Skip to main content

Przełęcz Krzyżne uchodzi za niezwykle widokowe miejsce. Nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy tego nie sprawdzili osobiście.

Legendy krążyły już o tym, co się wyprawia w wakacyjny dzień na drodze z Palenicy do Morskiego Oka. „E, pewnie przesadzają jak zwykle!” – myślałem sobie. No, a tak się składało, że postanowiliśmy tym razem wybrać się na Przełęcz Krzyżne, idąc początkowo Doliną Roztoki. Idealna okazja, by to wszystko zweryfikować i stać się naocznymi świadkami tych wydarzeń. Do parkingu ciągle pozostawało nam jakieś 3 km, kiedy na drodze dotarliśmy do zatoru. Mhm, a więc jednak – nie przesadzali. Stało się jasne, że rozpoczęła się właśnie walka z czasem. Kto zajmie ostatnie miejsca parkingowe? Czy takie jeszcze w ogóle są? Czy ładne oczy i wyraźna opalenizna wystarczą, by wybłagać choćby kawałek pobocza?

Wskazówka zegarka wirowała jak oszalała, a my posuwaliśmy się naprzód w tempie ślimaka z wyjątkowo ciężką muszlą. Na Krzyżne wybieraliśmy się z kilku powodów. Po pierwsze, przełęcz uchodzi za niesamowicie widokowe miejsce, a przy tym wejście na nią nie wiąże się z koniecznością dokonywania jakichś wymyślnych wygibasów na łańcuchach – bo tych nie ma. Po drugie, kawałek trzeba iść, ale dystans ciągle nadawał się na jednodniówkę. Po trzecie wreszcie, jesteśmy w górach fanami „pętelek”, co w przypadku dojazdu na szlak samochodem jest ważne, a i w tym przypadku taką pętle sobie znaleźliśmy.

No i może jeszcze po czwarte, na wycieczkę wybrał się z nami wreszcie mój młodszy brat (na potrzeby relacji „Młody”), a Krzyżne wydawało się być idealnym miejscem na jego pierwszy kontakt z Tatrami Wysokimi. Cała trasa miała nam zapewnić masę wrażeń: spacer Doliną Roztoki, wejście do Doliny Pięciu Stawów Polskich, potem sama przełęcz, a dalej zejście przez Dolinę Pańszczycę na kolejne cudeńka na trasie – Gęsią Szyję i Rusinową Polanę. Istne widokowe eldorado.

Droga z Palenicy do Morskiego Oka

Dołączamy do reszty i ruszamy na szlak. Celem Przełęcz Krzyżne

 

No i tylko ten cholerny parking psuł nam wszystko do tego stopnia, że w przeddzień wyjazdu postanowiliśmy wymyślić awaryjny plan „B”. Myśleliśmy intensywnie jak nigdy, aż dotarliśmy do literki „E” – tyle mieliśmy zapasowych pomysłów. Uspokojeni zbliżaliśmy się do celu, gdzie bohaterskim manewrem zjechaliśmy na parking w Łysej Polanie – w Palenicy już dawno nie było miejsc. Ten zapełnił się już też niemal w całości, ale nie miało to znaczenia. Odetchnęliśmy z ulgą. Co prawda wycieczka przedłużała nam się łącznie o kilka kilometrów, ale na całe szczęście mogliśmy realizować nasz podstawowy pomysł. O, taki jak na mapce niżej. Zarzuciliśmy plecaki, a Darek, niczym Indiana Jones wcisnął kapelusz na głowę i  tak wtopiliśmy się w tłum turystów, ruszając w poszukiwaniu widoków. Było lekko po ósmej.

Byłem na to przygotowany, naprawdę, chociaż rozmiar tego zjawiska i tak mnie zadziwił. Morze ludzi, zmierzające w tym samym co my kierunku. Gdyby nie nakrycie głowy, pewnie miałbym kłopot, żeby Darka w tym tłumie odnaleźć. Jasne więc, że chciałem ten odcinek przejść jak najszybciej, co powodowało tylko złośliwe szeptanie za moimi plecami: „On tak zawsze pędzi?” Nie! Liczyłem jednak, że kiedy skręcimy już na szlak zielony, prowadzący przez Dolinę Roztoki, zrobi się chociaż odrobinę luźniej. Zdjęć zrobiłem kilka, żebyście mieli pogląd jak wyglądają wakacje na tym popularnym szlaku. To też było ciekawe uczucie, bo kiedy tylko zatrzymywałem się żeby pstryknąć fotkę, czułem jak pochłania mnie ta ludzka lawina, a ludzie omijają mnie z każdej strony. Potem stawałem na palcach, szukałem charakterystycznego kapelusza i dołączałem do naszej trzyosobowej grupy. I tak minął nam etap pierwszy – nudny i nielubiany przeze mnie asfaltowy odcinek do Wodogrzmotów Mickiewicza.

Wodogrzmoty Mickiewicza

Widok Wodogrzmotów Mickiewicza wprawia nas w dobry nastrój. Odejście zielonego szlaku już niedaleko

 

Lubię za to Dolinę Roztoki i ucieszył mnie fakt, że wreszcie skręciliśmy w jej kierunku. Zrobiło się na chwilę nawet dziwnie pusto, co wywołało w nas pewną podejrzliwość. Wiecie, jak w tanich filmach, kiedy wszystko się uspokaja, by za chwilę zza drzewa wyskoczył chłop z siekierą. W takim nastawieniu trwaliśmy może z 3 minuty, bo sytuacja faktycznie szybko wróciła do poprzedniego stanu. Faktem jest jednak, że zdecydowana większość osób spacerowała w kierunku Morskiego Oka. Do Roztoki mam jakiś dziwny, niewytłumaczalny sentyment. Kojarzy mi się z zielenią, szumiącym potokiem i ciszą, mimo że bywa tam tłoczno. W dodatku stosunkowo szybko pomiędzy drzewami pojawiają się widoki. Najpierw na wyrastający po prawej masyw Wołoszyna, a potem na próg ściany stawiarskiej i otoczenie Buczynowej Dolinki.

 

Na Krzyżne przez Dolinę Roztoki

 

Na Krzyzne przez Doline Roztoki

 

Po początkowym, lekkim podejściu, szlak się wypłaszcza, więc maszeruje się wyjątkowo miło. Ot, taki zwyczajny spacer po ścieżce, za to w przyjemnym, górskim otoczeniu. Tempo mieliśmy umiarkowane i wcale nie czuliśmy potrzeby organizowania sobie dłuższych przerw. Dwie fotki, łyk wody i dalej w drogę. Nawet pogoda nam sprzyjała, bo temperatura krążyła koło 20 stopni, a nas chłodził delikatny wiatr. Znów będę się upierał, że zdecydowanie lepiej zawitać właśnie tutaj, niż podążać dalej asfaltem, ale wiem też, że nikogo nie przekonam. No nic, nam pozostawało iść dalej, a robiliśmy to z coraz częściej zadartymi do góry głowami.

Niemal identyczny kadr zrobiłem w drodze na Szpiglasowy Wierch. Wyjaśnienie jest proste - to piękny widok

Niemal identyczny kadr zrobiłem w drodze na Szpiglasowy Wierch. Wyjaśnienie jest proste – to piękny widok

 

Największą przeszkodą w drodze do Doliny Pięciu Stawów Polskich, jest samo podejście na próg doliny. Tam trzeba wykrzesać z siebie już trochę energii, ale nie jest to nic, z czym nie można by sobie poradzić. Znów przypomnę, że istnieją dwa warianty trasy: szlak czarny prowadzący wprost pod schronisko i zielony, biegnący tuż obok Siklawy. No i za każdym razem wybieramy ten drugi, bo otoczenie wodospadu warto po prostu zobaczyć, a w dodatku to krótsza opcja, jeżeli planujecie szturmować jakieś wysokie cele. Nie rozwodząc się już dłużej przypomnę jeszcze, że więcej szczegółów z wycieczek przez Dolinę Roztoki znajdziecie choćby we wpisie z wędrówki na Kozi Wierch.

Buczynowa Dolinka za progiem

Buczynowa Dolinka za progiem

 

Dochodząc do tego miejsca, rzuciliśmy jeszcze okiem w prawo, w stronę Buczynowej Dolinki, gdzie miał prowadzić szlak na Krzyżne, po czym dosłownie na kilka minut zatrzymaliśmy się przy wodospadzie. Szczerze mówiąc, mieliśmy mgliste pojęcie o tym, którędy później mielibyśmy iść, ale wcale nam to nie przeszkadzało. Oznaczało to bowiem przygodę rodem z filmów, no nie wiem, np. z… Indianą Jonesem. Ten „nasz” zajęty był podziwianiem otoczenia, ale nie chciałem być gorszy. Nie byłbym przecież sobą, gdybym nie zaczął kluczyć po tych kamieniach, szukając jak najlepszego kadru. Wnioski są takie, że nie udało mi się osiągnąć zamierzonego celu, a w nagrodę przyozdobiłem nogę wielobarwnym siniakiem – takim jak tęcza na zdjęciu niżej. Cóż, znak był to ewidentny – pora ruszać dalej.

Siklawa i tworząca się tęcza

Udało mi się nawet zauważyć śladowe ilości tęczy. Trasa jak na razie zachwyca widokami, a ma być jeszcze lepiej

 

No i to jest ten etap, w którym zdrowe płuca i nogi się przydają. Tego podejścia nie jest dużo, ale różnie to z ludzką kondycją bywa. Sam marsz można zresztą rozłożyć na raty. Ostrzegam za to przed ostatnim fragmentem, w miejscu w którym teren robi się już praktycznie płaski. Jest tam taka duża, raczej gładka i nachylona płyta, która niemal zawsze jest wilgotna. O ile podchodząc można jeszcze złapać trochę przyczepności, szukając zagłębień i suchych miejsc, tak schodząc można mieć przyspieszony kurs zjazdu na plecach. Dosyć bolesny i potencjalnie groźny. Jeżeli ta wizja was przerazi, pamiętajcie o możliwości zejścia czarnym szlakiem.

Wreszcie dotarliśmy do Doliny Pięciu Stawów, skąd ostatecznie mieliśmy wchodzić na Krzyżne. W dolinie standardowo pięknie, ale dosyć tłoczno. Podejrzewaliśmy, że spora część osób tutaj kończy swoją wycieczkę, zahaczając jeszcze o schronisko, więc bez zatrzymywania się udaliśmy się niebieskim szlakiem wzdłuż stawu, by następnie odbić w stronę żółtych oznaczeń. To ta ścieżka miała nas doprowadzić na przełęcz. No i stało się coś, czego zupełnie się nie spodziewałem. Zrobiło się autentycznie pusto i cicho. Nauczony poprzednimi doświadczeniami, oczekiwałem szybkiej zmiany tego stanu, ale nic takiego nie miało jednak miejsca. Wypatrzyliśmy sobie taką skalną, płaską płytę i postanowiliśmy wreszcie odpocząć trochę dłużej.

Widok w stronę Przełęczy Krzyżne

Wpatrzony w Krzyżne (tytułowy motyw z Indiany Jonesa w tle)

 

Słońce miło przygrzewało w plecy, a my wodziliśmy wzrokiem dookoła. Wreszcie mogłem zabłysnąć i napompować trochę ego. Oto nadeszła doskonała okazja, by zaprezentować Młodemu wszystkie skarby Doliny Pięciu Stawów. Tam droga do schroniska, tutaj Wielki Staw Polski, o, a tam daleko szlak na Szpiglasową Przełęcz, gdzie przecież z Darkiem już byliśmy. Miło było trochę powspominać, ale Krzyżne miało być dla nas wszystkich kompletną nowością, a to właśnie lubię. Przerwa była dosyć długa – bite pół godziny, a mimo to minęło nas raptem dwie czy trzy osoby. Wcisnąłem w siebie coś słodkiego i mocniej zasznurowałem nowe buty. Nie wiedziałem wtedy jeszcze, że chyba ciut za mocno. Cały wesolutki skoczyłem na równe nogi i ruszyliśmy żółtym szlakiem przed siebie.

 

Na Krzyżne szlakiem z Doliny Pięciu Stawów

 

Ruszamy na Krzyzne

 

Szlak prowadził początkowo praktycznie równym terenem, czasami tylko zmuszając nas do niewielkiego wysiłku. Z każdym kolejnym krokiem otwierały się coraz lepsze widoki na Tatry Bielskie i to, co zostawialiśmy za sobą. Niemałe poruszenie wywołał widok potężnej sylwetki Lodowego Szczytu, która dość zaskakująco pojawiła się tuż nad szlakiem prowadzącym przez Świstówkę Roztocką. Otoczenie naprawdę wprawiało nas w świetne humory, a fakt że szliśmy kompletnie sami sprawiał, że tempo mieliśmy niezwykle spacerowe. Już sam widok na ścieżkę biegnącą dnem Doliny Roztoki przyprawiał nas o uśmiechy na twarzach – przecież dosłownie przed chwilą tam byliśmy!

Szlak na Krzyżne prowadzi początkowo przyjemnym terenem

Ruszamy na Krzyżne, na razie przyjemnym trawersem

 

Początkowy etap podejścia na Krzyżne to nic trudnego, a niektórzy nawet określiliby go mianem banalnego. Absolutnie jednak nie oznacza to, że jest nudno. Chyba wszyscy dosyć szybko zachwyciliśmy się malowniczym terenem, a przecież dopiero rozpoczynaliśmy ten kluczowy etap. Ciekawie i trochę przytłaczająco prezentowały się skały po lewej, które kontrastowały z opadającym do Roztoki zboczem po prawej. Szło się więc przyjemnie – niby taki zwykły trawers, ale było na czym oko zawiesić. Obserwowaliśmy jak wszystkie te punkty, które do tej pory mijaliśmy robią się mniejsze i mniejsze, aż w końcu dotarliśmy na skraj Buczynowej Dolinki. Idąc dnem Doliny Roztoki, łatwo można ją namierzyć. Doskonale widać jej próg i opadająca z niego Buczynową Siklawę.

Gdzieś tam w górze biegnie sobie Orla Perć. Granaty przy prawej stronie kadru.

Gdzieś tam w górze biegnie sobie Orla Perć. Granaty przy prawej stronie kadru.

 

Teraz mieliśmy okazję przyjrzeć się jej z zupełnie nowej perspektywy, która okazała się nad wyraz imponująca. Strome, wyniosłe zbocza, a gdzieś tam na górze prowadzi Orla Perć. Udało nam się nawet namierzyć Granaty. Na zdjęciu to te trzy szczyty przy prawej stronie kadru, zaczynając od Skrajnego położonego najbliżej krawędzi. Po tych wszystkich „ochach” i „achach” trzeba było wreszcie trochę podkręcić tempo, zwłaszcza że czekał nas jeszcze kawał drogi. Wszak dopiero w drugim fragmencie podejścia na Krzyżne robi się stromo. Do tej pory wystarczyło czasami zrobić dłuższy krok, uważając by się nie rozjechać na dobre, czy wesprzeć się ręką. Teraz miało się zrobić znacznie ciekawiej, a naszą kondycję czekał kolejny, niemały test.

Podejście na Krzyżne. Z tej perspektywy wygląda na łatwe

Podejście na Krzyżne. Z tej perspektywy wygląda na łatwe

 

Zdradzę wam ciekawostkę: w ostatnim fragmencie trasy trzeba pokonać jakieś 400 metrów przewyższeń na dystansie zaledwie kilometra. Kiedy więc przetrawersowaliśmy już co trzeba i szlak lekko zakręcił w lewo, naszym oczom ukazało się wreszcie właściwe podejście. No stromo, nie da się ukryć, ale dziwnie zielono. Spodziewałem się zwykłego dreptania zakosami do góry i tak właśnie początkowo było. W międzyczasie zaczęliśmy doganiać inne osoby, co oznaczało tyle tylko, że droga pod górę to jednak żadne tam „hop siup”. Powoli, ale uparcie stawialiśmy kolejne kroki,  podążając po dosyć wygodnych kamieniach.

Piątka już daleko za nami. Perspektywa zmienia się szybko

Piątka już daleko za nami. Perspektywa zmienia się szybko

 

Nie mogę powiedzieć, żebym jakoś strasznie się zmęczył, bo lubię podchodzić w takim rytmie, w którym nie czuję potrzeby zatrzymywania się. No i to chyba ważne, bo wkrótce dystans między naszą trójką się powiększył, a każdy maszerował tak, jak mu wygodnie. I tylko czasami z troską odwracałem się za siebie, żeby zobaczyć czy kapelusz i jego właściciel ciągle za nami podąża. Tylko przez sekundę, przysięgam, pomyślałem że może zabrakło mu sił. No ale jak, Darkowi? Szybko więc wyjaśniło się, że przyczyna była prozaiczna – pochłonęła go chęć uwiecznienia widoków. A te robiły się coraz bardziej imponujące. Wybaczcie też to co napiszę, bo sam lubię widok Siklawy, ale z naszej perspektywy wyglądała teraz jak jakaś strużka wody, szturmowana przez setki małych „mróweczek”.

Pierwsze trudności w drodze na Przełęcz Krzyżne

Pierwsze trudności w drodze na Przełęcz Krzyżne

 

W końcu dotarliśmy do miejsca z takim małym, skalnym żebrem, co w zasadzie tylko nas ucieszyło. Tam też udało mi się zbliżyć do Młodego, którego chyba dopadła gorączka szczytowa i pędził na Krzyżne niemal się nie zatrzymując. Jak widzicie na zdjęciu, nie jest to specjalnie trudne miejsce, ale kiedy się odwrócicie, to przestrzeń może robić wrażenie. W zależności od waszych predyspozycji pojawi się „wow” albo inne mocne słowo, nacechowane jednak trochę negatywniej. Nie powinniście mieć jednak problemów. Skała jest świetnie urzeźbiona, sporo tam miejsca, a cała ta formacja nie jest jakoś specjalnie mocno pochylona. Zdjęcie może dodawać dramaturgii, co jednak nie zmienia faktu, że trzeba tam uważać. Niektórzy mocno tam zwalniali, tworzył się mały zator, ale przecież to rozsądne zachowanie. Bezpieczeństwo przede wszystkim.

Trudności w drodze na Przełęcz Krzyżne

Ten odcinek jest ciekawy i przy dobrej pogodzie raczej bezproblemowy

 

Po uporaniu się z tym całkiem fajnym odcinkiem, ruszyliśmy wyżej, gdzie po chwili czekał nas niewielki trawers. Dalej znów przydały się ręce, do pokonania małej skalnej przeszkody, no a potem ukazała się nam już przełęcz. Brat nie oglądał się już na nic i jeszcze przyspieszył. Swoją drogą to do dzisiaj się zastanawiam, skąd miał tyle sił. Ja natomiast rzuciłem wzrokiem do tyłu, upewniłem się, że Darek niczym oaza spokoju zmierza za nami i też pognałem na Krzyżne. Wkrótce już całą trójką mogliśmy zachwycić się tym, co zastaliśmy na miejscu. Przede wszystkim ciekawiło nas, jak wygląda zejście do Doliny Pańszczycy. Nie powiem, żeby ugięły się pode mną nogi, ale mocno uradowany tym widokiem nie byłem. Po początkowych fajerwerkach szybko doszliśmy do wniosku, że na podziw będzie jeszcze czas, bo wszystko przecież lepiej wygląda z pełnym i zadowolonym brzuchem.

Panorama z Przełęczy Krzyżne.

Panorama z Przełęczy Krzyżne. I ja

 

Znaleźliśmy kawałek trawy i z niekłamaną radością zrzuciliśmy plecaki. Powiedziałem tylko chłopakom, że zaraz wracam i z samym aparatem pobiegłem porobić parę zdjęć. No wiecie, pokręcić się po okolicy. Zacznijmy od tego, że tak, jak Słowacki wielkim poetą był, tak panorama z przełęczy Krzyżne (2112 m n.p.m.) genialna jest! Niektórzy znają pewnie moją opinię na temat kończenia wycieczki na przełęczy, zamiast na szczycie, no ale w tym wypadku można pewnie przymknąć na tę niedogodność oko. Chwilę zajęło mi rozpoznanie sylwetki Gerlacha, bo od tej strony jeszcze go chyba nie widziałem. Tuż obok znajduje się Mała Wysoka, z którą mamy świetne wspomnienia. Wrażenie robi też Ganek, Rysy i Mięguszowieckie Szczyty. Gdzieś tam za nimi wypatrzyłem też Koprowy Wierch, gdzie też już byliśmy, a na pierwszym planie Szpiglasowy Wierch, gdzie uwaga, też postawiliśmy stopy! To naprawdę miłe uczucie, kiedy oglądana panorama nie jest już tylko pięknym, ale jednak zlepkiem nieznanych szczytów, a niesie ze sobą coś więcej. Zawsze kiedy rozmawiamy o tym z Darkiem, robi się nam trochę milej na duszy.

Rzut oka w kierunku Doliny Pięciu Stawów. Uwagę przyciąga długa Grań Hrubego oraz wystający nad nią Krywań

Rzut oka w kierunku Doliny Pięciu Stawów. Uwagę przyciąga długa Grań Hrubego oraz wystający nad nią Krywań

 

W dole za to zauważyć można Dolinę Pięciu Stawów, a jeśli ktoś ma dobry wzrok, to i schronisko, i Siklawę, i nawet ścieżkę na próg doliny zobaczy. Nie będę kłamał, trochę musiałem mrużyć oczy i dorysowywać elementy wyobraźnią. Ten górujący i zamykający horyzont skalny mur, to Grań Hrubego. Nad nim wychyla się jeszcze Krywań. Nie można pominąć oczywiście widoku w stronę Orlej Perci, bo przecież Krzyżne to jeden z jej krańców. Niestety zdjęcia robiłem pod słońce i wyszły jak wyszły. Pooglądałem sobie jeszcze trochę świata, pokręciłem się w poszukiwaniu ładnych ujęć i wróciłem do chłopaków zameldować im, co udało mi się ustalić. Nadszedł czas na długą i leniwą przerwę. Buty spisywały się póki co świetnie, ale profilaktycznie je zdjąłem i zmieniłem skarpetki.

Widok na przełęcz

Widok na przełęcz

 

Krzyżne to bardzo ciekawe miejsce nie tylko ze względu na świetną panoramę, ale też z powodów czysto topograficznych. W okolicy odchodzi bowiem stąd grań Koszystej (z Waksmundzkim Wierchem po drodze), ale przede wszystkim grań Wołoszyna, która tak wyniośle wznosi się nad Doliną Roztoki. Pewnie już tylko najstarsi górale pamiętają, że dawniej Orla Perć biegła też i przez ten masyw, jednak stosunkowo szybko skasowano wspomniany odcinek, ze względu na ochronę przyrody. My bawiliśmy się na przełęczy świetnie. Jedyne trudności sprawiało nam nazywanie wierzchołków. No bo nawet jeżeli patrzyłem na ten wymieniony wcześniej Koprowy, to jak przekazać reszcie, o który mi chodzi? „O, tamten!” czy „No przecież to ten obok tamtego!” to określenia mało precyzyjne, ale w końcu udało nam się jakoś porozumieć.

 

W stronę Doliny Pańszczycy

 

Dolina Panszczycy

 

Nadchodziła pora zejścia, czego trochę się obawialiśmy. Raz, że tego nie lubię i mnie to stresuje, a dwa że początkowy fragment zejścia z Krzyżnego w stronę Doliny Pańszczycy wyglądał naprawdę stromo. Ale czy jest się czego obawiać, kiedy przed tobą idzie sam Indiana Jones? Sama dolina przypominała jakiś księżycowy krajobraz. Surowa, dzika, a w zasięgu wzroku pełno piargów, głazów i małych kamyczków.

Pora schodzić. Obieramy kierunek w stronę Doliny Pańszczycy

Pora schodzić. Obieramy kierunek w stronę Doliny Pańszczycy

 

Niestety mimo tego, ciągle obowiązywały nas prawa ziemskiej grawitacji. Bardzo powoli i uważnie stawialiśmy kroki, bo upadek w tym miejscu mógłby konkretnie zaboleć. Schodzi się teoretycznie po dosyć stabilnej ścieżce, ale(bardzo duże ale), kamienie wyjątkowo często pokrywa pył, na którym nietrudno podjechać. Sami byliśmy świadkami dwóch, na szczęście niegroźnych wywrotek. Uprzedzam pytania – nie z moim udziałem.

Niektóre fragmenty mogą robić wrażenie, ale zachowujac uwagę nie jest tak znowu źle

Niektóre fragmenty mogą robić wrażenie, ale zachowując uwagę nie jest tak znowu źle

 

Później jest już łatwiej, chociaż w jednym fragmencie trzeba pokonać niewielką formację skalną. Uwaga wskazana, bo potem teren delikatnie się wypłaszcza i idzie się już spokojnie. Odwracając się za siebie, szlak na Krzyżne potrafi zrobić wrażenie. Idąc od Piątki, trochę się ukrywa w oddali, a początkowy trawers kojarzy się raczej z miłym spacerem. Teraz droga na przełęcz widoczna była w całości, a w otoczeniu tych naprawdę sporych ścian, uznaliśmy zgodnie, że trochę pewnie by nas to zahamowało, gdybyśmy rozpoczynali z tej strony. Fakt jest taki, że rąk czasami wypada użyć, ale z bliska nie wygląda to już tak strasznie. Warto zwracać też uwagę na te luźne i drobne kamyczki.

Przełęcz Krzyżne od strony Doliny Pańszczycy

Przełęcz Krzyżne od strony Doliny Pańszczycy. Klimat zupełnie odmienny od tego z Piątki

 

Trochę odetchnęliśmy, kiedy znaleźliśmy się na dnie doliny, więc korzystając z wygodnej ścieżki, przyspieszyliśmy. Tak się nam przynajmniej wydawało, bo w rzeczywistości coraz mocniej zaczynaliśmy odczuwać trudy wycieczki. Na całe szczęście, udało nam się już rozprawić z praktycznie większością przewyższeń. Głupio, zupełnie nie wiem dlaczego to zrobiłem, ale oznajmiłem reszcie, że teraz będzie już lekko i że w ogóle luz, palmy i wakacje na plaży. Życie chyba tylko czeka na takie deklaracje, żeby je zweryfikować po swojemu. Najpierw znikąd wyrosło delikatne podejście, a potem naszym oczom ukazał się Czerwony Staw Pańszczycki. Bardzo, bardzo odległy.

Zmierzamy przed siebie. Pogoda i humory jeszcze dopisują

Zmierzamy przed siebie. Pogoda i humory jeszcze dopisują

 

Na domiar złego, chyba wszyscy solidarnie zaczęliśmy odczuwać ból nóg, a ja uskarżałem się na pierwsze objawy podatku, który przyszło mi zapłacić za zabranie na szlak nowej pary butów. Wszystko to sprawiło, że nasza zwarta do tej pory grupa, całkowicie się rozerwała. Każdy miał już swoje cele do zrealizowania, a strzelam, że było to coś w stylu: „Niech już ta dolina się skończy.” Nie, żeby była brzydka. Otóż widok całego otoczenia naprawdę może się podobać, ale to konkretne zejście zaczęło się nam przeciągać. Nie odmówiłem sobie jednak małego spaceru po kamieniach nad Czerwonym Stawem, gdzie na chwilę przycupnąłem i pstryknąłem parę fotek, rzucając do reszty, że ich dogonię. Tym razem obyło się bez siniaków. Ostatecznie dotarliśmy do krzyżówki szlaków.

Czerwony Staw Pańszczycki

Czerwony Staw Pańszczycki

 

No i uwaga, zapamiętajcie dobrze co teraz napiszę. Gotowi? Rozpoczęliśmy zdecydowanie najgorszy, najnudniejszy i najbardziej upierdliwy fragment całej tej wędrówki. Było nam tam tak źle, że trzech, wydawałoby się dorosłych facetów, zaczęło wydawać z siebie dźwięki zbliżone raczej do tego, co można usłyszeć na placu zabaw, kiedy mama nakaże koniec zabawy, albo trzylatkowi wypadnie lizak z ręki. Pal licho ten czarny, łącznikowy odcinek. Okey, nic tam się nie działo, wiało nudą, a ścieżka kluczyła wśród kosodrzewiny.

Kiedy jednak dotarliśmy do zielonego szlaku, prowadzącego już na Rówień Waksmundzką, rozpoczęła się niema walka o zachowanie resztek godności. Wszystkie te fantastyczne uczucia sprzed paru chwil, momentalnie wyparowały. Rzuciłem jeszcze naiwnie, chcąc ratować nasze morale, że na koniec wycieczki pamięta się tylko te miłe zdarzenia. Że przed nami jeszcze niezwykle widokowe miejsca, i że po burzy jest tęcza, i że „jesteś zwycięzcą”. Wiecie, te wzniosłe hasła, które pomagają tyle, co „weź idź pobiegaj czy coś”, kiedy ktoś ma depresję. Nie pomagają. Sam w nie nie wierzyłem. Trapiło nas zmęczenie, ból stóp ale przede wszystkim ten szlak – chociaż nas powoli trafiał już szlag.

A teraz to już w ogóle zrobiło się źle. Zielony szlak na Rówień Waksmundzką przyprawił nas o załamanie nerwowe

A teraz to już w ogóle zrobiło się źle. Zielony szlak na Rówień Waksmundzką przyprawił nas o załamanie nerwowe

 

Kałuże na całą szerokość to nic. Wystające kamienie to żaden kłopot. Miliony wybijających się korzeni w sposób uniemożliwiający normalne stawianie kroków to też żadne trudności. Przecież to góry, a nie deptak. Ale łącząc to wszystko i biorąc pod uwagę nasz stan, cierpiałem tam chyba za wszystkie swoje grzechy. Całości dopełnił dybiący na moje zdrowie głaz, który ukrył się w paprotce. Przywaliłem w niego kolanem tak mocno, że początkowo miałem kłopot z chodzeniem. Żeby było śmiesznie, kiedy tylko odwróciłem się by ostrzec brata, okazało się, że jest już za późno. Jego mina łudząco przypominała mój grymas. Wrzucę jednak ładne zdjęcie kwiatków, żeby was zmanipulować i zrobić żarcik tym, oglądającym tylko fotki.

Idzie się fatalnie, ale zmanipuluję was ładnym zdjęciem

Idzie się fatalnie, ale zmanipuluję was ładnym zdjęciem

 

Dobra, ponarzekałem w dobrej wierze, żebyście byli przygotowani, ale po jakiejś godzinie (przecież to tyle, co nic!) zrobiło się na nowo atrakcyjnie. Dotarliśmy wreszcie na Rówień Waksmundzką, gdzie staraliśmy się przegrupować i zarazić ponownie entuzjazmem. Znów pokazały się widoki, humory się poprawiły i mimo zmęczenia ruszyliśmy w stronę Gęsiej Szyi. Mapy wskazywały, że będziemy potrzebować jakichś 25 minut, żeby dotrzeć na ten punkt widokowy. Kawałek po drewnianej kładce, potem trochę pod górkę i zleciało nam tak szybko, że wkrótce znaleźliśmy się pod charakterystycznymi skałami.

Rówień Waksmundzka.

Rówień Waksmundzka. Tutaj organizujemy z konieczności króciutką przerwę

 

Wystarczyło podjąć ostatni wysiłek, obejść tę formację trochę od boku i oto dotarliśmy na miejsce. Mówiąc krótko – panorama z Gęsiej Szyi powoduje opad szczęki. Nigdy bym nie pomyślał, że z takiej jakby nie patrzeć niepozornej górki, jest taki widok. Uwagę znów przykuwał Gerlach, ale teraz świetnie było widać całą Dolinę Białej Wody, którą mieliśmy przyjemność kiedyś wędrować. Trochę po lewej dumnie wznosi się Lodowy Szczyt. Doskonale widać Ganek i jego słynną galerię. No i żeby być uczciwym, to widać też coś w stronę Podhala, ale kogo to obchodzi, mając przed oczami to:

Gerlach i Dolina Białej Wody. Widok wprost fenomenalny

Gerlach i Dolina Białej Wody. Widok wprost fenomenalny

 

Zrobiłem kilka ostatnich zdjęć, przysiadając na kamieniu i opierając łokcie o kolana. Nogi powoli zaczynały mi już drżeć. Chociaż zdarzało nam się robić dłuższe wycieczki i takie z większą liczbą przewyższeń, to chyba to podejście na Krzyżne dało mi w kość. Zostało już jednak tak niewiele, że z ciężkim „o matko!” zerwaliśmy się na nogi i ruszyliśmy dalej. Przed naszymi oczami wyrosły niekończące się nigdy schody, które sprowadzić nas miały na Rusinową Polanę. Ona też uchodzi za dobry punkt widokowy, a w dodatku łatwo się na nią dostać. Mimo jednak najszczerszych chęci nie byliśmy w stanie przyspieszyć. Plusy były takie, że słońce powoli obniżało się za okoliczne wzniesienia, a wokół nas robiło się coraz piękniej.

Tempo mamy coraz gorsze, za to widoki coraz ładniejsze

Tempo mamy coraz gorsze, za to widoki coraz ładniejsze

 

Nie oglądałem się już na innych, bo wiedziałem, że sam pewnie nie wyglądam najlepiej. W dodatku moje stopy zaczęły grać w grę o wdzięcznej nazwie „podłoga to lawa”. Samych schodów jest pewnie z milion, ale bliskość polany działała kojąco. No i co mogę napisać – jeżeli nie czujecie się na siłach by walczyć ze szczytami, to na tę Rusinową zdecydowanie warto się wybrać. Widać naprawdę sporo, jak na tak niską wysokość, a całe to otoczenie robi pozytywne wrażenie. Zresztą to tylko kilkadziesiąt minut drogi z Palenicy. Matka natura chciała chyba na koniec wynagrodzić nasz trud i przypomnieć, jak pięknie tego dnia było. Schodziliśmy w ciszy, przy pięknym świetle, mając przed oczami majestatyczne, tatrzańskie wierzchołki.

Opuszcamy polanę i staramy się wykrzesać z siebie zapasy energii

Opuszczamy polanę i staramy się wykrzesać z siebie zapasy energii

 

I chociaż zmęczeni byliśmy solidnie, a do samochodu szliśmy jak po Świętego Graala, ignorując wszystko co działo się wokół, to aktualne było to, co powtarzaliśmy nie tak dawno temu. Na koniec ten trud nabiera pozytywnego wydźwięku, sprawia satysfakcję i pamięta się tylko to, co warto pamiętać. I piękna to była wycieczka, istne widokowe eldorado, a stawiając ostatnie już kroki po tej długiej przygodzie, śmiało mogliśmy wszyscy zanucić ten motyw przewodni z Indiany Jonesa.

Wycieczka na Krzyżne w tym naszym wariancie, to już naprawdę kawał wędrówki. Chociaż na mapie nie wygląda to tak źle, bo wychodzi tego 24 km i niecałe 1600 m przewyższeń, to przyznam, że dosyć mocno dostaliśmy od Tatr po tyłkach. Kto wie, może nawet mocniej niż kiedykolwiek. Szacowany czas samego marszu, to około 10 godzin, a nam zajęło to niemal 11, ale wliczając w to już przerwy. Jest to zdecydowanie trasa na długie, letnie dni. Na samą Przełęcz Krzyżne trzeba się wybrać, bo widok stamtąd jest naprawdę godny zachwalania. To też pewnie dobre miejsce, żeby zapoznać się z Tatrami Wysokimi i specyfiką szlaków w tej części pasma.

Jeżeli jednak kondycja ci na to nie pozwala, to śmiało ruszaj na Rusinową Polanę i Gęsią Szyję. Autentycznie byłem w szoku, jak dużo stamtąd widać. Ostatnia informacja praktyczna jest taka, że w wakacyjny dzień, trzeba być w Palenicy naprawdę bardzo wcześnie, chcąc liczyć na miejsce parkingowe. No, ewentualnie zawsze możecie skorzystać z kursujących tam busów. I to już naprawdę koniec – tym razem zdecydowanie przesadziłem z długością tekstu.

 

Zapisz się do newslettera i bądź na bieżąco z nowymi wpisami

Pochłonęły Cię górskie wędrówki?

Sprawdź mój wyjątkowy przewodnik górski

Przydatne? Dzięki za napiwek!

Postaw kawę

Dołącz do Patronów

Wspieraj na Patronite
Mateusz Stawarz

Miłośnik machania nogami i kawy we wszystkich postaciach. W 2015 roku założyłem tego bloga – Zieloni w podróży. Chwile później swoimi przygodami postanowiłem dzielić się również w formie filmów. Dlaczego akurat „Zieloni w podróży”? To proste. Kiedy lata temu rozpoczynałem swoją turystyczną przygodę z kolegą, o wędrówkach nie mieliśmy zielonego pojęcia.

18 komentarzy

  • Shaggy H pisze:

    Pozdrawiam dziewczyna która była z mamą dziś na Przełęcz Krzyżne 🙂

  • Katarzyna pisze:

    Ja zawsze uparcie twierdzę, że w tych omszonych kopczykach w Dolinie Roztoki mieszkają krasnale i leśne elfy tylko większość ludzi zatraciła zdolność zobaczenia ich i nie zwraca na to uwagi 😉

  • Agata pisze:

    Pokonywałam tę trasę w odwrotnym kierunku – z Kuźnic – Murowaniec – Krzyżne – Piątka – Wodogrzmoty – Palenica i to jest lepsze rozwiązanie. Choć jeśli nie lubisz stromych zejść, to to do piątki jest dokładnie takie… Ale szlak z Doliny Pańszczycy jest w mojej opinii łatwiejszy. Schodząc do Piątki widziałam, ile ludzi przeklina godzinę, w której zdecydowało się na tę trasę. Ten szlak od Pięciu Stawów może naprawdę niewprawnemu turyście ukrócić fantazje o Tatrach Wysokich. Zdjęcia piękne, choć widać, że środek dnia i środek lata. Ta pora bycia na szczycie w środku lata jest najmniej ciekawa pod względem górowania słońca, niestety 🙁 Świetny opis trasy i miłe foty – pokonałam z Tobą tę trasę w myślach ponownie :))))

  • Michał pisze:

    Świetna relacja 🙂 Czym fotografujesz?

  • EwKa pisze:

    Najlepszy tekst z relacji rozbawił mnie do łez -„Wrzucę jednak ładne zdjęcie kwiatków, żeby was zmanipulować i zrobić żarcik tym, oglądającym tylko fotki.”
    Super relacja, zresztą jak każda. Z niecierpliwością czekam na kolejne 🙂

  • Wiolka pisze:

    Oby sie jeszcze dobić. ,a ominąc asfalt do Wodogrzmotów w Palenicy obieramy szlak niebieski w stronę rusinowej . Na Rusiniwą nie skręcamy oczywiście lecz obieramy czarny szlak w stronę Wodogrzmotów . Tłumy nas wtedy nie dotyczą. Ale….nadrabiamy czasu i drogi sporo. Ponoć są tam niedzwiedzie wiec jest szansa ze będzie szybciej ? . Osobiście trasa asfaltem mnie zniecheca …pozdrawiam

    • Mateusz pisze:

      Tak, wiemy że jest taki wariant. Z perspektywy czasu jednak lepszy ten asfalt, bo dokładając sobie jeszcze drogi, pewnie wracałbym na kolanach 😛

  • Mi zeszło 12 h z HG na Krzyżne,zejście do Piątki ( kilometrowo podobnie). Umęczona byłam mega, no ale to było dwa lata teu ( dokładnie). A co do szlaku z Doliny Pańszczyzny na Rusinową…cóż, szłam w odwrotnym kierunku wiosną, więc jeszcze wpadanie po kolana w snieg doszło. Szlak wykańczający psychicznie 😛

    • Mateusz pisze:

      My wszyscy byliśmy padnięci 😀 Fizycznie było jeszcze znośnie, ale nogi i stopy błagały już o koniec. A co do tego fragmentu szlaku właśnie, to też dopadło mnie tam załamanie – patrzyłem już tylko w buty i czekałem w duchu na koniec. Koniec czegokolwiek, szlaku, albo mój 😛 Mimo to, podobało mi się. Może ta Gęsia i Rusinowa trochę nas jeszcze pocieszyły na koniec 🙂

  • Ganiawgorach pisze:

    Hej ale super relacja.!!! A pogoda wymarzona. Ja z rodziną byliśmy w lipcu w tych okolicach. Próbowaliśmy zdobyć Kozi Wierch. Niestety dwa dni z rzędu szczyt nie dał się zdobyć. Pierwszego dnia burza zaskoczyła nas w Dolinie Pięciu Stawów. Na drugi dzień w połowie podejścia na Kozi Wierch. Co czuliśmy…ból,rozczarowanie, złość! Ale jeszcze tam wrócimy.

    • Mateusz pisze:

      Kurczę, to faktycznie pech! W przypadku burzy to jednak jedyne rozsądne wyjście, bo góry poczekają 🙂 Będzie okazja do rewanżu na Kozim 😀

  • Agnieszka pisze:

    Co to za długość tekstu, pikuś skoro po dotarciu do końca pamięta się tego chłopa z siekierą ;))
    Widoki przepiękne :))
    Ilość ludzi porażająca :)) – jak na wyprzedaży w galerii handlowej

    • Mateusz pisze:

      Tak, początkowo ciężko było znaleźć swój własny kawałek ścieżki 😀 Na szczęście sytuacja poprawiła się znacznie już w Dolinie Pięciu stawów – na samą przełęcz szliśmy w ciszy i spokoju. Chłop z siekierą przydałby się za to na tym zielonym odcinku w kierunku Równi Waksmundzkiej, żeby skrócić nasze męki ;P Ogólnie jednak polecam, chociaż to kawał drogi 🙂

  • Ola pisze:

    No i co, że przydługa relacja? Choć ja wcale nie odnoszę takiego wrażenia. Wszystko jasne i super zdjęcia 🙂 Dziękuje bardzo, czekam na kolejne 🙂

Zostaw komentarz

×