Skip to main content

Główny Szlak Beskidzki zaprowadził mnie tym razem w nieznane

Dzień trzynasty na Głównym Szlaku Beskidzkim zapowiadał się interesująco. Przede wszystkim pamięć o poszczególnych dniach zaczęła mi się zlewać w jeden długi, górski maraton. Ostatnie kilkanaście z nich to w zasadzie powtarzalna sekwencja: iść, zjeść, spać, iść, zjeść, spać… Brzmi monotonnie? Być może, ale w tym minimalizmie jest zaskakujący urok. Nie mogłem się więc już w zasadzie doczekać kolejnych kilometrów tej przygody, zwłaszcza że prognozy pogody zapowiadały piękny dzień. Miało być zupełnie inaczej niż jeszcze 24 godziny temu, kiedy ruszałem na Turbacz.

Babia Góra i Polica

Startowałem gdzieś na obrzeżach Skawy, bo tak pewnie ogólnie można określić zajazd położony tuż przy „Zakopiance”. Ścieżka szybko doprowadziła mnie na rozległe łąki, no i gdzieś tam na horyzoncie, gdzieś tam bardzo daleko, rysowała się już Babia Góra. To miał być mój jutrzejszy cel, więc szybko skierowałem wzrok w kierunku tego, co czekało mnie dzisiaj. Pasmo Policy też wydawało się niezwykle odległe, ale uznałem, że jeśli będę uparcie stawiał kolejne kroki, to kiedyś w końcu tam doczłapię. Wspaniała to strategia i co najważniejsze, działa.

W drodze do Skawy

Z relacji wielu turystów wynikało, że odcinek pomiędzy Rabką-Zdrojem, przez Jordanów aż do Bystrej Podhalańskiej nie cieszy się szczególną popularnością. Przyczyny są w zasadzie zrozumiałe, bo chodzi o liczne, asfaltowe fragmenty. Szlak przez długi czas prowadzi też przez miejscowości. Czy rzeczywiście jest jednak nieprzyjemnie? Czy stopy błagają tam o litość? Postanowiłem sam to zweryfikować, traktując jednocześnie każdy leśny odcinek czy polną ścieżkę jako miłą odmianę.

Zobacz film z trzynastego dnia na Głównym Szlaku Beskidzkim

 

Początek tego etapu okazał się zaskakująco przyjemny. Szlak wił się przez otwarte pola i malownicze wzgórza, pozwalając choć trochę nacieszyć oczy krajobrazami. W taki mniej więcej sposób zszedłem do centrum Skawy.  No i w zasadzie tak miało wyglądać pierwsze 15 km tego dnia. Cieszyłem się nawet w duchu, że nie zaczynałem tego etapu w Rabce-Zdroju. Dzięki temu, że wczoraj wydłużyłem nieco marsz, teraz ten potencjalnie męczący odcinek miał być krótszy.

W kierunku Wysokiej

Poranek był rześki, słońce się schowało za chmurami, ale że zrobiło to w sposób mniej drastyczny, niż wczoraj na Turbaczu, to w ogóle mi to nie przeszkadzało. Szybko też dotarłem do Wysokiej.  I rzeczywiście, asfaltu nie brakowało, ale ku mojemu zdziwieniu, było całkiem ładnie. Szlak prowadził przez malownicze pagórki, a widoki naprawdę mi się podobały. Szczególnie ciekawie wyglądał położony w nieodległym Beskidzie Wyspowym Luboń Wielki.

Wysoka

Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że te asfaltowe fragmenty należały raczej do grupy tych mało uciążliwych. No, przynajmniej o poranku, kiedy było ciągle rześko. Jestem w stanie uwierzyć, że kiedy żar leje się z nieba, można mieć takich odcinków dość. Na wyjściu z miejscowości znajduje się cmentarz poświęcony poległym w czasie II wojny światowej, przypominając o burzliwej historii tych ziem.

Cmentarz w Wysokiej

W okolicach Jordanowa i o  Wysoką właśnie toczyły się jedne z pierwszych bitew kampanii wrześniowej. Marsz na tym odcinku ma pewien rytm. Czasami mija się zabudowania miejscowości, niekiedy odwiedza się leśne ścieżki, a raz na jakiś czas pola i łąki, z których można poobserwować otoczenie. Droga z Wysokiej do Jordanowa doskonale wpisuje się w ten właśnie trend. Ku mojemu zaskoczeniu i ten odcinek nie był wcale taki zły.

Odcinek przez las w kierunku Jordanowa

Asfalty znów okazały się całkiem widokowe, a do tego trafił się i przyjemny fragment przez las. Maszerowało się całkiem sprawnie. Sam Jordanów to miasteczko założone pod koniec XVI wieku przez Wawrzyńca Spytkę Jordana. Tak, Wawrzyńca, a nie tego drugiego Jordana, od sześciu mistrzowskich tytułów z Chicago Bulls. To bardzo dobre miejsce, by pomyśleć o uzupełnieniu zapasów w plecaku. Są tu sklepy, bankomat, apteka, a i noclegi się znajdą, jeśli ogarnie kogoś niemoc.

Jordanów

Wspominam o tym dlatego, że to jedna z ostatnich szans przed dłuższym odcinkiem bez dostępu do tego typu udogodnień. Dalej jest już górska przygoda, a ślady cywilizacji stanowią co najwyżej schroniska. Odcinek z Bystrej Podhalańskiej, gdzie można zrobić zakupy po raz ostatni, do Węgierskiej Górki to prawie 80 kilometrów. Na takim też właśnie odcinku wypada mieć jakąś rezerwę jedzenia i trochę gotówki. Przekąski i coś do picia można zakupić na Przełęczy Glinne, ale to ciągle kawał drogi, no i wybór jest tam niewielki.

W kierunku Bystrej Podhalańskiej

Jordanów pożegnał mnie kolejnymi asfaltami, ale już za miejscowością krajobraz zaczął się zmieniać – pojawiły się łąki, lasy i wzgórza. Po raz trzeci przekroczyłem wijącą się Skawę,  by wreszcie po kolejnej godzinie marszu dotrzeć do Bystrej Podhalańskiej – ostatniego przystanku przed wejściem w Pasmo Policy. Za mną było już około 15 kilometrów marszu przez miasteczka i wsie. No i tak w zasadzie, to tutaj dopiero miała się rozpocząć właściwa, górska część mojej wędrówki.

Pasmo Policy

Zupełnie szczerze też napiszę, że nie zmęczył mnie jakoś ten etap. Jasne, asfaltu tu nie brakuje, ale ładne odcinki też da się znaleźć. Może to kwestia tego, że szedłem wcześnie rano, a może to sprawka wczorajszej, pogodowej porażki. Kiedy nie pada, a wokół są jakiekolwiek widoki, to wszystko wydaje się jakieś ciekawsze. Mimo wszystko z radością przyjąłem fakt, że przede mną wyrosła ściana gęstego lasu. W końcu miało się zrobić zdecydowanie bardziej górsko.

W drodze na Policę

Rzeczywiście szlak gwałtownie poprowadził w górę, zmuszając moje rozleniwione płuca do bardziej intensywnej pracy. Kierowałem się w stronę szczytów o nazwie Cupel i Judaszka, a że nigdy wcześniej w Paśmie Policy nie byłem, to cały dzień miał obfitować w odkrywanie nowych miejsc. Po kolejnych podejściach i wypłaszczeniach, między drzewami zaczęły pojawiać się nawet prześwity. W oddali dostrzegłem znajomy kształt Turbacza, skąd wyruszyłem wczoraj.

Podejście na Kucałową Przełęcz

Las stanowił rzeczywiście miłą odmianę od porannego ugniatania stopami asfaltu. Po mniej więcej 1:50 h od startu z Bystrej Podhalańskiej, dotarłem na Przełęcz Malinowe. W miejscu, w którym w przeszłości znajdował się sztab partyzancki, odnaleźć można obecnie pomnik. Poświęcony jest on również wydarzeniom z 1944 roku. Wtedy to Niemcy spacyfikowali osiedle Maliny w ramach aktu zemsty za to, że miejscowa ludność wspierała partyzantów i pomogła im wydostać się z urządzonej na nich obławy.

Hala Malinowa

Kolejne podejście nie wydawało się przesadnie strome, jednak większość trasy wiodła żmudnie po „kamulcach”. W mojej hierarchii ścieżek, takie podłoże jest tylko ciut wyżej od nudnego asfaltu. To trochę jak chodzenie po gigantycznym, niestabilnym bruku. Szlak po tym początkowym podejściu stał się jednak dosyć przyjemny. Cały czas trzeba było wspinać się wyżej, ale podejścia nie były już tak wyczerpujące. Trochę w górę, trochę w dół, a czasami nawet po płaskim. Kilometry uciekały jak szalone.

Leśne ścieżki w Paśmie Policy

W międzyczasie ponownie pokazały się jakieś widoki, ale… tylko mnie one zasmuciły. Widać było Beskid Wyspowy z charakterystycznymi „wyspami”, Gorce, ale… czwarty dzień z rzędu nastawiałem się na panoramę Tatr i czwarty dzień z rzędu były one pod chmurami. To drobne rozczarowanie postanowiłem zaleczyć jedzeniem, a okazja ku temu znalazła się już chwilę później.

Beskid Wyspowy na horyzoncie

Kucałowa Przełęcz potrafi oczarować, a rozległa przestrzeń zachęca do tego, by sobie gdzieś tak po prostu „klapnąć”. Ciut dalej znajduje się też schronisko PTTK na Hali Krupowej, ale stwierdziłem, że odpocznę sobie tu właśnie na łące. Schronisko natomiast warto zapamiętać, jeżeli idziecie Głównym Szlakiem Beskidzkim. Kolejne miejsce noclegowe to dopiero Markowe Szczawiny, chyba że zdecydujecie się wymyślać koło na nowo i nadkładać drogi. Tak, mój plan miał wady i trochę dzisiaj przekombinowałem.

Kucałowa Przełęcz

Obiad w schronisku umyślnie odpuściłem, bo wszystko czego potrzebowałem miałem w plecaku. Miałem tego nawet chyba zbyt dużo, więc uznałem, że przerwa jest doskonałym pretekstem, by część niesionych kilogramów przenieść z plecaka do żołądka. To zawsze wspaniały sposób na redukcję niesionego balastu.

Ścieżka na Policę

Do szczytu Policy pozostało z tego miejsca już raptem 45 minut. No i wyobraźcie sobie, że po tych wszystkich dniach marszu, dopiero tutaj miałem pobić rekord wysokości, który ustanowiłem jeszcze w Bieszczadach w czasie pierwszego dnia na GSB. Jakieś 370 kilometrów musiałem dreptać, by wspiąć się wyżej niż Halicz (1333 m n.p.m.). Trochę to trwało, nie?

Szlak na Policę

Podejście na szczyt okazało się dłuższe, niż sobie wyobrażałem. Typowa ścieżka przez las, która raz na jakiś czas pozwalała zobaczyć coś na horyzoncie. Skromne prześwity to jednak wszystko, na co można liczyć. Las jest tu mocno przerzedzony, ale mimo tego Polica nie jest szczególnie widokowym szczytem.

Tutaj jednak rzeczywiście osiągnąłem dotychczasowy rekord wysokości w czasie przejście Głównego Szlaku Beskidzkiego, bo Polica wznosi się na wysokość 1369 m n.p.m.. Taki stan rzeczy miał się utrzymać przynajmniej do jutra, kiedy planowałem wejść na Babią Górę (1725 m n.p.m.) Doskonale zresztą było ją już widać.

Babia Góra oglądana z Policy

Na szczycie znajduje się skromny pomnik, upamiętniający przybycie partyzantów w te strony ale też poświęcony ofiarom katastrofy lotniczej z 1969 roku, kiedy to rozbił się tu samolot PLL LOT. To drugie wydarzenie upamiętnia dodatkowo osobny pomnik z fragmentów poszycia samolotu. Czekało mnie tego dnia jeszcze sporo drogi, więc po krótkiej przerwie ruszyłem w stronę Przełęczy Krowiarki.  Przede mną było mniej więcej dwie godziny marszu.

Pomnik na Policy

Przyznam, że był to spacer dosyć przyjemny i to mimo pokonanego do tej pory dystansu. Teren sprawnie sprowadzał mnie niżej, no i tylko czasami musiałem uważać na wystające kamienie czy korzenie. Zawsze to miło skończyć wędrówkę z tą samą liczbą zębów, z którą się ją zaczynało. Las miał na tym odcinku sporo uroku, a wszystko to chyba za sprawą wpadającego między drzewami światła. W jakiś dziwny, malarski sposób podkreślało ono otoczenie. Chociaż może to halucynacje ze zmęczenia? Kto wie.

Zejście na Przełęcz Krowiarki

Po drodze minąłem jeszcze Cyl Hali Śmietanowej i w dosyć niespieszny sposób maszerowałem dalej. Z tego rozleniwienia wyrwało mnie ostatnie, zupełnie niespodziewane podejście. Po prawie 35 kilometrach marszu jawiło się ono jako wróg najgorszy. Jak rodzynki w serniku co najmniej. Tym szczytem, który zmusił mnie jeszcze do większego wysiłku był Syhlec, ale gdy się z nim rozprawiłem… mogłem nad sobą zapłakać. Droga na Przełęcz Krowiarki była już prosta, ale kłopot w tym, że nie ma tam absolutnie żadnych noclegów.

Szlak na Przełęcz Krowiarki

Tak jak wspomniałem wcześniej, padłem ofiarą własnego kombinatorstwa. Przede wszystkim był to weekend, a okolice Babiej Góry to niezwykle popularny cel wycieczek. W teorii byłem na to przygotowany i nie zostawiłem kwestii rezerwacji na ostatnią chwilę. W praktyce jednak te dwa czy trzy dni wyprzedzenia to niekiedy za mało. Uspokajam jednak, że nocleg mógłbym bez trudu znaleźć w schronisku PTTK na Hali Krupowej, bo były tam wolne miejsca, ale… wydawało mi się, że jest ono nieco zbyt blisko. Poniekąd miałem rację, bo dotarłem tam o 11:45, więc troche szkoda byłoby dnia.

Nad Przełęczą Krowiarki

Kolejne schronisko na trasie było z kolei aż na Markowych Szczawinach, czyli już za Babią Góra. Czekałoby mnie dodatkowe 8 km marszu i ponad 700 metrów do pokonania w pionie. No i pewnie dałbym radę się z tym uporać, ale czy kolejnego dnia z uśmiechem zameldowałbym się na trasie? Mam wątpliwości. Z całego tego kombinowania nie wyszło jednak nic dobrego. Nocleg znalazłem poniżej przełęczy, w górnej części Zubrzycy Górnej. Jakieś 4 dodatkowe kilometry dalej. Bądźcie mądrzejsi.

Trasa: Granice – Przełęcz Krowiarki | mapa-turystyczna.pl

Informacje praktyczne:

  • Dystans: 36 km
  • Suma podejść: 1500 m
  • Czas przejścia: 11:40 h plus przerwy
  • Do podanych przez mapę wartości, warto doliczać od 5-10% dystansu. To powinno uwzględnić dojście na nocleg, spacer do sklepu, czy kręcenie się w kółko po szczycie w poszukiwaniu kadru życia
  • W drodze na Policę mija się schronisko PTTK na Hali Krupowej
  • Na odcinku tym nie brakuje miejsc, gdzie można zrobić zakupy. W Skawie jest mały sklep, w Jordanowie jest ich pełno, a w Bystrej Podhalańskiej też się coś znajdzie tuż przy szlaku. Odchodząc nieco dalej znaleźć można również aptekę.
  • W Jordanowie jest ostatnia możliwość na odcinku kilkudziesięciu kilometrów, by skorzystać z bankomatu. Są też apteki i knajpy.
  • W każdej z mijanych miejscowości można znaleźć noclegi, chociaż niekiedy trzeba będzie ciut odejść od szlaku.
  • Z wodą na tym odcinku nie ma problemów, a to przede wszystkim za sprawą kilku sklepów i schroniska, które mija się po drodze. Za schroniskiem szlak prowadzi już grzbietem, gdzie warto mieć swój zapas.
  • W odległości dwóch kilometrów od centrum Bystrej Podhalańskiej znajduje się schron turystyczny „Wędźno”. Kolejny spotkać można pod szczytem Naroże. Na Hali Śmietanowej, kilkadziesiąt metrów od szlaku, jest z kolei zabudowana wiata turystyczna.

Koszulki termoaktywne

Zapisz się do newslettera i bądź na bieżąco z nowymi wpisami

Pochłonęły Cię górskie wędrówki?

Sprawdź mój wyjątkowy przewodnik górski

Przydatne? Dzięki za napiwek!

Postaw kawę

Dołącz do Patronów

Wspieraj na Patronite

 

Mateusz Stawarz

Miłośnik machania nogami i kawy we wszystkich postaciach. W 2015 roku założyłem tego bloga – Zieloni w podróży. Chwile później swoimi przygodami postanowiłem dzielić się również w formie filmów. Dlaczego akurat „Zieloni w podróży”? To proste. Kiedy lata temu rozpoczynałem swoją turystyczną przygodę z kolegą, o wędrówkach nie mieliśmy zielonego pojęcia.

Zostaw komentarz

Używamy plików cookie w celu optymalizacji korzystania ze strony oraz w zakresie zbierania statystyk i analizowania ruchu. Udostępniamy również informacje o korzystaniu z witryny naszym partnerom w zakresie mediów społecznościowych, reklam i analiz. View more
Zgadzam się
Nie zgadzam się
×