Skip to main content

Sokolica zimą? Tak spontaniczny nie byłem chyba jeszcze nigdy.

Sokolica zimą nie budzi skojarzeń z jakąś karkołomną wyprawą. Wiadomo, że zimno, ślisko i biało, więc przygotować się trzeba, ale Himalaje przecież to nie są. I dobrze, bo mój plan był tak spontaniczny, że ciężko nazwać go w ogóle planem. Raczej przebłysk i zwarcie neuronów. Sporo było w tym też przypadku. Ostatnio mój biedny organizm atakowany był zewsząd przez choroby. Zatoki, katar i inne okropności – sami wiecie jak faceci walczą o życie podczas przeziębienia. Pewnego dnia obudziłem się… głuchy. Niestety w mojej pracy wypada cokolwiek słyszeć, bo przytakiwanie i  głupkowate uśmiechanie się, mogłoby narobić wszystkim trochę kłopotów. Idealny byłby za to ze mnie mąż, prawda drogie panie?

Wziąłem więc urlop, szybko znalazłem nocleg i trzy godziny później jechałem już w Pieniny, gdzie zamierzałem spędzić piątek i sobotę. Darek niestety nie mógł jechać w tym terminie. Dlaczego tam? Sam nie wiem. Takie miałem widzimisię. Pewnie dlatego, że było względnie blisko (trzy godziny jazdy), a nic ciekawszego nie przyszło mi do głowy. Grudniowe, krótkie dni nakazywały mi się sprężać, a jeśli chciałem cokolwiek tego dnia zobaczyć, to wybór był tylko jeden – Sokolica zielonym szlakiem z Krościenka.

Wybrałem się na szlak o dosyć późnej porze, więc staram się trzymać dobre tempo

Zielony szlak prowadzi początkowo wzdłuż Dunajca

 

Droga minęła mi sprawnie. Wzbogaciłem swój ekwipunek o jakąś tanią nawigację, która jednak poprowadziła mnie bezbłędnie. Zadowolony zarzuciłem na siebie ciuchy, plecak, zmieniłem buty i gotowy do marszu ruszyłem przed siebie. Początek szlaku znaleźć można w centrum Krościenka. Jesienią startowaliśmy stamtąd żółtym szlakiem na Trzy Korony, a następnie odwiedziliśmy Sokolicę idąc na nią szlakiem niebieskim. Tym razem kierowałem się ulicą Świętej Kingi, czyli wzdłuż Dunajca i zielonych oznaczeń. To zdecydowanie najszybszy zimowy wariant wejścia na ten szczyt. Po pewnym czasie zabudowa stawała się coraz rzadsza i wreszcie można było poczuć się jak na prawdziwej wędrówce. Cisza, mróz, szum rzeki i odgłos moich kroków stawianych w udeptanym śniegu.

Początkowy odcinek staram się pokonać jak najszybciej, bo wiem że nie mam zbyt wiele czasu. W Krościenku pojawiłem się koło 14, a słońce schowa się za horyzont mniej więcej o 15:40. W dodatku nie wiem, jak wygląda ten szlak i czego się spodziewać. Mapy wskazują, że od szczytu dzieli mnie 1:30h marszu, ale to czas podany dla letnich warunków. Sokolica zimą na pewno będzie stanowić trochę większe wyzwanie niż normalnie, a ja szczególnie obawiałem się końcowego fragmentu, gdzie zalegający lód mógł pokrzyżować mi plany. Postanowiłem się jednak nie martwić na zapas i wkrótce odbiłem w prawo, gdzie szlak zaczynał się wspinać w lesie.

Wchodzę do lasu i nie mam najmniejszych kłopotów z podążaniem wzdłuż szlaku

Wchodzę do lasu i nie mam najmniejszych kłopotów z podążaniem wzdłuż szlaku

 

Szło się całkiem sprawnie. Spodziewałem się, że warstwa śniegu będzie grubsza, ale na szlaku było go raptem kilka centymetrów. Istniały jednak miejsca, w których puch był mocno zbity i zmrożony, a z moją tendencją do upadków musiałem się szczególnie pilnować. Po chwili wszedłem na małą polanę, gdzie znajdował się malowniczo położony domek. Z każdym jednak metrem czułem się coraz mniej pewnie. Co prawda słyszałem tyle, co nic, ale miałem przeczucie graniczące z pewnością, że ten rytmiczny dźwięk to szczekanie. Czyżby już tutaj miały mnie spotkać jakieś kłopoty? Nie dość, że byłem głuchy, to już dawno nie mam sokolego wzroku.

Gdzie one… Są! Jeden duży, taki jakby „wilczur”, no i drugi mały, którego roboczo nazwałem wtedy Kajtkiem. Kajtuś biegał na wolności, a wiadomo, że takie „maleństwa” są zawsze najbardziej skore do zabaw z cudzymi nogawkami. Byłem jednak na tyle zdeterminowany, że choćby się tych moich spodni uczepił zębami, to zawlókłbym go na samą Sokolicę. Skończyło się tak jak sądziłem – zwykłym cwaniactwem. Kajtek w końcu wystraszył się tego, że zaszedł za daleko od domu i musiał ostatecznie uznać swoją porażkę. Mięczak. Uff, jakby nie było mi wystarczająco ciepło od szybkiego podchodzenia.

Kamienie są miejscami naprawdę śliskie, więc staram się uważać

Kamienie są miejscami naprawdę śliskie, więc staram się uważać

 

Szlak stawał się coraz bardziej stromy i prowadził przez pokryte lodem i śniegiem kamienie. To naprawdę zdradliwe podłoże, ale do góry pokonywało się kolejne metry raczej bez przygód. Zerknąłem w międzyczasie na zegarek i trochę uspokoiłem tempo wędrówki. Okazało się, że nawet na koniec roku jestem w przyzwoitej formie. Czekały mnie kolejne schodki, po czym wkrótce zjawiłem się na Przełęczy Sosnów. Tutaj porzuciłem zielone oznaczenia. W prawo odchodził niebieski szlak w stronę Trzech Koron, którym mieliśmy okazję kiedyś spacerować, a w lewo moja ścieżka, prowadząca na Sokolicę, która też jest oznaczona tym samym kolorem. Zwróćcie więc uwagę na szlakowskaz, żeby się po godzinie nie zdziwić, że szczyt się nie przybliża. Nie zatrzymując się dłużej, podreptałem w stronę wierzchołka.

 

W drodze na Sokolicę

 

W drodze na Sokolice

 

Ostatni etap prowadzi wśród metalowych barierek, które okazywały się wyjątkowo pomocne. Co prawda miałem kijki przytroczone do plecaka, ale nie chciało mi się ich wyjmować. Korzystałem za to z dobrodziejstw tych solidnych poręczy, kurczowo się ich trzymając. Kolejne stopnie były mocno oblodzone, więc ze szczególną ostrożnością stawiałem kroki. Nie miałem ochoty poobijać się tuż przed wierzchołkiem. Zaczynałem się za to powoli zastanawiać, czy ładna pogoda nie skusiła innych amatorów wycieczek lub fotografów, ale wokół mnie panowała tylko przejmująca cisza. Kilka minut później wszystko stało się jasne.

Sokolica zimą już na wyciągnięcie ręki

Wierzchołek już na wyciągnięcie ręki

 

Na Sokolicy kompletnie pusto. Promienie padały już złotym, przyjemnym blaskiem, a cała platforma pokryta była zmrożonym śniegiem. Było niemal bezwietrznie. Wzrok skierowałem od razu w stronę Tatr, które jak na złość znajdowały się dokładnie pod słońcem. Liczyłem po cichu, że wszystko zmieni się tuż przed zachodem. Z czym kojarzy się wam Sokolica? Oczywiście z najbardziej znaną w Polsce reliktową sosną. Broniłem się dzielnie, żeby nie wykonać tysięcznego, takiego samego zdjęcia, jakich pełno w internecie, ale pokusa była silniejsza. Oto ona:

No i jest, słynna reliktowa sosna na Sokolicy, w dodatku zimą

No i jest, słynna reliktowa sosna na Sokolicy, w dodatku zimą

 

Widok z tego miejsca jest mocno ograniczony, a to za sprawą drzew szczelnie porastających północną i zachodnią stronę wzniesienia. Nie jestem co prawda największym fanem tego szczytu i uważam, że w Pieninach są znacznie ciekawsze miejsca, ale o zachodzie i przy kompletnej ciszy było klimatycznie. Poza tym nie zdążyłbym wdrapać się na nic innego, a tak zaliczyłem ciekawy spacer. W międzyczasie moje tętno się uspokoiło i już spokojnie mogłem podziwiać krajobraz. Odczepiłem też ciążący mi całą drogę statyw, w którym pokładałem spore nadzieje. Co jeszcze można stamtąd zobaczyć? Głównie Małe Pieniny, z najwyższym wzniesieniem całego pasma, czyli Wysoką.

Widok na Małe Pieniny

Widok na Małe Pieniny

 

Widać już było wyraźnie, że dzień chylił się ku końcowi. Podczas tej gonitwy na szczyt trochę za bardzo się zgrzałem, a stojąc w bezruchu i czekając na zachód, narażałem się na wychłodzenie. W dodatku pstrykanie zdjęć w rękawiczkach jest strasznie niewygodne, dlatego moje palce po pewnym czasie były sztywne jak stalowe pręty (ależ porównanie, aż je zostawię). Wychodząc w góry zimą pamiętajcie, że ubieranie na siebie całej szafy ubrań nie jest dobrym pomysłem. Jeśli się spocicie, to na postoju będziecie odczuwać ten mniej przyjemny rodzaj dreszczy atakujących wasze ciało. Dodatkową warstwę ubrania lepiej zapakować do plecaka i zakładać w czasie odpoczynku, a zdejmować na podejściu, kiedy marsz działa na nas rozgrzewająco. Problem ten można w pewien sposób zniwelować stosując termoaktywne ciuchy.

Tatry w zachodzącym słońcu

Wreszcie doczekałem się momentu, w którym słońce grzecznie zaczęło chować się za wierzchołki odległych Tatr. Sokolica zimą okazała się wdzięcznym miejscem, by tego typu spektakl obejrzeć. Co prawda chwilami było mi naprawdę zimno, a z każdym wykonanym zdjęciem dłonie musiałem rozgrzewać coraz dłużej, ale odbijające się w śniegu promienie wynagradzały to czekanie. Trudno znaleźć tam na szczycie kadr, w którym nie byłoby sosny, ale starałem się trochę kombinować, spacerując po pokrytej lodem platformie. Statyw wreszcie się przydał, a gdy już uznałem, że zobaczyłem wszystko co najlepsze, postanowiłem się pakować i ruszyć w drogę powrotną.

Sosna na Sokolicy i zachód słońca. Miły widok na koniec tej krótkiej wycieczki

Sosna na Sokolicy i zachód słońca. Miły widok na koniec tej krótkiej wycieczki.

 

Miałem ze sobą oczywiście czołówkę, ale postanowiłem schodzić póki jeszcze było cokolwiek widać. Nie chciałem też przeciągać pobytu na górze. Ciepło to tam nie było. Wkrótce okazało się, że to co było łatwe w pierwsza stronę, nie było takie banalne w drodze powrotnej. Gdyby nie zamontowane w najtrudniejszych miejscach barierki, prawdopodobnie całość drogi pokonałbym na tyłku, obijając się o każdy wystający, pokryty lodem głaz. Przez cichy las niosłaby się jedynie rytmiczna melodia uderzeń, stuków i mojego „ałć”, przeplatanego czasami czymś mocniejszym. Było przeraźliwie ślisko!

O rakach czy raczkach oczywiście nie pomyślałem przed wyjazdem, więc przytuliłem się do tej metalowej poręczy i tak powoli pokonywałem kolejne metry. Jeżeli czekacie na fragment, w którym przyznaje się do wywrotki to… znacie mnie już za dobrze. Grzmotnąłem aż miło. Na szczęścia i ja, i sprzęt fotograficzny wyszedł z tego bez szwanku. Co cieszy dodatkowo to fakt, że nikt tego nie widział. Droga z Przełęczy Sosnów była już znacznie łatwiejsza.

Robi się klimatycznie

Robi się klimatycznie

 

Kluczowy fragment miał jednak dopiero nadejść. Ciągle było jeszcze widno, dlatego na znanej mi polanie zacząłem wypatrywać Kajtka – mojego starego znajomego. Ten chyba ułożył się już do snu, więc dalsza część szlaku minęła bez historii. Niebo za to przybrało ciekawą, różową barwę, a kolorowy zafarb dał się zauważyć praktycznie na całym otoczeniu. Było spokojnie, a ja rozgrzałem się szybkim spacerem. Gdy dotarłem nad Dunajec, wiedziałem już, że od samochodu dzieli mnie kilkanaście minut drogi.

Nad Dunajcem zaczyna wisieć lekka mgiełka i droga powrotna mija całkiem przyjemnie

Nad Dunajcem zaczyna wisieć lekka mgiełka i droga powrotna mija całkiem przyjemnie

 

Mgła powoli zaczynała spowijać otoczenie, co wyjątkowo mi się podobało. Dodatkowo liczyłem, że podczas zaplanowanej na kolejny dzień wycieczki na Wysoki Wierch, krajobraz dzięki temu będzie jeszcze ciekawszy. Dotarłem do samochodu, zrzuciłem z siebie niepotrzebny balast i zadowolony z tej krótkiej, bardzo spontanicznej wycieczki, udałem się na nocleg.  Sokolica zimą to dosyć ciekawy pomysł na krótki spacer, ale trzeba pamiętać, że ta pora roku niesie ze sobą dodatkowe zagrożenia. Głupio skończyć ze złamaną nogą, a o to wcale nie tak trudno na oblodzonych kamieniach. Nie chciałbym za jakiś czas zobaczyć w komentarzach wpisu o treści: „Miałeś rację, pozdro ze szpitala”.

Mimo wszystko było naprawdę miło, a ja sam nie liczyłem na zbyt dużo. Bez szaleństw, ale przyzwoite 6/10, zwłaszcza że szlak miałem wyłącznie dla siebie. W sezonie bywa naprawdę tłoczno. Na Sokolicę warto się wybrać chociaż raz, a z Krościenka to naprawdę niedaleko. Wg map to raptem 7 km, niecałe 400 metrów przewyższeń i jakieś 2:30 h marszu i to w obie strony. Nawet jeżeli nie jesteście specjalnie zapalonymi turystami, to taki krótki spacer śmiało możecie sobie zrobić. Pamiętajcie też, że w okresie zimowym przeprawa przez Dunajec jest nieczynna. W normalnych warunkach chyba jednak lepiej po prostu zrobić sobie ciekawą pętelkę, wchodząc dodatkowo na Trzy Korony. O, tak jak w linku.

Szlak na Sokolicę – informacje praktyczne

 

  • Sokolica nie imponuje wysokością, bo mierzy raptem 747 m n.p.m., ale gwarantuje ciekawą panoramę w kierunku Tatr i Małych Pienin. No i rośnie tam najsłynniejsza sosna w całym kraju.
  • Szczyt znajduje się na terenie Pienińskiego Parku Narodowego.
  • Najkrótszy, zimowy wariant trasy prowadzi z Krościenka. Droga na szczyt i z powrotem to około 7 kilometrów marszu i niecałe 400 m przewyższeń. Uwinąć się można w około 2:30h.
  • Ostatni fragment drogi, prowadzący z Przełęczy Sosnów, jest stromy, a w zimie może być oblodzony. Jeżeli macie raczki, to warto je ze sobą zabrać.
  • Jeżeli nie goni was czas, to wędrówkę naprawdę warto przedłużyć o wejście na Trzy Korony.
  • Chcąc kontynuować wędrówkę niebieskim szlakiem w kierunku Szczawnicy, należy przekroczyć Dunajec. Przeprawa promowa jest czynna jednak od 15 kwietnia do 31 października.

 

Zapisz się do newslettera i bądź na bieżąco z nowymi wpisami

 

Pochłonęły Cię górskie wędrówki?

Sprawdź mój wyjątkowy przewodnik górski

Przydatne? Dzięki za napiwek!

Postaw kawę

Dołącz do Patronów

Wspieraj na Patronite

 

Mateusz Stawarz

Miłośnik machania nogami i kawy we wszystkich postaciach.W 2015 roku założyłem tego bloga – Zieloni w podróży. Chwile później swoimi przygodami postanowiłem dzielić się również w formie filmów.Dlaczego akurat „Zieloni w podróży”? To proste. Kiedy lata temu rozpoczynałem swoją turystyczną przygodę z kolegą, o wędrówkach nie mieliśmy zielonego pojęcia.

7 komentarzy

Zostaw komentarz

×