Wędrówka na Trzy Korony ze Sromowiec Niżnych, to świetny sposób na łatwą, wiosenną wycieczkę.
Wiosna to taki czas, kiedy raczej umyślnie na cele naszych wędrówek wybieramy niewysokie pasma górskie. Śniegu już dawno nie ma, natura powróciła do życia karmiąc oczy zielenią, a jeśli ogólnie z tym karmieniem przesadzaliście w czasie zimy i plecak nie jest jedynym balastem jaki nosicie, to zdecydowanie łatwiej wznowić swoją górską działalność wybierając coś łatwiejszego. Nie inaczej jest w przypadku Pienin. Największe, najwyższe, najbardziej dzikie i odludne – żadne z tych określeń nie pasuje do tej grupy górskiej. I wcale nie oznacza to, że będziemy się tutaj nudzić. Już choćby najbardziej klasyczna i oklepana wycieczka na Trzy Korony ze Sromowiec Niżnych przez Wąwóz Szopczański (ale zdanie, nie?), pozwala nie tylko poznać klimat tego miejsca, ale też całkiem miło spędzić dzień na szlaku.
Już w drodze do Sromowiec Niżnych możemy pozachwycać się Tatrami
Wybór ten nie był przypadkowy, bo nie chcieliśmy tego dnia bić żadnych rekordów. Zastanawialiśmy się nawet, czy nie wybrać się na te Trzy Korony o wschodzie, wszak słyną one z genialnej panoramy i mgieł w dolinach, ale ostatecznie byłoby to chyba ponad nasze siły. Wystarczy więc wspomnieć, że do Sromowiec Niżnych dotarliśmy ostatecznie około 9. Może późno, ale za to wyspani i wypoczęci. Piszę w liczbie mnogiej, więc pewnie wreszcie spodziewacie się w tej relacji obecności Darka, ale… jeszcze nie teraz. Towarzystwa miała mi po raz kolejny dotrzymać koleżanka. Zresztą gdybym wybierał się na szlak z Darkiem, to musielibyśmy zrobić ze trzy okrążenia planowanej pętelki, żeby poczuł się wreszcie usatysfakcjonowany dystansem. No, a całość miała wyglądać mniej więcej tak, jak na mapie poniżej. Ruszajmy!
Weekend, najpopularniejszy szczyt w okolicy i piękna pogoda sprawiły, że w stronę szlaku ciągnęło coraz więcej osób. Obawiałem się nawet trochę tego, czy będzie gdzie zostawić samochód, ale jak to zazwyczaj w moim przypadku bywa – niepotrzebnie. Trzy Korony wiosną prezentują się ze Sromowiec Niżnych wyjątkowo atrakcyjnie, w przeciwieństwie do alternatywnej drogi z Krościenka, gdzie trudno nawet zawiesić wzrok na czymś konkretnym. Znałem już panoramę ze szczytu, bo kiedyś tam byliśmy, ale cała reszta miała stanowić nowość. I to najbardziej zaprzątało mi myśli – jak będzie tym razem?
Trzy Korony wiosną, widziane ze Sromowiec Niżnych
Na pewno było bardzo ciepło i w dodatku bezchmurnie. Nie przypominam sobie nawet, kiedy ostatnio spotkała nas jakaś brzydka niespodzianka ze strony matki natury. Świetna pogoda na wędrówki i trochę gorsza do robienia zdjęć. Szybko oddaliliśmy się od Dunajca i w naprawdę malowniczej scenerii pokonywaliśmy pierwszy, asfaltowy odcinek. Błękitne niebo, konie, stado owiec i pełno zieleni – pocztówkowa wręcz sceneria. Nie mogłem się już jednak doczekać, aż dotrzemy do Wąwozu Szopczańskiego. To druga, obok Wąwozu Homole, najbardziej znana atrakcja tego typu w okolicy. Domyślacie się jak to wygląda? Taki kanion w wersji mini. W teorii naszą ścieżkę miały okalać strome i nieprzystępne ściany, a ja ubzdurałem sobie nie wiedzieć czemu, że pozwoli nam to maszerować w cieniu.
Na chwilę żegnamy widok na Tatry, zbliżając się do Wąwozu Szopczańskiego
Niestety słońce było już za wysoko, a same góry były zbyt niskie, żeby cokolwiek z tej mojej fantazji mogło wyjść. Dlatego też dosyć często zatrzymywaliśmy się, by napić się wody. Wiem, że ze szlakiem można się rozprawić w trzy godziny, ale wychodzenie do góry choćby bez odrobiny płynu, co niektórzy praktykowali, jest kiepskim pomysłem – choćby ze względu na wygodę wędrowania. Sam wąwóz wygląda naprawdę atrakcyjnie.
Początkowy odcinek prowadzi wąską i krętą drogą, a po obu stronach faktycznie mamy strome, wapienne zbocza. Ten etap jest też względnie płaski i prowadzi otwartym terenem, dlatego nie dość, że jest ładnie, to jeszcze łatwo. Wiecie kto miał za to trudno? Tatarzy i Szwedzi, gdyż według podań, labirynt tych ciasnych przejść wykorzystywano przed wiekami w celu zasadzek na najeźdzców. Nie wiem więc, czy dotarcie do linii lasu bardziej mnie ucieszyło, ze względu na przyjemny cień, czy zasmuciło, ze względu na koniec tego atrakcyjnego etapu. Moja towarzyszka nie miała chyba tego dylematu, a to dlatego, że zaczęło zajmować ją co innego. Otóż w lesie zaczęło robić się stromo.
Podążamy żółtym szlakiem przez Wąwóz Szopczański
Na tyle stromo, że szlak zaczął prowadzić zakosami, a zza poszczególnych drzew dało się podsłuchać te wszystkie „daleko jeszcze?”, „po co ja cię posłuchałem”, czy „no chyba sobie żartujesz?!” Nam szło nadspodziewanie dobrze, naprawdę, ale chcąc nie chcąc, nasze tempo i tak spadło. Do tej pory zawzięcie dyskutowaliśmy, przy czym musicie wiedzieć, że w moim przypadku górskie rozmowy polegają na zadaniu pytania i czekaniu na odpowiedź. Lub odwrotnie. To w najlepszym przypadku jest „mhm” (tak), „mhm” (wszystko mi jedno) lub „nie”. Teraz, oszczędzając zapasy energii, zrezygnowaliśmy z tej zbędnej formy komunikacji. I tak każdy wiedział, co miał robić. Nasz zespół był wyjątkowo zgodny, podczas gdy inne pary mieszane przeżywały swoje mniejsze lub większe kryzysy. I w jednym, szczególnym przypadku, to przedstawiciel płci uchodzącej może i słusznie za brzydszą, szukał niestworzonych wręcz wymówek, by trochę przystopować swoją zapaloną żonę.
Wchodzimy do lasu, gdzie robi się trochę trudniej
Przerwy na wodę się wydłużały, a ja szukając sposobu na zmotywowanie mojej koleżanki, kłamałem bez mrugnięcia okiem, że już blisko. A co jeszcze motywuje człowieka? Rywalizacja! Rzuciłem więc bardzo luźno, że moglibyśmy to urocze małżeństwo przegonić w drodze na Trzy Korony. Takie udawane zawody. Mieliśmy oczywiście przewagę wynikająca nie tyle z różnicy wieku, co z faktu, że oni o niczym nie wiedzieli. Mimo tych chwilowych i niewielkich niedogodności, szlak naprawdę może się w tym miejscu podobać. Wokół bujna roślinność, strome zbocza i strumień spływający kaskadami wzdłuż schodków i poręczy. Sama trasa oznaczona jest dobrze, chociaż ścieżka jest tak wyraźna, że raczej nie sposób się zgubić. I tą właśnie ścieżką pięliśmy się bardzo, bardzo powoli do góry. Nie ma co jednak przesadzać, bo dla średnio aktywnej osoby, to podejście kończy się zaskakująco szybko, a robi to w niezwykle atrakcyjny sposób.
Jesteśmy już na Polanie Szopka. Wkrótce zaczną się piękne widoki
Wychodzimy z wąwozu, las powoli ustępuje, po czym naszym oczom ukazuje się spora polana. Od razu przywołałem obrazy z pamiętnego listopada, kiedy zachwycony tym co ujrzałem, stałem tu przyklejony do barierki. To Polana Szopka, a więc już tylko chwile dzieliły nas od dotarcia na przełęcz i widokowej uczty. Podzieliłem się tą informacją z koleżanką i chociaż tym razem mówiłem szczerze, to nauczona by nie ufać mężczyznom – nie uwierzyła. I to był jej błąd, bo dosłownie kilka minut później stała oczarowana panoramą, jaka rozpościera się z Przełęczy Szopka. Podzielę się też z wami ciekawostką, otóż inna, zwyczajowa nazwa tego miejsca to Przełęcz Chwała Bogu. I jakoś nie mogłem wcześniej zrozumieć skąd się ona wzięła, ale widząc ulgę na twarzach wchodzących tutaj turystów, wiedziałem już, że bardziej trafnej nie dało się wymyślić.
Tatry z Przełęczy Szopka. Naprawdę piękne miejsce, zwłaszcza wiosną
Postanowiliśmy zrobić sobie przerwę, ale nie zagrzałem zbyt długo miejsca na ławce, bo sceneria wymagała uwiecznienia na zdjęciach. Tatry wyglądały urzekająco i nie mogłem się już doczekać wiosennych widoków z Trzech Koron. Miałem tym samym dla koleżanki dwie wiadomości. Dobra była taka, że do szczytu pozostało już niewiele. Gorsza, że ciągle musieliśmy pokonać jeszcze 200 metrów przewyższenia. Ja wiem, że to mało, ale „nasza”, że pozwolę sobie na solidarność, dyspozycja dnia odbiegała trochę od najlepszej. Mimo wszystko i tak szliśmy poniżej czasów podawanych na mapach, co tylko pokazuje, że to raczej łatwa trasa dla każdego.
Pamiętacie o naszym „wyścigu”? Kiedy my ruszaliśmy już niebieskim szlakiem na szczyt, wspomniane wcześniej małżeństwo meldowało się właśnie na przełęczy. Pan faktycznie zerkał w stronę niebios, szukając dla siebie ratunku po tym, jak żona wyjawiła mu prawdziwy cel wędrówki. Nie tylko Trzy Korony, ale też i Sokolica! Wnioski nasuwają się same: szczerość w związku popłaca, ale do pewnego stopnia. Czasami lepiej chyba powiedzieć, że to już niedaleko, że ta nowa torebka była wyjątkowo przeceniona, a wychodząc na mecz z kolegami, wypijemy tylko jedno i to słabe piwo. Czy nie byłoby na świecie piękniej?
Ta ścieżka prowadzi w stronę Krościenka. Wiosna w pełni
Jeśli chodzi o napoje, to mieliśmy wodę, której zapasy naprawdę szybko zaczęły się kurczyć. Znów pokonywaliśmy leśny odcinek, ale w cieniu nie było specjalnie chłodniej. Muszę jednak przyznać, że ten fragment szlaku mi się podoba. Nie wiem czy wpływ na to ma bliskość Trzech Koron, czy jakieś szczególne ukształtowanie terenu, ale ścieżka jest wygodna, las jakiś taki przyjemny, a teren może i pnie się do góry, ale też nie jakoś szaleńczo.
I tak powoli zmierzaliśmy do miejsca, gdzie serce zabiło mi mocniej. Masa ludzi oznaczająca nic innego, jak kolejkę w drodze na górę. Na szczyt prowadzi dwukierunkowa ale wąska, metalowa kładka, a jeszcze wcześniej znajduje się budka biletowa. To trochę inne rozwiązanie, niż te znane choćby z sąsiednich parków narodowych, gdzie za wstęp płaci się już na samym dole. Taki bilet uprawnia też do wejścia na Sokolicę, więc jeśli będziecie mieć to w planach, to nie musicie martwić się o dodatkowe koszty.
Już tylko kilka, ale trudnych minut, dzieli nas od szczytu
Uzbrojeni w pokłady cierpliwości ruszyliśmy w kierunku wierzchołka i kiedy już myśleliśmy, że uda nam się uniknąć czekania w kolejce, dotarliśmy do zatoru. Sytuacja wyglądała tak, że na naszym lewym pasie zrobił się korek, a chcąc wejść na taras widokowy, musieliśmy odczekać kilkanaście minut. Podziwiałem za to kulturę ludzi (serio!), bo całość odbywała się jak w najnowocześniejszej fabryce. Gdy na tarasie zwalniało się miejsce i ktoś schodził drugim pasem, tak automatycznie wskakiwał na to miejsce turysta z naszej strony. Podziwianie panoramy po lewej i zdjęcie, przejście do środka i zdjęcie, dwa kroki do prawej i też zdjęcie, a następnie droga w dół. Następny!
Pasmo Radziejowej widziane ze szczytu
I tak w końcu nastała nasza kolej i widząc co się święci, postanowiłem zrobić koleżance przyspieszony kurs topograficzny. Nieco za nami po lewej znajdowało się pasmo Radziejowej. Dalej kierując wzrok w lewo (na wschód) podziwiać mogliśmy Małe Pieniny z Wysoką na czele. Kiedy dotarliśmy do centrum platformy widokowej, dłuższą chwilę spędziliśmy rozwodząc się nie tylko nad Tatrami, ale też szlakiem ze Sromowiec Niżnych, które z Trzech Koron wyglądają jak urocza makieta. Nawet „nasz” parking rozpoznaliśmy!
Tatry z Trzech Koron. Jak na wiosnę przystało – zielono
Naciskani przez wchodzących, skierowaliśmy się dalej „na prawo”, czyli na zachód. Tam w oddali pokazywał się Beskid Żywiecki z Babią Górą na czele i Zalew Czorsztyński. No, a schodząc już, rzuciliśmy jeszcze okiem na pasmo Lubania, z dobrze widoczną wieżą widokową na szczycie. I to byłoby na tyle. Mało ma to wspólnego z moją wizją przeżywania gór, ale czasami bywa i tak. Sami jesteśmy sobie winni, bo weekend i późne wyjście na szlak, nie mogły się skończyć inaczej w tak popularnym miejscu.
Sromowce Niżne wyglądające jak makieta
Mimo to i tak nie było najgorzej, bo schodząc zauważyliśmy, że kolejka znacząco się wydłużyła. Okazało się też, że wygraliśmy w ten sposób nasz urojony „wyścig” na szczyt i chociaż w międzyczasie przegraliśmy z grupą pięciolatków w trampkach, to i tak byliśmy zadowoleni. Koleżanka była wdzięczna za ten nieszablonowy sposób motywacji, bo pomimo lekkiego kryzysu na trasie, widoki wszystko jej to wynagrodziły. Proszę, macie opinię „zielonej” turystki, czy warto z tym szlakiem na Trzy Korony się rozprawić. W doskonałych nastrojach zeszliśmy niżej i tutaj postanowiliśmy wybrać drogę powrotu.
Kolejka się wydłuża, na szczęście już schodzimy
Chcieliśmy ją urozmaicić i zobaczyć tego dnia coś jeszcze, dlatego zamiast wracać po własnych śladach, skierowaliśmy się dalej niebieskim szlakiem na północny-wschód. Zrobiło się nie tylko płasko, ale teren wręcz opadał, co tchnęło w nas nowe siły. Ubyło też trochę ludzi, więc mogliśmy się wreszcie wsłuchać w śpiew ptaków. W końcu dotarliśmy na niewielką polanę, a tam ostatecznie skręciliśmy w stronę szlaku zielonego, który miał nas doprowadzić do Sromowiec Niżnych. Jeśli mało wam to mówi, zerknijcie na mapę u góry.
Na polanie odbijemy na zielony szlak i w taki sposób zejdziemy do Sromowiec Niżnych
Pierwszy raz tego dnia zrobiło się naprawdę pusto i mijaliśmy tylko nieliczne osoby, co było szokującym przeżyciem, kiedy zestawiło się to ze scenami sprzed kilku chwil. Gdybym jednak miał wam polecać drogę wejścia ze Sromowiec Niżnych na Trzy Korony, to zdecydowanie skłaniałbym się do szlaku przez Wąwóz Szopczański, a więc tak, jak my wchodziliśmy. Poziom trudności pewnie zbliżony, ale walory widokowe zdecydowanie przechylają się na jego korzyść. Oczywiście cieszył nas spokój i nawet grzejące słońce przestało nam przeszkadzać, a na małej polanie pozwoliliśmy sobie na ostatnią tego dnia przerwę. Gdzieś tam między drzewami czasami pokazały się pozostałe pienińskie szczyty, ale ogólnie jest to odcinek typowo leśny i cudów raczej nie warto się spodziewać, chociaż ścieżka prowadzi chwilami trawersem takiego stromego zbocza, co dla niektórych może być atrakcyjne. Tragedii nie ma.
Zejście jest całkiem przyjemne, chociaż widoków tutaj brak
Zejście oczywiście minęło nam błyskawicznie, a po przejściu Potoku Szopczańskiego, wróciliśmy w znane sobie już miejsce. Wiosna w Pieninach wygląda wyjątkowo malowniczo, a przemierzające okoliczne łąki stada owiec, dodatkowo je ubarwiają. I chociaż to miejsce mocno komercyjne, a według niektórych oklepane i z ruchem turystycznym trzeba się pogodzić, to chyba nie warto go całkowicie skreślać. Zresztą zawsze można wyruszyć poza sezonem, o świcie i wtedy kolejka na Trzy Korony nikomu nie grozi. Moje wrażenia? Umiarkowane, ale wpływ na to miał głównie spory ruch na szlaku. Pozostałych walorów nie sposób nie zauważyć. Nie odmówiłem sobie też oczywiście kilku ostatnich zdjęć ze szlaku, a następnie asfaltową drogą dotarliśmy na parking. Przy okazji jeszcze wspomnę, że powyżej schroniska, tuż przy szlaku, znajduje się Pawilon Pienińskiego Parku Narodowego, gdzie można zapoznać się z przyrodą i tradycjami regionu. Na dzień pisania tekstu – wstęp bezpłatny.
Dmuchawce, latawce i Trzy Korony wiosną ze Sromowiec Niżnych.
Szlak na Trzy Korony ze Sromowiec Niżnych to propozycja dosłownie dla każdego, a wiosną naprawdę może się podobać. Jeśli nie macie doświadczenia z całym tym wędrowaniem, albo szukacie czegoś lekkiego dla siebie lub rodziny, to warto się tutaj wybrać. Musicie oczywiście pamiętać, że to bardzo popularne miejsce. W naszym wariancie, czyli wchodząc żółtym szlakiem przez Wąwóz Szopczański i wracając zielonym, trzeba przygotować się na jakieś 3 godziny samego marszu, a w międzyczasie do pokonania będzie prawie 600 m przewyższeń. Niewiele, więc można dłużej posiedzieć na mijanych polanach, albo wydłużyć wycieczkę o wejście na Sokolicę. Jak wiadomo, każdy chce mieć fotkę z sosną i mamy ją także my! Sprawdźcie też naszą jesienną wycieczkę na Trzy Korony.
Możecie zajrzeć też do galerii, gdzie odrobinę więcej zdjęć z tego wyjazdu. Trzy Korony wiosną są naprawdę przystępnym celem, a start w Sromowcach Niżnych pozwala jeszcze po drodze zobaczyć Wąwóz Szopczański.
Zapisz się do newslettera i bądź na bieżąco z nowymi wpisami
Czy przejście tego szlaku z dzieckiem w nosidle zimą będzie trudne?
Witam, przeczytałam cały opis wyprawy i wydaje mi się że damy radę 😏 ale zapytam jeszcze… Czy warto z 4-latkiem startować z w taką akcję? Dodam, że na Sokolice wyszła z lepszym efektem i mniejszą zadyszką niż rodzice 🤣 a było to jej pierwsze wejście na jakąkolwiek „górkę” (jak to określiła 😉)
W końcu normalny opis.
Akurat tu byłem i niby wszyscy piszą,a nie mogłem konkretu znaleźć.
Pozdro
Byliśmy na Trzech Koronach w pierwszym tygodniu wakacji 2019, czyli jeszcze w czerwcu. Pogoda wspaniała, niezbyt gorąco, ludzi na szlaku nie za wiele. Trudy (?) wspinaczki wynagradza wspaniały widok!
Ile zajęła Państwu cała wyprawa?
Cześć! Zerknąłem na czasy ze zdjęć i całość zajęła nam niecałe 4 godziny. W to wliczając już przerwy i odpoczynki 🙂
Dziękuje bardzo:)
Swoje dwie jedyne wędrówki w Pieninach odbyłam już tak dawno że niewiele pamiętam szczegółów. Ale o tym że wejście na Sokolicę i Trzy Korony jest płatne to jestem w szoku. Jakoś nigdy na taką informację nie wpadłam w internetach… Marzy mi się zrobienie zdjęcia sosence w aurze mgiełek na dole, ale wciąż nie ma okazji . Wasze foty – mooocno zielone i jak zawsze wyborne. Uściski!
PS. A jak koleżanka? Połknęła górskiego bakcyla? 🙂
A no jest płatne w sezonie. Kiedy byliśmy pierwszy raz, w listopadzie, to nikogo wtedy w budce nie było. Zdjęcia strasznie zielone i trochę się z tym nawet męczyłem, a niektóre suwaki wręcz musiałem cofać 😀 Trudno – jest wiosennie.
Tak, koleżanka już szlifuje kondycję 😛 Pozdrawiamy!