Kolejny dzień w Sudetach miał być raczej relaksujący. Czekało mnie łagodne zejście do Międzylesia
Za oknem wstawał właśnie nowy dzień. Niechętnie odpuszczam okazje do podziwiania wschodu słońca, ale w tym wypadku miałem ważny powód. Chodziło oczywiście o lenistwo. W końcu te 37 km i prawie 1800 metrów w pionie, z którymi rozprawiłem się poprzedniego dnia, to dosyć długi odcinek. Postanowiłem więc wstać o szóstej, zamiast o piątej, jak to do tej pory robiłem, bo dodatkowa godzina regeneracji to zawsze miła sprawa. No i musiałem też przeprowadzić test. Może kojarzycie ten stan, kiedy po trudach poprzedniego dnia, bardzo powoli wstajecie z łóżka, żeby zobaczyć, co, gdzie i jak mocno was boli? I czy istnieje w ogóle jakiś mięsień, który da radę dalej funkcjonować?
Poranek przy schronisku
No to szokująco się okazało, że w zasadzie nic mi nie nie było! Nawet stopy, o które tak się martwiłem, nie zdradzały żadnych oznak przemęczenia. Sprawnie się spakowałem, wypiłem nawet kawę i brak zakwasów postanowiłem uczcić takim oto zdjęciem, które często wrzucane jest przez różnego rodzaju blogerów, czy nawet gorzej, influencerów.
Przy schronisku na Śnieżniku
Kojarzycie? Że niby zamyślony człowiek kontempluje piękno świata, a tak naprawdę zastanawia się, jak dotrzeć do miasta na tych dwóch wafelkach, które mu zostały w plecaku. Poranek był uroczy, ale wiało tak, że cebulki moich włosów cudem utrzymywały się w skórze głowy. Ruszyłem wzdłuż zielono-niebieskich oznaczeń przed siebie, rzucając schronisku „Na Śnieżniku” pożegnalne spojrzenie. Wyszedłem jeszcze zanim tamtejsza kuchnia zaczęła działać, ale kombinowałem sobie, że to będzie krótki dzień i fajnie będzie już po południu znaleźć się w Międzylesiu. To tam właśnie zmierzałem.
Kolejny dzień na GSS 2.0. Trójmorski Wierch i marsz do Międzylesia
Wiem, niezrozumiałe. Niby głodny, a nie czekał na otwarcie kuchni. Nie pytajcie, sam nie rozumiem. Marsz początkowo nie pokazywał nic, czego bym już wcześniej nie widział. Fajny, szumiący las i teren raczej nie sprawiający kłopotów. Urokliwie było i chociaż będę tego słowa w tym wpisie nadużywał, no to sami zerknijcie na zdjęcia. Słońce wpadające między drzewami, kompletna pustka o poranku i szumiący wiatr. Nic, tylko maszerować.
Poranek na szlaku
Małe zdziwienie przyszło za to na Małym Śnieżniku. Nie wiem dlaczego, ale myślałem, że coś tam jednak widać. Kiedy minąłem to miejsce i wyszedłem na chwilę z lasu, uderzyła we mnie ściana wiatru. Wiało koszmarnie, a jak wiadomo, im gorsza pogoda, tym górołaz lepiej wygląda. Sprawia wrażenie, czasami niesłuszne, że niby wie, co robi.
Czuć, że zbliża się jesień
No i tego dnia, w przeciwieństwie do poprzedniego, trasa prowadziła mnie głównie w dół. Bardzo mnie to cieszyło, a że praktycznie pozbyłem się wszystkich zapasów to i plecak stał się zaskakująco lekki. Mówię wam, czułem się jak motyl. Nawet jakieś widoki się pojawiły na odcinku sprowadzającym do Przełęczy Puchacza i obiektywnie szło się naprawdę przyjemnie.
Fajnym punktem miał być Trójmorski Wierch. Wypatrzyłem sobie go na mapie poprzedniego dnia i mocno liczyłem na jego turystyczne walory. Nazwa tej góry odnosi się do tego, że na jego zboczach biorą początek rzeki, które kończą w zlewisku trzech mórz – Morza Czarnego, Bałtyckiego i Północnego. To ponoć jedyne takie miejsce w Polsce i zaledwie jedno z sześciu w całej Europie.
Widać już Trójmorski Wierch
Tak więc głodny widoków ruszyłem dziarsko wzdłuż granicy, bo kojarzyłem, że miała tam być wieża widokowa. Szedłem nietrudną ścieżką i wtem, wśród koron drzew widzę! Jest mój cel. Wysoka, solidna i chyba nawet drewniana konstrukcja zdaje się mnie wołać. Pędzę więc i lecę, jak na spotkanie z dostawcą pizzy, po całym dniu głodówki. Już chcę się wbić na schodki, które zaprowadzą mnie na taras widokowy, a tam… Nic. Po prostu. Wieża zamknięta, nie da się wejść, a pierwsze schody rozebrane. Cóż za rozczarowanie! Widać taki już los drewnianych wież widokowych w Sudetach.
Ze szczytu widać Kotlinę Kłodzką
Stan smutku nie trwał na szczęście długo, bo z samego Trójmorskiego Wierchu, fajnie widać Kotlinę Kłodzką. Jest to też ciekawe miejsce na dłuższą przerwę. Myślałem, że to już koniec ładnych atrakcji. Że teraz tylko nudnym terenem do miasta. W końcu Sudety znałem naprawdę słabo, a mapa nie zawsze wskazuje perełki na szlaku. Idę więc zielonym szlakiem przez las, jak to robiłem przez ostatnie trzy dni, idę i idę, a tu niespodzianka! Zaskoczenie tak duże, że od razu miałem uśmiech na ustach.
Naprawdę ładna polana
Piękne, ukwiecone polany i zielone pagórki w oddali. Strasznie mi się tam podobało, więc pokręciłem się chwilę w pobliżu. Popatrzcie tylko na zdjęcia. Miejsce to znajdziecie na zielonym szlaku granicznym sprowadzającym z przejścia Jodłów/Horni Morava, w stronę Pisar. No i ogólnie w porównaniu z poprzednim dniem, relaks, sielanka, słoneczko i takie widoki, przywołujące nawet na myśl mój pobliski Beskid Niski. Nie spotkałem na tym odcinku też nikogo innego, więc wyobraźcie sobie, jak pusto i cicho tam było.
W końcu wzdłuż czerwonych oznaczeń zszedłem do Pisar i tam przywitał mnie asfaltowy, ale na szczęście bardzo krótki odcinek. Nie udało mi się w okolicy znaleźć sklepu, więc głośno westchnąłem sam do siebie, po czym ruszyłem w stronę mety tego etapu.
Ostatnie momenty tego odcinka
I tutaj znów pozytywne zaskoczenie. Odcinek do Międzylesia prowadził bowiem wśród pól i łąk. Jasne, że nie były to typowo górskie doświadczenia, ale naprawdę spacerowało się świetnie. W końcu i tak jakoś musiałem dotrzeć do miasta, a ta końcówka też była relaksującym akcentem wędrówki.
Ogólnie był to etap lekki, przyjemny i chyba też służący regeneracji. Wstępnie miałem nocować dalej, bo w Kamieńczyku, ale tam nie udało mi się znaleźć noclegu. Może to i dobrze? Bo wyobraźcie sobie kogoś, kto ostatnie zakupy robił jeszcze pierwszego dnia, a teraz wchodzi do miasta. Wokół sklepy, cukiernia, gofry, pączki i nawet lodziarnia… Czułem się jak dziecko na placu zabaw i momentalnie spałaszowałem porcję lodów. Odwiedziłem też pocztę i odesłałem ten mały statyw, który ze sobą niosłem. Uznałem, że takie jedno zamyślone zdjęcie mi wystarczy, bo w to, że potrafię się częściej zamyślać, już i tak nikt by nie uwierzył. Statyw ważył niby tylko 340 gramów, ale zawsze lepiej do plecaka wpakować coś, co można potem zjeść. Zresztą i tak nie za bardzo miałem czas i ochotę, żeby go rozstawiać.
Międzylesie
Podsumowując, był to całkiem luźny dzień, a na miejscu byłem już po 13. Miałem masę czasu, żeby się poobijać i zrobić jakieś pranie. Pranie oczywiście robiłem regularnie, nie myślcie sobie. Po prostu miałem więcej czasu, żeby wyschło, bo inaczej trzeba wędrować z bokserkami wesoło falującymi przy plecaku.
Dokładając do tego, że zamówiłem pizzę i miałem kawę, to te pierwsze cztery dni wędrówki przez Sudety podsumowywałem bardzo pozytywnie. Pierwsze 100 kilometrów za mną i poza kawałkiem zęba, żadnych dodatkowych strat własnych.
Informacje praktyczne:
Odcinek pomiędzy Śnieżnikiem, a Międzylesiem, raczej nie sprawi wam kłopotów. Jest krótki, prowadzi głównie w dół i w dodatku po przyjemnych ścieżkach. To w końcu niecałe 20 km i zaledwie 440 metrów w pionie.
Warto rozważyć więc nocleg w Kamieńczyku, czyli kilka kilometrów dalej, bo to pozwala skrócić kolejny dzień. Wszystko natomiast zależy od dostępności noclegów, których wbrew pozorom, nie ma w okolicy aż tak dużo.
Sporo jest natomiast sklepów, a w dodatku znajdziecie aptekę, gdyby te pierwsze cztery dni odcisnęły jakieś piętno na waszym organizmie. Gdybyście z kolei zabrali na GSS 2.0 jakieś niepotrzebne graty, to jest też poczta, dzięki czemu będziecie mogli to odesłać w siną dal. W Pisarach, godzinę przed Międzylesiem, znajduje się knajpa, tam też możecie coś zjeść i uzupełnić płyny.
Zapisz się do newslettera i bądź na bieżąco z nowymi wpisami
7 akapit – Trójmiejski zamiast Trójmorski Wierch. Przez chwilę się zastanawiałem skąd taka dziwna nazwa skoro ma chodzić o morze 😀
Wydaje się to mega spoko trasa, Zwłaszcza widok z polany robi wrażenie. Uwielbiam właśnie to gdy nagle w górach odsłania się widok na tak ogromne połacie ziemi. Czujesz wtedy jaki jesteś malutki w porównaniu do ogromu świata
O kurczę, właśnie widzę 😀 W tytule i nagłówku jest prawidłowo, a tutaj autokorekta musiała zrobić psikusa 😀
Zaniechanie od podziwiania wschodu słońca, zwane lenistwem, zdecydowanie nie w Twoim stylu. Zresztą raz godzinka więcej na regenerację, to nie znaczy często. Pozdrawiam Ciebie.