Jedenastego dnia na Głównym Szlaku Beskidzkim przeniosłem się w Gorce
Dzień jedenasty mojej wędrówki po GSB rozpoczął się wcześnie rano na malowniczej Przełęczy Przysłop, położonej gdzieś na zachodnim krańcu Beskidu Sądeckiego. Kiedy poprzedniego dnia tutaj dotarłem, czułem lekkie zmęczenie długim etapem. Szczególnie wymagające było podejście z Rytra na Radziejową. O poranku jednak zameldowałem się na szlaku pełen sił i entuzjazmu. Już za kilka godzin miałem pożegnać Beskid Sądecki, by w drugiej części dnia wkroczyć w Gorce.

Świt nie rozczarował i otoczenie szybko rozświetlił blask promieni słońca. Zanurzyłem się w las, no i momentalnie musiałem sobie przypomnieć, jak to jest mieć zadyszkę. Krótkie, choć strome podejście na początek dnia, zdawało się być ostatnim sprawdzianem, jaki Beskid Sądecki dla mnie przygotował. Wysiłek szybko jednak został nagrodzony.

Gdy dotarłem w okolice Dzwonkówki, moim oczom ukazał się piękny widok na Tatry. Wczoraj na Radziejowej skrywały się one za chmurami, a teraz lśniły w promieniach wschodzącego słońca. Nazwa Dzwonkówka rzeczywiście może przywodzić na myśl pasterskie dzwonki, a rozległe hale, niestety obecnie już gdzieniegdzie zarastające, są żywym świadectwem historii tych gór. To właśnie intensywna działalność pasterska ukształtowała beskidzki krajobraz, pozostawiając po sobie rozległe polany i hale.
Zobacz film z jedenastego dnia na Głównym Szlaku Beskidzkim
Trudno sobie wyobrazić, jak zupełnie inaczej te góry mogły wyglądać sto czy dwieście lat temu, kiedy znaczną część powierzchni stanowiły nie lasy, a pastwiska czy pola uprawne. Poza podejściem na Dzwonkówkę, szlak z Przełęczy Przysłop okazał się idealny na poranną rozgrzewkę. Większość trasy prowadziła już delikatnie w dół, a to pozwalało leniwie pokonywać kolejne metry. Taki stan rzeczy utrzymywał się w zasadzie przez następną godzinę, czyli niemal do samego Krościenka nad Dunajcem.

Pożegnanie z Beskidem Sądeckim i pierwsze gorczańskie widoki
Nim jednak dotarłem do celu, szlak wyprowadził mnie jeszcze na ładne, widokowe pola. Mój plan na ten dzień, zdawał się układać pomyślnie. Poprzedniego dnia wydłużyłem nieco etap, a dzisiaj, mając mniej korzystne prognozy pogody, zaplanowałem krótszą trasę. Czekało mnie około 27 kilometrów marszu, no i liczyłem, że uda mi się dotrzeć na nocleg jeszcze przed popołudniowymi burzami.

Krościenko nad Dunajcem to malowniczo położona miejscowość, bo „schodzą” się tutaj trzy pasma górskie. Beskid Sądecki, który właśnie opuszczałem, Pieniny, które miałem przed sobą, i Gorce z Pasmem Lubania, w które miałem się już za chwilę udać. Z tego też powodu to bardzo dobra baza wypadowa na jakiś dłuższy urlop, bo szlaków do zwiedzania jest w okolicy cała masa.

Mnie jednak bardziej interesował fakt, że skoro Główny Szlak Beskidzki zawijał do miasta, to trzeba było tę okazję wykorzystać do uzupełnienia zapasów. Nie ma z tym najmniejszych problemów, bo w miejscowości są sklepy, apteka i noclegi, gdyby ktoś planował swój nocleg tutaj.

Szlak na tym odcinku jest dobrze oznaczony. Najpierw trzeba przekroczyć Dunajec, stanowiący naturalną granicę pomiędzy Beskidem Sądecki, który opuszczałem, a Gorcami. Dalej w okolicach ronda należy iść na północ, by następnie tuż za mostem nad Krośnicą skręcić ostro w lewo – w ulicę Tadeusz Kościuszki. Po kolejnych kilkuset metrach pozostaje już tylko odbić w prawo, na ulicę o nazwie… Lubań. To właśnie ten szczyt stanowić miał największe wyzwanie, ale też atrakcję tego dnia.

Podejście na Lubań i ukrywające się Tatry
Czekało mnie pewnie niecałe 800 metrów w pionie do pokonania. Jestem jednak zwolennikiem takich rozwiązań – jedno długie, konkretne podejście, a później przyjemny spacer grzbietem. Wydawało mi się to zdecydowanie lepsze niż liczne podejścia i zejścia, które charakteryzowały Beskid Niski. Szlak początkowo prowadził asfaltem, a dzięki temu sprawnie mogłem znaleźć się powyżej ostatnich zabudowań.

Co jakiś czas pojawiały się widokowe polanki, pozwalające rzucić okiem na okolicę. Maszerowało się sprawnie, bo na tym odcinku teren wspinał się raczej łagodnie. Gdzieś za plecami miałem widok na Tatry, ale o porannej przejrzystości powietrza mogłem już tylko pomarzyć. Odległe szczyty niknęły powoli pod chmurami.

Przy szlaku, na polanie Klocówki, odnaleźć można też stylizowane na grzyby zadaszone ławki. W okolicy rozsianych jest kilkanaście takich punktów widokowych, no i to super sprawa, bo na miejscu są też tablice z opisanymi panoramami. Można rozpoznać najwyższy szczyt w Pieninach, czyli Wysoką, ale można też się przyjrzeć wierzchołkom, które wznoszą się w Beskidzie Sądeckim, jak Radziejowa czy Dzwonkówka.

Wędrówka na tym etapie była zaskakująco relaksująca, zwłaszcza w porównaniu z wczorajszym podejściem na Radziejową. Przewyższenia na tym odcinku były nieco mniejsze, ale przede wszystkim rozkładały się na dłuższym dystansie, co pozwalało zdobywać wysokość spokojniej. W taki sposób dotarłem po chwili w okolice Marszałka, który jako szczyt nie jest ani wybitny, ani widokowy. Tutaj jednak teren staje się na dłuższą chwilę zupełnie spacerowy i przypomina momentami w zasadzie spacer po lesie.

Z zamyślenia wyrwała mnie Kotelnica (825 m n.p.m.). Na szczycie tym znajduje się ciekawa, zadaszona wiata. Są też tablice z panoramami, ale przede wszystkim są widoki. Jedyną rzeczą, która mnie drażniła był fakt, że Tatry wciąż były słabo widoczne. Oglądane z Gorców naprawdę robią wrażenie, no i trochę szkoda, że chmury tego dnia popsuły mi widowisko. Kolejna godzina na szlaku to przyjemne dreptanie. Powiedziałbym nawet, że jednostajne podejście pod górę jest nieco usypiające.

Zwykła ścieżka przez las, jakich wiele w górach, choć miejscami robiło się bardziej „kwieciście”, co dodawało jej uroku. Mapy wskazują, że odcinek z Kotelnicy na Lubań to prawie dwie godziny marszu, a największym zwiastunem tego, że szczyt jest blisko, są… kamienie. Im wyżej, tym na ścieżce więcej luźnych, sporej wielkości głazów. Tam również teren staje się bardziej stromy, no i wypada nieco zagonić płuca do roboty. Wkrótce pojawiają się też pierwsze, początkowo skromne prześwity.

Lubań – wieża widokowa i baza namiotowa
Nie nastawiałem się już na spektakularne widoki, ale liczyłem, że da się jeszcze cokolwiek pooglądać, nim odległe góry na dobre znikną w chmurach. Okazji do podziwiania otoczenia przybywa w okolicach wschodniego wierzchołka, zwanego Średnim Groniem. Tutaj na nowo zaczyna się sielanka, bo ścieżka prowadzi w kierunku polany podszczytowej Lubania. W sezonie wakacyjnym działa tutaj baza namiotowa SKPG Kraków.

Jeżeli zdecydujecie się przemierzać Główny Szlak Beskidzki ze śpiworem, to jest to doskonałe miejsce na nocleg. W końcu tuż po przebudzeniu można udać się na nieodległą wieżę widokową, by podziwiać prawdopodobnie jedne z piękniejszych widoków w całych Beskidach. Nie trzeba nawet nieść ze sobą namiotu, bo miejsce znaleźć można w tych „bazowych”. Wieża widokowa na Lubaniu (1211 m n.p.m.) to chyba moja ulubiona konstrukcja tego typu w naszych górach.

Cenię ją nawet bardziej niż tę, na Radziejowej, którą odwiedziłem poprzedniego dnia. Bliźniacze konstrukcje wzniesiono też na Gorcu, Magurkach czy Koziarzu – zostawiam informację, gdyby takie budowle was ciekawiły. Mimo sporego zachmurzenia udało mi się zobaczyć kawał świata. Tatry były schowane w chmurach, ale na to byłem przygotowany. Wyraźnie natomiast rysował się grzbiet Gorców, który ciągnął się w stronę Turbacza – celu mojej jutrzejszej wędrówki.

Po drugiej stronie widziałem z kolei Beskid Sądecki i pasmo Radziejowej, gdzie byłem dzień wcześniej. Za każdym razem, gdy zerkałem w jej kierunku nie mogłem nadziwić się, jak duży kawał drogi pokonałem na własnych nogach. Pięknie prezentowały się też Pieniny z Trzema Koronami na czele, no i Beskid Wyspowy z Mogielicą. Pomoc w orientacji zapewniają na miejscu tablice z podpisanymi panoramami, tak więc bez trudu można poznać nawet mniej oczywiste wzniesienia.

Widokowy relaks psuje natomiast to, co się dzieje chwilę później. Zejście z Lubania jest momentami dosyć strome, a co gorsze, na ścieżce jest pełno niezbyt wygodnych kamieni. Trzeba uważać, a ja musiałem uważać szczególnie, bo właśnie zaczynało padać. Odcinek ten jest natomiast krótki, a przynajmniej taki się wydaje, kiedy się schodzi. No i to jest tak naprawdę ostatnie miejsce, które może wymagać od piechura koncentracji i uwagi. Dalsze kilometry, a jest ich w drodze do Studzionek dziesięć, prowadzą umiarkowanie pofałdowanym grzbietem.

Przez Kudów na nocleg w Studzionkach
Oznacza to tylko tyle, że raz na jakiś czas trzeba podejść pod niezbyt wybitny szczyt, by chwilę później delikatnie wytracić wysokość. Spacer, relaks, chociaż jak człowiek zmęczony, to taka piąta, czy szósta „hopka” bywa niekiedy demotywująca. Odcinek ten nie zapewnia również jakichś przesadnie pięknych widoków. Najciekawszym miejscem na tym grzbiecie jest z pewnością Kudów, bo to tutaj rozpościera się piękna panorama Tatr. Podobnej można poszukać kawałek dalej – na polanie Wybrańskiej.

Dalsza część trasy prowadzi przede wszystkim leśnymi ścieżkami. Po widokowych zachwytach na Lubaniu, reszta dnia upłynęła mi więc w zasadzie na spacerze. Mimo licznych „garbików” maszerowało się sprawnie i dosyć szybko, bo jeszcze przed godziną 14. dotarłem do Studzionek – wysoko położonego przysiółka Ochotnicy Górnej. Jest tam na czym zawiesić oko, ale przede wszystkim są noclegi i to tutaj właśnie miałem spędzić noc.

Dzień kończyłem w bardzo dobrym nastroju, bo przede wszystkim udało mi się zrealizować najważniejszy punkt dzisiejszego planu – uniknąć burzy i obfitych opadów. Skrócenie tego etapu okazało się dobrym pomysłem, bo zamiast walczyć z piorunami, mogłem odpoczywać przy kawie, kierując już myśli ku kolejnym wyzwaniom na Głównym Szlaku Beskidzkim.
Informacje praktyczne:
- Dystans: 27 km
- Suma podejść: 1260 m
- Czas przejścia: 9 h plus przerwy
- Do podanych przez mapę wartości, warto doliczać od 5-10% dystansu. To powinno uwzględnić dojście na nocleg, spacer do sklepu, czy kręcenie się w kółko po szczycie w poszukiwaniu kadru życia
- Na odcinku z przełęczy Przysłop do Studzionek nie ma schronisk. Pod Lubaniem w sezonie wakacyjnym działa baza namiotowa SKPG w Krakowie.
- W Krościenku nad Dunajcem są sklepy, apteka i noclegi. To dobre miejsce na uzupełnienie zapasów, lub na nocleg w czasie przejścia.
- Odcinek prowadzi głównie grzbietami, więc trudno o źródła wody. Tę najlepiej uzupełnić w Krościenku lub ze źródełka w pobliżu bazy namiotowej.
- Na Kotelnicy znajduje się wiata, a w zasadzie kilka zadaszonych ławek. Wiata jest również na polanie podszczytowej Lubania – tam gdzie w sezonie działa baza namiotowa.
Zapisz się do newslettera i bądź na bieżąco z nowymi wpisami




