Kolejny dzień w Górach Stołowych miał być równie ciekawy, co poprzedni
W nocy padał deszcz. „I co z tego, Mateuszu drogi?”- zapytacie zapewne w myślach. A no w zasadzie to nic, ale miał to być już ósmy dzień w czasie mojej wędrówki przez Sudety. Wyjrzałem więc przez okno, a poranek wydawał się równie pogodny, co pozostałe siedem poprzednich. Rozumiecie, jaki fart? Osiem dni w górach, a jedyne opady wystąpiły wtedy, kiedy i tak byłem pod dachem.
Nieczęsto zdarzają się takie przeciągnięte okienka pogodowe, dlatego w świetnym nastroju zbierałem się do wymarszu. W końcu znów miałem w planach zwiedzanie Gór Stołowych, a poprzedni dzień, w którym między innymi wdrapałem się na Szczeliniec Wielki, zrobił na mnie spore wrażenie. Tym razem ruszałem trochę w nieznane. Jasne, że kojarzyłem takie miejsca jak Radkowskie Skały czy Skalne Grzyby, ale wyłącznie z map czy relacji innych. Tym razem miałem zobaczyć to na własne oczy.
Poranek w Karłowie
Na początku musiałem się uporać z nieszczęsnym, asfaltowym odcinkiem. Nocowałem poza centrum Karłowa, co mnie początkowo mocno zdenerwowało. Nie dość, że drogo, to jeszcze daleko. Kiedy jednak słońce wzbiło się ponad horyzont, wszystkie humory momentalnie mnie opuściły. Od razu wiedziałem, że będzie tego dnia co podziwiać. Było cicho i pusto, a ja raczej spacerowym krokiem przemierzałem czerwony szlak z Karłowa.
O poranku na szlaku
To on miał mnie doprowadzić do dalszych atrakcji, ale nie traktowałem go jako koniecznego łącznika. Wokół niby tylko las, ale „ulepszony” różnymi głazami i skałami. Teren absolutnie nie sprawiał problemów, było raczej płasko, a niekiedy między drzewami pojawiały się wymyślne skalne figury. Wszystko to stawało się jeszcze atrakcyjniejsze dzięki mgle. Promienie słońca wpadały między koronami drzew, a delikatny wiatr strącał krople wczorajszego deszczu z liści. Szło się bardzo przyjemnie.
Liczne skały
Czy wspominałem, że na szlaku byłem zupełnie sam? Magia, mówię wam. Kolejnym, ciekawszym punktem na szlaku miały być Radkowskie Skały. Nigdy tam jeszcze nie byłem, jak już wspominałem, więc nie wiedziałem, czego się spodziewać. Zaczęło się spokojnie, bo w oddali wypatrzyłem skały. W Górach Stołowych to raczej normalne i nie ma co od razu przebierać nogami z ekscytacji. Rzeczywistość jednak przekroczyła moje wyobrażenia.
Na Radkowskich Skałach
Tamtejsze Baszty, zwane też Bastionami, potrafią zrobić wrażenie. Wysokość najwyższych z nich sięga blisko 100 metrów, no i zerkając ku ich podstawie, niektórym może zakręcić się w głowie. Na wierzchowinie, a mówiąc bardziej po ludzki, na szczycie, znajdują się z kolei liczne i ciekawe skałki. To jednak absolutnie nie koniec, bo tak najzwyczajniej na świecie, Radkowskie Skały są również rewelacyjnym punktem widokowym. Sami tylko zobaczcie!
Radkowskie Skały
Jedna z wąskich ścieżek doprowadza do takiego właśnie tarasu widokowego. Trafiłem na rewelacyjne warunki, bo kiedy zobaczyłem to morze mgieł w dolinach, zacząłem się uśmiechać sam do siebie. Niesamowicie to wyglądało, a w tle, nad tym wszystkim, dumnie prezentował się Szczeliniec Wielki, na którym byłem poprzedniego dnia. Wspomnę tylko, że warto w tym miejscu uważać, bo widoki mogą zawrócić w głowie, a jest tam skąd spaść. Upadek upodobniłby zapewne nieszczęśnika do załogi rosyjskiego czołgu po spotkaniu ze świętą Javelin, patronką rzeczy ciężkich i opancerzonych, a to ponoć nic fajnego.
Punkt widokowy na Radkowskich Skałach
Wydaje mi się, że Radkowskie Skały są świetnym celem wycieczki tak po prostu. Jeżeli będziecie w Górach Stołowych, to warto poświęcić chwilę, żeby to miejsce odwiedzić. Sprawę ułatwia fakt, że poprowadzono tam dwa szlaki: niebieski, którym ja wędrowałem i który prowadzi wyżej, oraz zielono, który wytyczono u podnóża Baszt. Taka krótka pętelka to z pewnością niezły pomysł na spacer, zwłaszcza że przy drodze, w miejscu, gdzie niebieski szlak odbija od czerwonego, znajduje się parking. Zerknijcie na mapkę pod koniec wpisu.
Ciekawych skał i głazów nie brakuje
Co dalej? A no ruszyłem sobie zielonym szlakiem na południe. W wielu innych pasmach górskich byłby to pewnie po prostu taki zwykły etap przez las. Niektóre są bardziej atrakcyjne, niektóre mniej, ale sami rozumiecie, że to ciągle marsz wśród drzew. W Górach Stołowych natomiast nawet tak pozornie zwykła ścieżka, potrafi dostarczyć atrakcyjnych widoków. W okolicy zazwyczaj nie brakuje wielkich głazów czy ciekawych skał, tak więc o nudzie nie ma mowy. Taki też odcinek doprowadził mnie do jednej z bardziej rozpoznawalnej atrakcji tego pasma.
Cudowne Radkowskie Skały
Wybrałem się bowiem na grzybobranie. Na szczęście nie takie normalne, kiedy uzbrojeni w scyzoryk i koszyk, staramy się wydłubać z runa coś, co nie jest muchomorem. Z moją wiedzą i tak przedwcześnie bym taką wyprawę zakończył. Chodzi rzecz jasna o Skalne Grzyby, czyli skalne figury o niesamowitych kształtach. Co warto o nich wiedzieć? Są one rozsiane na sporym obszarze, więc czasami trzeba lawirować i łączyć szlaki, żeby obejrzeć ich jak najwięcej. Nie istnieje bowiem jedna, konkretna ścieżka, która pozwalałaby odwiedzić wszystkie. Natomiast na wielu mapach są one zaznaczone, co sprawia, że łatwiej jest sobie zaplanować jakąś pętelkę. Taki też sposób zwiedzania właśnie polecam, a jeśli macie czas, to połączenie Skalnych Grzybów i Radkowskich skał pozwoli wam świetnie spędzić dzień.
Skała Żółw
To skalne coś na zdjęciu, to akurat… Żółw. W którym miejscu on tym żółwiem jest, tego nie wiem, natomiast najciekawsze ze skał mają swoje tablice informacyjne z podpisami. No i trochę tych ciekawych grzybów jeszcze spotkałem, natomiast z każdym kolejnym krokiem Góry Stołowe zaczynały mi wysyłać wyraźny sygnał: pora się rozstać. Nie bez żalu przyjąłem to do wiadomości, zwłaszcza że zwiedzanie tamtejszych szlaków jest wyjątkowo ciekawe. Skoro jednak za cel postawiłem sobie przejście przez Sudety, to nie mogło być inaczej. Czekała mnie jeszcze masa różnych atrakcji w innych pasmach.
Skalne Grzyby
Las znów stał się „normalny”, bo chociaż często się rozglądałem, to ani malutkiego, skalnego głazu nie mogłem już wypatrzyć. Ostatecznie najpierw wzdłuż czarnych, a następnie zielonych oznaczeń, ruszyłem w stronę Obniżenia Ściniawki. Kolejną noc miałem spędzić już w Suszynie. Nauczony doświadczeniami poprzedniego dnia, ze być może niczego do jedzenia nie da się zamówić, gdy tylko napotkałem na szlaku sklep, wypchałem od razu jego zawartość przeróżnymi pysznościami.
Pora rozstać się z Górami Stołowymi
Ba, nie wszystkie pyszności do plecaka nawet włazy, bo na GSS 2.0 zabrałem model o pojemności 26 l. Ostatnie niemal dwa kilometry szedłem więc obładowany jak osioł, mając jedynie nadzieję, że i pod względem uporu będziemy podobni i jakoś na ten nocleg dotrę. Plan się powiódł, chociaż lekko nie było, a dzień kończyłem przy takiej wieży widokowej w Suszynie.
Wieża w Suszynie
Z tarasu widokowego trochę widać, a spłaszczony Szczeliniec Wielki wygląda naprawdę ciekawie. I niespodzianka: znalazłem jedną, jedyną pizzerię, która dostarczała jedzenie pod mój adres. To była cudowna kolacja i śniadanie, ale kolejnego dnia stanąłem przed koniecznością dźwigania nadprogramowych kilogramów. O tym jednak już w kolejnym wpisie.
Informacje praktyczne:
Odcinek prowadzący przez Radkowskie Skały i Skalne Grzyby jest naprawdę atrakcyjny. Nie powinien sprawić też zbyt wielu kondycyjnych problemów, bo podejścia nie są zbyt długie i strome. Problematyczne natomiast może być znalezienie noclegu po tej wycieczce, gdyż jedyne dostępne opcje, znaleźć można już po opuszczeniu Gór Stołowych. Moim wyborem została Suszyna i chyba była to dobra decyzja, bo dzięki temu dzień zakończyłem po mniej więcej 29 kilometrach, wliczając już poranne dojście do Karłowa. Suma podejść wyniosła około 850 metrów, tak więc odcinek ten zaliczał się do grupy tych łatwiejszych.
Baza noclegowa w okolicy jest natomiast bardzo skąpa i jeśli nie uda się wam znaleźć nic w Suszynie, trzeba będzie trochę kombinować. Jakimś wyjściem z sytuacje jest przedłużenie wycieczki o kolejne kilka kilometrów i dojście do Gorzuchowa, natomiast nie polecam iść tam w ciemno, bez zrobienia rezerwacji. Alternatywą jest również zejście ze szlaku do Wambierzyc. Co prawda kolejnego dnia trzeba będzie trochę nadrobić, ale baza turystyczna jest tam znacznie lepiej rozwinięta.
W Raszkowie, kawałek przed Suszyną, znajduje się sklep, w którym można uzupełnić zapasy. Jest to jedyne takie miejsce, które udało mi się tego dnia zobaczyć. Co prawda udało mi się zamówić jedzenie na kolację, ale było to doświadczenie niezwykle frustrujące, bo udało się to dopiero po kilkunastu telefonach. Warto o tym pamiętać.
Zapisz się do newslettera i bądź na bieżąco z nowymi wpisami