Moją przygodę z Głównym Szlakiem Beskidzkim postanowiłem rozpocząć od Bieszczadów
W lipcu 2024 roku wymyśliłem sobie wielodniową przygodę w naszych górach. Spakowałem plecak i ruszyłem na Główny Szlak Beskidzki, czyli najdłuższy znakowany szlak turystyczny w naszym kraju. Oznaczony jest on kolorem czerwonym, jego długość to około 500 kilometrów, a w czasie wędrówki z Wołosatego w Bieszczadach do Ustronia w Beskidzie Śląskim, pokonać trzeba też blisko 22 tysiące metrów przewyższeń.
Szlak pokonywać można w obu kierunkach, więc nie ma tak naprawdę znaczenia, z której strony zacznie się machać nogami. Na start wybrałem Bieszczady, bo tutaj łatwiej mi było dojechać – po prostu. Powrotem postanowiłem się zresztą nie martwić. Żeby o nim rozmyślać, jakoś najpierw i tak musiałbym doczłapać do mety tego szlaku, czyli Ustronia w Beskidzie Śląskim.
Zobacz film z pierwszego dnia na Głównym Szlaku Beskidzkim
Wołosate – Start Przygody z Głównym Szlakiem Beskidzkim
Wołosate to niewielka miejscowość w Bieszczadach, gdzie rzeczywiście można się poczuć jak na krańcu świata. O takie odczucia szczególnie łatwo jest o poranku, kiedy większość osób dopiero przekręca się w czasie snu na drugi bok. Moje plany były jednak zupełnie inne, bo już przed szóstą gotów byłem rozpocząć tę niesamowitą przygodę.
Na starcie najdłuższego szlaku w Polsce przywitała mnie… kropka. Tak po prostu. Żadnej bramy, fanfar, żadnej wstęgi do przecięcia. To namalowana kropka i niewielka tabliczka zdradzały jedynie, że to właśnie tutaj zacząć można wyjątkową wędrówkę przez polskie Beskidy. W taki właśnie sposób zwyczajowo oznacza się w naszych górach start, ale też koniec szlaku. Do drugiego takiego symbolu miałem dotrzeć po blisko 500 kilometrach marszu.
Warto zapamiętać, że start (lub meta) szlaku nie znajduje się przy punkcie kasowym Bieszczadzkiego Parku Narodowego, a przy drodze, nieopodal dużego parkingu, jakieś kilkaset metrów wcześniej.
Dzień zaczął się idealnie. Pogoda dopisywała, a początkowy odcinek, określić można śmiało mianem leniwego. Może nawet lekko… monotonnego? Początkowe kilometry prowadzą bowiem asfaltową drogą. Jest więc łatwo, można nieco rozgrzać łydki, ale nie oszukujmy się, asfalt w górach jest jak rodzynki w serniku – bez sensu. Na całe szczęście już tutaj da się pooglądać widoki, zwłaszcza że gdzieś po lewej stronie zerkała w moim kierunku Tarnica – najwyższa góra w naszej, polskiej części Bieszczadów. Za kilka godzin miałem się z nią spotkać osobiście.
W kierunku Przełęczy Bukowskiej
Pierwsze osiem kilometrów przypomina… Dolinę Chochołowską. Równa, szeroka droga i raptem 400 metrów przewyższenia. Idzie się więc sprawnie, zwłaszcza że trasa na szczęście szybko porzuca asfalt. Widoki na tym etapie są skromne i nieliczne, chyba że ktoś jest fanem drzew. Kto nim nie jest, ten na Głównym Szlaku Beskidzkim i tak nim zostanie, bo leśnych odcinków tu nie brakuje. Dzisiaj jednak drzewa to tylko przystawka do widokowej uczty. W końcu szlak przez Rozsypaniec, Halicz i Szeroki Wierch, a także wizyta na Tarnicy, to jedna z najpiękniejszych wycieczek, jakie w ogóle w Bieszczadach można zaplanować.
Mniej więcej w połowie dreptania na Przełęcz Bukowską minąłem ładną, drewnianą wiatę. Nie zatrzymywałem się jednak, bo w końcu cały ten spacer raptem chwilę wcześniej dopiero zacząłem. Trudno się było nawet wczuć w cały ten klimat wielodniowej wędrówki – to zazwyczaj przychodzi u mnie po pewnym czasie. Kiedy wreszcie cały rytm dnia uprości się do krótkiego zadania: „Jeść, iść, spać”.
W końcu po dłuższej chwili sprawnego przebierania nogami dotarłem do pierwszego przystanku na całym Głównym Szlaku Beskidzkim. Od startu z Wołosatego minęło mniej więcej dwie godziny. Przełęcz Bukowska to miejsce niezwykle urokliwe, a do tego doskonale nadaje się na przerwę. Jest tu wiata, a nawet toaleta. Żeby odpoczynek minął w jeszcze lepszym nastroju, warto przynajmniej na parę chwil rozstać się z czerwonymi oznaczeniami szlaku. Nieco powyżej przełęczy znajduje się bowiem okazały punkt widokowy.
Rozsypaniec i Halicz – Pierwsze Szczyty na Głównym Szlaku Beskidzkim
Z przełęczy ruszyłem dalej i w końcu zaczęły się podejścia! I to nie byle jakie, bo od razu na szalenie widokowy Rozsypaniec – mój pierwszy szczyt na Głównym Szlaku Beskidzkim. Otoczenie wierzbówki kiprzycy tylko dodawało uroku marszowi, zwłaszcza że poza mną na szlaku nie było nikogo innego. Warto na tym odcinku odwracać się czasami za siebie, bo to za plecami rozpościera się wtedy piękna i dosyć niepowtarzalna panorama. Z wierzchołka natomiast doskonale widać było dalszą trasę na Halicz, ale też i Tarnicę. Tę bez trudu rozpoznać można za sprawą znajdującej się nieco niżej przełęczy – charakterystycznego siodła. Czy można było lepiej rozpocząć tę przygodę?
Czekały mnie teraz niemal trzy godziny marszu ponad górną granicą lasu, więc po krótkim postoju ruszyłem w kierunku Halicza. Z oddali straszył nieco stromizną, ale jak się miało okazać, podejście wcale nie było tak wymagające. Pewną niedogodnością na tym odcinku może być co najwyżej pokonywanie charakterystycznych zapór przeciwerozyjnych, czyli po prostu schodów. Trudno mi było niekiedy zgrać długość kroku z ich rozstawem. Czy to sprawka wykonawców tego cudu inżynierii, czy może długości moich nóg – trudno ocenić.
Halicz ma bardzo ładną, szczytową tabliczkę, a wszystko to za sprawą jego wysokości. Okazałe, jak na Bieszczady, 1333 m n.p.m. Równie okazała jest panorama, która mnie tam na dłuższą chwilę zatrzymała. Na wierzchołku znajduje się też stalowy, charakterystyczny krzyż. Co ciekawe, to właśnie on w przeszłości zdobił szczyt Tarnicy. Kiedy pojawiła się tam obecna konstrukcja, ten przeniesiono właśnie tutaj. To oczywiście jego odrestaurowana wersja.
Następnie czekał mnie dłuższy odpoczynek od wymagających podejść. Szlak trawersuje na tym odcinku zbocza Kopy Bukowskiej, a następnie Krzemienia. Maszeruje się tam wspaniale, bo raz, że nie trzeba ubolewać nad stanem swojej zagubionej w dolinach kondycji, a dwa, że jest po prostu pięknie. Wąska ścieżka, wokół wysokie, szumiące na wietrze trawy, a w zasięgu wzroku bieszczadzkie szczyty. Gdyby tylko cały Główny Szlak Beskidzki tak wyglądał!
Z Przełęczy Goprowskiej na Tarnicę, czyli krótkie rozstanie z Głównym Szlakiem Beskidzkim
W taki leniwy dosyć sposób dotarłem w końcu do Przełęczy Goprowskiej. W przeszłości funkcjonował tutaj sezonowo posterunek GOPR. Po tamtych czasach nie ma już śladów, ale nazwa przełęczy ciągle przypomina o ratownikach.
To właśnie tutaj czekało mnie ostatnie, solidne podejście w czasie tego pierwszego etapu mojej wędrówki Głównym Szlakiem Beskidzkim. Ścieżka prowadziła teraz z Przełęczy Goprowskiej na Przełęcz pod Tarnicą – zwaną też Przełęczą Krygowskiego. To ona właśnie przypomina charakterystyczne siodło, które oddziela szczyt Tarnicy od Tarniczki. Tak jest, to dwa, różne wzniesienia!
Co dosyć ciekawe to fakt, że czerwony szlak nie wyprowadza na najwyższy szczyt po polskiej stronie Bieszczadów. Skoro jednak byłem tak blisko, to nie mogłem sobie odmówić krótkiej wizyty na wierzchołku. Podejście na przełęcz było dosyć wymagające, zwłaszcza że znów musiałem spróbować zaprzyjaźnić się ze schodami. Na miejscu natomiast rozstałem się chwilowo z czerwonymi oznaczeniami i wybrałem te żółte. Droga na Tarnicę zajmuje z tego miejsca około 10-15 minut.
Widoki są rewelacyjne, w końcu w okolicy nie ma już nic wyższego. W dodatku doskonale z tego punktu widać niemal całą, dotychczas pokonaną trasę. Miło rzucić tam okiem w kierunku Rozsypańca, Halicza, czy Krzemienia. Okiem, bo przecież są zazwyczaj dwa, można też rzucić w kierunku tego, co czeka na piechura dalej. Jest więc widokowy grzbiet Szerokiego Wierchu, ale też Połonina Caryńska i Wetlińska. Te dwie planowałem odwiedzić kolejnego dnia.
Tarniczka i Ustrzyki Górne – Czyli Koniec Dnia Pierwszego
Nie było więc innego wyjścia, jak ruszyć dalej. Zszedłem do przełęczy i znów przylepiłem się do czerwonych oznaczeń. Główny Szlak Beskidzki zawija tam bezpośrednio na Tarniczkę – najwyższą kulminację Szerokiego Wierchu właśnie. Krótkie podejście minęło błyskawicznie i od tego momentu to właśnie ten okazały grzbiet miał mnie sprowadzać niespiesznie w stronę Ustrzyk Górnych.
No i piękny jest ten odcinek, mimo że pewnie nadużywam tego zwrotu. W dodatku zrobiło się tam mocno spacerowo, bo wszystkie większe podejścia miałem już za sobą. Na szeroko pojętej północy pokazało się trochę nowych widoków, w tym Bukowe Berdo, ale mnie przede wszystkim ciekawiły sylwetki Tarnicy i Połoniny Caryńskiej. Tę pierwszą miałem już za sobą, ale z tej perspektywy wyglądała zupełnie inaczej, niż chociażby kilka godzin wcześniej na Haliczu. Ta druga natomiast sprawiała wrażenie takiej wyniosłej, górującej nad Ustrzykami Górnymi piramidy.
Końcowe kilometry tego etapu nie są wymagające, natomiast szlak prowadzi uparcie w doliny. Kto zejść nie lubi, ten zachwycony nie będzie, ale szlak dosyć długo wije się ponad górną granicą lasu. Kiedy natomiast wprowadzi już między drzewa, to robi się jakoś tak spokojnie. No, ja przynajmniej odniosłem takie wrażenie, bo na tym etapie spotykałem tylko pojedyncze osoby. Ten końcowy marsz przez las zaliczam do naprawdę przyjemnych. Niby brak spektakularnych widoków, ale ciche otoczenie też ma swój urok – zwłaszcza po kilku godzinach na szlaku.
Zobacz, co spakowałem na przejście Głównego Szlaku Beskidzkiego
Przejście Głównego Szlaku Beskidzkiego zaplanowałem w oparciu o noclegi pod dachem – w schroniskach, pensjonatach czy agroturystykach. Gdziekolwiek, gdzie znalazłby się kawałek łóżka. Dlatego też powoli docierała do mnie myśl, że pierwszy dzień na tym wyjątkowym szlaku dobiega powoli końca. W otoczeniu szumiącego potoku obniżałem się w kierunku Ustrzyk Górnych. To tam, po około 23 kilometrach marszu skończyłem ten pierwszy, zapoznawczy odcinek GSB. Było pięknie, dosyć spacerowo, a co najważniejsze, moje stopy ani przez chwilę się nie buntowały. Kolejnego dnia czekał na mnie kolejny, bieszczadzki etap.
Informacje praktyczne:
- Dystans: 22,7 km (23,5 km z wejściem na Tarnicę)
- Suma podejść: 896 (958 m z Tarnicą)
- Czas przejścia: 7:05 h plus przerwy (20 minut więcej, wchodząc na Tarnicę)
- Do podanych przez mapę wartości, warto doliczać od 5-10% dystansu. To powinno uwzględnić dojście na nocleg, spacer do sklepu, czy kręcenie się w kółko po szczycie w poszukiwaniu kadru życia
- Szlak biegnie w Bieszczadzkim Parku Narodowym
- Wstęp do parku jest płatny
- Po drodze brak schronisk i możliwości uzupełnienia zaopatrzenia
- Na czwartym kilometrze szlaku, na Przełęczy Bukowskiej (8 km), Przełęczy Goprowskiej (14 km), a także w lesie, po zejściu z Szerokiego Wierchu (20 km) znajdują się wiaty
- Powyżej Przełęczy Goprowskiej, koło wiaty, wzniesionej przy podejściu na Przełęcz pod Tarnicą, znajduje się źródło wody. W okresach upalnej pogody i suszy lepiej jednak na nim nie polegać. Bezpieczniej zabrać zapas wody na cały odcinek
- W Ustrzykach Górnych śmierć głodowa nikomu nie grozi. Można zrobić zakupy, zjeść coś w knajpach, a i miejsca noclegowe się znajdą
- Bieszczady są jednym z najpopularniejszych pasm, mijanych w czasie przejścia Głównego Szlaku Beskidzkiego. Nastawiając się na noclegi pod dachem, warto sprawdzić ich dostępność z pewnym wyprzedzeniem. Uwaga ta jest szczególnie ważna w czasie długich weekendów. Warto również zwracać uwagę na wydarzenia kulturowe, festiwale muzyczne, czy sportowe. W takich wypadkach znalezienie czegoś z dnia na dzień będzie prawdopodobnie niemożliwe
Zapisz się do newslettera i bądź na bieżąco z nowymi wpisami