Tatry z każdym tygodniem kusiły bardziej i bardziej. W końcu nie wytrzymaliśmy. Naszą znajomość z tymi górami postanowiliśmy rozpocząć od Wołowca.
Kiedyś trzeba było w końcu ruszyć na tatrzańskie szlaki. Marzenia o tych górach narastały w nas im dłużej przemierzaliśmy beskidzkie ścieżki. „Kiedyś” nadarzyło się dosyć szybko. Naszą stałą dwuosobową „grupę”, postanowiło tymczasowo powiększyć kolejnych dwóch „zielonych” podróżników. Nie zostało nam więc już nic innego, jak spakować się i wybrać cel naszej wycieczki. Do wyboru zostawiliśmy sobie wyłącznie szczyty Tatr Zachodnich z racji naszego nikłego doświadczenia. Tak podpowiadał rozsądek. Wybór padł na Wołowiec, który o 64 metry przebijał naszą zachciankę na spacer powyżej 2000 metrów n.p.m. Po niecałych czterech godzinach jazdy mogliśmy powoli ruszać w głąb Doliny Chochołowskiej, gdzie zaczynał się nasz szlak. Wreszcie można było rozprostować kości.
Dolina Chochołowska. Przed nami długa droga.
W planach na ten dzień mieliśmy wejście przez Grzesia i Rakoń na Wołowiec – chyba klasyk jeśli chodzi o wędrówki w tej części Tatr. Już szczyt Grzesia (1653 m) miał być najwyższym punktem w jakim kiedykolwiek postawiłem stopy. Zanim jednak zaczniemy wychodzić na szczyty, trzeba przejść długi i płaski odcinek z Siwej Polany do schroniska na Polanie Chochołowskiej.
Czy mogę pisać do Ciebie maile?
To bardziej wiadomości od górskiego znajomego. Poinformuję Cię o nowych wpisach i filmach, żeby nie zdarzyło Ci się niczego przegapić.
Kilka kilometrów marszu albo jazdy rowerem, bo za opłatą można fragment tej trasy przebyć na dwóch kółkach. My decydujemy się na spacer i spokojnym tempem zmierzamy w wyznaczonym kierunku. Z perspektywy czasu mogę z czystym sumieniem stwierdzić, że o ile marsz w pierwszą stronę był stosunkowo przyjemny, to w drodze powrotnej dłużył się niemiłosiernie. A rowerki stały nieużywane…
Dolina Chochołowska. Rzut okiem za siebie w stronę górującego Kominiarskiego Wierchu.
Wróćmy jednak do początku opowiadania. Z entuzjazmem pokonujemy kolejne fragmenty ścieżki, by po chwili znaleźć się przed tabliczką oznajmującą początek właściwego, żółtego szlaku na Grzesia. Rezygnujemy z przerwy i zaczynamy podejście, które nie jest specjalnie wymagające. Charakterem przypomina pewnie te spotykane w Beskidach. Mimo wszystko dosyć szybko nabieramy wysokości i po chwili między drzewami pojawiają się pierwsze widoki. Upał powoli zaczyna dawać się nam we znaki, dlatego też stosunkowo często przystajemy na chwilkę, by napić się wody.
Nasza grupa ma dobre tempo i już wkrótce będziemy na szczycie Grzesia.
Dla całej naszej czwórki taka wycieczka to nowość, dlatego też z niecierpliwością wypatrujemy szczytu. Las powoli ustępuje miejsca kosodrzewinie i staje się jasne, że od celu dzielą nas już tylko minuty. Idąc Doliną Chochołowską mieliśmy dziesiątki tematów do rozmów, ale teraz wymiana zdań pojawia się znacznie rzadziej. Trzymamy solidne tempo, by w końcu wyjść ponad linię lasu i kosodrzewiny.
Widok z Grzesia na dalszą część szlaku. Na lewo od centrum kadru widoczny Wołowiec.
Pogoda i nastroje dopisują – po chwili Grześ zdobyty. Rozsiadamy się wygodnie by spokojnie coś zjeść i nacieszyć się widokami. Rozglądamy się dookoła, a ja wzrok skupiam na Wołowcu. Dalsza część trasy robi na mnie wrażenie i ma jeden bardzo ważny dla mnie plus. Wiedzie praktycznie cały czas otwartym terenem, który pozwoli nam na podziwianie otoczenia. Jesteśmy tak bardzo pochłonięci tym wszystkim, że zamiast iść w stronę Rakonia niebieskim szlakiem, trafiamy jakimś sobie tylko znanym sposobem na szlak zielony. I tak uśmiechnięci i zadowoleni z siebie schodzimy wesoło na Słowację.
Gdy zdziwienie zmazało nam już uśmiechy z twarzy stało się jasne, że to chyba jednak nie tędy. Otrzeźwienie przyszło stosunkowo szybko i po kilku minutach wracamy na Grzesia gdzie już potrafimy rozpoznać właściwy kolor szlaku – niebieski. Jak niebo. Od tego momentu, z minuty na minutę jest już coraz lepiej i ładniej. Wołowiec wydaje się bliski ale to ciągle prawie dwie godziny marszu i Rakoń po drodze.
Z każdym krokiem Wołowiec coraz bliżej. Tutaj widoczny przy lewej stronie kadru. Po drodze wejdziemy jeszcze na Rakoń.
Trasa do tego momentu jest naprawdę bardzo przyjemna i to pomimo prażącego słońca. Na szczęście liczne chmury na niebie przynoszą momentami krótkotrwałą ulgę. Spokojnie przemierzamy kolejny odcinek szlaku – Długi Upłaz. To właśnie ten porośnięty trawą i kosodrzewiną fragment grani pomiędzy Rakoniem, a Grzesiem, który przez cały niemal czas gwarantuje przyjemne dla oka widoki.
Spacer Długim Upłazem
Czas szybko mija, a my już wkrótce możemy sobie pozwolić na krótki odpoczynek na szczycie Rakonia – 1879 metrów. Nie jest to szczyt specjalnie wybitny, ale panorama jaka się z niego roztacza jest naprawdę świetna. To jeszcze bardziej rozpala naszą wyobraźnię przed wejściem na Wołowiec. Słońce zaczyna przypiekać i dzisiaj mogę się już pochwalić opalenizną „na zebrę”. Tu gdzie odkryte spalone, tam gdzie zakryte białe.
Okolice Rakonia. Widać wyraźnie ścieżkę, którą do tej pory przemierzaliśmy.
Krótka przerwa i wszyscy jesteśmy gotowi by ruszać dalej. Obniżamy się nieznacznie na rozdzielającą Wołowiec od Rakonia przełęcz Zawracie, by po chwili ostro ruszyć do góry. Cały ten czas idziemy szlakiem granicznym, dlatego też w uproszczeniu wszystko co po naszej prawej leży na Słowacji, a to co po lewej w Polsce. Szczególnie efektownie wyglądają słowackie Rohacze, a ich postrzępione wierzchołki przypominają raczej szczyty Tatr Wysokich. My skupiamy się już na rytmicznym stawianiu kroków, by jak najszybciej znaleźć się na szczycie naszego pierwszego dwutysięcznika.
Ścieżka zakosami ostro pnie się do góry.
Co chwilę zerkam jednak za siebie by zobaczyć przebieg naszej dotychczasowej trasy. Tak cieszący przed chwilą Grześ, wygląda teraz jak niewielki pagórek. W oddali malują się beskidzkie wzniesienia z Babią Górą na czele.
Rzut oka za siebie na Rakoń, Osobitę oraz Babią Górę (w tle po lewej). Na prawo od Rakonia odchodzi Długi Upłaz.
Jeszcze tylko kilkadziesiąt metrów i trochę usuwających się spod nóg kamieni i… jesteśmy na szczycie Wołowca! Widoki są niesamowite i naprawdę ciężko opisać je słowami. Już teraz zapraszam do galerii gdzie więcej zdjęć z tego dnia. Sunące po niebie chmury malują swoimi cieniami fantastyczne krajobrazy. Szukamy trawiastego miejsca i rozsiadamy się wygodnie.
Czas na wypoczynek.
Przed nami widok na resztę wzniesień Tatr Zachodnich, zza których wybijają się najwyższe szczyty Tatr Wysokich. Tuż przed naszymi oczami mamy strzeliste Rohacze, a w dolinie Jamnickie Stawy. Jest pięknie.
Rzut oka w stronę Tatr Wysokich.
Pozwalamy sobie na dłuższą chwilę relaksu. Nie spieszy nam się na dół, a pogoda dopisuje. Korzystamy więc z każdej chwili na szczycie. Po wzmocnieniu się słodyczami, obchodzę rozległy szczyt Wołowca podziwiając okoliczne góry i doliny. Nawet ja nie spodziewałem się, że będzie tutaj tak pięknie. W środku cieszę się jak dziecko z prezentu na gwiazdkę. Na zewnątrz jednak trzymam przed chłopakami fason pytając retorycznie co chwilę: „Ładnie, nie?”
Reszta grupy próbuje nawiązać kontakt ze światem i zapewne pochwalić się widokami.
Żarty żartami, ale nie ukrywam, że moglibyśmy na tym szczycie siedzieć i siedzieć. Czas jest jednak nieubłagany i po chwili musimy zacząć schodzić. Przed nami perspektywa długiego zejścia i uporania się po raz kolejny z całą Doliną Chochołowską. Pakujemy się i spokojnym tempem ruszamy cały czas ciesząc się tym udanym jak do tej pory dniem. Wracamy na przełęcz Zawracie, skąd zielonym szlakiem zmierzamy w stronę Polany Chochołowskiej.
Zielony szlak łączący Zawracie i Polanę Chochołowską.
Droga wzdłuż ścieżki jest długa i monotonna. Odwracamy się co jakiś czas by rzucić jeszcze okiem na szczyt, który sprawił nam tyle frajdy. Wkrótce schodzimy niżej i niżej, by zniknąć po chwili w lesie. Na nowo rozbrzmiewają dyskusje i wymiana wrażeń. U niektórych z nas pojawia się ból stóp, co zaczyna ograniczać nasze tempo. Do pokonania mamy jeszcze kilka kilometrów po płaskim terenie ale dłuży się to okropnie. Powoli jednak schodzimy do Siwej Polany gdzie zaparkowaliśmy rano samochód. Zmęczeni, opaleni ale co najważniejsze zadowoleni kończymy powoli naszą wycieczkę na Wołowiec. Trasa na mapie wyglądała mniej więcej tak:
Obfitujący we wrażenia dzień kończę widokiem Giewontu w blasku zachodzącego słońca. Pierwszą wizytę w Tatrach będę wspominał naprawdę długo. Pokonana przez nas trasa, mimo że nie jest trudna technicznie, potrafi dać w kość. W końcu to praktycznie 26 km marszu, więc warto być świadomym, że spacer po parku to nie będzie. Jeśli natomiast krajobrazy ci się spodobały, to zerknij do wpisu o szlakach w Tatrach dla średniozaawansowanych.
Giewont o zachodzie Słońca.
W galerii tradycyjnie trochę więcej zdjęć. Zerknijcie, czy Tatry Zachodnie i szlak na Wołowiec to coś dla was.
Zapisz się do newslettera i bądź na bieżąco z nowymi wpisami
Niesamowite fotki! W tym roku byliśmy pierwszy raz na szlaku w górach, i muszę przyznać, że moje stopy uratowały wygodne buty i wełniane skarpetki. Dzięki nim szło mi się doskonale, stopy cały dzień miały zapewniony w nich maksymalny komfort. Zmęczenie było ogromne, ale przynajmniej obyło się bez pęcherzy i otarć 🙂
Jeśli tylko byście mieli taką możliwość, to z całego serca polecam wędrówkę po Tatrach z noclegami w schroniskach. My swego czasu zaczęliśmy w Dolinie Chochołowskiej i skończyliśmy w Dolinie Roztoki. Wieczorna i poranna atmosfera w schroniskach jest niesamowita, do tego odchodzi nam zmęczenie związane z dojściem do szlaków docelowych. I dłużej można kontemplować szczyty!
Super trasa, zmotywowal mnie Twoj wpis do doczepienia jej do naszego planu na nastepny miesiac.
Mam pytanie, czy na trasie sa jakies zrodelka gdzie mozna napelnic puste butelki woda?
Musze Wam bardzo podziękować, bo zainspirowaliście mnie tym wpisem. W zeszły weekend wybrałem się właśnie tą trasą na Wołowiec, zahaczając jeszcze o Przełęcz Bobrowiecką. Było cudnie. Zawsze sie bałem Tatr, bo mi się wydawało, że to góry bardzo wysokie i dla mnie niedostępne. A jednak! Już planuję kolejny wypad. Dzięki!
Skąd zrobiłeś zdjęcie Giewontu o zachodzie?
To była jakaś polanka w pobliżu naszego miejsca noclegowego. Gdzieś w Murzasichle.
Muszę przyznać że towarzyszyły mi podobne uczucia do tych tu opisanych
Też to cieszenie się jak dziecko też zachwyt a i również wewnętrzna satysfakcja że się zobyło Wołowiec
Dziekuję za opis który przypomniał mi wszystkie te wrażenia te myśli te uczucia
Wystarczyło parę słów by przypomnieć stan ducha panujący w moim jestestwie ponad 20 lat temu Ach aż przyjemnie zrobiło się w mym sercu
Pięknie tam. Byłam tam raz Ok 18 lat temu ale był to początek maja i było sporo śniegu i prawie żadnych widoczków bo mgła. Nadal jeden z moich ulubionych szlaków. Mam nadzieje, ze za 3 tygodnie uda mi sie tam wejść po raz drugi tym razem z moim mężem (góralem) który nie lubi za bardzo chodzić po górach 🙂
Góral, który nie lubi chodzić po górach? A to historia 😀 Powodzenia!
Pięknie ! W niedzielę tę trasę pokonamy również my 🙂 pewnie nie będzie tak zielono ale liczę mimo wszystko na super widoki 🙂 Pozdrawiamy Edyta i Wojtek
Na dole pewnie będzie już całkiem wiosennie 🙂 Mam nadzieję, że pogoda dopisze. Trasa doliną trochę się ciągnie, ale później jest już super 🙂
Ile Wam zajęła ta wycieczka tam i z powrotem? Piękne zdjęcia 🙂
Patrzę na godziny ze zdjęć i wychodzi jakieś 10 godzin, wliczając w to przerwy i postoje. Zależnie więc od kondycji trzeba liczyć… cały dzień 😀
Jak to się mówi, pierwsze koty za płoty. Chyba połknęliście tatrzańskiego bakcyla, co? 😉 Ostatnie zdjęcie – rewelacja!
Trudno się w tych Tatrach nie zakochać 😀 To potem rodzi sam kłopoty, bo chce się wracać i wracać 😀 Wszystko jednak przed nami – szlaków jeszcze szybko nie braknie, a i później się zobaczy 😀
Oj ciągnie mnie w te Zachodnie, zwłaszcza że z Wołowcem mam do wyrównania rachunki! Zdjęcia jak zwykle super 🙂
Zachodnie są fajne, a dla nas szczególne bo tam zaczynaliśmy przygodę z Tatrami. Teraz czekamy na pogodę, bo w tym roku coś nie dopisuje póki co:)
Przepiękne widoki! Chyba czytacie w moich myślach, bo Tatry Zachodnie od jakiegoś czasu nie dają mi spokoju 🙂 Czekam tylko na trochę wolnego, żeby wprowadzić w życie chociaż małą trasę – na dobry początek oczywiście , bo i forma póki co tylko na prostsze szlaki. Rawki udało mi się zahaczyć dużo szybciej niż myślałam, więc może i na Tatry nie będę musiała bardzo długo czekać. Relacja jak zwykle bardzo pomocna , więc pozostaje tylko czekać na dalszy ciąg 🙂
Dzięki, fajnie że się przydało:) Widzę, że szybko odhaczać kolejne pozycje z listy – brawo! 😀 Pogoda dopisała? My też myślimy już o Tatrach, ale tegoroczna pogoda jakoś nie może się zgrać z naszymi wolnymi terminami 🙂 Pozostaje czekać 🙂
Niestety nie odhaczam tak często jakbym chciała, ale grunt, że czasem uda się wyjechać. Tatry zaplanowane na połowę września, więc już odliczam dni! Oby tylko dopisała pogoda i siły, żeby zrealizować wszystkie plany 🙂 W Bieszczadach było idealnie, jak to w Bieszczadach ? Mam nadzieję, że i Tatry okażą się dla nas łaskawe na dobry początek znajomości 🙂
No oby! 🙂 Też planujemy urlop we wrześniu, ale raczej pierwsza połowa. Zobaczymy co z tego całego planowania wyjdzie, ale może uda się zawitać w Tatry chociaż na chwilę 🙂
Gratuluje pierwszej wizyty w Tatrach i pierwszego dwutysięcznika. To teraz czas na kolejne 😉
A widok na Giewont o zachodzie super!
Chciałoby się więcej i więcej:) Byliśmy tam dwa dni ale nie miałem jeszcze czasu nic poza tym wrzucić. Kuszą teraz Tatry Wysokie i trzeba będzie pewnie znaleźć jakiś stosunkowo łatwy szlak. U nas wspinanie jeszcze chwilowo nie wchodzi w grę:)