mrówek. W tle górowały Wysoka i Rysy, więc widok zasługiwał na chwilę uwagi. Szło się nam jednak tak leniwie, że przyłapaliśmy się po czasie na okropnie kiepskim tempie. Z drugiej strony co nam pozostało? Szpiglasowy Wierch już za nami i pozostał nam ten nieszczęsny asfalt z Morskiego Oka. Tam to już na pewno mi się nie spieszyło.
Kilka kroków na dół i rozpocznie się najtrudniejszy etap wycieczki. Asfalt z Morskiego Oka
Schronisko przybliżało się nieubłaganie z każdym krokiem. Po chwili ścieżka wprowadziła nas między zieloną roślinność i stało się faktem, że powoli nasza wędrówką zmierza ku końcowi. Nadchodził kluczowy i najtrudniejszy dla mnie odcinek wycieczki. Asfalt z Morskiego Oka budził w moim organizmie niezdrowe odruchy. Ostatnio cierpiałem tutaj niebywale, kiedy nabawiłem się odcisków schodząc z Koziego Wierchu. Darek uznał, że przedłużenie wędrówki o szlak przez Świstówkę Roztocką będzie dobrym pomysłem. Też tak myślałem. Wszyscy tak myśleli. Poza moimi stopami niestety. Tym razem drżałem więc na samą myśli. Nad sam staw nawet nie zaglądaliśmy, a jedynie rzuciliśmy Mięguszowieckim Szczytom ostatnie, pożegnalne spojrzenie.
Mięguszowieckie Szczyty i Mnich po prawej
Tym razem było jednak lepiej, bo i ja byłem dobrze przygotowany. Cały trick był prosty i w spokoju pozwolił mi przejść całą trasę. Podsłuchałem go od samego Andrzeja Marcisza, kiedy prowadził prelekcję na pierwszej Blogórsferze. Co to za tajemna wiedza? Nowe buty? Nowe stopy? Zaprzedanie swojej duszy? Nie! To po prostu zapasowa para skarpetek. Tak, tylko tyle. Moje buty kiepsko radzą sobie z odprowadzaniem wilgoci, bo żaden to model z górnej półki. Łatwo wtedy o jakieś odparzenia czy odciski. Warto więc w czasie przerw zdjąć je na chwilę, lub ewentualnie w połowie trasy zmienić skarpetki. W moim przypadku podziałało i uniknąłem koszmaru sprzed kilku tygodni. Jeżeli nie wiedzieliście, to możecie wypróbować na sobie. Nie dziękujcie.
Droga powrotna wygląda właśnie tak. Byle szybciej na dół
Zejście nie budzi w nas emocji. Jak widzicie na zdjęciu, ludzi jest cała masa. Zakładam, że większość siedziała właśnie nad Morskim Okiem, dlatego na początku wspominałem o możliwości udania się do Doliny Pięciu Stawów. Trochę luźniej i na pewno nie mniej ładnie. A sam Szpiglasowy Wierch? Zostawił w nas same pozytywne wrażenia. Widoki ze szczytu są naprawdę świetne, a wędrówka, mimo że całkiem długa, to minęła nam w mgnieniu oka. Z Łysej Polany, gdzie startowaliśmy, wychodzi jakieś 26 km. Z Palenicy Białczańskiej jakieś 23 i około 1440 m przewyższeń. Wybraliśmy opcję zrobienia pętelki, czyli wejścia od „Piątki” i zejścia „ceprostradą”. Było więc wszystko! Piękna dolina, ciekawe wejście na przełęcz, rozległe widoki z wierzchołka i spokojny powrót momentami aż za wygodną ścieżką. Jeżeli macie w planach podobną trasę, to polecamy właśnie ten kierunek. Pokonywanie trudności pod górkę jest zazwyczaj łatwiejsze.
Natomiast jeżeli nie chcecie się mierzyć z łańcuchami, to wejście od strony Morskiego Oka jest znacznie łatwiejsze i jeżeli szukacie pierwszego celu w Tatrach Wysokich, to pewnie właśnie ten wariant bym polecał. Do przełęczy to w zasadzie dreptanie po kamiennej ścieżce. Oczywiście zawsze trzeba zachować uwagę. Podjechać można i na luźnym kamieniu, więc wypada patrzeć pod nogi. Później czeka na was nieco trudniejszy odcinek na sam szczyt, ale jeżeli jesteście w miarę sprawni i nie macie jakiegoś okropnego lęku wysokości, to nie powinniście mieć kłopotów. Wrócić możecie tą samą drogą. Po całym dniu wędrówki czułem się wybornie. Po Sławkowskim Szczycie, który umęczył mnie okropnie, nie sądziłem, że można się tak dobrze czuć. A nowy plecak, który nabyłem od Darka? Zdecydowanie na plus. Czuję, że wkrótce to on nie będzie za mną nadążał. Szpiglasowy Wierch możemy tylko zachwalać. A teraz idźcie w góry! W galerii tradycyjnie trochę więcej zdjęć z tego dnia. Możecie sobie pooglądać jak ten szlak w rzeczywistości wygląda.
Zapisz się do newslettera i bądź na bieżąco z nowymi wpisami
Piękna relacja – przygotowujemy się z żoną na naszą pierwszą wyprawę w Tatry, zawsze było jakoś nie po drodze, potem mieszkaliśmy w okolicach Genewy i tam zapałaliśmy miłością (i szacunkiem) do gór. Aż mi się micha cieszy i tak pozostanie pewnie do samego wyjazdu za 3 tygodnie. Mam nadzieję, że to będzie idealna wycieczka na przywitanie z tatrzańską przygodą 🙂
Właśnie jesteśmy w drodze w góry. Umilam sobie czas czytając Waszą relację i podziwiając zdjęcia – jutro zmiana 😉 Widoki przepiękne, pogoda idealna, ale te tłumy mnie zaskoczyły, liczyłam, że wrzesień będzie luźniejszy. W planie Wołowiec i Kozi Wierch, czyli podeptamy trochę waszym śladem 🙂 Pozdrawiam i czekam na ciąg dalszy wędrówek!
Też na to liczyliśmy. Nawet urlop zaplanowaliśmy specjalnie na wrzesień 😀 No ale może będziecie mieli trochę więcej spokoju 🙂 Fajne szczyty, a od Wołowca zaczęła się nasza tatrzańska przygoda! Pozdrawiamy 🙂
Naprawdę piękne zdjęcia i fajnie się czyta. W Dolinie Pięciu Stawów Polskich byłam w tym roku. Cudowne miejsce. Spogladalam na Kozi Wierch, ale stwierdziłam że w przyszłym roku tam się wdrapie.
Zgadzam się, dlatego zawsze wybrałbym tę opcję, niż siedzenie nad Morskim Okiem 🙂 Kozi też mamy już zaliczony i poza kilkoma miejscami, nie jest tam tak znowu źle 🙂
Mam nadzieję że w przyszłym roku wdrapię się na Kozi Wierch i nie stchurzę. A jeśli chodzi o Morskie Oko to najgorsze co może być. A widok tych zmęczonych koni to dla mnie tragedia. Mijam tą drogę ( zwaną szlakiem) szerokim łukiem.
Ze Szpiglasem mam same miłe wspomnienia 🙂 świetny szczyt na początek tatrzańskiej „drogi”
Faktycznie może tak być, bo droga od Morskiego Oka nie jest trudna. Jeśli ktoś ma ochotę, to może sobie nieco urozmaicić wędrówkę drogą do „Piątki”. Widoki świetne 😀