Kozi Wierch idealnie nadawał się na fotograficzny cel mojej kolejnej wycieczki
Zima w tym roku jest bardzo kapryśna. W niższych pasmach łatwiej spotkać błoto, niż śnieg, a ja koniecznie chciałem już w styczniu zrobić zdjęcia do corocznego kalendarza. Musiało być więc zimowo, dlatego też swoją uwagę skierowałem w kierunku Tatr. To tam mróz i lód trzymały się jeszcze przyzwoicie – przynajmniej w porównaniu z resztą kraju. Dosyć spontanicznie podjąłem decyzję, że wybiorę się na Kozi Wierch. Żeby jednak zdjęcia były wystarczająco ciekawe, zdecydowałem się tam zjawić mocno przed wschodem.
Jakoś przed drugą melduję się na starcie mojej wędrówki. Wyruszam z najukochańszego parkingu turystów w Polsce – Palenicy Białczańskiej. To tutaj zaczyna się spora część tatrzańskich przygód, w tym prawdopodobnie najpopularniejsza z nich – marsz nad Morskie Oko. Tutaj także kończy się marzenie o miejscu parkingowym w sezonie letnim. Na szczęście przed drugą w nocy to nie problem, bo parking był pusty. Z wjazdem też nie było problemu. Pamiętać tylko trzeba o wcześniejszej rezerwacji biletu na stronie TPN.
Zobacz film z zimowego wejścia na Kozi Wierch
Początek wędrówki to w zasadzie leniwe dreptanie równą drogą w kierunku Wodogrzmotów Mickiewicza. Docieram tam po kilkudziesięciu minutach, w przeciwieństwie do naszego wieszcza narodowego, który w Tatry nie dotarł nigdy. Ciut dalej porzucam szlak czerwony, który prowadzi nad Morskie Oko i skręcam do Doliny Roztoki. Teraz to ścieżka o kolorze zielonym prowadzić będzie mnie dalej.
Dolina Roztoki: Magia nocy i pierwsze wyzwania
Dolina Roztoki to miejsce, które często jest traktowane jako „przejściowe” – większość turystów po prostu mija ją w drodze do Doliny Pięciu Stawów. Ja jednak ją lubię, bo ma swój urok, a wysokie ściany piętrzące się nad dnem doliny zawsze kradną mój wzrok. No, może nie w nocy, bo niewiele widać, chociaż i wtedy ośnieżone szczyty bardzo wyraźnie odcinały się od ciemnego nieba.
Maszerowałem sobie dzielnie dalej, by w końcu dotrzeć do skrzyżowania szlaków. To tutaj po raz pierwszy warto zachować większą uwagę, bo zielony szlak prowadzi w kierunku Siklawy. W lecie zapewne wybrałbym właśnie ten wariant, ale zimą wybór tej ścieżki może być ryzykowny. Ruszam więc wzdłuż czarnych oznaczeń do góry, w kierunku Schroniska PTTK w Dolinie Pięciu Stawów, zakładając jeszcze wcześniej raki i kask.
Podejście jest dosyć strome, jest ciemno, a cały ten sprzęt i tak przyda mi się wkrótce w drodze na Kozi Wierch. Tutaj również należy pamiętać, że zimowy wariant trasy odbiega od tego letniego. W normalnych warunkach szlak trawersuje Niżnią Kopę od północy, natomiast zimą omija się ją od wschodu i południa. W nawigowaniu pomogły mi tyczki, które wyznaczały to obejście.
Dolina Pięciu Stawów: Schronisko i pierwsze światło dnia
Jakoś tak niepostrzeżenie docieram do schroniska, no bo że wokół niewiele było widać, to skupiałem się przede wszystkim na stawianiu kroków. To tutaj kończy się pierwsza część mojej wycieczki, a zaczyna ta trudniejsza – wejście na Kozi Wierch. Tutaj też zaczynają uderzać we mnie podmuchy wiatru, a wygodna i ubita do tej pory ścieżka miejscami niknie pod niesionym przez wiatr śniegiem. Strategia jest jednak taka, jak zawsze. „Podejdę wyżej i zobaczę, co dalej”. Ruszam wzdłuż tafli Przedniego Stawu Polskiego, mniej więcej tak jak prowadzi latem niebieski szlak. Im dalej jednak, tym częściej ścieżka niknie pod świeżym, nawianym śniegiem. Idę jednak dziarsko przed siebie, wzdłuż Wielkiego Stawu Polskiego, na następnie decyduję, że i tutaj podejdę jeszcze wyżej i zobaczę, co dalej.
W Tatrach pojęcie szlaku nieco zanika zimą. Trasy letnie mogą zimą okazać się ryzykowne, więc o tej porze roku należy wybierać warianty bezpieczniejsze. Należy wcześniej sprawdzić aktualny stopień zagrożenia lawinowego, szczególnie niekorzystne wystawy zboczy, a i szkolenie z zakresu turystyki zimowej na pewno nie zaszkodzi. Warto pamiętać, że samemu należy ocenić dalsze ryzyko wycieczki, gdyż wydeptana i wyraźna ścieżka wcale nie musiała zostać poprowadzona w sposób zwiększający bezpieczeństwo turysty. Tekst ten nie jest poradnikiem i nie można go jako taki traktować. To tylko opis moich indywidualnych doświadczeń.
Wejście na Kozi Wierch: Orka, wiatr i nagroda w postaci wschodu słońca
Docieram pod zbocza Koziego Wierchu. Wcześniej mijam jeszcze trójkę turystek, które również planowały wybrać się na wschód słońca, jednak podjęły decyzję o zawróceniu. Z ich relacji wynikało, że założony wcześniej ślad gdzieś zniknął pod świeżym śniegiem, a i podmuchy wiatru nie zachęcają do dalszej drogi. Wymienialiśmy pozdrowienia, a ja postanowiłem podejść wyżej i zobaczyć, co dalej. W takiej sytuacji uznaję, że nie ma sensu tracić czasu i szukać śladów, których równie dobrze może nie być.
Sprawdzam więc mapę, kierunek i wbijam się wprost na charakterystyczną grzędę. Patrząc na mapę, to ta po prawej, (wschodniej) stronie Szerokiego Żlebu. Nie widać wiele więcej, niż to, co pozwala mi zobaczyć światło czołówki, ale teren w dosyć oczywisty sposób prowadzi wyżej. W końcu po kilkunastu minutach podchodzenia rzeczywiście znajduje ślady.
Niekiedy idzie się sprawnie, zwłaszcza tam, gdzie trafiam na wywiany śnieg. Częściej jednak idzie się kiepsko, tam, gdzie więcej puchu. Najczęściej jednak idzie się fatalnie, bo w takiej też byłem formie. Średnio co 50 metrów robię sobie przerwę i zastanawiam się, czy na pewno chce mi się iść na sam szczyt Koziego Wierchu. W końcu celem miały być ładne zdjęcia, a że nie będą z wierzchołka?
Szybko jednak karcę sam siebie, że to tylko przemawia przeze mnie nieopisane wręcz lenistwo, niewyspanie i ból rozleniwionych tygodniami siedzenia łydek. Powoli więc dreptam sobie wyżej, aż gdzieś powyżej 2000 metrów robi się jasno. Droga staje się oczywista, a ja sunę krok za krokiem w kierunku grani. Po kilku kolejnych westchnięciach i przystankach, w czasie których kwestionuję formę moich mięśni, znajduje się raptem kilkanaście minut pod szczytem.
Zimowa panorama z Koziego Wierchu: Tatry w całej okazałości
Widok rekompensuje wszystko. Ciepłe światło oblewa okoliczne szczyty, a Tatry Bielskie, Gerlach, Rysy, Wysoka, Mięguszowieckie Szczyty, czy Krywań, nie pozwalają w spokoju iść dalej. Trudno oderwać wzrok od tego widowiska, ale do szczytu pozostaje zaledwie krótki, graniowy odcinek. W końcu staję na Kozim Wierchu. Jestem zupełnie sam, a widoki postanawiam pooglądać przy kawie, którą niosłem w termosie. Zimowy wypad bez kawy to nie wypad!
Panorama ze szczytu jest naprawdę niesamowita, bo łatwiej byłoby wymienić, czego na horyzoncie nie widać. Spędzam więc na wierzchołku dłuższą chwilę, starając się nie zapomnieć, po co na ten szczyt tak właściwie się wybrałem. Robię więc kilka zdjęć, a po dłuższym odpoczynku zbieram się w drogę powrotną.
Zejście wymaga oczywiście skupienia, ale grawitacja okazuje się sprzymierzeńcem. Dolina Pięciu Stawów wygląda teraz zupełnie inaczej niż w nocy, bo przede wszystkim ją widać. Jakby ktoś włączył światło. Schronisko w Dolinie Pięciu Stawów wygląda jak malutki punkcik na tle ośnieżonych szczytów, ale z każdą minutą wydaje się przybliżać.
Cały czas mocno wieje, być może nawet silniej, niż w czasie podejścia. Nie przeszkadza mi to jednak specjalnie, zwłaszcza że wzbijany w powietrze śnieg tworzy niesamowity spektakl. Niekiedy tylko rzucam okiem za siebie, na trasę, którą pokonałem. Ileż to się trzeba namęczyć w drodze na szczyt! po tylu latach ciągle mnie to niekiedy dziwi. Godziny wysiłku do góry i raptem chwila, by znów być w dolinach.
Dolna część zbocza to już spokojny marsz, więc w takiej doprawdy magicznej atmosferze suną w kierunku schroniska. Tam robię dłuższą, zasłużoną przerwę. Czeka mnie jeszcze tylko jedno, bardziej strome zejście. To w kierunku Doliny Roztoki. Ruszam więc wzdłuż tyczek wyznaczających to wspomniane, zimowe obejście, a następnie czarnym szlakiem schodzę niżej. Zdejmuję raki, chowam kask i zielonym szlakiem zmierzam w kierunku mety mojej wędrówki. Nie pędzę jednak na oślep przed siebie, bo wokół jest naprawdę wyjątkowo ładnie.
Nie bez znaczenia jest też to, że w nocy widziałem tylko kontury szczytów, a teraz mogę im się dokładnie przyjrzeć. Na deser jeszcze jedno – asfalt. Ostatnie kilkadziesiąt minut dreptania od Wodogrzmotów Mickiewicza w kierunku Palenicy Białczańskiej to już czysta udręka. Znoszę ją jednak z uśmiechem, bo przypominam sobie, co dane mi było oglądać kilka godzin wcześniej. Na koniec jeszcze jedna uwaga – mapa pozwala wytyczyć trasę wyłącznie po istniejących ścieżkach. Dlatego załączam ją jedynie w celach poglądowych, dotyczących dystansu i przewyższenia. Zimowe obejście w drodze do Doliny Pięciu Stawów jest jednak na niej zaznaczone.
Zapisz się do newslettera i bądź na bieżąco z nowymi wpisami