Czy listopad da się lubić? Postanowiłem to sprawdzić w Beskidzie Wyspowym na Luboniu Wielkim
Listopad to miesiąc, który mógłby dla mnie nie istnieć. Szaro, buro, a dzień się kończy, zanim tak naprawdę się zacznie. Żyć się nie chce. W tym roku postanowiłem jednak, że się tak łatwo nie poddam i spróbuję go odczarować. Plan był prosty, bo szukałem jakiejś trasy na mniej więcej 5-6 godzin chodzenia. Dzień jest już dosyć krótki, a ja musiałem jeszcze dojechać na miejsce. No i tak jakoś mój wzrok wylądował w Beskidzie Wyspowym.

Cel? Luboń Wielki przez Perć Borkowskiego. Wystartowałem z Rabki-Zarytego. Samochód zostawiłem na małym, płatnym parkingu przy sklepie. Zaryte to dzisiaj część Rabki-Zdroju, ale, co ciekawe, jeszcze 100 lat temu była to zupełnie osobna wieś. W okresie międzywojennym było to dosyć popularne letnisko dla mieszkańców Krakowa. Przewodniki nawet głoszą, że zatrzymywał się tu pociąg ekspresowy, jadący z Warszawy.

Teraz jednak było cicho i sennie. Ruszyłem na żółty szlak i dosyć szybko wyszedłem poza ostatnie zabudowania. Czekało mnie ponad 500 metrów przewyższenia i blisko dwie godziny marszu na szczyt. Początek to beskidzka klasyka, czyli błoto. Zaskakująco dużo błota, ale i całkiem ładna pogoda. Szlak następnie prowadził mnie łagodnie przez las, ale też skrajem niewielkiej polanki, gdzie stała nawet ławka. Idealne miejsce na podziwianie widoków na Gorce, które wznosiły się po drugiej stronie doliny. Teren był początkowo dosyć podmokły i trudno było złapać rytm. Ale listopad pokazał też swoją pierwszą zaletę: całkowity spokój i zero ludzi. Byłem kompletnie sam i cisza aż dzwoniła w uszach.
Odbierz swój darmowy ebook
Zapisz się do Newslettera i odbierz swój DARMOWY e-book z propozycjami prostych, ale pięknych szlaków w Tatrach. Będzie mi bardzo miło gościć w twojej skrzynce. Poinformuję Cię o nowych wpisach i filmach, żeby nie zdarzyło Ci się niczego przegapić.
Informacje praktyczne:
Dystans: 13,5 km
Suma podejść: 740
Czas przejścia: 5-6 h w zależności od przerw
Oznakowanie: szlak żółty na podjściu, niebieski na zejściu
Na Luboniu Wielkim znajduje się schronisko. Płatność tylko gotówką
Parking znajduje się tuż przy sklepie
Zobacz film z wycieczki na Luboń Wielki
Przez Perć Borkowskiego
Po czasie charakter szlaku zaczął się zmieniać, no i tego w zasadzie się spodziewałem. Ten żółty szlak na Luboń Wielki to tak zwana Perć Borkowskiego. Już samo słowo „perć” może budzić ciekawość. Kojarzy się z Orlą Percią w Tatrach, Sokolą Percią w Pieninach czy Percią Akademików na Babią Górę. Beskid Wyspowy też ma jednak swoją.

Rzeczywiście zrobiło się nieco bardziej stromo, a po chwili pojawiły się… kamienie. Mnóstwo kamieni. W górach to oczywiście nic dziwnego, ale po tym początkowym, błotnistym odcinku, teraz szło się naprawdę sprawnie. W końcu gdzieś za kolejnym zakrętem las się rozstąpił i moim oczom ukazało się… gołoborze.

Gołoborze, jak sama nazwa wskazuje, to miejsce „gołe od boru”, czyli lasu. To po prostu gigantyczne rumowisko skalne, takie „morze głazów”. Najsłynniejsze są te w Górach Świętokrzyskich, bo tam rzeczywiście używa się tego określenia. Jak widać, Beskidy też mają swoje. Jak to powstało? Winny jest przede wszystkim mróz, naprzemienne zamarzania i rozmarzania, no i woda, które wnikała w szczeliny, a później powodowała kolejne pęknięcia.

Wszystko to oczywiście trwało setki i tysiące lat, a te gołoborza, które możemy obecnie oglądać, powstały w czasie ostatniej epoki lodowcowej. Tak, wtedy kiedy ludzie biegali jeszcze za mamutami. Ścieżka jest tam dosyć ciekawa, ale niekiedy warto uważać. Niektóre głazy chwiały się zdradliwie, a kłopot jest tam tym większy, że trudno utrzymać uwagę. W końcu na horyzoncie, ponad drzewami, pokazały się Tatry.

Luboń Wielki i schronisko PTTK na szczycie
Gołoborze to nie jedyna atrakcja Perci Borkowskiego na Luboń Wielki. Ścieżka na jeszcze jednego asa w rękawie, bo chwilę później dotarłem do grupy ciekawych skał, zwanych Dziurawymi Turniami. Kilkunastometrowe bloki robią dosyć przyjemne wrażenie. Cały masyw Lubonia Wielkiego jest zresztą podziurawiony jak ser szwajcarski, a do chwili obecnej zinwentaryzowano tu podobno 13 jaskiń. Najdłuższa ma 26 metrów długości i 9 głębokości.
Wtedy też uderzyła mnie kolejna zaleta listopada. Brak liści na drzewach sprawił, że w lesie było zaskakująco jasno i przestrzennie. Oglądanie tych skał było więc dosyć łatwe. W dodatku słońce, które o tej porze roku nie wznosi się zbyt wysoko, świeciło takim miękkim, ciepłym światłem. Szło się naprawdę przyjemnie.

Świetlistym szpalerem wśród buków dotarłem na Luboń Wielki (1022 m n.p.m.). Sam szczyt może nie zachwyca wysokością, ale jest najwybitniejszym wzniesieniem w całym Beskidzie Wyspowym. Ponad otaczające go doliny wznosi się na ponad 500 metrów. Na samym wierzchołku są z kolei budynki, których nie da się pomylić z niczym innym. Pierwszy to charakterystyczna wieża przekaźnikowa. Ten maszt, widoczny z kilometrów, to znak rozpoznawczy Lubonia. Postawiono go w 1961 roku, żeby transmitować sygnał z Mistrzostw Świata FIS w Zakopanem.

Drugi to oczywiście schronisko PTTK. Wygląda dosyć ciekawie, bo przypomina taki… domek postawiony na innym domku. Albo jak jakaś czarodziejska chatka. Jest też wiekowe, bo zbudowano je w 1931 roku. Jednym z głównych pomysłodawców i budowniczych był niejaki Stanisław Dunin Borkowski. Tak, ten sam, którego imieniem nazwano perć, którą tu wlazłem. Teraz wszystko się już łączy.

Schronisko jest małe, oferuje 10 miejsc noclegowych (w tym w słynnej sali wieloosobowej z oknami na cztery strony świata), ale kilkanaście dodatkowych znajduje się w małej bacówce obok. Warunki są raczej skromne, ale jest i… kot. Jak wiadomo, obecność kota automatycznie podnosi standard o co najmniej cztery gwiazdki.

A widoki? No cóż, sam szczyt nie jest najlepszym punktem widokowym świata. Ale między koronami drzew dało się wypatrzyć kolejne „wyspy” Beskidu Wyspowego: Szczebel, Lubogoszcz, Śnieżnicę, Ćwilin i najwyższą w tym paśmie Mogielicę. Tutaj też kończy się (lub zaczyna) Mały Szlak Beskidzki. Kto wie, może kiedyś?

W kierunku Polany Surówki
Było dosyć wcześnie, więc nie chciałem jeszcze kończyć wycieczki. Ruszyłem więc dalej, szlakiem niebieskim, w kierunku Lubonia Małego. Moim celem nie był jednak ten szczyt, a Polana Surówki, położona mniej więcej w połowie drogi na niższy z wierzchołków masywu. Nazwę „Beskid Wyspowy” przypisuje się Kazimierzowi Sosnowskiemu, znanemu działaczowi na rzecz turystyki i autorowi przewodników.

Jego imię nosi na przykład Główny Szlak Beskidzki. Podobno podczas jednego wypadu ze studentami na Ćwilin, rano obudzili i zauważyli mgły w dolinach. To właśnie wtedy wierzchołki wystawały rzeczywiście jak wyspy. Ale określenie „góry wyspowe” stosowano już wcześniej, a sam „Beskid Wyspowy” upowszechnił się stosunkowo późno, bo tak naprawdę dopiero po II wojnie światowej. Wcześniej pasmo to zwano Beskidem Limanowsko-Myślenickim, a czasami Gorcami Limanowskimi. Myślę, że „Beskid Wyspowy” to najtrafniejsza nazwa z tych wszystkich, bo rzeczywiście oddaje ducha tych wzniesień.

Dalszy marsz był bardzo przyjemny, chociaż nie obfitował w widoki. Zrobiło się za to spacerowo i niemal zupełnie płasko. Słońce w listopadzie nie wzbija się jakoś wysoko, więc towarzyszyło mi całkiem ciekawe, miękkie światło. No i przez taki klimatyczny las sunąłem dalej w kierunku Polany Surówki. Wcześniej jeszcze można zauważyć postawiony krzyż i niewielką tablicę. To miejsce upamiętnienia dwóch czechosłowackich pilotów śmigłowca, którzy zginęli w wypadku.

Sama polana natomiast powoduje uśmiech na twarzy, a to głównie za sprawą pięknie panoramy Tatr. W przeszłości na tych polanach wypasano owce – w tym celu wypalano i wycinano las, tworząc okazałe beskidzkie polany. Beskidy w historii odegrały też swoją wojenną rolę. Takie oddalone i nieprzystępne miejsca stanowiły osłonę dla działań partyzanckich.

Niemcy pod koniec II wojny światowej spalili nawet tutejsze szałasy, a niewiele brakowało, by spalili też schronisko, które służyło partyzantom. Dzisiaj to dla turystów przede wszystkim piękny punkt widokowy. Znajduje się tu jednak kilka domów, należących do małych, odizolowanych części Rabki-Zdroju. To Krzysie i Surówki właśnie.

Powrót na parking
Po chwili odpoczynku ruszyłem w drogę powrotną, też bezproblemową. Z niewielkim podejściem trzeba się uporać tuż przed szczytem Lubonia Wielkiego, ale później droga po schroniskową herbatę stoi już otworem. Warto sobie zapamiętać, że płatność przyjmowana jest tylko gotówką. Pokręciłem się jeszcze na szczycie, obejrzałem widoki, a następnie ruszyłem na metę mojej wędrówki.

Początkowo schodziłem wzdłuż oznaczeń niebieskich i zielonych, ale interesowały mnie te pierwsze. I rzeczywiście po chwili obie te ścieżki się rozchodzą i trzeba pilnować znaków na drzewie. Ten zielony szlak też biegnie do Rabki-Zdroju, ale miałbym później nieco dalej na parking. Całą tę wycieczkę można jednak opisać skrótowo. Na Luboń Wielki żółtym, czyli Percią Borkowskiego, a na dół niebieskim.

Wariant zejściowy nie był tak ciekawy, jak ten, którym podchodziłem. To głównie ścieżka przez las. Czasami pojawiają się nieco bardziej strome fragmenty, ale schodziło się bardzo sprawnie. W niektórych relacjach ze szlaku widziałem ostrzeżenia, że Perć Borkowskiego nie jest polecana na wycieczki z dziećmi. Moim zdaniem natomiast, jeśli macie w miarę ogarnięte dzieciaki, które lubią skakać po kamieniach, to będą się tam bawić całkiem nieźle.

Warto jednak rzucić na nie okiem, bo w okolicach Dziurawych Turni jest gdzie spaść. Na szczycie zawsze można je też przekupić czymś w schronisku, co działa w zasadzie nie tylko na dzieci. Szlak pod sam koniec wędrówki wyprowadza jeszcze na łąki, no i jest to całkiem ładne zakończenie tej wędrówki. Licząc wszelkie przerwy i zdjęcia, rzeczywiście zameldowałem się na parkingu po mniej więcej sześciu godzinach.

Luboń Wielki okazał się świetnym miejscem na listopadowy spacer. Nie jest to może najpopularniejszy szczyt w polskich górach, nie ma najbardziej spektakularnych widoków, ale miał coś, czego szukam na szlaku. Spokój, ciszę i możliwość takiego niespiesznego dreptania. A Perć Borkowskiego, Gołoborze, Dziurawe Turnie i widoki z polany Surówki to już dodatkowe plusy, które ubarwiają wycieczkę.
Zapisz się do newslettera i bądź na bieżąco z nowymi wpisami








