Idzie zima. Pora pomyśleć o naszym bezpieczeństwie.
Jest w naszym kraju kilka stałych atrybutów zimy. Żaden tam śnieg, czy mróz, nie. To „Kevin sam w domu” na Polsacie i debata na temat konieczności zamykania szlaków górskich, zwłaszcza tatrzańskich, na zimę. Bo niebezpiecznie i chłodno, i coś tam jeszcze. Internet aż huczy. Lubię tę naszą narodową i bezinteresowną troskę o drugiego człowieka, która nakazuje nam zawzięcie walczyć o bezpieczeństwo bliźniego. W sensie lajkować posty w necie, licząc sobie to za realny, dobry uczynek. Czasami chcemy „pomagać” nawet wbrew woli samych zainteresowanych, ale hej, w końcu rację ma ten, kto głośniej krzyczy.
Wszyscy się zgodzimy, że chodzenie po górach może być niebezpieczne, a wędrówki zwiększają szansę na zgon i to zgon tragiczny. Co prawda jest to szansa, by zaistnieć w mediach, bo te bardzo chętnie tańczą nad nieboszczykami, ale przyznajcie, że kto umarł, ten nie żyje i sława już mu niepotrzebna. Trud jego skończon.
Cała reszta śmiertelników musi jednak jakoś doczekać szczęśliwego końca trudu egzystencji, wypełniając ten czas ulubionymi aktywnościami. No i te mogą być przeróżne, w końcu wszyscyśmy inni. Bo jeśli chodzi o hobby, to nie fajne, to co fajne, tylko to, co się człowiekowi podoba. Istnieje więc też grupa ludzi, która lubi chodzić po górach zimą. Niby normalne. Uwierzycie więc, że są osoby, które chcą im te szlaki zamknąć?
Postarajmy się dowiedzieć, jaka motywacja tkwi za tym wszystkim. Pierwszym argumentem zwolenników zamykania szlaków na zimę jest ten, że to dla dobra i bezpieczeństwa ludzi. Powszechnie wiadomo, że góry bywają niebezpieczne, a o wypadek nietrudno, zwłaszcza gdy jest ślisko. Jeśli więc nie pójdziesz w góry, to się nie zabijesz. Logiczne? Logiczne! Oto jednak garść statystyk. W 2017 roku uległo w Tatrach śmiertelnym wypadkom 15 osób. Każda śmierć to oczywiście wielka strata i tragedia dla rodzin. W tym samym czasie nasze najwyższe pasmo górskie odnotowało przeszło 3,4 mln odwiedzin.
Zwolennicy zamykania szlaków w Tatrach na zimę na pewno więc się zgodzą, że skoro tragedia ma miejsce w 0,0004% przypadków (policzyłem), to najlepszym rozwiązaniem będzie otoczenie całego pasma wielkim murem. Logika nakazywałaby jednak w pierwszej kolejności zająć się tymi aktywnościami, które niosą ze sobą najwięcej ofiar, no nie? Proszę więc bardzo – 449 utonięć w 2017 i 504 w 2016 roku. Niemal 220 zmarłych rowerzystów w 2017 roku. Dramatu dopełnia fakt, że co roku w Polsce z powodu chorób wywołanych otyłością, umiera od 28 000 do nawet 52 000 osób! Dwadzieścia osiem tysięcy! Żeby w górach naliczyć tyle ofiar i to zakładając ich średnio 20 rocznie, musiałoby minąć jakieś 1400 lat. Jeśli więc zimowe wędrówki są tak niebezpieczną aktywnością, to co powiedzieć o pływaniu? Nikt jednak, dziwnym trafem, nie wnioskuje o zamknięcie wszelkich akwenów oraz wprowadzenie kartek na jedną kąpiel w tygodniu pod nadzorem dzielnicowego. A przecież już dzieciaki wiedzą, że częste mycie skraca życie.
Oczywiście zamiast zakazów można by budować ścieżki rowerowe, edukować rowerzystów, uczulać kierowców, wypuszczać filmy pokazujące skutki pływania po alkoholu, zwracać uwagę na efekty skakania do wody, wydawać ulotki, reklamy oraz programy poświęcone dietetyce i zdrowemu żywieniu. Ale to wymaga myślenia i czasu, który można przecież przeznaczyć na oglądanie swojego ulubionego programu.
W dyskusji o zamykaniu szlaków na zimę zawsze pojawiają się nasi sąsiedzi, Słowacy, którzy stawiani są nam za przykład. Od 1 listopada do 15 czerwca szlaki w słowackiej części Tatr są faktycznie zamknięte. Jeżeli ktoś naiwnie pomyślał, że to z troski o ludzkie życie, to spieszę ze sprostowaniem — nikt tam o nas nie dba. Oficjalnie są one niedostępne ze względu na ochronę przyrody i to tylko te, powyżej schronisk. Ktoś złośliwy mógłby pomyśleć, że zamknięte są tylko te, na których nie można zbijać kasy. Może pielgrzymki niosące ze sobą euro do schroniska mają zbawienny wpływ na ekosystem, a samotni, ubodzy wędrowcy ruszający ku graniom już naturze przeszkadzają?
Przepisy są naturalnie potrzebne, np. żeby ci sąsiad nie podrzucił śmieci pod drzwi, czy nie zwinął samochodu sprzed garażu. Teoretycznie do tego wystarczyłoby nie być bucem, ale nie zawsze to działa. Sporo osób liczy natomiast na to, że zakaz poruszania się po szlakach rozwiąże magicznie wszystkie problemy zimowej turystyki. Ot tak po prostu.
To niestety nieco bardziej złożone i nie działa od razu. Zakazy, jak bardzo byśmy zaklinali rzeczywistość, czasami po prostu nie działają. Może lepiej wyjaśnić czym dane zachowanie grozi i tłuc to komuś dziesięć razy do głowy? Że jeżeli ktoś nie ma doświadczenia, to niech poprzestanie na dolinach, że zimowy marsz jest znacznie bardziej męczący, i że zagrożenie lawinowe to żadna bajka, a prawdziwy żywioł. Ta słowacka część rzeczywiście zamknięta jest powyżej schronisk na okres zimowy. I co, myślicie, że szlaki świecą pustkami? Te zdjęcia, które wszyscy lajkujemy, nie biorą się z pracowni najlepszych grafików. Zwolennicy zakazów wykazują się niekiedy się wielką wiarą! Wiarą porównywalną z tą, kiedy rodzice swoich dorosłych już prawie dzieci ciągle myślą, że oni to do tych koleżanek czy kolegów faktycznie chodzą się uczyć, a na łóżku to owszem, leżą, ale tylko trzymając się za ręce i recytując Przerwę – Tetmajera.
Skoro chcemy karać turystów za wychodzenie zimą na szlak, to musimy wykazać się sprawiedliwością i karać za nietrzymanie diety, picie alkoholu, czy palenie papierosów. Skutki zdrowotne podobne, a zapewniam, że te ostatnie przypadki obciążają budżet zdecydowanie mocniej. Można odnieść wrażenie, że często Ci sami ludzie, którzy tak chętnie zamknęliby innym szlaki, będą na imprezie wykrzykiwać: „Aaale, żżże ze mnom siem nie napijeszsz?!” Pamiętajcie, że chodzenie po górach zimą jest nieodpowiedzialne, ale rozkład wątroby, to tylko weekendowa tradycja.
Kolejny argument to ubezpieczenie dla wychodzących w góry. Połamałeś się? Płać ze swoich! No i… płaci, bo tak działa ten system. Znów przywołajmy przykład Słowacji, gdzie taki model jest stosowany. Wiecie jaki procent budżetu słowackiej HZS stanowią wpływy z akcji? Szalone 8%. Nasz TOPR z kolei dostaje 15% od każdego, sprzedanego przez TPN biletu. W 2017 roku sprzedano tych biletów łącznie ponad 3,4 mln, w tym nieco ponad milion stanowiły te ulgowe. Łącznie więc do budżetu TOPR, który liczy około 15 mln złotych rocznie, wpłynęło 1,8 mln – około 12% całości. Zgadzam się z tym, że budżet TOPR i GOPR jest bardzo skromny. Tylko około 50% stanowi państwowa dotacja z MSWiA, a reszta, poza wpływami z biletów, pozyskiwana jest od sponsorów i ludzi dobrej woli. Sam chciałbym, żeby cały system ratownictwa w Polsce miał wystarczająco dużo pieniędzy.
W wielu komentarzach pojawiają się natomiast głosy, że ktoś nie chce się dokładać i finansować „fanaberii” turystów. Turyści jednak nie są przybyszami z kosmosu. Oni też kupują bilety i płacą podatki. Gdyby chociaż 500 tys. odwiedzających Tatry pracowało, to nawet przy najniższym wynagrodzeniu (2019) odprowadziliby z tytułu samej tylko składki zdrowotnej niemal miliard złotych rocznie. To nie wina turystów, a państwa, że TOPR ma mało hajsu i ten system jest zorganizowany w taki, a nie inny sposób.
No i jak to ratownictwo różnicować? Jeśli ktoś na szlaku złamie nogę w sierpniu, to powinien otrzymać pomoc, bo wokół kolorowo, a jeśli w styczniu, to powinien najpierw uregulować rachunek, bo wokół biało? Jeżeli miłośnik tanich trunków rozwali sobie głowę po maratonie alkoholowym, to dostaje transport karetką, badania i wygodną poduszkę, a jak turysta pechowo postawi nogę, to powinien jeszcze dodatkowo zapłacić? W którym miejscu postawić granicę i kto ją będzie wyznaczał?
Ratownicy interweniowali w 2017 roku 754 razy, w tym 229 z użyciem śmigłowca. Mogłoby się więc wydawać, że przy liczbie 3,4 mln odwiedzin to całkiem niewiele. Że zdecydowana większość turystów to osoby odpowiedzialne, a w dobie Internetu rozdmuchuje się te najbardziej „medialne” wezwania pomocy. W końcu kliknięcia muszą się zgadzać – tak jak u nas. Większość to prawdopodobnie niefortunne zdarzenia, jak skręcone kostki, czy osłabnięcia, ale kto by chciał o tym czytać? Wybiera się z całości wyłącznie absurdalne przypadki i to te się nagłaśnia. Czytaliście kiedyś artykłu o tym, że pan Kowalski poszedł z rodziną w góry, nacieszył się widokami, a potem bezpiecznie wrócił do domu? Pewnie nie, chociaż miliony turystów w Polsce taką historią mogłoby się podzielić. W medialnym świecie jest ona jednak zbyt powszechna i nudna. Lepiej czekać na ten jeden, dziwny przypadek, by prześmiewczo ofiarę wypadku opisać. Koniecznie trzeba też umożliwić czytelnikom zostawianie komentarzy! Inaczej nie będzie tak ciekawie i całą kontrowersję trafi szlag. Dorzućmy do tego jeszcze lobby ubezpieczeniowe, działające pod przykrywką wielkiej troski o dobro budżetu i mamy idealny wstęp do dyskusji o zamykaniu szlaków.
Czy setki tysięcy turystów nie odprowadziło do budżetu wystarczająco dużo kasy? A może lepiej zabawić się w filantropów i przelewać pieniądze wprost na konto towarzystw ubezpieczeniowych, które nigdy, przenigdy nie robią problemów w momencie wypłaty środków? Można o tym dyskutować. Tak jak o sposobie dofinansowania tej formacji, czy o metodzie ograniczenia ilości ewidentnie nieuzasadnionych wezwań, by nie traktować ratowników jak taksówki. Przecież wszystkim zależy, by mogli pełnić służbę, za którą im dziękujemy, w jak najlepszych warunkach. Może i byłoby świetnie, gdyby z roku na roku wzrastała świadomość i umiejętności turystów, żeby akcji było mniej. Ale to wymaga wysiłku. Zresztą zakazy są niesamowicie satysfakcjonujące. No bo skoro my czegoś nie robimy, to dlaczego miałby to robić somsiad?
Od takiego tatrzańskiego, samotnego wędrowca, większym zagrożeniem jest dla nas te 109 405 nietrzeźwych kierowców zatrzymanych w 2017 roku. Krajowa Rada Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego oszacowała, że z tytułu wypadków spowodowanych przez tych „podchmielonych”, budżet poniósł w 2016 roku 1,7 mld złotych straty. Turysta nie potrąci nam śmiertelnie małżonka czy dziecka, ale nie ma to żadnego znaczenia. Bo te 32 705 wypadków na naszych drogach, to żadna zbrodnia w porównaniu z tym, co robi taki piechur. Niby kto dał mu prawo, by miał lepiej od nas, siedzących w domu?!
Według danych TOPR za lata 2003-2010, to w miesiącach od października do maja wydarzyło się zaledwie 20% wszystkich wypadków. A co z pozostałymi nieszczęśnikami? Aż 80% wszystkich akcji miało miejsce w „letniej” połowie roku, czyli od maja do października. Zwłaszcza sierpień jest dla toprowców niezwykle pracowity. Jeżeli komuś szczerze zależy na poprawie bezpieczeństwa w polskich Tatrach, to czy nie powinien pozytywnie zareagować na pomysł zamknięcia szlaków w okresie letnim? W końcu właśnie wtedy najczęściej dochodzi do wypadków. Jeżeli połączymy to z pomysłem zamknięcia gór na zimę, to osiągniemy niebywałe 100% normy! Pozwoli to równocześnie znacząco obniżyć koszty ratownictwa, więc wszyscy podatnicy powinni być zachwyceni.
To oczywiście nie koniec. Słowacki model ochrony przyrody jest niewystarczający. Jesteśmy dumnym krajem i stać nas na więcej. Aż 80% ruchu turystycznego przypada w miesiącach od maja do października. Kto był, ten wie, jak bywa wtedy tłoczno. Jeżeli właśnie wtedy zamkniemy góry, to przyroda zacznie się regenerować tak szybko, że drwale nie nadążą z wycinaniem drzew. Sprzedane drewno pozwoli nam pozyskać środki na zasypanie morza, by już nikt, nigdy w nim nie utonął.
Osoby, które wpadły na pomysł, żeby ze względu na kilkanaście tragicznych wypadków zamykać całe pasmo dla setek tysięcy ludzi, zasługują na wyrazy uznania. Wkrótce, dla naszego dobra, będziemy zamykać drogi i baseny. Osuszymy Bałtyk, a lasy otoczymy ogrodzeniem, by żaden z grzybiarzy nie zatruł się już muchomorem. Stworzymy nowy, wspaniały świat. Tylko czy o to w życiu chodzi?
Zapisz się do newslettera i bądź na bieżąco z nowymi wpisami
Przydatne? Dzięki za napiwek!
Postaw kawęDołącz do Patronów
Wspieraj na Patronite
No właśnie wszyscy zawsze tylko o Tatrach, a co z Bieszczadami? Z jednej strony nie chcę zachęcać, bo chcę mieć je tylko dla siebie, ale z drugiej strony czuję frustrację, ze ludzie tyle tracą. Najpiękniejsze miejsce by odpocząć i się wyciszyć. A jeśli doda się do tego te wszystkie etno wierzenia i historie to nabierają jeszcze większego uroku. Uwielbiam zarówno za krajobraz, jak i właśnie tę tradycje ciągle żywą…
ciekawa rozprawka.,,,,,../
Qrwa muszę się sprężyć i wydrapać na Giewont.
Giewont w górskim portfolio to podstawa!
” Wszyscy się zgodzimy, że najbezpieczniej jest w domu. Przekroczenie progu mieszkania zwiększa bowiem wielokrotnie szanse na zgon i to zgon tragiczny. ” Statystycznie najwięcej wypadków jest właśnie w domu a nie poza domem ale cóż artykuł w aktySYFistycznym tonie więc czego się spodziewać było!
A dlaczego tylko o polskich turystów mamy się troszczyć? Alpiniści też na naszą troskę zasługują. Może trzeba wysłać polskich wolontariuszy i ogrodzić Himalaje i Karakorum… właśnie tak poraniony jest pomysł „zamykania gór”.
„Celujmy między gwiazdy!” Najpierw Polska – potem reszta świata 😀
najpierw zieloni, a reszta sobie poradzi 🙂
W sumie niegłupi pomysł, jak mają zamykać to na zawsze, tylko niech mi jeszcze pozwolą zdobyć Szpiglasa i przejść Żleb Kulczyńskiego 😉
Tak już zupełnie na poważnie, zakazy jest łatwo wymyślać, tylko nie zawsze one mają sens.
A to jest bardzo rozsądne myślenie, w sensie: „Jak już pochodzę po górach, to niech innym zamkną” 😀 Pewnie, zakazy nie zawsze są lekiem na całe zło.
dobre 😀