Skip to main content

Kiedy wreszcie zrobiło się pogodnie, nie zastanawiałem się długo. Wkrótce jechałem już w Bieszczady z zamiarem wejścia na Smerek.

Jakoś niedawno, najwyżej kilka lat temu, musiałem wreszcie spojrzeć sobie w oczy i to przyznać. Tak, zmiany pogody mają drastyczny wpływ na moje samopoczucie. Kiedy słońce łaskocze pędzącymi fotonami, uśmiecham się bez powodu, krzyczę „Dzień dobry!” już z daleka i energii mam za dwóch. Hej, nawet opaleniznę człowiek ma w gratisie! Niestety, kiedy niebo pokryją chmury, a deszcz miarowo stuka w okno, przepełnia mnie smutek tak mocny, że gotów byłbym zostać wiecznie uciśnionym, romantycznym wieszczem. Ewentualnie przynajmniej smutnym hipsterem. Ile cię trzeba cenić, ten tylko się dowie, kto cię stracił – wiosno.

I wreszcie zaświeciło, a promienie śmiało wpadały przez moje okno. Chodziłem po pokoju i wahałem się, czy w te Bieszczady pojechać, i czy ten Smerek to faktycznie taki dobry pomysł. Nic innego nie przychodziło mi do głowy, na krótki i spontaniczny wyjazd. Na zewnątrz było już zielono i ciepło ale nie wiedziałem do końca, jak sytuacja ma się tam na miejscu. Zacząłem pakować plecak, jednocześnie zerkając na prognozy i kamerki internetowe, a że jestem z tych „niewiernych”, co to sami muszą wszystko sprawdzić (i dotknąć), postanowiłem ostatecznie wyruszyć. Kuszony ciekawością, ale też lękiem, że przy tak niestabilnej pogodzie taki ładny dzień może się szybko nie powtórzyć, nie chciałem zmarnować okazji. Bo co, jeśli kolejny tydzień miałby być deszczowy? No i cóż, jakoś tak niepostrzeżenie znalazłem się w Wetlinie. Skierowałem się w stronę żółtych oznaczeń i spacerowym krokiem ruszyłem w stronę Przełęczy Orłowicza i dalej na Smerek.

Szlak na Smerek

Szlak na Smerek. Bieszczady, Wydawnictwo Compass

 

Wokół było zielono, nade mną przesuwały się białe obłoki i chociaż nie jestem botanikiem, to łąki pokryte były żółciutkimi (chyba) mleczami. Temperatura była mocno dodatnia i miałem już przeczucie graniczące z pewnością, że tak – w Bieszczady wreszcie zawitała wiosna. Szybko minąłem nieliczne zabudowania, a następnie szeroką ścieżką poszedłem przed siebie. Na szlaku pojawiłem się dosyć późno, bo po 14, dlatego poruszałem się trochę pod prąd schodzących właśnie niespiesznie turystów. Miałem masę czasu, więc spacerowałem bardzo leniwie, przy okazji pstrykając zdjęcia wszystkiemu co mnie zaciekawiło, a ciekawiło mnie tradycyjnie już niemal wszystko.

Jak widać, w Bieszczadach wiosna

Jak widać, w Bieszczadach wiosna. Te żółte, to chyba mlecze, nie?

 

Smerek pokazywał się gdzieś w oddali, ale czekało mnie jakieś dwie godziny podejścia. Było cicho, ciepło i gdybym faktycznie tym wieszczem był, to powiedziałbym nawet, że i romantycznie. Powoli zapoznawałem się z warunkami na szlaku, a te jak się okazało, wcale nie należały do grupy tych wymarzonych. Zamiast wygodnej ścieżki, czekała mnie przeprawa przez grząskie błoto. Wcale nie chodzi o to, że bałem się pobrudzić buty. Otóż wyobraźnia podpowiadała mi właśnie „1001 sposobów na kąpiel błotną”. Niby zdrowe, ale może innym razem. Skupiłem się tak mocno, jak tylko mogłem i  wkroczyłem w wiosenny, bieszczadzki las. I tutaj zrobiło się trochę mniej sielankowo.

Smerek widoczny w oddali, a ja powoli ruszam przed siebie

Smerek widoczny w oddali, a ja powoli ruszam przed siebie

 

Powoli, w towarzystwie charakterystycznego chlupotania, z prawdziwą ostrożnością stawiałem kroki. Co ciekawe, gdybym miał te dwadzieścia lat mniej, to pewnie radośnie bym po tych kałużach skakał. Teraz za to lawirowałem trochę, idąc raz prawą, raz lewą stroną szlaku, starając się ominąć najtrudniejsze fragmenty. Tak chyba właśnie wygląda starość. Czasami odbijałem gdzieś bardziej w głąb lasu i natychmiast przypomniałem sobie o całej tej medialnej inwazji kleszczy. Wtedy dopiero nabierałem rozpędu. Nie należało to do szczególnie przyjemnych przeżyć, a w jednym miejscu niemal zgubiłem buta. Tak mocno wbił się w to błoto, że w iście kopciuszkowym stylu prawie zsunął się z mojej stopy kiedy stawiałem kolejny krok. Tylko czy ktoś by mnie dzięki niemu odnalazł?

Błotnisty fragment zostawiam za sobą i robi się naprawdę pięknie

Błotnisty fragment zostawiam za sobą i robi się naprawdę pięknie

 

Oczywiście spodziewałem się, że wiosna ma te swoje różne minusy – alergie, zakochanie czy inne nieszczęścia. Zastanawiałem się jednak, czy wyżej sytuacja na szlaku będzie wyglądać równie nieciekawie. W przypływie śmiałości zapytałem nawet jedną ze schodzących turystek, czy „tam wyżej” jest tak samo źle. Odpowiedziała, że nawet gorzej i cóż – okłamała mnie! Po grząskim bajorze nie było już śladu i powiedziałbym nawet, że szło się bardzo komfortowo.

Taki spacer to ja rozumiem

Taki spacer to ja rozumiem

 

Otoczenie nieco się zmieniło, bukowy las coraz szczelniej mnie otaczał i na nowo zrobiło się ładnie. Gdzieś między zielonymi koronami drzew widać było błękit nieba, a ciszę przerywały jedynie śpiewające ptaki. I chyba wystarczy tych opisów przyrody, żebym się w tego wieszcza faktycznie nie zamienił.  Konkretne informacje są takie, że szlak z Wetliny na Smerek pnie się cały czas do góry, ale powiedziałbym, że dzieje się to w sposób raczej umiarkowany. Brakuje tam trudnych fragmentów, w których trzeba wypluć płuca, chociaż całkiem płaskich odcinków też jest niewiele. Jeśli jednak siedziałeś cały rok za biurkiem, to wejście na Przełęcz Orłowicza i Smerek, może nie być takie znowu bezproblemowe. Jakbyście tego bowiem nie liczyli, to w drodze na szczyt trzeba pokonać około 600 metrów przewyższeń.

Smerek już widoczny

Smerek już widoczny

 

Wiosna na dobre rozgościła się w Bieszczadach, bo było naprawdę ciepło, dlatego też polar pozostawał cały czas w plecaku. Mimo to było widać, że w górach roślinność rozwija się trochę wolniej niż na nizinach. Wraz z nabieraniem wysokości, coraz mniej było tych soczystych, zielonych liści na drzewach. Oznaczało to natomiast, że coraz szybciej zbliżałem się do linii, za którą na dobre pożegnam las. No i tego momentu nie mogłem się wręcz doczekać, więc widząc już gdzieś w oddali szczyt Smereka, podkręciłem tempo. Kilka przyspieszonych oddechów później, znajdowałem się już na Przełęczy Orłowicza, gdzie postanowiłem chwilę odpocząć. Przy okazji zdecydowałem się jednak założyć na siebie coś cieplejszego, bo na połoninie wiało chwilami naprawdę mocno.

Wiosna na Przełęczy Orłowicza

Na Przełęczy Orłowicza

 

Z przełęczy na Smerek idzie się mniej więcej pół godziny, więc ten szczyt mógłbym po prostu szybko klepnąć i wrócić do domu. Darek zapytałby jak było, ja odpowiedziałbym, że całkiem dobrze i byłoby po wszystkim. Tak w ogóle to gdybyście się zastanawiali co się z nim stało, to nie mógł niestety pojechać wraz ze mną. Rzecz w tym, wracając do tematu, że nie za bardzo miałem jeszcze ochotę rozstawać się z Bieszczadami, bo miałem spory zapas czasu.

Ruszyłem więc w zupełnie innym kierunku, ot tak po prostu, żeby się przespacerować. Połoninę Wetlińską przeszliśmy już raz w całości, podczas pewnej letniej wędrówki, więc teraz nie miałem w planach powtórki. Gdybyście to jednak rozważali, to trzeba zarezerwować na to około dwóch godzin. Przez całą połoninę prowadzą czerwone oznaczenia, bo to jeden z fragmentów Głównego Szlaku Beskidzkiego. Ja natomiast chciałem się po prostu przejść tak daleko, jak będę miał ochotę. Iście bieszczadzki luz.

Bieszczady wiosną, a konkretnie Połonina Wetlińska

Bieszczady wiosną, a konkretnie Połonina Wetlińska

 

W oddali piętrzyły się nierozłączne Osadzki Wierch i Roh, nade mną sunęły chmury, a gdzieś w dolinach lasy przyciągały wzrok zielenią. Nawet temperatura była optymalna i nie miałem najmniejszego powodu do narzekań. Znów poruszałem się trochę pod prąd, bo praktycznie wszyscy turyści pokonywali grzbiet zaczynając w okolicach Chatki Puchatka. Niektórzy wygrzewali się gdzieś na słońcu, a ja powolutku szedłem przed siebie. Przy okazji wpadłem na kolejny, jak się później okazało, bardzo dobry pomysł.

Wiosenne Bieszczady wyglądają po prostu pięknie

Takie zielone Bieszczady wyglądają po prostu pięknie

 

Każdy chyba lubi góry za coś innego, ale w moim przypadku sporą rolę odgrywa to ciekawe uczucie wolności. Kiedy na górze nie gonią człowieka terminy i obowiązki, a świat co prawda gdzieś tam istnieje, ale raczej daleko i znacznie niżej. Z wysokości wydaje się zdecydowanie mniej groźny i wyjątkowo ładny. No i kiedy uznałem, że dalej nie chce mi się już iść, to tak po prostu zatrzymałem się i odwróciłem. Wciągnąłem coś słodkiego, chwilę odpocząłem i stwierdziłem, że nadeszła pora by zrealizować wreszcie plan.

Smerek przede mną

Smerek przede mną

 

Minąłem Przełęcz Orłowicza i już bez zatrzymywania się, ruszyłem do góry ścieżką prowadzącą na Smerek. To naprawdę ładny odcinek trasy, więc co chwilę głowa uciekała mi gdzieś na boki, wyglądając coraz ładniejszych widoków. Ostatni turyści schodzili właśnie ze szczytu i jak się po kilkunastu minutach miało okazać, mogłem zupełnie egoistycznie zawłaszczyć sobie wierzchołek na kilka ładnych chwil. Cała ta atmosfera, cisza i piękna pogoda sprawiły, że trochę tej romantycznej duszy się we mnie obudziło. Nie, nie wyciągnąłem notesu celem napisania „Ody do Bieszczadów wiosną”, ale pomyślałem, że w sumie to mógłbym obejrzeć z wysokości, jak słońce powoli chowa się za horyzont. Oczekiwanie umiliłem sobie między innymi kręcąc taki filmik ze szczytu.

Krótki filmik nagrany na wierzchołku

 

W teorii moje pomysły zawsze wydają się świetne, a już na pewno ja sam je za takie uważam. Darek natomiast zwykle kręci nosem, kiedy jakiś mu przedstawie. No i nie bez racji, bo najczęściej mają poważne luki i ten nie był wyjątkiem. Otóż o tej porze roku słońce zachodzi dosyć późno, a w tym konkretnym przypadku miało się to stać koło 20. Po pierwsze więc, musiałbym baaaardzo długo czekać, bo na szczycie znalazłem się o 16:30. Na to mógłbym spokojnie przymknąć oko. Drugi kłopot wiązał się z tym, że na dole byłbym naprawdę późno, a w domu jeszcze później.

To już rodziło moje obawy, a to dlatego, że kolejnego dnia wypadał uwielbiany przez wszystkich poniedziałek, no i jakoś w tej pracy chciałem się prezentować. Dorysowanie sobie źrenic na zamkniętych powiekach nie wchodziło w grę. Paradoksalnie jednak, najbardziej obawiałem się, że schodząc już o zmroku, połamie się na tym błotnistym szlaku. Co prawda miałem ze sobą czołówkę, ale miałem też swój nie najlepszy już wzrok.

Bieszczadzki bezkres

Bezkres zieleni. Gdzieś pod szczytem Smereka

 

Standardowo postanowiłem się nie martwić na zapas i wszystkie te myśli odłożyłem na bok. Rozgościłem się na ławce i zacząłem wodzić wzrokiem po horyzoncie. Nie brzmi to jak specjalnie ekscytujące zajęcie, ale cienie chmur sunące po zboczach niesamowicie przyciągały uwagę. Lubię panoramę ze Smereka, chociaż od północy ograniczona jest drugim, niedostępnym dla turystów wierzchołkiem. Ucieszyło mnie też naprawdę przejrzyste powietrze i to, że było widać spory kawałek tych wiosennych Bieszczadów. Kiedy byliśmy tu ostatnim razem, trochę się rozczarowaliśmy. Teraz widać nie tylko „nasze” połoniny, ale też to, co po drugiej stronie granicy. Zdradzę wam też ciekawostkę, że także Jezioro Solińskie dało się zobaczyć.

Bieszczady wiosną

Dobrze widać, na jaką wysokość dotarła już w Bieszczadach wiosna.

 

Było tak cicho, że początkowo nie mogłem się do tego przyzwyczaić. Jeżeli nie byliście jeszcze w tych górach to musicie wiedzieć, że w porównaniu z innymi pasmami, tam naprawdę nie ma nic. Owszem, da się zauważyć gdzieś w dole zabudowania Wetliny, czy Ustrzyk Górnych jeżeli wędrujecie w tamtym rejonie, ale poza tym jest to pasmo, w którym aż po horyzont ciągną się kolejne lasy i wzniesienia. Nie mijacie zabudowań w drodze na szczyt, nie słychać odgłosów miast i możecie wtedy poczuć, że faktycznie te góry są dzikie. No chyba, że wasza wizyta wypadnie w jakiś słoneczny, wakacyjny weekend. Bieszczady są popularnym kierunkiem wycieczek i pustych szlaków to wy wtedy nie oczekujcie.

To mój nowy kolega

Smerek wiosną i mój nowy kolega

 

Czas mijał mi świetnie i tak mocno wrosłem w ławkę na szczycie, że moja obecność przestała nawet przeszkadzać tamtejszym zwierzętom. Najpierw postanowił się ze mną zakolegować ciekawski kruk, a później dołączyły do niego inne, nieco mniejsze ptaki, których nie jestem w stanie nazwać. Przypomniałem sobie nagle te wszystkie zdjęcia w internecie, dokumentujące spotkania z niedźwiedziami i irracjonalnie zacząłem myśleć, że skoro jest tak spokojnie, to na pewno jakiś się tutaj pokaże. Na całe szczęście, tylko kruk chciał się ze mną kolegować. Podjąłem też decyzję. Nie będę czekał na Smereku na zachód i zamiast tego, powoli zacznę zmierzać na dół, tak by złapał mnie gdzieś na szlaku. Spakowałem się i żądny pięknych widoków ruszyłem w drogę powrotną.

Połonina Wetlińska o zachodzie

Połonina Wetlińska przed zachodem.

 

Nie będę was już zanudzał opisami tego, jak pięknie Bieszczady wiosną wyglądają. Po prostu zerkajcie na zdjęcia, czy zaglądnijcie do galerii na końcu wpisu, bo to powie wam chyba już wszystko. Widok takiej oświetlonej Połoniny Wetlińskiej komponował się świetnie z wszechobecnym spokojem. Tempo marszu miałem adekwatne do sytuacji, czyli bardzo leniwie schodziłem w stronę przełęczy robiąc masę zdjęć. Może nawet znacie to uczucie, kiedy pstrykacie fotkę, by po chwili uznać, że tym razem scena wygląda jeszcze lepiej, albo w węższym kadrze będzie ciekawiej. W efekcie przez góry niósł się dźwięki mojej migawki, ale dzięki temu mam sporo pamiątek.

Rzut oka na Wetlinę w dole

Rzut oka na Wetlinę w dole

 

Zrobiło się za to zimno, a wszystko za sprawą lodowatego wiatru. Muszę się przyznać, że dosyć szybko poczułem to na dłoniach, bo chociaż wyjątkowo nie mogę swojemu przygotowaniu nic zarzucić, to o rękawiczkach akurat nie pomyślałem. Na szczęście nie trwało to długo, bo wkrótce znalazłem się już ponownie w lesie, a tam było z kolei zaskakująco ciepło. No i mogłoby się wydawać, że powrót należał do tych nudnych, ale nawet to pozytywnie mnie zaskoczyło.

Korony drzew w blasku zachodzącego słońca. Cudnie

Korony drzew w blasku zachodzącego słońca. Cudnie

 

Ostatnie promienie słońca oświetlały jeszcze korony drzew, czy pojedyncze miejsca w lesie i klimat był prawdziwie bajkowy, chociaż ulotny. Ten piękny moment przed zachodem, czy tuż po wschodzie, trwa zawsze zdecydowanie za krótko. Wkrótce więc na dobre mogłem się rozstać z aparatem i skupić na tym, co ważne – unikaniu wywrotek na błocie. Szczerze jednak mówiąc, spodziewałem się gorszej przeprawy. Nie wiem czy warunki zdążyły się przez te kilka godzin poprawić, czy to jednak ja jestem taki gibki i przebiegły. Wystarczy dodać, że bardzo sprawnie znalazłem się na dole, gdzie dzień w Bieszczadach dobiegał już końca. Klimatycznym, otwartym terenem ruszyłem już ku Wetlinie, chociaż po drodze spotkałem jeszcze kilku mieszkańców tych terenów. Niestety, znów żaden z nich nie zechciał zostać moim kolegą.

A ten zwierzak nie chciał się zakolegować

A ten zwierzak nie chciał się zakolegować

 

Lubię takie spontaniczne wyjazdy, chociaż w przeszłości nigdy bym o to siebie nie posądził. Przebywanie sam na sam z naturą potrafi naprawdę zrelaksować człowieka, a taka dawka widoków wystarcza na długo. Bieszczady wiosną aż tętnią życiem i nie trzeba wiele, żeby to poczuć na własnej skórze.

Wycieczka z Wetliny na Smerek i z powrotem, to jakieś 10 km marszu i przeszło 600 metrów przewyższeń. W zależności od kondycji, trzeba liczyć około 3:30 h. Nie jest to dużo, więc można zawsze rozważyć dalszy spacer grzbietem Połoniny Wetlińskiej lub po prostu dłużej zabawić na szczycie. W moim odczuciu, szlak nie jest zbyt trudny, więc śmiało mogę go polecić wszystkim „zielonym”. Owszem, trzeba się trochę napocić, a jeżeli ze sportem macie tyle wspólnego, co oglądanie Ligi Mistrzów, to możecie spocić się nawet bardzo. Mimo to, brak tam wyjątkowo stromych fragmentów. Szlak wznosi się uparcie do góry, ale przewyższenia rozkładają się raczej równomiernie na całym dystansie. Do klimatu tego miejsca i widoków pewnie nie muszę was zachęcać, bo zrobią to za mnie fotki. A jeżeli się wam nie spodoba, to zawsze możecie pojechać w Bieszczady jesienią. O tak jak w linku.

Koniecznie zajrzyjcie więc do galerii, gdzie tradycyjnie więcej zdjęć z tego wyjazdu. Zerknijcie, czy Bieszczady wiosną i sam Smerek przypadłyby Wam do gustu.

 

Zapisz się do newslettera i bądź na bieżąco z nowymi wpisami

Pochłonęły Cię górskie wędrówki?

Sprawdź mój wyjątkowy przewodnik górski

Przydatne? Dzięki za napiwek!

Postaw kawę

Dołącz do Patronów

Wspieraj na Patronite
Mateusz Stawarz

Miłośnik machania nogami i kawy we wszystkich postaciach.W 2015 roku założyłem tego bloga – Zieloni w podróży. Chwile później swoimi przygodami postanowiłem dzielić się również w formie filmów.Dlaczego akurat „Zieloni w podróży”? To proste. Kiedy lata temu rozpoczynałem swoją turystyczną przygodę z kolegą, o wędrówkach nie mieliśmy zielonego pojęcia.

5 komentarzy

  • podszczytem.blogspot.com pisze:

    Świetne zdjęcia ! Jak w realu, zresztą co tutaj dużo mówić – jak zwykle 🙂 Planuję w lipcu weekendowy wyjazd w Bieszczady i już się nie mogę doczekać !

  • Ajkub pisze:

    Świetna relacja i jak zwykle rewelacyjne fotki. Żona mnie przekonuje do powrotu w Bieszczady. To były pierwsze góry, które schodziliśmy razem i już 7 lat minęło od tamtego momentu. Tatry poczekają, zwłaszcza że niedawno w nich byliśmy 🙂

    • Mateusz pisze:

      Dzięki! Sam nawet się nie spodziewałem, że wiosną jest tak fajnie 😀 No, a po siedmiu latach to zdecydowanie powinniście się wybrać w odwiedziny 🙂

Zostaw komentarz

×