Skip to main content

Wycieczka na Turbacz wyszła mi nieco spontanicznie.

Wypad na Turbacz wyszedł mi trochę przypadkowo. Nie od razu do głowy wpadł mi pomysł wycieczki na najwyższy szczyt Gorców, ale szukałem jakiegoś szlaku, który byłby nie tylko względnie krótki, ale do tego też ładny. Kolejnego dnia miałem się bowiem włóczyć po Tatrach, a z wiekiem robię się chyba trochę leniwy i „jednodniówki” odpadają.

Wyjazd nad ranem, cztery godziny jazdy, męczący szlak, a potem jeszcze powrót do domu, to jednak nic przyjemnego, a już na pewno nic mądrego. Od razu odrzuciłem takie rozwiązanie. Pomyślałem natomiast, że dojadę tam dzień wcześniej, a po drodze z Podkarpacia odwiedzę jakieś ciekawe pasmo. Moją uwagę przykuły właśnie Gorce, a przeglądając mapę, dostrzegłem, że startując w Łopusznej, można zrobić interesującą pętelkę.

Nie zamierzałem bić rekordów i traktowałem tę wędrówkę jako taki leniwy rozruch, więc na miejscu zameldowałem się jakoś po dziewiątej. Podjechałem w górę miejscowości i tuż przy skrzyżowaniu szlaków, gdzie znajduje się takie szerokie pobocze, zostawiłem samochód. Zupełnie spontanicznie i trochę na ślepo zdecydowałem, że w stronę Turbacza ruszę początkowo wzdłuż oznaczeń czarnych, a zejdę, kierując się tymi niebieskimi. Zerknijcie na mapkę, a wszystko stanie się jasne.

 

Szybko orientuje się, że jest tu jakoś inaczej. Ostatnio wędrowałem po Tatrach i Bieszczadach, a nie jest sekretem, że okres wakacyjny oznacza spory ruch turystyczny w tamtych miejscach. Tymczasem mimo późnej pory ścieżkę przemierzam zupełnie sam. Gdzieś obok płynie strumyk, śpiewają ptaki i może tylko upał nieco komplikuje podchodzenie. Szlak początkowo prowadzi jednak terenem zupełnie prostym i przyjemnym. Raz wchodzi między drzewa, raz skręca na skraj łąki i tak w zasadzie przez cały czas.

Początkowy fragment wycieczki

Początkowy fragment wycieczki

 

Może nie przepadam jakoś szczególnie za leśnymi odcinkami, ale czuję sporą ulgę, gdy chowam się wreszcie przed słońcem w cieniu rozłożystych koron. Tutaj też zaczyna się chyba ta właściwa część podejścia. Sielankowy początek mógł rozleniwić, a przecież w góry poszedłem. Czy jest trudno? Chyba nie, bo gdy na jednym etapie trzeba zmusić płuca do wzmożonej pracy, to chwilę później robi się łagodniej, więc jest szansa wypocząć. Na taki luksus natomiast sobie nie pozwalałem, bo lato w Beskidach oznacza masę jakiegoś latającego robactwa, które żyć nie daje. Cisnę więc wyżej. Mijam pierwsze, widokowe polany, a na dłuższą przerwę pozwalam sobie na Hali Srokówki. Ponoć widać już z tego miejscach Tatry, ale niemal do końca dnia będę musiał posługiwać się wyobraźnią. Pogoda sprzyja maszerowaniu, ale podziwianiu panoram już raczej nie.

Jedna z polan mijanych w Gorcach
Jedna z mijanych polan

 

Dalej jest natomiast tylko lepiej. Znów pod górkę, więc pot zalewa mi oczy, ale mimo tej drobnej niedogodności ciągle widzę, że wokół ładnie. Trochę drzew w pobliżu i sporo widoków. Docieram niepostrzeżenie na Jankówki, czyli kolejną polanę na trasie mojego marszu. Znajduje się tam tablica, z której wyczytacie sporo ciekawostek. Przy okazji koniecznie zwróćcie uwagę na panoramę z zaznaczonymi nazwami szczytów. Tych co prawda dalej nie widać, ale zawsze lubię, gdy takie punkty informacyjne znajdują się przy szlaku. Można wtedy nie tylko zachwycać się przyrodą, ale też czegoś dowiedzieć.

Takim terenem do góry

Takim terenem do góry

 

Nigdy natomiast nie zgadniecie, co stało się chwilę później. Otóż po niemal dwóch godzinach marszu spotkałem pierwsze, inne osoby tego dnia. Lato, wakacje, a ja musiałem sobie przypominać niemal, jak się to całe „cześć” i „dzień dobry” wypowiada. Niestety jestem już na etapie życia, na którym młodzi ludzie mówią mi to drugie. To bardzo smutna część wpisu i zostawię większy akapit na zadumę, by wszyscy ci, którzy nagle znaleźli się w podobnej sytuacji, mogli w zaciszu domu wylać kilka łez.

Widok w stronę Pienin

Widok w stronę Pienin

 

Już? Otrzyjcie więc oczy, gdyż oto zaczyna się najładniejsza część wycieczki. Co prawda upał nie dawał wytchnienia, ale dotarłem na Polanę Zielenica. Pewnie się już domyślacie, że przy dobrej przejrzystości widać stamtąd Tatry, ale widać też wiele więcej. Gdzieś w oddali dostrzeżecie wieże widokowe na Lubaniu, czy Gorcu, błyszczy też tafla Jeziora Czorsztyńskiego, no i ogólnie to bardzo urokliwy zakątek. Na miejscu znajdziecie ponownie tablicę, żeby o Gorcach trochę więcej poczytać, a obecność ławeczki wymusza wręcz przerwę.

Tutaj wyjawię wam kolejny sekret wędrówki z Łopusznej na Turbacz. W zasadzie przede mną zostało ostatnie, konkretniejsze podejście tego dnia. Szlak prowadzi w kierunku Kiczory, skrajem Hali Młyńskiej i chociaż pod górkę, to maszeruje się sprawnie. Na Polanę Gabrowską, gdzie znajduje się węzeł szlaków, docieram więc szybko i w naprawdę dobrym humorze. Zresztą sami pewnie już zauważyliście, że Beskidy, a Gorce chyba szczególnie, to kraina widokowych polan i hal. Nastrój poprawia mi dodatkowo widok tabliczki z informacją, że do schroniska na Turbaczu pozostało już tylko 45 minut.

Do Hali Długiej już niedaleko

Do Hali Długiej już niedaleko

 

No i tutaj teren jest tak przyjemny, że aż chce się iść. Na początek znów do lasu, gdzie ścieżka delikatnie sprowadza niżej, a następnie wśród wierzbówki i chorych, powalonych drzew nieco do góry. W taki oto sposób docieram do miejsca zupełnie wyjątkowego. Hala Długa to jeśli nie jedno z najładniejszych miejsc w Gorcach, to na pewno najbardziej rozpoznawalne. W idealnych warunkach widok na Tatry pewnie zachwyca, ale jeśli traficie z pogodą nieco gorzej, to tablica z rozrysowaną panoramą też jest jakąś pociechą. Nie, nie jest. Nie będę was oszukiwał.

 

Hala Długa

 

To zresztą nie koniec atrakcji. Niedaleko pasą się owce, w oddali już widać schronisko, są ławki, białe obłoki i w ogóle wszystko to, z czego Gorce i w ogóle Beskidy są znane. Nie zatrzymuje się jednak zbyt długo, bo chcę jak najszybciej schować się gdzieś w cieniu, a schronisko wydaje się miejscem, w którym jest to możliwe. No i pewnie dopiero tutaj mogę napisać, że zrobiło się względnie tłoczno i gwarno, co jak na piękny, wakacyjny dzień, jest sprawą i tak niesamowitą. Do tej pory mijałem bowiem wyłącznie pojedyncze osoby. Szybko znajduje sobie też jakieś zacienione miejsce, odpoczywam, a wkrótce jestem gotowy na finał.

Pasące się owce

Pasące się owce

 

Tak się jakoś składa, że budynek schroniska nie leży na samym wierzchołku Turbacza (1310 m n.p.m.), a nieco poniżej, więc jeśli chcecie zameldować się w najwyższym punkcie całych Gorców, to musicie podejść jakieś 10 minut wzdłuż czerwonych oznaczeń. Przypominam o tym, bo może nie każdy wie, a szkoda byłoby szczyt odpuścić, zwłaszcza jeśli zbieracie np. Koronę Gór Polski. Ścieżka jest krótka, bezproblemowa, no i nawet trudno tak na dobrą sprawę pisać o jakimś podchodzeniu. Ot, taki dłuższy spacer. Gdy widzę okazały, betonowy obelisk już wiem, że jestem na miejscu.

Wierzbówka Kiprzyca przy szlaku na Turbacz

Wierzbówka Kiprzyca przy szlaku na Turbacz

 

Robię to, co zawsze. Czytam, co na tablicach, robię jakieś fotki, żeby mieć na pamiątkę lub do wpisu, nagrywam jakieś krótkie klipy, żeby je zamontować do filmu. Normalka. Raczej nie zwracam uwagi na innych, a pewnie to inni zachodzą w głowę, po co temu facetowi zdjęcie każdego kwiatka. Kątem oka widzę jednak mężczyznę. No szokujące, wiem, ale twarz jakby znajoma. Gdzieś już go widziałem, skądś kojarzę, ale gdy tylko przypominam sobie skąd, od razu śmieje się w duchu: „Ta, jasne. Niby co miałby tutaj robić?”. Zrzucam więc plecak, co by na ławce chwilę odpocząć, a natrętna myśl nie daje spokoju. Co, jeśli to faktycznie on? Nagle słyszę głos i już wiem, że górskiego głodu nie da się uleczyć. Że można zdobyć Koronę Himalajów i Karakorum, ale i najwyższy szczyt Gorców – Turbacz, też warto mieć w swoim górskim portfolio.

Krzysztof Wielicki i ja

Krzysztof Wielicki i ja. Ja po prawej, jakby coś

 

Miłe są takie spotkania, bo przecież to legenda światowego himalaizmu, a wspólne zdjęcie i kilka zamienionych słów o pogodzie, (bo gdzieś nagle uciekła moja cała elokwencja), to naprawdę bardzo fajna sprawa. Natomiast już w ogóle straciłem umiejętność składania logicznych zdań, jak jakiś nastolatek, gdy ujrzałem Kingę Baranowską. Tu zdradzę wam sekret, za który mam nadzieję, pan Krzysztof się nie obrazi, ale gdybym miał wybrać swoją górską idolkę, to byłaby to właśnie ona.

I wydaje mi się, że to ze względu na fakt, że jej wyprawy były mi po prostu bardziej współczesne, żywe i dzięki temu inspirujące. Nawet wtedy, gdy o górach dopiero czytałem, a o przemierzaniu szlaków nie było mowy. Ze szczytu wracałem więc z uśmiechem na ustach, bo przecież od tamtej chwili mogę zupełnie szczerze wszystkim się chwalić, że ja, Krzysztof Wielicki oraz Kinga Baranowska, zdobyliśmy kiedyś te samą górę i mamy ze sobą coś wspólnego – Turbacz.

Zejście po takiej drodze jest raczej mało ciekawym doznaniem

Zejście po takiej drodze jest raczej mało ciekawym doznaniem

 

Wracam w końcu w okolice schroniska na Turbaczu, co trwa tylko chwilkę i szukam na drzewie niebieskich oznaczeń. To właśnie wzdłuż nich będę schodził z powrotem do samej Łopusznej, by domknąć tę ciekawą pętelkę. Czy Gorce w czasie zejście mnie jeszcze czymś zaskoczyły? Trochę tak, ale chyba nie w sposób, jaki bym oczekiwał.

Schodziło się nieźle, ale po takiej szerokiej i mało atrakcyjnej drodze. Przynajmniej w porównaniu z trasą mojego podejścia, która była ciekawa i różnorodna. Myślę więc, że to chyba dlatego trudno było mi się na tym zejściu zachwycać. Owszem, na horyzoncie dalej było widać Tatry, mijałem też niekiedy jakieś polanki, ale ta pierwsza część dnia spodobała mi się zdecydowanie bardziej. Bez większych uniesień schodziłem w stronę Bukowiny Waksmundzkiej, gdzie ponownie odbiłem na wąską ścieżkę, kierując się śladem niebieskiej farby na drzewach.

Widokówka z Gorców

Widokówka z Gorców

 

Zrobiło się stromo, miejscami nawet bardzo, a luźne kamienie wcale nie ułatwiały zejścia. Była to jednak jakaś odmiana po tym nudnym odcinku, więc trochę się ożywiłem. Gdybym miał ponownie wybierać, w którym kierunku pokonywać tę pętlę, to właśnie ze względu na ten odcinek, zdecydowałbym ponownie tak samo. Wydaje mi się też, że podejście byłoby tutaj bardzo mozolne i niewdzięczne, a tak zostawiłem to sobie na koniec. W moim przypadku, po paru godzinach marszu i tak jest mi już zazwyczaj wszystko jedno.

Końcówka może się podobać, bo znów minąłem jakąś polanę, ale szybko dotarłem do granicy zabudowań. Tutaj ostatnia uwaga, bo w końcowym fragmencie szlak porzuca wygodną drogę i zawija ostro do lasu, gdzie przyjmuje formę takiej wąskiej, stromej ścieżki. Tak, przegapiłem ją i musiałem się wrócić.

 

Gorce to w mojej opinii bardzo urokliwe pasmo górskie i zawsze chętnie tutaj wracam. Sporo tu widokowych polan, różnorodnych szlaków, a także okazałych wież widokowych. Zdecydowanie jest tutaj co robić, a w dodatku zaskoczył mnie ciągle niewielki ruch turystyczny, który skupiał się w zasadzie wyłącznie w pobliżu schroniska. Przez pierwsze trzy godziny marszu minąłem dosłownie kilka osób.

Mocnym plusem wycieczki na Turbacz z Łopusznej jest też chyba to, że to po prostu pętla. Lubię takie rozwiązania, bo pozwalają mi zupełnie spontanicznie wybrać się na szlak, a ta konkretna, jest raczej krótka i przyjemna. Mapy wskazują, że pokonać trzeba około 16 km i 800 metrów w pionie, a to sprawia, że można wędrować zupełnie leniwie, ciesząc oczy widokami po drodze.

 

Zapisz się do newslettera i bądź na bieżąco z nowymi wpisami

 

Pochłonęły Cię górskie wędrówki?

Sprawdź mój wyjątkowy przewodnik górski

Przydatne? Dzięki za napiwek!

Postaw kawę

Dołącz do Patronów

Wspieraj na Patronite

 

Mateusz Stawarz

Miłośnik machania nogami i kawy we wszystkich postaciach. W 2015 roku założyłem tego bloga – Zieloni w podróży. Chwile później swoimi przygodami postanowiłem dzielić się również w formie filmów. Dlaczego akurat „Zieloni w podróży”? To proste. Kiedy lata temu rozpoczynałem swoją turystyczną przygodę z kolegą, o wędrówkach nie mieliśmy zielonego pojęcia.

2 komentarze

  • Anonim pisze:

    Jadąc z północy na południe zawsze wypatruję Turbacza, i nigdy nie wiem, który to jest szczyt- chyba trzeba sprawdzić to na własnych nogach 🙂 Wycieczka bardzo fajna, ale dzięki spotkaniom „na szczycie” nabrała innego wymiaru: to NAPRAWDĘ można spotkać takie sławy tak nisko npm? 😀
    Teraz czekam na wpis tatrzański!
    Ja już mam w nogach 230 km z przełomu czerwca i lipca, a jeszcze we wrześniu chyba będzie wypad, zatem może do zobaczenia na szlaku!
    Ps. Dlaczego pod tekstem nie ma odnośnika do galerii? Czy jest a ja oślepłam?

    • Mateusz pisze:

      Też byłem w szoku, ale fajnie tak spotkać górskie legendy na szlaku 😀 230 km to masa, więc tylko pogratulować, a co do galerii, to faktycznie w tym wypadku jej nie ma. Po prostu nie było na tyle zdjęć 😉

Zostaw komentarz

×