Skip to main content

Co ciekawego działo się u nas w 2019 roku?

Koniec roku to nie tylko czas, w którym waga psuje się w niemal każdym domu, zawyżając po świętach zwyczajowy wynik. To nie tylko moment, w którym podstarzali artyści budzą się z zimowego snu, by wystąpić na sylwestrowym koncercie, a potem na kolejne 364 dni zniknąć ponownie w kapsule hibernującej. Koniec roku to przede wszystkim czas podsumowań, refleksji, a nawet tak szalonych spraw, jak postanowienia noworoczne.

Z jednej strony przeraża mnie upływ czasu. Mam wrażenie, że niekiedy wystarczy mrugnąć, by przegapić całe tygodnie. Mimo wszystko lubię powspominać, bo przecież i mnie dopada niekiedy syndrom pozytywnego myślenia. Zamieniam się wtedy w obserwatora przeszłości i z satysfakcją przenoszę się w miejsca, które odwiedziłem w czasie ostatnich 12 miesięcy.

Zimowy las, to mój ulubiony lasW drodze na Cergową

 

Rok rozpoczął się małym trzęsieniem ziemi. Na blogu królowała co prawda zima i relacja ze spaceru na niepozorną Cergową w Beskidzie Niskim, ale powoli oswajałem się z tym, co miało się wydarzyć w sierpniu. Nie miałem nigdy zwyczaju wymyślania sobie postanowień noworocznych, ale w 2019 zrobiłem wyjątek. Postanowiłem sumiennie… biegać. W teorii czynność to prosta, bo wystarczy stawiać kroki nieco szybciej, niż się to odbywa w przypadku chodzenia.

Tutaj podobieństwa się jednak kończą, bo gdyby moje płuca nie były zajęte ratowaniem mnie od uduszenia, to podczas pierwszych wypadów pewnie stałbym gdzieś w środku lasu, krzycząc na cały głos, by ktoś mnie uratował i zawiózł do domu. Krzyczeć jednak nie mogłem, bo bym się udusił.

Tatry oglądane z Przehyby. Uwielbiam ten widok

Tatry widziane z Przehyby

 

Tak wyglądały początki, bo w zasadzie potem mi się nawet trochę spodobało. W całym 2018 pokonałem biegiem ledwie 2 km. W tym mijającym praktycznie 700. A co mnie tak napędzało? Trochę marzenia, a trochę panika. Nie byłbym bowiem sobą, gdybym nie panikował.

Czas pędził dalej, a zima trwała w najlepsze. To nigdy nie była nasza ulubiona pora roku, ale udało nam się wyrwać na całkiem przyjemną wędrówkę przez Beskid Sądecki i Pieniny. Odwiedziliśmy Przehybę, a kolejnego dnia udaliśmy się do schroniska pod Durbaszką. Tam czekał nas jeszcze relaksujący spacer grzbietem Małych Pienin, który rozpocząłem od wschodu słońca. Było miło.

Co za niebo!

Wschód na Wysokim Wierchu

 

Wiosna i początek lata minęły raczej przyjemnie. Tekstów na blogu pojawiło się co prawda mało, ale to raczej dlatego, że odwiedzone miejsca już miały na stronie swoje opisy. Nie widziałem sensu, żeby dublować na siłę relacje, dlatego niektóre wycieczki doczekały się prezentacji w postaci krótkiego filmu. Były więc Bieszczady, nawet dwukrotnie, był także wiosenny Beskid Niski, no i nie zabrakło wizyty w Tatrach. W ogóle trochę większą wagę przykładałem w mijającym roku do nagrań, czego efektem jest 18 nowych filmów. Jeśli ktoś lubi taką formę, to zachęcam do śledzenia naszego kanału na Youtubie.

Powrót z Popowej Polany

Wiosna w Beskidzie Niskim

 

W 2019 roku rozwijaliśmy się też w dziedzinach niekoniecznie trekkingowych. Sporo potu wylaliśmy np. na ściance wspinaczkowej, a później w skałach. Nawet nie chwaliłem się specjalnie, bo trudno samemu pstrykać wtedy fotki, ale w czerwcu zrobiliśmy z Darkiem kurs skałkowy. Zabawa we wspinanie okazała się mocno satysfakcjonująca i chociaż na razie poprzestaliśmy na drogach jednowyciągowych, to daje nam to już jakieś podstawy do spędzania czasu w ten sposób. Odnoszę nawet wrażenie, że szczególnie Darek polubił tę formę rekreacji i zwłaszcza początkiem roku, kiedy pogoda w górach bywała kapryśna, wolał zaszyć się pod dachem ścianki wspinaczkowej.

Ja swoją energię w tym roku skupiłem głównie na wyjeździe do Gruzji z Mountain Freakami, bo to był ten tajemniczy powód, dla którego tyle biegałem. Darek niestety nie zdecydował się na podążanie ze mną w stronę przygody. Nie miałem więc pojęcia, czego się tam spodziewać, zwłaszcza że do tej pory kręciłem się przede wszystkim po okolicznych pasmach górskich.

Fajna ta Chewsuretia

Chewsuretia przywitała nas takimi widokami

 

Sierpień przyszedł zupełnie niespodziewanie i szybciej, niż się tego spodziewałem. Było więc trochę stresu, ale ten szybko przykryły widoki, klimat i sympatyczni ludzie. Pierwszy tydzień upłynął na trekkingu przez dwie, piękne krainy, czyli Tuszetię i Chewsuretię. Kaukaz szybko skradł moje serce, co w zasadzie nie było trudne. Wokół cisza, spokój, niesamowite panoramy, rozgwieżdżone niebo, biwaki pod namiotami i wszystko to, czego się szuka w tego typu przygodach. Zetknięcie się z nową kulturą i obyczajami też było ciekawym doświadczeniem.

Droga Mleczna na Kaukazie

Cóż to była za noc

 

W drugim tygodniu miałem natomiast spróbować zrobić coś, o czym jeszcze jakiś czas temu nawet nie marzyłem. No bo gdzie ja, a gdzie pięciotysięczniki? Przecież to wielkie, pokryte śniegiem, a po drodze lodowce. Kazbek (5054 m n.p.m.) przez długi czas wydawał się abstrakcją, dlatego musiałem mocno pracować nad czymś, z czym miewam spore problemy – nad wiarą w siebie. Kiedy więc o poranku trzynastego sierpnia postawiłem stopy na szczycie tego giganta, zrobiło się mocno emocjonalnie. Jakoś brakowało mi ciągle przeświadczenia, że czekają na mnie w górach inne wyzwania, niż chodzenie po połoninach czy Tatrach. Dlatego chciałbym szczególnie podziękować swoim nogom i płucom za to, że dzielnie zniosły trudy wyprawy. Kocham was wy moje łydki wspaniałe.

W drodze na Kazbek budzi się dzień

W drodze na Kazbek

 

To był też moment, w którym postanowiłem spróbować na blogu czegoś nieco innego. Wymyśliłem sobie, że całą tę moją gruzińską przygodę opiszę w formie jednej, długiej opowieści, którą podzielę na odcinki. Wiecie, jak serial. Dlatego najpierw opracowałem sobie całość, a dopiero później wrzucałem pojedyncze wpisy na stronę. Zabieg chyba się udał, biorąc pod uwagę wasze wiadomości i komentarze, a i ja sam bawiłem się świetnie w czasie pisania. Już jakiś czas temu zauważyłem, że znacznie większą frajdę zapewnia mi wplatanie w teksty wrażeń i odczuć, jakie towarzyszą wędrówce, niż suchy opis miejsc i szlaków.

Wydaje mi się też, że taka spójna historia pozwala lepiej wczuć się w klimat miejsca i wydarzeń. Część poświęcona trekkingowi przez Tuszetię i Chewsuretię liczy sobie zawrotne 80 000 znaków, co przekłada się mniej więcej na 44 strony typowej książki. Dorzucając moje wrażenia z wyjścia na Kazbek, wychodzi tych stron prawie 72. Polecam zrobić herbatę i przeczytać w wolnej chwili, a potem podzielić się wrażeniami w komentarzu. Całość znajdziecie w zakładce Kaukaz.

Plener górski

Plener górski

 

Lato, ciepłe i owocne, odeszło jednak w niepamięć. Nie panikowałem, nie od razu przynajmniej. Życiowe doświadczenie podpowiadało, że tak po prostu bywa co roku. Czekałem więc spokojnie na jesień, bo ta miała być piękna i równie obfita w wycieczki, a taki przynajmniej początkowo miałem plan. Niestety dosyć szybko się okazało, że nie będzie to takie oczywiste. Najpierw Darek pojechał na zasłużony urlop, a później rozpoczął studia. No i wiadomo, że ktoś, kto wolne (do tej pory) weekendy spędza na uczelni, ma raczej mało elastyczny grafik wyjazdowy. Skończyło się na odwiedzinach w Bieszczadach, gdzie spełniałem się tym razem w roli fotografa, a grudzień przyniósł krótki spacer na Ferdel w Beskidzie Niskim, gdzie wzniesiono nową wieżę widokową.

Na zachodzie coś widać, a kolory stają się coraz przyjemniejsze

Zachód na Ferdlu

 

Może ilość nowych tekstów na blogu tego nie mówi, ale sporo się działo w tym 2019 roku. Bo przecież pojawił się Kaukaz, wejście na Kazbek, zrobiliśmy też kurs skałkowy i trochę się powspinaliśmy. Czasami odwiedzałem góry bez zamiaru tworzenia relacji, montując w miarę możliwości jakiś film. Czy to był więc idealny rok? No nie, nie był, bo w tym roku mieliśmy z Darkiem wybitny problem, żeby zgrać się pod kątem ewentualnych wypadów. Nie pozostaje jednak nic innego, jak z optymizmem wyczekiwać roku 2020.

Na koniec dziękujemy Wam, czytelnikom. Miło dzielić się swoimi wrażeniami, ale jeszcze przyjemniej jest mieć świadomość, że czytacie, komentujecie i trzymacie za nas niekiedy kciuki. Serdeczne podziękowania przesyłam zwłaszcza tym, którzy zdecydowali się na zakup kalendarza, albo na wsparcie nas na portalu Patronite. Dzięki raz jeszcze! Życzymy Wam wielu górskich przygód w nadchodzących miesiącach. A teraz pochwalcie się w komentarzach, co ciekawego robiliście w 2019 r.

 

Zapisz się do newslettera i bądź na bieżąco z nowymi wpisami

 

Pochłonęły Cię górskie wędrówki?

Sprawdź mój wyjątkowy przewodnik górski

Przydatne? Dzięki za napiwek!

Postaw kawę

Dołącz do Patronów

Wspieraj na Patronite
Mateusz Stawarz

Miłośnik machania nogami i kawy we wszystkich postaciach. W 2015 roku założyłem tego bloga – Zieloni w podróży. Chwile później swoimi przygodami postanowiłem dzielić się również w formie filmów. Dlaczego akurat „Zieloni w podróży”? To proste. Kiedy lata temu rozpoczynałem swoją turystyczną przygodę z kolegą, o wędrówkach nie mieliśmy zielonego pojęcia.

7 komentarzy

  • Marta pisze:

    Od 26 lat chodzę po Tatrach. Zaczęłam jako 7-letnie dziecko, co roku wyjazd w góry był obowiązkowym punktem w naszych planach wakacyjnych. Od 26 lat, dzięki ś.p. babci, która zabrała mnie tu po raz pierwszy, zakochuję się w Tatrach od nowa, co roku przez tyle lat odkrywam ich piękno. Nie wyobrażam sobie, że mogłabym tu któregoś razu nie przyjechać.
    A w 2018 roku spełniło się moje marzenie z dzieciństwa, kiedy patrzyłam na tych wszystkich ludzi pnących się gdzieś wysoko i ich podziwiałam. Zaczęło się na poważniej od Koziego Wierchu i na Kozim Wierchu się skończyło. Nie bez obaw, z wielkim respektem do gór, przeszłam całą grań Orlej Perci. To taki mój mały sukces, chociaż podzielony w czasie i na dwa odcinki. (Zawrat – Kozi Wierch, Krzyżne – Kozi Wierch).
    Natomiast w 2019 postanowiłam zrealizować dwa następne marzenia. Pierwsze – lot na Islandię. I drugie – wejście na Przełęcz pod Chłopkiem, o której słyszałam legendy, a opisy szlaku czytane w internecie potęgowały tylko strach. Okazało się, że niepotrzebnie.
    I tak sobie myślę, że warto marzyć. A babcina miłość do gór zostanie ze mną na zawsze. 🙂

  • Aneta pisze:

    Kochani,
    czytając Wasze wpisy w ostatnim dniu mijającego roku – uśmiech sam pojawia się na twarzy! Dziękuję za te wspaniałe opisy (nie tylko szlaków, widoków, ale emocji właśnie) oraz zapierające dech w piersiach zdjęcia. Z Waszymi relacjami, moją bogatą wyobraźnią i wspomnieniami z wyjazdów w Tatry w minionym roku (niestety tylko 3 wyjazdy, ale to i tak rewelacja!) bez większego trudu potrafię się przenieść do ukochanych miejsc. Jeśli to jeszcze możliwe – nabieram coraz większego apetytu na kolejne wyjazdy..

    W 2019 r. w wielkim skrócie wyglądało to tak:
    1. Przełom lipca i czerwca (2 dni) – Schronisko w Roztoce, Dolina Pięciu Stawów, Szpiglasowy Wierch
    2. Koniec lipca (3 dni) – Czyste Tatry; przy „okazji” – ukochana Hala Gąsienicowa wraz z Kościelcem! Zatrzymałam się w schronisku na Ornaku, więc tam najwięcej czasu spędziłam, przemierzając po raz kolejny trasę Czerwonych Wierchów oraz podziwiając widoki z Ornaka. Przy okazji przebywania w schronisku miałam wielką przyjemność poznać Staszka Berbekę (syna Macieja) i obejrzeć w przemiłej atmosferze jego film o ojcu pt.”Dreamland”.
    3. Początek września (3 dni) – Festiwal Filmów Górskich w Zakopanem. Wyjątkowy czas, z wyjątkowymi ludźmi (m.in. Krzysio Wielicki, Leszek Cichy, Marek Kamiński czy Denis Urubko oraz ratownicy TOPR ;), a także po raz kolejny Staszek Berbeka :)) W „przerwie” pomiędzy pokazami i spotkaniami z ludźmi gór – wyjście na Zawrat!
    Krótkie te moje wyjazdy. Ale niezwykle przyjemne i dające mnóstwo sił na czas spędzany tu, na nizinach…

    Mocno trzymam kciuki zarówno za Wasze (oby wspólne!), jak i swoje własne wyjazdy w tereny górskie.
    Wszystkiego najpiękniejszego w 2020 roku!! I do zobaczenia na szlaku.

    Aneta

  • Ala pisze:

    Mieliście bardzo fajny rok, zwłaszcza ten Kaukaz, szał:)
    Dla mnie mijający rok był koszmarny ze względów osobistych, ale też wspaniały: postanowiłam ruszyć się z kanapy, ponieważ czekał zaklepany tydzień w Tatrach, mój pierwszy raz!:D A w sumie nasz, mój i męża:) Szukając możliwie łatwych tras dla zielonych wpisałam tę frazę w wyszukiwarkę i stało się- znalazłam ten blog:D Spędzam w necie po parę godzin dziennie, jednak szkoda mi czasu na blogi- ten jeden jest wyjątkiem. W Tatrach Wysokich dałam radę: 5 dni na szlakach, 90 km w nogach, apetyt na dużo więcej! Zakochałam się w Waszej relacji z wejścia na Kozi Wierch- w przyszłym roku musowo do zaliczenia Dolina 5 Stawów! Poza tym nastawiam się na Tatry Zachodnie i zaczynam powoli przypominać sobie i dokładniej analizować Wasze relacje z tego rejonu, biorąc poprawkę na duuuuże różnice kondycyjne, że tak powiem 😀 (dotyczy to oczywiście tylko mnie, mąż biega jak kozica, ech…)
    Do zobaczenia na szlaku:)

    • Mateusz pisze:

      Pierwszy raz w Tatrach? Ooo, no to jest co wspominać! 🙂 No i bardzo ci dziękuję za tak miłe słowa. Teraz już pójdzie z górki, bo choroba górska niestety tak łatwo nie odpuszcza 😛 Życzę ci, żeby w nadchodzącym czasie spełniło się jak najwięcej tych planów 🙂

      Pozdrawiamy!

      • Ala pisze:

        Ach, zapomniałam dodać, że nie miałabym nic przeciwko „zdublowanym” wpisom, w końcu pięknych zdjęć nigdy dość, a i parę nowych szczegółów można by dorzucić nt każdego ze szlaków, np. takich czysto praktycznych, pomagającym zaplanować wyprawę początkującym:)
        Dodam tylko jeszcze, że zazdroszczę bliskości gór, ode mnie jest jakieś 9 godz. jazdy, ech, szkoda gadać.

  • Emilia pisze:

    Gratuluję tak bardzo udanego roku, przełamania swoich lęków i realizacji marzeń. Podziwiam upór w dążeniu do celu i Twoją wytrwałość. Niech ten nadchodzący rok przyniesie równie ciekawe wyzwania, wszystkiego dobrego!

    • Mateusz pisze:

      Bardzo dziękujemy! W zasadzie to już sam jestem ciekawy, co przyniesie najbliższy czas 🙂 Trzymam też kciuki za Twoje plany 🙂 Wszystkiego dobrego!

Zostaw komentarz

×