Ciekawość pchnęła nas tym razem w Gorce. Żar lał się z nieba, a Turbacz wydawał odległy.
Wybór tym razem padł na Gorce. Tam nas jeszcze nie było, a zapowiadany upał, miały nam nieco ostudzić gęste lasy porastające to pasmo. Kiedy wyruszaliśmy o czwartej powoli wstawał dzień. Zaplanowaliśmy sobie dosyć ambitną trasę- łącznie jakieś 30km. Mówiąc po fakcie – co najmniej o pięć za dużo. Start zaplanowaliśmy w miejscowości Rzeki. Tutaj też po zrobieniu obszernej pętli mieliśmy zakończyć naszą wycieczkę.
Na trasę wyruszyliśmy około 6.30 i już wtedy zaczynało robić się ciepło. Gdy zaczęły się pierwsze podejścia stało się jasne, że dodatkowa bluza „na wszelki wypadek” pozostanie w plecaku aż do końca. Lubię te momenty w ciągu dnia kiedy słońce jest nisko nad horyzontem i nadaje otoczeniu taki magiczny klimat. Z tego rozmarzenia szybko wyrywają mnie jednak wszechobecne owady, które zaczynają krążyć nad naszymi głowami.
Gorce witają nas pięknym porankiem.
Dosyć szybko nabieramy wysokości, a śpiewające ptaki tylko uprzyjemniają nam marsz. Kilkukrotnie musimy się zatrzymać żeby sprawdzić mapę. Nie wiem czy to wina kiepskich oznakowań, czy naszego braku orientacji. W końcu w sprawach gór jesteśmy jeszcze ciągle „zieloni”, a Gorce są dla nas nowością. Z coraz większą niecierpliwością wyczekiwałem momentu kiedy las ustąpi miejsca rozległym polanom, a ja będę mógł nacieszyć swoje oczy tymi wszystkimi widokami, które przede mną skrywał. Po chwili przeżywam pierwsze rozczarowanie.
– To chyba Pieniny, może Trzy Korony?
– W tym miejscu?
Co za pomyłka… Podchodzę do tablicy informacyjnej, która zmusza mnie do refleksji nad stanem mojego wzroku. To przecież Tatry..! Na usprawiedliwienie dodam, że tonęły wręcz w chmuro – mgle. Mimo to, polanę Gorc Kamienicki możemy zaliczyć do naprawdę urokliwych miejsc.
Wspomniane Tatry. Widzialność nie była najlepsza
Nie tracę jednak nadziei i liczę na to, że w późniejszych godzinach, chociaż przez chwilę będzie okazja przyglądnąć się dokładniej tym szczytom. Przyjemność sprawia nam natomiast lekki wiatr, który tutaj wyżej ma szansę się przebić przez ścianę lasu. W dobrych nastrojach ruszamy dalej. Najdłuższe podejście za nami, więc teraz powinno być już tylko z górki, prawda? Nie do końca. I to nie przewyższenia okazały się tak dotkliwe, a bezlitośnie prażące nasze blade twarze słońce. Byle do lasu, byle do cienia. Do tej pory wspólną cechą wszystkich wyjazdów był silny wiatr „tam na górze”. Tutaj mogliśmy liczyć jedynie na kilka lekkich podmuchów.
Na Gorcu Kamienickim
Pierwszym szczytem dnia był Gorc. Nie napiszę o nim nic poza tym, że po prostu stoi. Nie jest to szczyt zbyt widokowy, ale w pobliżu znajdują się polany, które mogą nadrabiać tę niedogodność. Po krótkiej przerwie ruszamy dalej, by wkroczyć na zielony szlak, który ma nas poprowadzić prawie do samego Turbacza. Las co chwilę ustępuje miejsca polanom, z których już wyraźnie widać Tatry. Niestety Słońce wzbija się wyżej i wyżej, a wiatru jak nie było tak nie ma…
Trudno o lepsze miejsce na przerwę.
Zwalniamy na chwilę tempo by wrzucić w siebie trochę kalorii, sprawdzamy mapę i ruszamy dalej. Długie fragmenty lasu, potem krótsze polany…i tak przez kolejne kilometry. Gorce w pigułce. Na szlaku dosyć często spotykane są specyficzne mostki tworzone z desek. Wygląda to naprawdę ciekawie. Grzeje jednak tak mocno, że nie potrafiliśmy się w tamtej chwili skupić na niczym innym, jak na ucieczce przed siebie.
Podkłady już są, a gdzie szyny? (Fani ubogiego żartu powinni być zadowoleni)
Uwagę zwraca wyraźny i przyjemny zapach żywicy i runa leśnego. A przynajmniej tak mi się wydaje. To kolejna z rzeczy, której nie spotkałem jeszcze na innych szlakach. Nie spotkałem też tak wielu powalonych i obumarłych na skutek choroby drzew, jak w Gorcach. Niektóre obszary składają się niemal wyłącznie z szarych i zeschniętych kikutów. Idziemy wytrwale dalej i nagle niespodzianka. Las ustępuje miejsca polanie, a tam przejście blokuje nam stado owiec. Momentalnie przez głowę przeszła mi myśl – tam gdzie stada owiec, tam i psy pasterskie. Jesteśmy zgubieni. Mój lęk przed obcymi psami maluje w głowie wszystkie możliwe i koszmarne scenariusze. Gigantyczne owczarki (albo inne bestie) nie dadzą nam szans. Zbliżamy się coraz bardziej, a ja nerwowo szukam wzrokiem tego monstrum, przed którym będę musiał uciekać. No i jest:
Pogromca intruzów.
Czy można być bardziej uroczym psem pasterskim? Wątpię. Dlaczego ubzdurałem sobie, że taka urocza kulka mogłaby mi coś zrobić? Nie pytajcie. Przeciskamy się dalej i znowu wkraczamy do lasu. Ile jeszcze razy? Dochodzimy do kolejnego skrzyżowania szlaków i nie mamy zielonego pojęcia gdzie dalej iść. Z pomocą przychodzi mapa i okazuje się, że do celu pozostało około pół godziny. W drogę!
O krok od celu.
Wreszcie widać Tatry w całej okazałości. Spokojnie więc podążamy na górę przystając i zerkając co chwilę w ich stronę. Dalej czekają mnie kolejne niespodzianki. Schronisko na Turbaczu jest gigantyczne! Jego rozmiar potrafi zaskoczyć kogoś takiego jak ja – zielonego turystę. To nie koniec ponieważ nie znajduje się ono na szczycie, a do tego pozostało jakieś 10 minut. Wreszcie dochodzimy do miejsca, z którego teren opada we wszystkich stronach. Kilka ławek i drzewa dookoła. Liczyłem na trochę więcej ale odchodząc kilkanaście metrów od szczytu da się co nieco zauważyć.
No i jesteśmy na szczycie
Jest po jedenastej, a my dzisiaj mamy dosyć napięty grafik. Mam jeszcze kilka spraw do załatwienia wieczorem, więc naszą godzinę powrotu wyznaczyliśmy na 14. Po chwili odpoczynku ruszamy więc w dół żółtym szlakiem, który ma nas zaprowadzić z powrotem do miejscowości Rzeki. Zejście jest szczerze mówiąc monotonne i mało widowiskowe. Zapach lasu, który tak mi się podobał pod wpływem upału zaczął drażnić. Dodatkowo przeoczyliśmy fakt, że przed nami jeszcze solidne podejście na Kudłoń. Dobrze, że zabrałem ze sobą sporo wody. Pojawia się zmęczenie i sprawia, że powoli już wszystko zaczyna mnie drażnić. A to za ciepło, a to widoków brakuje, wszędzie ten las i znowu droga do góry, żeby potem na nowo iść w dół.
Widok w stronę Beskidu Wyspowego. Może kiedyś?
Wracając ze szlaku spotykamy kolejną już grupę turystów, a w zasadzie turystek. Podczas tej naszej wizyty na Turbaczu pewnie jakieś 80% wędrujących stanowiły dziewczyny. Jeśli to specyfika Gorców to kto wie, może trzeba będzie się tam wybrać ponownie? Wytrwale podążamy żółtym szlakiem, który ostatecznie łączy się z drogą. Idziemy jeszcze kawałek w stronę parkingu i chwilę po czternastej możemy wrzucić plecaki do samochodu. To był długi i upalny dzień. Zaplanowana trasa okazała się bardziej wymagająca niż sądziłem. Lekcja na przyszłość – spokojniej i z większą ilością przerw. Możecie zajrzeć też do galerii, gdzie odrobinę więcej zdjęć z tego wyjazdu. Zerknijcie, czy Gorce to coś dla was.
Zapisz się do newslettera i bądź na bieżąco z nowymi wpisami
Szkoda, że Tatry były zamglone, bo przy dobrej widoczności prezentują się stamtąd rewelacyjnie. No, ale było trochę za gorąco i za dużo wilgoci w powietrzu – takie uroki lata i ciepłych dni.
A ten upał jest bardziej męczący niż przebyte kilometry 😉
Trafiliśmy już na typowo letni dzień i nawet „ucieczki” do lasu niewiele pomagały 🙂 Koło południa widoki się trochę poprawiły ale tak jak mówisz – w taki upalny dzień trudno o dobrą widoczność.