Opuściłem Góry Stołowe i ruszyłem w kierunku Gór Sowich
Powoli zaczynałem tracić rachubę, ile tych dni w Sudetach już za sobą mam. Nie dlatego, że każdy z nich był podobny, absolutnie nie. Po prostu jakoś z biegiem czasu przestawałem wybiegać myślami niepotrzebnie do przodu, a skupiałem się na „tu i teraz”. Nie odliczałem dystansu do końca, nie wyczekiwałem mety, nie kalkulowałem, że zostało jeszcze parę dni. Po prostu żyłem górami.
Matematyka nie zna jednak pojęcia „romantycznego wędrowania z plecakiem po górach”, dlatego dla ścisłości dodam, że miał to być już dziewiąty dzień na GSS 2.0 – szlaku, który miał być alternatywą dla Głównego Szlaku Sudeckiego.
Poranek przywitał mnie gęstą mgłą
Poprzednie dwa dni spędziłem w magicznych Górach Stołowych, natomiast mapa wskazywała, że tym razem będzie nieco mniej ciekawie. Jak konkretnie? A no nie miałem zielonego pojęcia, bo o ty stronach, to ja wcześniej w życiu nawet nie słyszałem. Niby miało być nieco mniej górsko, ale marsz w nieznane zawsze mnie fascynował. Na szlak wyszedłem więc sporo przed wschodem, bo ponownie liczyłem na jakieś ładne warunki. Zamiast tego, zobaczyłem jedno, wielkie nic.
Gdzieś na horyzoncie na pewno widać góry
Świat miał najwidoczniej inne plany. Mgła była tak gęsta, że przez chwilę miałem obawy, czy aby ktoś nie zapomniał wczytać tekstur otoczenia. Może faktycznie żyjemy w symulacji? Na pogodę nie ma natomiast rady, zamiast więc jęczeć gdzieś pod drzewem, jak człowiek któremu zabrano ostatni kawałek pizzy, dziarsko ruszyłem przed siebie.
W stronę Gór Sowich
Szczerze mówiąc, to odcinek ten był doprawdy klimatyczny. Jasne, góry na horyzoncie mogłem sobie co najwyżej dorysować w głowie, ale szlak prowadził chyba wśród rozległych pól i nie sprawiał najmniejszych kłopotów. Chyba – bo też nie mam pewności. Na horyzoncie mogło być wszystko, od ładnych panoram zaczynając, na pojedynczych drzewach kończąc. W końcu wczoraj opuściłem Góry Stołowe i miałem iść w Góry Sowie, więc kto wie, co się w tej mgle kryło.
Nic nie widać, ale klimat dopisuje
Ucieszyły mnie jednak te początkowe kilometry, bo te gigantyczne zakupy, które wczoraj przezornie zrobiłem, trochę obciążały mój plecak, no a nawet głodny chłop nie da rady tego od razu zeżreć. No, a że płasko było, to plecy wyginały się tylko w niewielki łuk. Minąłem Gorzuchów, a potem dalej wzdłuż zielonych oznaczeń, zacząłem kierować się w stronę pierwszych tego dnia wzniesień.
Kiedy zacząłem wreszcie podchodzić, pojawiła się w mym serduszku nadzieja, że może coś tego dnia jednak zobaczę. Że może te niewielkie, ale jednak wzniesienia, pozwolą mi wystawić swój ciekawski łeb ponad to morze chmur. Szedłem więc dziarsko, ale Chmielnik, pierwsza góra na trasie, mocno mnie zawiodła. Druga z kolei… zawiodła mnie znacznie mniej.
Mgły trochę odpuściły
Gdy podczas trawersowania zboczy Tylnej i Wilkowca zobaczyłem swój niewyraźny cień, od razu zrozumiałem, (bom mądry), że słońce zaczyna się przez te mgłę przebijać. Nie biorę jednak domysłów za pewnik i postanowiłem przeprowadzić badania, jak to zazwyczaj mądrzy ludzie robią. Uniosłem głowę do góry i otworzyłem oczy, narażając siatkówkę na bezlitośnie pędzące fotony. Tak, znałem tę kulę gazu.
Od razu zrobiło się pięknie, bo ta przetaczająca się przez grzbiet mgła, doskonale komponowała się z przebijającymi się między drzewami promieniami. Początkowo nie liczyłem na dużo, wystarczyło mi to, że jest pogodnie. Matka Natura miała jednak dla mnie więcej prezentów, bo zaczęła we mnie ciskać widokami.
W oddali widać Szczeliniec Wielki
Poznajecie tę spłaszczoną górę na horyzoncie? To oczywiście Szczeliniec Wielki. Do Słupca, kolejnej miejscowości na szlaku, schodziłem więc skąpany w promieniach słonecznych, co od razu przypomniało mi, żeby szczelnie pokryć się kremem z filtrem. W Słupcu z kolei jest wszystko, czego wędrowiec może potrzebować. Znajdziecie tu aptekę, uzupełnicie zapasy, a i noclegi się znajdą, gdybyście akurat o śnie marzyli. Jak na złość jednak nie mogłem znaleźć ławki.
Koń jaki jest każdy widzi
No krążyłem dobre kilkanaście minut. Niby zwykła ławka – nic takiego, ale kiedy człowiek chce odpocząć, zdjąć buty i coś zjeść, to frustracja rośnie zaskakująco szybko. Jedną tylko znalazłem, ale siedziały tam plotkujące, starsze panie. No aż tak sfrustrowany nie byłem, żeby się z nimi bić, zwłaszcza że laski miały, a ja po górach chodzę bez kijków. Bez szans.
Żarty na bok, bo zapewne wiecie, jak to w życiu bywa. W pobliskim sklepie kupiłem jeszcze kawę, a kiedy pogodziłem się, że Słupiec to miasto bez ławek, ruszyłem szlakiem dalej. I jak myślicie, co się wtedy wydarzyło? Oczywiście, że zacząłem je dostrzegać wszędzie. Na placu zabaw, przy bloku, a nawet na zapleczach sklepów.
Opuszczam Słupiec i ruszam w Góry Sowie
Później wydarzyły się już rzeczy typowe dla tej wędrówki, bo najpierw się trochę zgubiłem. Lepszym słowem byłoby pewnie „zamyśliłem”, bo w czasie takiej wielodniowej wędrówki, wcale o to nietrudno. W końcu wokół przyroda, ptaki śpiewają, człowiek przez te 8 czy 10 godzin macha nogami i łatwo niekiedy przegapić odbicie na szlaku. Potem z kolei w Czerwieńczycach, chciałem się znów zaprzyjaźnić z jakimś zwierzątkiem, ale nie miałem w czasie GSS 2.0 jakoś do tego szczęścia. Jak nie pies, przed którym trzeba uciekać, to krowa, która ma cię gdzieś.
Moja nowa znajoma
Szybko uleczyłem złamane serce, zebrałem się w sobie i pognałem już w stronę mety tego etapu. Ścieżka na czerwonym szlaku pięła się nieustannie do góry, natomiast nachylenie terenu nie powodowało większych kłopotów. W taki mniej więcej sposób dotarłem na Przełęcz Srebrną. Od razu uderzyła mnie jedna myśl. Był to dziewiąty dzień wędrówki, pokonałem ponad 200 km, a znalazłem się raptem kilkanaście kilometrów od miejsca, z którego startowałem, czyli Barda. Wielką pętlę wokół Ziemi Kłodzkiej mogłem uznać za praktycznie domknięta.
Twierdza Srebrna Góra
Wracając do wędrówki, to byłem już trochę zmęczony. W nogach miałem około 31 kilometrów, natomiast widok tabliczki z terapeutycznym przesłaniem od razu mnie pobudził. Na koniec dnia postanowiłem odwiedzić jeszcze Twierdzę Srebrna Góra. W końcu nie wiedziałem, kiedy będzie kolejna okazja. Budowla ta jest największą, górską twierdzą w całej Europie i wzniesiono ją w latach 1765-1777. Miała zabezpieczać militarnie zdobyty przez Prusy Śląsk, no i pewnie dlatego mury fortecy mają w niektórych miejscach 12 metrów grubości.
W korytarzach Twierdzy Srebrna Góra
Fort ponoć mógł pomieścić niemal 4000 żołnierzy i wytrzymać oblężenie trwające do pięciu miesięcy. Całość robi naprawdę spore wrażenie na żywo, bo widoków nie brakuje, a i ciasne korytarze rozpalają wyobraźnię. Twierdzę można zwiedzać indywidualnie, bądź z przewodnikiem. Gorąco polecam tę drugą opcję. Po pierwsze tamtejsi przewodnicy świetnie zaznajomią was z wszelkimi atrakcjami, a po drugie będziecie mieli dostęp do większej liczby pomieszczeń.
Widoki z tamtejszych murów
Ja zdecydowałem się na zwiedzanie indywidualne, bo… byłem zmęczony. Chciałem po prostu pozwiedzać ją dla siebie, pospacerować wytyczoną ścieżką, a potem szybko zejść do Srebrnej Góry, zawinąć się pod kołdrę i zasnąć. Tak też właśnie zrobiłem.
Informacje praktyczne:
Szlak pomiędzy Suszyną a Srebrną Górą liczy około 31 kilometrów, natomiast jeśli będziecie chcieli zwiedzić twierdzę, do czego namawiam, do dystansu dodajcie kolejne dwa. W czasie całej wędrówki trzeba pokonać mniej więcej 1100 metrów w pionie, przy czym trudniejsze podejścia znajdują się w drugiej połowie dystansu.
Baza turystyczna w Srebrnej Górze jest bardzo dobrze rozbudowana, więc to świetne miejsce na nocleg. Poza licznymi pensjonatami nie brakuje również sklepów i restauracji. Znajdzie się też bankomat i apteka. Po drodze mija się również Słupiec, a więc nie powinniście mieć problemu z uzupełnieniem zapasów, czy znalezieniem noclegu.
Zapisz się do newslettera i bądź na bieżąco z nowymi wpisami