Kiedyś musiało się to stać. Poranek przywitał mnie deszczem
Szóstego dnia mojej przygody pogoda postanowiła wystawić mnie na próbę. Chciała zrobić to już wczoraj, kiedy z Komańczy szedłem do Rymanowa-Zdroju, ale wtedy byłem szybszy niż popołudniowy deszcz. Tym razem ucieczka nie wchodziła jednak w grę. Według prognoz i radarów opadowych siąpić miało przez cały dzień, a koło południa deszcz miał się znacznie nasilić.
Etap planowania był więc krótki i sprowadzał się do krótkiego: „A dobra tam, idę!’. No bo co mi pozostało? Miałem jedynie cichą nadzieję, że nie będzie do tego wszystkiego wiało. Rymanów-Zdrój opuściłem po piątej rano i szybko pomknąłem wzdłuż czerwonych oznaczeń Głównego Szlaku Beskidzkiego. Długim, ale niezbyt wymagającym podejściem ruszyłem w kierunku… Mogiły, licząc na to, że po wczorajszym, ponad czterdziestokilometrowym odcinku, nie będzie to nazwa prorocza.
Zobacz film z szóstego dnia na Głównym Szlaku Beskidzkim
Ścieżka przez większość czasu była oczywista, ale szlak niekiedy uciekał z wygodnej drogi, co wymagało pewnej koncentracji. Na jednym z takich zakrętów omal się nie pomyliłem, bo szeroka trasa kusiła, by nią pójść, a trzeba było skręcić w lewo – ostro pod górę. Maszerowało się jednak leniwie, a dzięki temu miałem sporo czasu, by zerkać w telefon. Z uporem maniaka śledziłem prognozy i radary opadowe, bo moja naiwna natura liczyła na to, że może jednak „przejdzie bokiem”.
Tak zupełnie jednak poważnie, to moim celem minimum było to, by przed tymi największymi opadami dostać się pod rozłożyste korony drzew. W końcu w lesie te opady nie są zazwyczaj tak odczuwalne. Deszcz sam w sobie w ogóle mi nie przeszkadza, ale postanowiłem nagrywać relację z tego odcinka. Mój aparat nie jest wodoodporny, więc mżawka nieco komplikowała sytuację.
Na odcinku pomiędzy Mogiłą, a Suchą Górą, są dwie ciekawe wiaty, które można wykorzystać na jakiś krótszy, bądź dłuższy postój. No i podejście pod tę drugą to jakieś sto metrów w pionie, co stanowi w zasadzie jedyny, mocniejszy akcent drogi do Iwonicza-Zdroju. Pierwsze sześć kilometrów przeszedłem dosyć sprawnie. Minąłem nawet ciekawy szlakowskaz, na którym jedna z tabliczek pokazywała dystans, jaki pozostał mi do mety w Ustroniu. Czekało mnie według niej jeszcze 360 kilometrów marszu.
Iwonicz-Zdrój i umiłowanie asfaltu
Nie zostanę fanem odcinka, sprowadzającego do samego miasteczka. Przykleiłem się niemal do czerwonych oznaczeń, a i tak miałem wrażenie, że niekiedy ścieżka w jakiś dziwny sposób wije się po tamtejszych uliczkach. Może to poranne niewyspanie się? Sam Iwonicz-Zdrój robi natomiast bardzo pozytywne wrażenie, bo w końcu to jedno z najstarszych uzdrowisk w naszym kraju. Pierwsze wzmianki o nim pochodzą z drugiej połowy XVI wieku, choć o istnieniu tutejszych źródeł mineralnych donoszono już na początku XV wieku. W Iwoniczu-Zdroju pooglądać można trochę charakterystycznej zabudowy z XIX wieku, ale widmo ulewy nie pozwoliło mi na zbyt długie zatrzymywanie się.
Nie brakuje tam natomiast sklepów, noclegów, a i bankomat się znajdzie. To akurat było dla mnie istotne, bo od tego dnia, miałem zanurzyć się w tę część Beskidu Niskiego, gdzie dobrze jest mieć gotówkę. W sklepach raczej nie ma problemów z płatnością kartą, ale już w pensjonatach, czy agroturystykach tak oczywiście nie jest. Sprawdziłem też ponownie prognozy – do większego deszczu miałem jeszcze około godziny. No i kalkulowałem sobie nieco, czy uda mi się w tym czasie dotrzeć pod Cergową, do lasu.
Z pomocą mógł mi przyjść nieoczekiwanie asfalt, na który tak bardzo poprzedniego dnia narzekałem. Za Iwoniczem-Zdrojem rozciąga się kilka kilometrów niezbyt ciekawej drogi. Nieciekawej, ale szerokiej i wygodnej, co powinno pozwolić mi na sprawne tempo. Postanowiłem więc nieco pościgać się z zapowiadanymi opadami i dziarskim krokiem ruszyłem w kierunku Lubatowej. Nieustannie zerkałem w niebo, zastanawiając się, kiedy nadejdzie ten moment, w którym deszcz zacznie padać na dobre.
Przez Lubatową w kierunku Cergowej
Droga, jak to droga, zgubić się więc jest trudno. Szlak delikatnie piął się do góry, dlatego też tempo miałem sprawne. Szybko zameldowałem się w okolicy Żabiej Góry, gdzie zazwyczaj można nacieszyć oczy jakimiś widokami. Tyle szczęścia akurat nie miałem, ale rzuciłem spojrzenie Cergowej (716 m n.p.m.), czyli jednemu z najbardziej charakterystycznych szczytów w całym Beskidzie Niskim. To właśnie ta góra miała stanowić największe wyzwanie tego etapu. Na wierzchołku znajduje się też wieża widokowa, ale o tym nawet nie myślałem. Po prostu chciałem szybko uciec do lasu, bo marsz wąskimi ulicami, gdzie co krok trzeba ustępować samochodom, nie przypadł mi do gustu.
Kolejne minuty to zejście do Lubatowej. To ostatni, dogodny punkt, w którym można zrobić zakupy na następny dzień. Znajdzie się też apteka, no i paczkomat, jakby naszła was ochota, by odesłać precz coś, co wam ciąży w plecaku. W Chyrowej, do której zmierzałem, sklepów nie ma, więc warto o tym pamiętać. Deszcz złapał mnie już na wyjściu z z Lubatowej, miejscowości o bogatej historii, założonej w XIV wieku.
Przez pewien czas należała nawet do Zyndrama z Maszkowic, słynnego rycerza, znanego szerzej chociażby z obrazu Jana Matejki „Bitwa pod Grunwaldem”. Chwilę później musiałem się już ratować peleryną przeciwdeszczową, w której pewnie sam wyglądałem, jakbym się szykował do jakiejś bitwy. Uznałem jednak, że w przeciwieństwie do kurtki przeciwdeszczowej, w pelerynie będzie mi łatwiej sięgać do aparatu, schowanego w okolicach pasa biodrowego plecaka.
Podejście pod Cergową – ściana płaczu Beskidu Niskiego?
Chmury nisko przetaczały się nad grzbietami, a deszcz, choć przelotny, dawał się we znaki. Nie było jednak źle, a w przypływie entuzjazmu powiedziałbym nawet, że momentami było całkiem ładnie. Po wejściu do lasu to już w ogóle zrobiło się klimatycznie i na chwilę zapomniałem o tym, co miało mnie za chwilę spotkać.
Rozpoczynałem oto podejście na Cergową, które niektórzy wędrowcy określają mianem „Ściany płaczu’. Powodów do rozpaczy jednak tam nie ma, przynajmniej na dłuższej części tego szlaku. Początkowo teren raczej łagodnie pnie się do góry, można przygotować łydki, a nawet pooglądać coś więcej, niż czubki swoich butów. Do pooglądania są tam jednak wyłącznie drzewa – to trzeba wiedzieć.
Stromo robi się chwilę później, kiedy szlak ostro zawija w prawo, a następnie w lewo. Ścieżka wyprowadza na tym odcinku na grzbiet Cergowej, no i rzeczywiście z ciężkim plecakiem można się tam nasapać. Podejście to nie jest jednak długie i w zasadzie po chwili jest się już ponad trudnościami. Warto natomiast w tym miejscu uważać w czasie niepogody, bo w razie jakiegoś uślizgu, zatrzymać się tam będzie trudno.
Cergowa – wieża widokowa, chociaż nie tym razem
Tutaj też rozpoczął się mój ulubiony fragment całego etapu. Marsz wąskim grzbietem miał sporo uroku, zwłaszcza że szczególnie północne zbocze bardzo stromo opadało niżej. Wysokie buki, gęsta mgła, no i niesamowita cisza sprawiały, że w ogóle nie zawracałem sobie głowy opadami. Po kilku minutach stanąłem na szczycie, tuż pod okazałą wieżą widokową.
Widokową zazwyczaj, a nie tego dnia. Mimo wszystko i tak zrobiłem sobie krótki spacer na samą górę konstrukcji. Przy dobrej pogodzie da się ze szczytu zaobserwować nawet Tatry. Można też rzucić okiem w kierunku Bieszczadów, z którymi pożegnałem się jakiś czas temu. Oprócz wieży Cergowa kryje w swoich zboczach sporo jaskiń i dwa rezerwaty.
Posiedziałem chwilę pod wieżą, zrobiłem krótką przerwę, ale dosyć szybko poderwałem się do dalszej drogi. Strome zejście z Cergowej momentami wymagało ode mnie sporej uwagi, zwłaszcza że na szlaku było już sporo błota. To tam gdzieś podjechała mi noga i mój miesień przeszyło niezbyt przyjemne ukłucie. Nic, co by mnie wtedy zmartwiło, chociaż kolejnego dnia, jak się okazało, kontuzja dała o sobie znać. Schodziłem w kierunku Nowej Wsi, no i już nad samą miejscowością, gdzieniegdzie pokazują się widoki na drugą stronę doliny Jasiołki.
Przełęcz Dukielska i marsz w kierunku Pustelni Świętego Janaz Dukli
Na krótkim odcinku trzeba znów zaprzyjaźnić się z asfaltem, by po chwili przekroczyć ruchliwą drogę, prowadzącą do przejścia granicznego w Barwinku, czyli na Przełęcz Dukielską (500 m n.p.m.). Jest to najniższe obniżenie w całym głównym łańcuchu Karpat, co w historii czyniło tę przełęcz strategicznie ważnym miejscem, o które toczyły się liczne walki, w tym słynna operacja dukielsko-preszowska podczas II wojny światowej.
Ostatnim wyzwaniem tego etapu jest podejście w kierunku pustelni św. Jana z Dukli, a następnie dalej w kierunku Krymianki. Żadne „ściany płaczu” tam jednak nie występują i metry pokonuje się sprawnie. Sama pustelnia to dosyć urokliwe miejsce, a ścieżka która tam prowadzi, też zrobiła na mnie pozytywne wrażenie. Nic tam się bowiem nie działo. Cisza, spokój, wokół żywej duszy. Deszczowy las zadziwiał klimatem, a ja zdążyłem już polubić jego towarzystwo. Obok pustelni znajduje się źródełko, a niektórzy wierzą, że woda z niego wypływająca ma uzdrawiającą moc.
Deszczowy finisz w Chyrowej
Nie robiłem sobie już nadziei, że tego dnia się wypogodzi. Ruszyłem więc w kierunku Chyrowej, gdzie czekała mnie meta tego odcinka. Delikatne podejście, jeszcze więcej lasu, jeszcze więcej deszczu i jeszcze więcej ciszy. Spacerowy był to odcinek, a w końcu teren zaczął sprowadzać mnie w stronę doliny. No i ten etap wspominam chyba najgorzej, bo kawałek trzeba przejść poboczem drogi. Deszcz, wiatr i chlapiące samochody to taki mało klimatyczny finał wędrówki.
Szlak na szczęście odbija po chwili na lokalną dróżkę i tam, pomijając deszcz, było już dosyć przyjemnie. Główny Szlak Beskidzki prowadzi tuż obok cerkwii Opieki Bogurodzicy w Chyrowej, a obecnie kościoła pw. Narodzenia Najświętszej Marii Panny. Tym ostatnim, ale bardzo ciekawym akcentem, kończyłem ten deszczowy dzień.
Informacje praktyczne:
- Dystans: 28 km
- Suma podejść: 1220 m
- Czas przejścia: 9:00 h plus przerwy
- Do podanych przez mapę wartości, warto doliczać od 5-10% dystansu. To powinno uwzględnić dojście na nocleg, spacer do sklepu, czy kręcenie się w kółko po szczycie w poszukiwaniu kadru życia
- Po drodze brak schronisk
- W Iwoniczu-Zdroju, sześć kilometrów od Rymanowa-Zdroju, można znaleźć wszystko, co potrzebne turyście. Są noclegi, sklepy, apteka, bankomat, a i paczkomat się znajdzie.
- W Lubatowej również można uzupełnić zapasy. To ostatnie miejsce ze sklepem w drodze do Kątów – 38 kilometrów dalej.
- Pomiędzy Mogiłą, a Suchą Górą, znajdują się dwie wiaty (1 i 3 km trasy). Wieża na Cergowej jest z kolei dosyć dobrze zabudowana.
- Jeżeli chodzi o wodę, to szlak przekracza kilka potoków, ale można ją też bez trudu zakupić w Iwoniczu-Zdroju lub Lubatowej.
- W Chyrowej są noclegi, jest też restauracja, ale nie ma sklepów. Zapasy uzupełnić trzeba wcześniej, np. w Iwoniczu-Zdroju lub Lubatowej.
Zapisz się do newslettera i bądź na bieżąco z nowymi wpisami