Kolejny dzień na szlaku miał być krótki, ale ciekawy
Zgodnie z prognozami od rana padało. A może zaczęło kropić już w nocy? Tego nie wiem, bo spałem jak ktoś, kto poprzedniego dnia długo chodził po górach. Nie martwiło mnie to jakoś specjalnie, bo szczerze mówiąc, zdążyłem się mentalnie do tego przygotować. W końcu po dziesięciu dniach pięknej pogody, kiedyś musiało to nastąpić, a ja i tak czułem się szczęściarzem. Takie nieprzerwane „okno pogodowe” w górach, to raczej wyjątek, niż reguła.
Skoro na pogodę nie mogłem mieć wpływu, postanowiłem uknuć sprytny plan. Do wyboru miałem bowiem dwie opcje. Pierwsza to przejść 40 km przez Góry Kamienne, co w czasie opadów skłoniłyby mnie na pewno do refleksji nad sprawnością umysłu. Ponoć strasznie tam stromo, o czym przekonać miałem się kolejnego dnia.
Początkowy etap szlaku gdzieś nad Walimiem
W czasie opadów nie byłoby tam łatwo. Postanowiłem być więc cwany i stwierdziłem, że podzielę ten etap na dwie części. Zanocuję w ostatnim, możliwym miejscu, a kolejnego dnia przypuszczę triumfalny atak na nieskończoną ilość podejść i zejść
Z tego też powodu nie spieszyłem się jakoś szczególnie i na szlaku pojawiłem się około siódmej. Jak powszechnie wiadomo, im pogoda gorsza, tym turysta lepiej wygląda, dlatego już przed wymarszem przywdziałem na siebie atrakcyjne wdzianko, które miało mnie chronić przed opadami.
Ruszam na szlak
Niektórzy na szlak długodystansowy zabierają kurtki przeciwdeszczowe, ale ja wybrałem pelerynę. Po pierwsze wygląda się w niej wspaniale, a po drugie pozwala też chronić plecak i torbę na aparat. Moje paranoiczne podejście do ochrony elektroniki musiało znaleźć ukojenie. Wtedy jeszcze myślałem, że to wspaniały pomysł i tego dnia faktycznie się sprawdziła, ale życie miało dla mnie niespodzianki.
Początek nie zachwyca
Już dziesięć minut po wyjściu z pokoju zmoczyłem w wysokich trawach buty, a kilkanaście minut później wpadłem do solidnej kałuży. Takie życie kogoś, kto przez te wszystkie lata uważał, że ma świetną koordynację ruchową. Minąłem odcinek prowadzący przez łąki, który okazał się dosyć stromy i wymagający, a następnie wkroczyłem do lasu. Początkowo niewiele się działo, a że dzień był deszczowy, to jakoś tak ponuro i nijako było. Podchodziłem, ale się nie cieszyłem – parafrazując klasyka.
W lesie bywa klimatycznie
Deszcz powoli jednak ustępował, a gęstniejąca mgła wreszcie zaczęła nadawać otoczeniu ciekawy klimat. Wiecie, ten znany z tanich horrorów, kiedy bohater, słysząc dziwne dźwięki w oddali, idzie im naprzeciw, zamiast spierniczać w przeciwną stronę. W przypadku mojej wycieczki cieszyć mogłem się jednak kompletną ciszą i pustką.
Szlak nie wyróżniał się niczym specjalnym, ot taka zwyczajna ścieżka przez las, jakich wiele. Natomiast czekały mnie na trasie atrakcje związane z historią okolicy. Kojarzycie projekt Riese? To tutaj właśnie III Rzesza, przy wykorzystaniu niewolniczej pracy więźniów, budowała tajemnicze, podziemne kompleksy sztolni, hal i korytarzy. No i miałem się udać do jednego z nich, czyli do kompleksu Osówka, ale okazało się, że tego dnia nie będzie to takie łatwe.
Tajemnice kompleksu „Osówka”
W okolicy istnieją również inne struktury, jak choćby Sztolnie Walimskie czy kompleks Włodarz, natomiast Osówka znajdowała się bezpośrednio przy szlaku i głupio byłoby tam nie zaglądnąć. Sam projekt Riese (Olbrzym) to największy projekt górniczo-budowlany w historii III Rzeszy i realizowany był właśnie na terenie Gór Sowich oraz Zamku Książ. Sam zamek miał zostać wykorzystany jako kwatera główna Hitlera, natomiast co do obiektów zlokalizowanych na obszarze gór, to ich rola nie jest do końca jasna. Historycy skłaniają się do tezy, że w podziemnych halach miały być realizowane projekty i prace wojskowe.
Kasyno widziane z zewnątrz
Historykiem nie jestem, dlatego jeśli zainteresuje was temat, to odsyłam do bogatych i ciekawych źródeł poświęconych temu projektowi. Ja skupiłem się na pobieżnym zwiedzaniu tych atrakcji przy okazji przejścia przez GSS 2.0 i w końcu dotarłem do dwóch, naziemnych budynków wchodzących w skład kompleksu Osówka.
Pierwszy z nich nosi nazwę „Kasyno” i cóż – wygląda jak spory, opuszczony i zniszczony budynek, o bardzo grubych, betonowych ścianach. Całkiem ciekawie wygląda taki obiekt w otoczeniu pustego, osnutego mgłą lasu. Ma ponad 50 metrów długości i wydaje się, że zaplanowano go jako budynek sztabowy.
Obiekt Kasyno
Drugi z nich to „Siłownia” – struktura wykonana z betonu, składająca się z korytarzy i pomieszczeń, do których poprzez betonowe włazy prowadzą metalowe klamry. Z daleka wyglądało to trochę jak okopy. No i w taki mglisty, ponury dzień, wszystko to wygląda doprawdy niezwykle tajemniczo i naprawdę rozbudza wyobraźnię. Ruszyłem więc śmiało przed siebie, bo ciekawiło mnie, jak wygląda ta właściwa, podziemna część kompleksu Osówka.
Obiekt Siłownia
Zwiedzanie rozpoczynało się oficjalnie o dziesiątej, więc maszerowałem raczej spokojnie, żeby na miejscu pojawić się punktualnie. Tam natomiast okazało się, że pierwszeństwo mają grupy zorganizowane i nie da się tak po prostu „podczepić” do jednej z nich. Trzeba grzecznie i cierpliwie czekać na swoją kolej, co raczej nie było mi na rękę. Gdybym wiedział, to pewnie wyszedłbym ze Świerków nieco później, natomiast przeglądając jeszcze poprzedniego dnia internet, nie znalazłem takiej informacji.
Osówka. Kompleks podziemny
Stwierdziłem ostatecznie, że bez sensu siedzieć w bezruchu, bo może to trwać godzinę, albo trzy. Z bólem serca uznałem więc, że odpuszczę sobie to czekanie. W końcu moim celem był marsz przez Sudety i to na tym się chciałem skupić. Prognozy ostrzegały dodatkowo o popołudniowych, nasilających się opadach, a to tylko pomogło podjąć mi decyzję. Po co dotrzeć na nocleg, będąc mokrym, skoro można tego uniknąć?
Schodzę do Świerków
Polecam wam mimo wszystko tę atrakcję, no i inne kompleksy wchodzące w skład projektu. Wydaje mi się, że zwiedzanie ich to fajny pomysł zwłaszcza w taki ponury i deszczowy dzień, kiedy niechętnie wychodzi się na szlaki. Historia, którą skrywają, jest naprawdę ciekawa i raczej nie będziecie żałować.
Sielskie widoki na koniec etapu
Ja z kolei nie żałowałem, że ruszyłem dalej, bo to pozwoliło mi sprawnie dotrzeć na nocleg. Szlak nie zmienił swojego charakteru, chociaż pojawił się jeden dłuższy, chociaż nietrudny, asfaltowy odcinek. Na metę etapu w Świerkach schodziłem gruntową, całkiem malowniczą drogą wśród pól.
Informacje praktyczne:
Odcinek pomiędzy Walimiem i Świerkami jest naprawdę krótki i bezproblemowy. Mapy wskazały, że to zaledwie 17 km i około 700 metrów do pokonania w pionie.
W przypadku ładnej pogody, można się zapewne pokusić o marsz przez Góry Kamienne, aż do schroniska Andrzejówka, natomiast jest to odcinek długi i wymagający kondycyjnie. Trudno znaleźć też gdzieś dalej nocleg czy sklepy, dlatego warto dobrze opracować plan swojego przejścia w tej właśnie okolicy.
Zapisz się do newslettera i bądź na bieżąco z nowymi wpisami