Drugi dzień w czasie mojego przejścia Głównego Szlaku Beskidzkiego zapowiadał się wspaniale
Jeśli myśleliście, że poranne wstawanie o czwartej to koszmar, to powiem wam jedno: nie macie racji. To znaczy macie, ale nie w górach. W górach o tej porze dzieją się bowiem cuda. No, trzeba tylko przy pomocy ostatnich pokładów silnej woli zerwać się z łóżka. To już niekiedy bywa cudem!
Drugi dzień w czasie mojego przejścia Głównego Szlaku Beskidzkiego zapowiadał się wspaniale. Bieszczady przywitały mnie poprzedniego dnia piękną pogodą, a dzisiaj miałem się zmierzyć z Połoniną Caryńską i Połoniną Wetlińską. To jedne z najpopularniejszych, ale też najpiękniejszych miejsc w całym paśmie, więc z jeszcze nie do końca otwartymi oczami, ruszyłem na szlak.
Ustrzyki Górne opuściłem chwilę przed piątą rano. Powoli wstawał dzień. Gdzieś w oddali słońce oświetlało już okoliczne szczyty, a gdy wszedłem między drzewa, zaczęła dziać się magia. Inaczej przecież nie da się wytłumaczyć tego, że można radośnie przebierać nogami o tak wczesnej porze. Promienie słońca wdzierające się do lasu tworzą jednak niepowtarzalny klimat i to właśnie tego dnia postanowiłem, że… codziennie będę wstawał o czwartej!
Zobacz film z drugiego dnia na Głównym Szlaku Beskidzkim
W drodze na Połoninę Caryńską
Podejście na grzbiet Połoniny Caryńskiej nie było przesadnie wymagające. Długie, niekiedy mozolne, ale jednak dosyć jednostajnie nachylone. Jak już się złapie rytm machania nogami, to wystarczy zgrać go tylko z rytmem łapania oddechów. Może inaczej bym je określił, gdybym miał już trochę kilometrów w nogach, ale że raptem chwile wcześniej jeszze spałem… to nie zdążyłem się niczym tak naprawdę zmęczyć.
Mniej więcej pół godziny przed wyjściem ponad górną granicę lasu minąłem okazałą wiatę. To świetne miejsce na przerwę, jeśli to pierwsze podejście nakaże komuś zrewidować poglądy na temat swojej kondycji. Ja jednak tak bardzo nie mogłem się doczekać widoków, że krótki odpoczynek chciałem zorganizować sobie już na grzbiecie. I wiecie co? To był świetny pomysł!
W otoczeniu szczawiu alpejskiego znalazłem sobie okazały, ale dopasowany do dolnej części moich pleców kamień, po czym zacząłem podziwiać panoramę. Swoją drogą, te ciekawe rośliny, które przypominają z daleka sałatę, zdradzają nieco bieszczadzkiej historii. Szczaw alpejski to roślina azotolubna, więc rośnie często tam, gdzie dawniej pasły się zwierzęta. To trochę taki niemy świadek czasów, kiedy na bieszczadzkich połoninach toczył się wypas.
Widokiem, który przykuł tam moją uwagę był ten, w kierunku Tarnicy i Szerokiego Wierchu. To od nich w końcu zacząłem dzień wcześniej całą moją przygodę z Głównym Szlakiem Beskidzkim. Zawsze czuję pewną satysfakcję, kiedy mogę rzucić okiem na jakiś odległy szczyt, na którym nie tak przecież dawno jeszcze byłem. Zamiast jednak wspominać, co było dzień wcześniej, trzeba było iść dalej. Samo bowiem wgramolenie się ponad las, to raptem początek całego marszu przez Połoninę Caryńską.
Kierunek – Kruhly Wierch
Teren tutaj wznosi się uparcie aż do najwyższej kulminacji grzbietu, czyli Kruhlego Wierchu (1297 m n.p.m.). To jakaś dalsza godzina maszerowania i prawie 200 kolejnych metrów przewyższeń. Dystans ten jednak pokonywało się niezwykle przyjemnie bo cały czas towarzyszyły mi okazałe panoramy. Świetnie widać było Małą i Wielką Rawkę, a na północy Magurę Stuposiańską. To w tamtym kierunku, w głębokiej dolinie, istniała dawniej miejscowość Caryńskie, od której nazwę wzięła Połonina Caryńska.
Po około godzinie i trzydziestu minutach od wyruszenia, dotarłem do skrzyżowania szlaków, gdzie odbijała znakowana na zielono ścieżka w stronę Przełęczy Wyżniańskiej. Jeśli odwiedzicie kiedyś Bieszczady i będziecie szukać możliwości, żeby szybko dostać się na połoninę, wybierzcie ten właśnie wariant. To chyba najkrótszy i najszybszy sposób, by wejść gdzieś wysoko i nacieszyć oczy widokami. Kolejne kilkanaście minut marszu, co niespodzianką nie będzie, też upłynęło mi na podchodzeniu. Wkrótce jednak mogłem uśmiechnąć się w duchu, bo oto stałem na Kruhlym Wierchu.
Wyżej na Połoninie Caryńskiej stanąć się już nie da. Szczyt miał trochę pecha, bo całe te ruchy górotwórcze poskąpiły mu trzech metrów do granicy 1300. Świat z wysokości 1297 m n.p.m. wygląda jednak z grubsza tak samo, czyli wspaniale. Do widoków, które mogłem do tej pory podziwiać doszedł jeszcze jeden – ten najbardziej mnie interesujący. Przed sobą miałem bowiem Połoninę Wetlińską. To ona miała stanowić kolejny cel tego drugiego dnia na Głównym Szlaku Beskidzkim. Patrzyłem jednak w jej kierunku z lekkim smutkiem. Cała tę pieczołowicie zbieraną wysokość, musiałem bowiem teraz oddać.
Zejście do Brzegów Górnych
Po krótkiej przerwie ruszyłem w kierunku Brzegów Górnych. Rześki wiatr, wiejący od wczoraj, przynosił przyjemne ochłodzenie. W dodatku pomagała mi teraz grawitacja, bo ścieżka sprawnie sprowadzała mnie w kierunku doliny. Po opuszczeniu grzbietu, po lewej stronie ścieżki, znajduje się niewielkie źródło, z którego można zaczerpnąć wody. Warto jednak uważać na takie miejsca, bo w okresach suszy, w czasie upalnego lata, jedyną wodą którą tu można odnaleźć są łzy rozczarowania. Te, jak wiadomo, są słone. Wodę zresztą można znaleźć niżej – albo w potoku, albo w toaletach na parkingu. Bezpieczniej ją przefiltrować, albo po prostu kupić wyżej, w schronie na Wetlińskiej.
Marsz nie sprawiał kłopotów. Ot, leśna ścieżka jakich wiele. Niekiedy trafiały się mniej przyjemne odcinki, ale szło się całkiem sprawnie. Może tylko niekiedy luźne kamienie przypominały, że życie to seria trudnych decyzji. Czy postawić stopę tutaj? Czy może tam? Pamięć po niedawnej kontuzji była ciągle żywa. Przed samym wyjściem z lasu warto przyjrzeć się dobrze tablicy informacyjnej. Mniej więcej w tym miejscu odbija krótka ścieżka, która pozwala zobaczyć trochę śladów historii po dawnych mieszkańcach tej okolicy.
Mieszkańcy Brzegów Górnych (dawniej Berehów) zostali wysiedleni jeszcze w 1946 roku. Pamięć o nich przekazuje jedynie cerkwisko i zabytkowy cmentarz. Tutejsze nagrobki wykonał miejscowy kamieniarz bojkowski, Hryć Buchwak. Co ciekawe, na cmentarzu znajduje się też jego pomnik, który wykuł sobie sam, kilka lat przed śmiercią. Jeżeli nie goni was czas, to warto dosłownie na kilka minut rozstać się z czerwonymi oznaczeniami szlaku.
Połonina Wetlińska, czyli drugie wyzwanie tego dnia
Parking w Brzegach Górny mijam bez zatrzymywania się. Jest tam gwarno i tłoczno, czyli dokładnie tak, jak się spodziewałem. Od mojego porannego wyjścia minęło już kilka godzin, więc na szlakach zdążyło się od tego czasu pojawić sporo miłośników górskich wędrówek. Wraz z nimi rozpoczynam kolejny etap tego dnia. Znów muszę nieco zachęcić płuca do większego wysiłku, a o zdobytej rano wysokości szybko zapominam. Cała zabawa zaczyna się praktycznie od nowa. Szlak prowadzi przez większość czasu pod koronami wysokich drzew, ale niekiedy ścieżka zawija na bardziej otwarte tereny. Można nacieszyć oczy, jak już się wytrze z nich pot.
Czas można sobie też uprzyjemnić liczeniem schodów. W drodze na Hasiakową Skałę trzeba ich pokonać sporo, ale nagroda za ten trud jest naprawdę wyjątkowa. Na początek pokazuje się piękna sylwetka Połoniny Caryńskiej. Gdzieś za nią, nieco po prawej natomiast jest też Tarnica. Jestem dopiero drugi dzień na Głównym Szlaku Beskidzkim, a mam wrażenie, że pokonałem niezły kawałek drogi.
Chwilę później docieram do miejsca, które chyba ciągle budzi kontrowersje wśród turystów. Dawne, historyczne schronisko „Chatka Puchatka” zastąpiono nowym budynkiem. Nazwa ciągle zapewne budzi sentyment i przywołuje wspomnienia, niestety w nowym obiekcie nie można przenocować, a i o zjedzeniu żurku trzeba zapomnieć. Można natomiast liczyć na drobne przekąski, miejsce do siedzenia i ochronę przed żywiołami, jeśli pogoda postanowiłaby komuś zrobić psikusa.
Nie rozsiadam się jakoś specjalnie długo, bo mój wzrok przyciąga już Osadzki Wierch (1253 m n.p.m.). To chyba moje ulubione miejsca na całej Połoninie Wetlińskiej. Wśród wysokich, szumiących traw ruszam więc ostatecznie w jego kierunku. Szlak jest na tym odcinku zupełnie bezproblemowy. Można powiedzieć, że to taki górski spacer. Dopiero przed samym szczytem trzeba się rozprawić z krótkim podejściem, a także – zgadliście, schodami. Osadzki Wierch zapewnia jednak piękną panoramę i warto na jego wierzchołku zagościć nieco dłużej.
Szczyt ten dzieli niejako Połoninę Wetlińską na dwie części, oferując widok na obie strony grzbietu. Z jednej strony rozciągała się trasa, którą już przeszedłem, w kierunku Hasiakowej Skały i Połoniny Caryńskiej w oddali. Z drugiej strony otwiera się widok na Smerek i Przełęcz Orłowicza, czyli te miejsca, które miałem jeszcze odwiedzić.
Smerek podwójnie, czyli ostatni szczyt i zejście
Nie było innego wyjścia, jak ruszyć przed siebie. Piramida Smereka wznosiła się gdzieś w oddali, ale tym ostatnim podejściem postanowiłem się póki co nie martwić. Szlak sprowadzał teraz delikatnie niżej, a otoczenie wierzbówki kiprzycy powodowało, że w ogóle nie pamiętałem o tych pokonanych do tej pory kilometrach. Szlak nieco zmienia swój charakter na tym odcinku, bo z otwartego grzbietu nieco obniża się w stronę bujnej roślinności. Spacer taki nie trwa jednak wiecznie, bo całkiem sprawnie docieram na Przełęcz Orłowicza. To właśnie tutaj czekało mnie ostatnie podejście tego dnia.
No i zaskakująco może, ale rozprawiłem się z nim mgnieniu oka. Te ostatnie 150 metrów przewyższeń rozkłada się dosyć przyjemnie, a że wokół jest pięknie, to nawet nie zauważyłem, kiedy znalazłem się pod charakterystycznym krzyżem. Na dwuwierzchołkowym, co ciekawe, szczycie, znajdują się też ławki, więc całą tą panoramą można się zachwycać bez udziału mięśni nóg. No i stopom można dać odpocząć! Drugi ze szczytów Smereka, gdybyście byli ciekawi, nie jest udostępniony turystycznie.
Zanim ruszyłem na metę tego odcinka, zerknąłem jeszcze w kierunku tego, co miało mnie czekać kolejnego dnia. Na horyzoncie piętrzyły się Fereczata, Okrąglik, czy Jasło, no i to tam właśnie miałem spacerować już za kilkanaście godzin. Nie mogłem jednak jeszcze się zrelaksować, bo zejście ze Smereka jest… zaskakująco strome i niewygodne. Przynajmniej te pierwsze jego fragmenty, które szły mi niesamowicie opornie. Taki stan rzeczy nie trwa jednak długo, bo ścieżka chwilę później staje się znacznie bardziej przyjazna.
Zobacz, co spakowałem na przejście Głównego Szlaku Beskidzkiego
Nie martwiła mnie nawet wizja spokojnego marszu przez las. Po widokowych wrażeniach moje myśli powoli wędrowały już w kierunku ciepłej kawy i zasłużonego odpoczynku. Nie znaczy to jednak, że mi się to zejscie wcale nie dłużyło, o nie! Końcowy odcinek prowadzi bowiem zupełnie zwykłą, najzwyklejszą drogą. No jakoś do tej miejscowości trzeba dotrzeć. Zerkając więc w kierunku odległych już szczytów, sunąłem powoli na metę drugiego etapu Głównego Szlaku Beskidzkiego. Przejście Połoniny Caryńskiej i Wetlińskiej, tak satysfakcjonujące, było już powoli wspomnieniem. Ten dzień był pewną kwintesencją Bieszczadów – świetne widoki, wiatr na połoninach, ślady historii, no i odrobina wysiłku, który przypomina, że najczęściej to, co wartościowe, wymaga pracy.
Informacje praktyczne:
- Dystans: 24,7 km
- Suma podejść: 1478
- Czas przejścia: 8:40 h plus przerwy
- Do podanych przez mapę wartości, warto doliczać od 5-10% dystansu. To powinno uwzględnić dojście na nocleg, spacer do sklepu, czy kręcenie się w kółko po szczycie w poszukiwaniu kadru życia
- Szlak biegnie w Bieszczadzkim Parku Narodowym
- Wstęp do parku jest płatny
- Po drodze brak schronisk z prawdziwego zdarzenia. Na Hasiakowej Skale (Połonina Wetlińska) można kupić wodę i drobne przekąski
- Na drugim kilometrze szlaku, na zejściu z Połoniny Caryńskiej (8 km) i na zejściu ze Smereka (20 km) znajdują się wiaty
- Pomiędzy Połoniną Caryńską, a Wetlińską (9 km), na parkingu w Brzegach Górnych jest punkt kasowy parku narodowego, a także łazienka
- Na zejściu z Połoniny Caryńskiej znajduje się źródełko. Szlak przecina także potok nieco poniżej. W okresach upalnej pogody i suszy bezpieczniej zabrać zapas wody na cały odcinek. Wodę można zakupić w schronie na Hasiakowej Skale
- W Smereku znaleźć można noclegi, knajpy, a także sklep. Bez trudu można uzupełnić zapasy i nie ma sensu ich na tym etapie nosić zbyt dużo
- Bieszczady są jednym z najpopularniejszych pasm, mijanych w czasie przejścia Głównego Szlaku Beskidzkiego. Nastawiając się na noclegi pod dachem, warto sprawdzić ich dostępność z pewnym wyprzedzeniem. Uwaga ta jest szczególnie ważna w czasie długich weekendów. Warto również zwracać uwagę na wydarzenia kulturowe, festiwale muzyczne, czy sportowe. W takich wypadkach znalezienie czegoś z dnia na dzień będzie prawdopodobnie niemożliwe
Zapisz się do newslettera i bądź na bieżąco z nowymi wpisami