Wołowiec był naszym pierwszym, tatrzańskim dwutysięcznikiem, a panorama od razu przypadła nam do gustu.
Wołowiec to chyba jeden z popularniejszych szczytów po polskiej stronie Tatr Zachodnich. I chociaż zapewnia naprawdę przyjemną dla oka panoramę, to wejście na wierzchołek może zaboleć – dosłownie. Zanim bowiem o jakimkolwiek wdrapywaniu się na szczyt może być mowa, trzeba zmierzyć się z postrachem turystów – niekończącą się Doliną Chochołowską. No, a tak jest przynajmniej wchodząc od „naszej” strony. Czy warto? Naszym zdaniem tak, ale pewnie nie za wszelką cenę.
Którędy na Wołowiec?
- Podstawowym wariantem wejścia na wierzchołek jest ten, biorący swój początek w okolicach schroniska na Polanie Chochołowskiej. Żeby niezdecydowanym utrudnić jeszcze nieco życie, to do wyboru są tam dwa szlaki. Jeden zielony, przez Wyżnią Dolinę Chochołowską oraz drugi, żółty, który wyprowadza na Grzesia. I to właśnie ten wariant bym polecał, a wszystko ze względu na zdecydowanie przyjemniejsze dla oka widoki. Spacer otwartym grzbietem to na pewno coś, co szybko przypada człowiekowi do gustu, a i przewyższenia stają się wtedy jakby bardziej znośne. Niezależnie od wybranej trasy, będzie naprawdę długo. Wołowiec teoretycznie nie stawia przed turystą żadnych trudności technicznych, ale kondycję sprawdza aż za dobrze. Startując na parkingu, do pokonania pozostaje prawie 14 km marszu i niemal 1300 metrów przewyższeń, a wszystko to w czasie 6 godzin. Tak, sześciu i to w jedną stronę. Sześciu powiadam! Wariant przez Wyżnią Chochołowską jest odrobinę krótszy, ale też moim zdaniem nudniejszy.
- Druga metoda wejścia na wierzchołek, to start po stronie słowackiej. Najdogodniejszym szlakiem będzie ten czerwony, prowadzący przez Dolinę Rohacką, a następnie odbicie wzdłuż zielonych oznaczeń na Przełęcz Zabrat. Startując z parkingu pod Spaloną, w drodze do celu pokonać trzeba będzie 7,5 km i trochę ponad 1000 metrów przewyższeń. Mapy sugerują, że rozległymi panoramami z wierzchołka cieszyć się można już po około 4 godzinach. Jeżeli nie chcecie mierzyć się z Chochołowską, to wizyta u naszych południowych sąsiadów może być ciekawą alternatywą.
O czym pamiętać?
- Wstęp do Tatrzańskiego Parku Narodowego oraz parkingi są płatne. Na Słowacji z kolei wstęp jest wolny, ale przypominam o wykupieniu ubezpieczenia. Głupio szukać kupca na nerkę, żeby splacić akcję spowodowaną skręconą nogą.
- Chociaż trasa jest obiektywnie prosta technicznie, to potrafi dać w kość. Bolące stopy nie będą na pewno niczym dziwnym.
- Wejście przez Grzesia i Rakoń jest w mojej opinii zdecydowanie ciekawsze i zapewnia piękne widoki na długim dystansie.
- W upalny dzień, te 10 czy 11 godzin na szlaku może wykończyć. Pamiętajcie przede wszystkim o zapasie wody.
- W czasie tak długiej wędrówki pogoda może się diametralnie zmienić, a letnie burze nie są tylko legendą. Warto do plecaka spakować coś cieplejszego.
- Na Polanie Chochołowskiej znajduje się schronisko, gdzie można odpocząć przed właściwym 'atakiem”, lub zrewidować pomysły w przypadku kiepskiej pogody czy braku sił.
Widoki z Wołowca i okolic, żeby być uczciwym





Ciekawostki:
- Wołowiec mierzy 2064 m n.p.m. Wiem, żadna to ciekawostka.
- Dawniej na jego stokach prowadzono wypas owiec.
- W okolicach wierzchołka lubią przebywać kozice, a piargi po północnej stronie upodobały sobie świstaki.
- Przez polskich pasterzy nazywany był Hrubym Wierchem (który to już tatrzański Hruby?), ale ostatecznie to słowacka nazwa się upowszechniła.
- Najważniejsze – wiosną na Polanie Chochołowskiej kwitną krokusy, ale nie myślcie sobie, że pooglądacie je w samotności.
Nie przestraszyła was długość trasy i macie ochotę na podobną wędrówkę? Skorzystajcie z linku, gdzie więcej o wycieczce na Wołowiec.
Zapisz się do newslettera i bądź na bieżąco z nowymi wpisami