Wielki Kopieniec nie imponuje wysokością, ale panorama o wschodzie wszystko nam wynagrodziła.
Drzewa nocą są trochę jak bracia Mroczkowie – wszystkie wyglądają tak samo. Z pewną więc trudnością przychodziło nam wyszukiwanie prawidłowego przebiegu ścieżki. Zgubić się o tej porze w lesie to nic, czym można by się potem chwalić, a obawiałem się, że moja ciągle młoda psychika mogłaby tego nie uciągnąć. Wkroczyliśmy na szlak i ciągle nie do końca przekonani, pokonywaliśmy pierwsze metry. Tędy czy nie? Wokół tylko ciemność, no i pasące się krowy, które niechcący wyrwaliśmy ze snów o zielonych łąkach. Wielki Kopieniec był nieco przypadkowym i spontanicznym celem, a wszystko przez pogodę, która miała się koło południa załamać. Odpuściliśmy z automatu wszystkie dłuższe trasy. Poprzedniego wieczoru obserwowaliśmy zachód słońca z Gęsiej Szyi i pomyśleliśmy, że w sumie fajnie byłoby zaliczyć teraz jakiś górski wschód słońca. No, a nasz cel nie był zbyt wymagający – lekko ponad godzinę marszu i niecałe 330 m przewyższeń.
Mieliśmy zapas czasu, ale gdzieś tam w środku zacząłem odczuwać zdenerwowanie. Nie, że zabłądzimy, a skąd. Że nie zdążymy na ten Wielki Kopieniec, nim słońce wzbije się ponad horyzont. No to dreptaliśmy trochę tu, trochę tam, świecąc czołówkami po okolicznych pniach. Znaki były, ale nie do końca takie, jakich oczekiwaliśmy. Mapa wskazywała, że startując z Toporowej Cyrhli, na szczyt pójdziemy najpierw wzdłuż czerwonych i zielonych oznaczeń, a potem już tylko tych drugich. Zamiast tego, las przywitał nas wyłącznie znakami koloru czerwonego, a że jak już ustaliliśmy, nocą zgubić się w lesie jest niemądrze, nabraliśmy podejrzeń.
Szlak na Wielki Kopieniec, Tatry polskie, Wydawnictwo Compass. Swoją trasę możesz też zaplanować tutaj
Z pomocą przyszedł nam postęp i GPS w telefonie. Ruszyliśmy żwawo pod górkę, chociaż początkowo teren nie sprawiał kłopotów. Główną trudnością natomiast były kamienie, schowane sprytnie w tym mroku i czekające tylko na chwilę naszej nieuwagi. Gdzieś między koronami drzew świeciły setki gwiazd i nie myślałem w tamtej chwili o niczym innym, jak tylko o widokach z wierzchołka. Nie straszna była mi noc czy lunatykujący niedźwiedź. Koleżanka dzielnie trzymała tempo i sam nie wiem do dzisiaj czy ze strachu, czy z chęci zobaczenia kolorów poranka. Miał to być jej debiut jeśli chodzi o górskie wschody słońca i strzelam, że nie chciała się na niego spóźnić. Sam natomiast pamiętam, jak panicznie bałem się wychodząc w góry o świcie po raz pierwszy.
Towarzystwo mamy nie z tej Ziemi. Żarcik taki
Czas mijał nam błyskawicznie, a marsz przerywaliśmy tylko wtedy, kiedy chcieliśmy się upewnić, że dobrze idziemy. A szliśmy nad wyraz dobrze i wkrótce zameldowaliśmy się na skraju Polany Kopieniec, pokonując uprzednio dosyć stromy i najeżony głazami kawałek szlaku. Gdzieś tam majaczyły potężne szczyty, ale na ich podziwianie miał dopiero nadejść czas. Wkroczyliśmy na ścieżkę prowadzącą już bezpośrednio na Wielki Kopieniec, po czym po chwili zerknąłem za siebie. Wstawał nowy dzień.
W drodze na Wielki Kopieniec
Podejście było względnie strome, ale miałem ochotę wręcz biec do góry po omacku, byle tylko znaleźć się na szczycie. To najpewniej skończyłoby się w jakiś tragikomiczny sposób. Bo ja wiem, jakimś siniakiem czy skręceniem co najmniej. Szybko więc ochłonąłem, zwłaszcza że cel naszej nocnej wędrówki był już na wyciągnięcie ręki, a my mieliśmy jeszcze dużo czasu. Po bokach wyrosły z ciemności dwie skalne formacje, które jedna po drugiej odwiedziliśmy, by zerknąć jak na wschodnim horyzoncie robi się coraz jaśniej. Wiało już naprawdę mocno, co samo w sobie nie było takie złe, zwłaszcza że był to nadspodziewanie ciepły wiatr. Kłopot w tym, że nie tylko moje włosy pozostawały w nieładzie, bo statyw tańczył chwilami polkę, skacząc z jednej nóżki na drugą. No nijak nie mogłem zrobić ostrego zdjęcia.
Światła miasta i wszechobecna Babia Góra
Machnąłem na to w końcu ręką, bo najpierw postanowiliśmy wreszcie wejść na wierzchołek. Szczyt był tuż tuż, a te ostatnie metry były naprawdę przyjemne, zresztą jak zawsze w przypadku chodzenia po górach. Lubię tę świadomość, że oto dotarłem do celu. Racja, to niskie wzniesienie i pewnie wejściem tutaj świata nie zwojujecie, ale widok skalnego muru, ciągnącego się od Świnicy aż po grań Koszystej, spodobał mi się niesamowicie, zwłaszcza uwzględniając ten wyjątkowy klimat przed świtem. W ogóle panorama przerosła trochę moje oczekiwania, bo roztacza się ona właściwie we wszystkich kierunkach. Zrzuciliśmy plecaki, założyliśmy coś cieplejszego i schowani za skałami oczekiwaliśmy wschodu. No, a ja marnowałem miejsce na karcie aparatu w zawrotnym tempie.
Nie tylko my czekamy na Wielkim Kopieńcu na wschód
Spodziewałem się, że na górze będziemy zupełnie sami, tymczasem wkrótce, kompletnie znikąd wyłoniły się światełka czołówek. I wiecie co mnie jeszcze bardziej zdziwiło? Nie byli to żadni fotografowie czy poeci szukający natchnienia, a rodzina z dziećmi. Turystyka jak widać ma się dobrze, a i z tą młodzieżą nie jest wcale tak źle, jak niektórzy sądzą. W końcu żeby się tu dostać, wszyscy musieliśmy się zerwać z łóżka w okolicach trzeciej nad ranem. No i w takiej grupie mogliśmy czekać na wschód, chowając się przed szalejącym wiatrem.
Wschód na Wielkim Kopieńcu. Przy prawej Jagnięcy, dalej Tatry Bielskie
Obserwowaliśmy, jak na Podhalu gasną powoli światła latarni, jak otoczenie staje się jaśniejsze, a nad horyzontem pojawia się wreszcie mała, czerwona kuleczka. Słońce momentalnie rozświetliło nieliczne chmury, a wierzchołki w oddali zaczęły odbijać ten ciepły blask. Chyba nie znudzi mi się nigdy ten klimat. A co widać z Wielkiego Kopieńca? Przede wszystkim świetnie prezentuje się otoczenie Świnicy, która chyba najbardziej przykuwa wzrok. Kiedy skierujemy oczy w lewo, zobaczymy niemal całą grań, którą prowadzi Orla Perć. Jest tam i Kozi Wierch, gdzie kiedyś już byłem, a w dodatku da się wypatrzeć też Krzyżne, chociaż akurat ta przełęcz przysłonięta jest nieco przez grań Koszystej.
W świetle porannego słońca wszystko wygląda inaczej
Jeszcze bardziej w lewo, nieco na drugim planie i w oddali, zobaczyć można kilka szczytów znajdujących się po słowackiej stronie Tatr. Jest tam sam wierzchołek Lodowego, są i Baranie Rogi, Jagnięcy czy też Tatry Bielskie. I to właśnie w tamtym kierunku dosyć często kierowaliśmy wzrok, głównie ze względu na powoli wznoszące się słońce. Dokładnie po przeciwnej stronie, mniej więcej na południowym-zachodzie, ujrzycie najbardziej rozpoznawalny szczyt w Tatrach, który z tej perspektywy zbyt urodziwy nie jest. Chodzi oczywiście o Giewont, obok którego znajdują się Czerwone Wierchy. No i to wszystko ubogaca jeszcze ścieżka prowadząca przez Boczań na Halę Gąsienicową, którą pewnie fajnie zobaczyć z tej perspektywy. Aha, Gubałówkę jeszcze widać, Zakopane, no i oczywiście wszędobylską Babią Górę.
Nocne wstawanie zostało w pełni wynagrodzone
Wielki Kopieniec to żadna zdobycz w moim górskim portfolio, bo liczy raptem 1328 m n.p.m. Mimo to, miło tak po prostu posiedzieć o poranku, popatrzeć jak kolejne elementy krajobrazu rozświetlają się blaskiem słońca i nie mieć przy tym żadnych innych zmartwień. Nawet ten szalejący wiatr wcale nam nie przeszkadzał, chociaż w przypadku zdjęć ze statywu, musiałem się dosyć mocno nakombinować, żeby wam cokolwiek pokazać. Oczywiście później zrobiło się już na tyle jasno, że wszystko stało się łatwiejsze. Do czego zmierzam? A no do tego, że warto się tu wybrać, chociaż „na papierze” szczyt ginie w w tłumie innych, wyższych gór. Zwłaszcza jeśli nie macie czasu na żadne poważniejsze chodzenie. No patrzcie sami na te widoki!
Widok w stronę Świnicy
Planowaliśmy początkowo, żeby zrobić sobie taką pętelkę, schodząc przez Dolinę Olczyską, ale doszliśmy do wniosku, że przecież kompletnie nie widzieliśmy nocą, co mijamy i czy warto to komuś polecić. Uznaliśmy więc, że po prostu wrócimy po własnych śladach, zahaczając jeszcze o Polanę Kopieniec. W końcu tam też nie widzieliśmy praktycznie nic. Zebraliśmy sprzęt i powoli ruszyliśmy w dół szlaku, uważając na zejściu na śliskie kamienie.
Sam szczyt o poranku wygląda właśnie tak
Sama polana jest naprawdę klimatycznym miejscem. W tle ciągle zobaczyć można te wyższe, honorniejsze góry, a wokół szałasy pasterskie. W dodatku było przejmująco pusto i cicho. I chociaż my też zachowywaliśmy się bardzo spokojnie, to tyle wystarczyło, żeby szybko przepędzić odległą sarnę. Co ciekawe, na polanie ciągle odbywa się kulturowy wypas owiec, a wiosną kwitną tutaj (uwaga, uwaga!) krokusy! Może nie w takich ilościach jak na Polanie Chochołowskiej, ale może być to jakaś alternatywa. Unikniecie pewnie przy okazji tłumów takich, jak w tej relacji. Spędziliśmy tam trochę czasu, no ale szczerze, to ile można się kręcić po polanie? Postanowiliśmy wracać i wreszcie zobaczyć, co mijaliśmy nocą.
Polana Kopieniec. Spędzamy tu dłuższą chwilę
Szybko zniknęliśmy w lesie, pokonując pierwsze przeszkody. No dobrze, może to trochę zbyt duże słowo, bo trudności na szlaku praktycznie nie występują. Ot, trzeba momentami uważać na śliskie głazy, a największe zagrożenie może sprawić pewnie pośpiech czy złe obuwie. Zresztą ścieżka szybko traci ten „dziki” charakter, bo im bardziej się od polany oddalaliśmy, tym szybciej trasa zaczynała przypominać zwyczajną, leśną dróżkę. Mimo to było całkiem miło, bo poranne słońce przebijało się przez otaczające nas drzewa, co osobiście lubię.
Kto by pomyślał, że w lesie też będzie tak ładnie
Nie byłbym jednak sobą, a część stałych czytelników mogłaby pomyśleć, że ktoś mnie uprowadził i kazał mi po prostu pisać te wszystkie miłe rzeczy, gdybym zrezygnował z tradycyjnej dawki narzekania. Czy szlak jest krótki? A no jest. Jest też łatwy, a widoki na Wielkim Kopieńcu są nadspodziewanie okazałe. Ale sama trasa jest oznaczona w jakiś dziwny sposób, zwłaszcza w dolnej części. Może to po prostu wina licznie wydeptanych skrótów czy dróg dojazdowych, które się rozchodzą, nakładają i w nocy potrafią sprawić psikusa? No nic, bo jakby nie patrzeć, to w dzień nie powinniście mieć kłopotów z nawigacją. Mapy pokazują natomiast, że z Toporowej Cyrhli na szczyt prowadzi jednocześnie czerwony oraz zielony szlak. Może poszliśmy aż tak źle, może maszerowaliśmy z zamkniętymi oczami, ale zielona farba na drzewach pojawiała się początkowo bardzo rzadko, co szczególnie przed wschodem zmusiło nas do zastanowienia.
Trudności tutaj nie ma
I to by było na tyle, zwłaszcza że ścieżka prowadzi już do końca przez las, a las jaki jest, każdy wie. Droga powrotna minęła nam błyskawicznie, a my mogliśmy już snuć plany dotyczące gorącej kawy. Pogoda faktycznie się popsuła, od południa wiało, grzmiało i padało, więc tym bardziej byłem zadowolony z podjętej decyzji. Niby planowaliśmy coś konkretniejszego i niby rozmiar ma znaczenie, ale w tym przypadku, ten całkiem niepozorny pagór nas usatysfakcjonował. Jakby nie patrzeć, to takiego prawdziwego wschodu słońca w Tatrach do tamtej pory nie zaliczyłem, a teraz mam na koncie kolejne cenne i piękne doświadczenie.
Do konkretów. Wielki Kopieniec to cel naprawdę dla każdego. Możesz tu zabrać dzieci, wnuki, sąsiada, dzieci sąsiada, żonę czy kochanka. Może jednak nie wszystkich na raz. W naszym wariancie ze szlakiem powinieneś się rozprawić w jakąś 1:15h, a przewyższeń nie ma za dużo, bo coś koło 330 metrów. Idealny cel na krótki spacer lub jako rozgrzewka przed czymś wyższym i trudniejszym. To, że trasa jest krótka nie oznacza wcale, że jest tu płasko jak na Krupówkach. Żeby nie wybić sobie zębów i niepotrzebnie nie zwiększać kosztów urlopu, polecam jednak zabrać jakieś wygodne obuwie i coś do picia. Jak już widzieliście, widoki mogą cieszyć oko, a jeżeli macie chęć, to możecie pomyśleć o zejściu ze szczytu przez Dolinę Olczyską. Ciekawym pomysłem jest też przejście na nieodległy Nosal – to powinno wam dodatkowo zająć około 1:30h.
Podsumowując: jeżeli chcecie spędzić miło czas na szlaku, a nie czujecie się na siłach, by atakować wyższe góry, lub nie macie na to czasu, to śmiało ruszajcie naszymi śladami. Polecam jeszcze nasz filmik z Kopieńca, co prawda nagrany w innych warunkach, ale całkiem nieźle przedstawiający panoramę ze szczytu. Zachęcam do śledzenia i subskrybowania.
Możecie zajrzeć też do galerii, a może nawet powinniście to zrobić, gdyż znajdziecie tam więcej zdjęć z tego wyjazdu. Wycieczka na Wielki Kopieniec to idealna propozycja dla początkujących, a przy tym widoki są naprawdę efektowne.
Zapisz się do newslettera i bądź na bieżąco z nowymi wpisami
Mam podobne odczucia co do tego szlaku. Zaczynając swoją przygodę z górami po przejściu szlaku na Nosal i Wielki Kopieniec, a było już wtedy mocno późno miałem jakiś wewnętrzny lęk czy aby dobrze idziemy bo w pewnym momencie znaki naglę zniknęły i już do samej szosy ich nie było. Niby idąc prosto nie sposób nie dojść do Toporowej Cyrhli ale jednak jakaś obawa była 😉
Uff, czyli nie zwariowałem. Tak, zgubić się tam raczej ciężko, ale szlak mógłby być oznaczony trochę staranniej. To kwestia raptem kilku znaków na drzewach i pewnie się pojawią, ale początkującym byłoby łatwiej, bo często te wszystkie kolory to „czarna magia” 🙂
„No, a ja marnowałem miejsce na karcie aparatu w zawrotnym tempie” – jeśli Ty nazywasz to marnowanie karty takimi zdjęciami to strach pomyśleć co by było gdybyś był z nich zadowolony 🙂 foty mega! jak zobaczyłem zdjęcie Gerlacha w promieniach zachodzącego słońca z Gęsiej Szyi to szczękę do teraz mam otwartą 😉
Hej! Dzięki! Ze zdjęć jestem zadowolony, chodziło raczej o to, że na każdą udaną próbę, wypadało pewnie kilka, kilkanaście poruszonych. Naprawdę, chwilami wiało tak mocno, że mną chwiało, a statyw to już żył własnym życiem 😀 Potem zrobiło się na szczęście już na tyle jasno, że nie było z tym problemów 🙂 A widoki nam się udały, mimo że góry wcale nie imponujące 😉