Siódmego dnia na GSS 2.0 miałem wreszcie ruszyć w Góry Stołowe
Siódmy dzień w czasie mojego przejścia przez Sudety rozpocząłem w zasadzie tak samo, jak wszystkie poprzednie. No bo jakie wariacje można wprowadzić w temacie pobudki, mycia zębów, jedzenia śniadania czy założenia nie do końca suchych jeszcze spodni? Wszystko jak w jakimś rytuale. Kiedy opuszczałem pokój, było jeszcze ciemno. W końcu we wrześniu słońce wstaje jakoś po szóstej i nie znaleziono jeszcze sposobu, żeby namówić Ziemię na szybsze obroty, kiedy byle turysta ma taką zachciankę.
Lewin Kłodzki przed świtem
Wreszcie nadszedł natomiast moment, w którym miałem ruszyć w Góry Stołowe. Piszę „wreszcie”, bo to moim zdaniem niesamowite pasmo i ewenement w kraju, ale pewnie też w Europie. Nie często można poznawać góry o charakterze płytowym. Mają niezwykle ciekawą historię, no bo dawno temu, tak dawno, że na świecie pasły się jeszcze dinozaury, na obszarze tym istniało płytkie morze. Do tego morza rzeki nanosiły osady, piasek i inne różności. To, co robią rzeki.
Góry Stołowe mają i takie oblicze
Morze w końcu ustąpiło, co wiadomo, że chwilę trwało, ale przeskoczmy dalej, bo to spłaszczone dno, zbudowane teraz z piaskowca, zostało kilkukrotnie wypiętrzone. No, a potem całości dopełniła erozja i inne zjawiska. Jak widzicie, jestem wybitnym geologiem, ale wszystko sprowadza się do tego, co dla wędrujących ważne. W turystycznej świadomości bowiem, Góry Stołowe to głównie spłaszczone wierzchołki, niezliczone formacje skalne i wąskie korytarze na Szczelińcu. Wszystkie te cuda znane z internetu.
Przez łąki, pola i lasy
Początkowy odcinek mojej wędrówki jednak wcale tego jeszcze nie przypominał. Raczej skłaniałbym się do opinii, że zaczęło się tak, jak w każdym innym paśmie. Wiecie, w końcu najpierw kawałek trzeba iść lasem, albo inną polaną, żeby do tych głównych atrakcji dojść. Tak było i w tym przypadku. Poranek był naprawdę ładny, ale w górach to chyba już standard. Ścieżka prowadziła mnie przez polany, przeplatane leśnymi odcinkami. Nawet taki staw się trafił, który tuż po wschodzie wyglądał tak, jak tam wyżej.
Pusto, cicho i całkiem widokowo
Całkiem fajnie, nie? Dalej nie wiele się zmieniło jeśli chodzi o otoczenie, natomiast miałem małą zagwozdkę. Gubię się często i zupełnie bezproblemowo, dlatego też kiedy natrafiłem na ogrodzenie z pastuchem elektrycznym, byłem przekonany, że znowu coś pokręciłem. Ścieżka była wyraźna, mapa też nie wskazywała na pomyłkę, zielone oznaczenia namalowane na płocie tylko utwierdzały w przekonaniu, że… trzeba było, to ogrodzenie przeskoczyć. Logiczne nie? No i tak też zrobiłem, co okazało się rozwiązaniem słusznym.
Sawanna Pasterska i Szczeliniec Wielki
Przedzierałem się przez mokre od rosy trawy z nadzieją, że nagrodą będą ładne widoki o poranku, ale słońce było dzisiaj równie niechętne do pracy co ja. Jakkolwiek dziwnie to zabrzmi, bo pierwsze 16 km przeszedłem w cztery godziny, to za nic nie mogłem złapać swojego rytmu. Zamiast się więc szarpać z humorami organizmu, przystawałem często by coś sobie ponagrywać, bo otoczenie sprzyjało rozglądaniu się. Zwłaszcza ta rozległa polana z samotnymi drzewami przypadła mi do gustu.
Parking na polanie YMCA w pogodny dzień
Na jedną rzecz tylko marudziłem, bo od startu z Lewina Kłodzkiego, za nic na świecie nie mogłem znaleźć wiaty lub chociaż ławki, aby usiąść i chwilę odpocząć. Taki stan rzeczy zmienił się dopiero na polanie YMCA. Co ja mówię, wszystko się tam zmieniło! Pustkę zastąpili turyści, a ciszę dźwięk samochodów. Wszystko dlatego, że parking się tam znajdujący, jest świetną bazą wypadową do jednej z największych atrakcji Gór Stołowych, czyli Błędnych Skał. Można stąd podjechać samochodem na tak zwany górny parking, ale ze względu na ruch wahadłowy trzeba niekiedy odstać swoje w kolejce.
Zielona ścieżka z parkingu YMCA
Można też zupełnie normalnie, jak na piechura przystało, wyruszyć tam dzięki sile własnych mięśni. Popularniejszym i łatwiejszym wariantem jest szlak niebieski, ale ja wybrałem zieloną ścieżkę przyrodniczą. Mimo że momentami dawała łydkom popalić, to miała swój urok. Minąłem tam sporo ciekawych skał, a przy okazji mogłem ponownie zanurzyć się w leśną ciszę. Ze zwiedzania Błędnych Skał jednak zrezygnowałem. Była niedziela, a ja dotarłem tam przed południem. Na stanie w kolejce nie byłem przygotowany mentalnie. Ruszyłem więc dalej ścieżką koloru czerwonego, która opadała w stronę Karłowa.
Szczeliniec Wielki w oddali
Jak widzicie, Szczeliniec Wielki faktycznie jest spłaszczony niczym stół i jego sylwetkę da się rozpoznać już z daleka. Z tego też miejsca miałem niecałe 10 minut marszu do Karłowa. Szlak miał natomiast w zanadrzu jeszcze sporo atrakcji, bo patrząc na mapę, wygląda to trochę jak taka runda honorową. Najpierw ruszyłem więc w stronę Pasterki, by zachwycić się Pasterskimi Łąkami. Niektórzy określają to miejsce „Pasterską Sawanną”. Lwów co prawda brakuje, ale uroku jej odmówić nie można.
Sawanna Pasterska
Świetne miejsce na spacer, bo wokół łąki, nieliczne drzewa i rewelacyjny widok na Szczeliniec Wielki. W dodatku teren jedynie nieznacznie faluje i nie powinien być wyzwaniem nawet dla osób o kiepskiej kondycji. Sama Pasterka ma z kolei ciekawą historię, bo jeszcze przed II wojną światową była tętniącą życiem osadą. Zamieszkiwało ją blisko 1000 osób, a w czasie wakacji przyjmowała drugie tyle turystów. Obecnie po czasach świetności nie ma już śladu, a jej turystyczną rolę przejął pobliski Karłów. W wiosce pozostały bardzo nieliczne budynki, kościół i schronisko.
Okolice Białej Skały
Zanim ruszyłem na szczyt Szczelińca Wielkiego, zrobiłem jeszcze drobny skok w kierunku Białej Skały. Nazwa może bez polotu, ale w okolicy znajduje się sporo ciekawych formacji skalnych. Mam też wrażenie, że nie jest to miejsce zbyt często odwiedzane, a szkoda, bo maszerując tamtym szlakiem, dosyć często łapałem się na tym, że patrzę wyłącznie na skały, zamiast pod nogi. Nie, nie wywróciłem się ani razu. Szczeliniec Wielki to natomiast jeden z najciekawszych punktów na trasie całej tej mojej wędrówki przez Sudety, no bo ciężko znaleźć w innych pasmach coś, co w ogóle by go przypominało.
Skalne korytarze na Szczelińcu Wielkim
Po szczycie i w tamtejszych ciasnych korytarzach wytyczono już w XIX wieku trasę turystyczną, która naprawdę robi wrażenie. Nie tylko można nacieszyć oczy widokami z tarasów widokowych, których tam nie brakuje, ale przede wszystkim można zanurzyć się w ciemne i głębokie korytarze. Jeśli kiedyś wyślecie dzieci na jakąś kolonię w tamte strony i powiedzą wam po powrocie, że widzieli na szczycie Kaczęta, Wielbłąda, albo Małpoluda, to nie posądzajcie ich o używanie narkotyków. Tamtejsze skały mają naprawdę wymyślne nazwy. Naprawdę polecam wam to miejsce, natomiast jeśli zabieracie na wycieczki duży plecak, to pamiętajcie, że w niektórych miejscach może być naprawdę ciasno. O Szczelińcu Wielkim pisałem więcej w osobnym artykule, więc zainteresowanych tam odsyłam.
To właśnie Małpolud
Na koniec dnia zostało najgorsze – marsz po asfaltowym odcinku w kierunku noclegu. I to była niedziela, noclegu szukałem już w piątek, ale trudno jest w tak popularnym miejscu znaleźć coś w trakcie weekendu. Ostatecznie się udało, chociaż za cenę, której normalnie bym nie zapłacił. Może więc i przepłaciłem, ale za to nie było nawet mydła. Co jeszcze gorsze, adres zaznaczony na mapie, absolutnie nie zgadzał się z rzeczywistością. Okazało się, że nocleg miał znajdować się blisko centrum, natomiast w rzeczywistości był od niego oddalony o ponad 1,5 km.
Powrót do Karłowa
Było to problematyczne z jednego, ważnego powodu. W Karłowie, mimo że to miejscowość turystyczna, nie dało się zamówić jedzenia z dostawą pod wskazany adres. I gdybym wcześniej o tym wiedział, to bym wpadł na obiad, schodząc ze szlaku. W końcu wstąpiłem do sklepu, zrobiłem zakupy na kolejny dzień i kalkulowałem, że coś sobie zamówię i będę już tylko odpoczywał. Skoro jednak nocleg miałem oddalony od centrum, a w dodatku zaczęło padać, to… nie chciało mi się już tam wracać i nabijać niepotrzebnie dodatkowych kilometrów. Na kolację jadłem więc suchą bułę i kabanosy. Dobrze, że przynajmniej Góry Stołowe były niezmiennie piękne.
Informacje praktyczne:
To jeden z ładniejszych odcinków w czasie całej wędrówki przez Sudety. Nie brakuje początkowo urokliwych polan, a im dalej, tym tylko ciekawiej.
Największym problemem jest brak możliwości uzupełnienia zapasów po drodze. Trudno też znaleźć możliwość jakiegoś awaryjnego noclegu. Jeśli więc na start wybraliście Lewin Kłodzki, to nie macie dużego pola manewru. Sytuacja komplikuje się więc w sezonie i w pogodne weekendy, zwłaszcza że do wyboru jest Pasterka lub Karłów. W tej drugiej miejscowości baza turystyczna jest znacznie lepiej rozbudowana, znajdziecie tam też sklepy i restauracje.
Natomiast przy tak dużej popularności Gór Stołowych i Szczelińca Wielkiego, znalezienie noclegu z dnia na dzień, może być bardzo trudnym zadaniem. Być może warto zarezerwować więc coś wcześniej.
W Karłowie nie było możliwości zamówienia jedzenia z dostawą pod wskazany adres (wrzesień 2021), co nie jest problemem, jeżeli nocujecie w centrum. Jeśli natomiast wasz pensjonat znajduje się gdzieś dalej, to warto o tym pamiętać. Po trudach marszu nie zawsze będzie wam się chciało dokładać dodatkowych kilometrów. Dla mnie było to spore rozczarowanie.
Zapisz się do newslettera i bądź na bieżąco z nowymi wpisami