Mój pierwszy dzień na pierwszym długodystansowym szlaku w życiu
We wrześniu 2021 roku wybrałem się na spacer. Większość osób kojarzy spacer pewnie z radosnym przemierzaniem lasu, no i tak często jest, natomiast ten mój wrześniowy spacer w Sudetach trwał 18 dni, w czasie których przeszedłem ponad 500 km. Czy 500 kilometrów to dużo? To zależy, o czym mówimy. Jeśli o górach, no to jest to kawał drogi i można się zmęczyć. Jeśli o odległości dzielącej nas od naszej teściowej? Ryzyko odwiedzin ciągle istnieje. Wszystko jest więc względne, ale w górach te 500 km to nie takie banalne wyzwanie i wypada się trochę przygotować. Mapę przynajmniej sprawdzić, żeby wiedzieć, gdzie iść.
I w Polsce trochę tych szlaków długodystansowych mamy, natomiast jeśli chodzi o nasze góry, to najpopularniejsze są dwa. Oba oznaczone kolorem czerwonym. To z tej dwójki turyści marzący o długodystansowej przygodzie, najczęściej wybierają swój cel urlopowy. To Główny Szlak Beskidzki, prowadzący przez, jak nazwa zdradza, Beskidy (wow), no i Główny Szlak Sudecki. Pierwszy liczy około 500 km, drugi ma ich mniej więcej 440, ale mają znacznie więcej różnic, niż tylko długość.
Pora ruszać
Wśród turystów ten pierwszy, w skrócie GSB, jest po prostu uwielbiany. Co roku tysiące osób wyrusza na szlak, by zmierzyć się z tym dystansem. To taki… no nie wiem, Leo DiCaprio wśród polskich szlaków. Brad Pitt! W Internecie jest pełno grup poświęconych pytaniom, poradom, ludzie wymieniają się wrażeniami itd. Panuje powszechny zachwyt. Główny Szlak Sudecki natomiast, w skrócie GSS, jest trochę… jak Tomasz Karolak. No ma swoich zwolenników, w tym połowa to rodzina, ale turyści, mając do wyboru kilkunastodniową przygodę w Beskidach, albo podobną w Sudetach, wybierają najczęściej właśnie Beskidy.
I oczywiście trochę sobie żartuję, ale faktem jest, że Główny Szlak Sudecki nie jest tak popularny, jak jego beskidzki brat. Wytyczany był po 1947 roku, czyli w czasach, gdzie zbliżanie się do granic państwa nie było specjalnie mile widziane. Delikatnie ujmując. Z tego też powodu, szlak pomijał kilka ciekawych miejsc na mapie Sudetów, jak Śnieżnik czy Śnieżkę. Sporo turystów żaliło się również, że w wielu miejscach trasa prowadzi po prostu asfaltem i jest niespecjalnie ciekawa. I tutaj, po tym bardzo długim wstępie, dochodzimy do szlaku, który ja sobie obrałem na cel. Bo nie był to ani Główny Szlak Beskidzki, ani Główny Szlak Sudecki.
Bardo o poranku
Mój znajomy, Staszek, który jest miłośnikiem Sudetów właśnie, postanowił zaproponować turystom taką nitkę przez Sudety, która należycie podkreślałaby ich piękno. Tak powstał projekt GSS 2.0, jako taka oddolna alternatywa dla Głównego Szlaku Sudeckiego, prowadząca po już istniejących szlakach i łącząca najciekawsze ich fragmenty. Szlak w założeniu miał przypominać to, co turyści pokochali w Beskidach, czyli 500 km przygody, mało asfaltów i bardzo dużo ciekawych miejsc, również tych historycznych. Nie mam pojęcia, jakich argumentów Staszek użył, żeby mnie przekonać do tego szaleństwa, ale faktem jest, że we wrześniu 2021 ruszyłem na szlak.
Góry Bardzkie
Musicie też wiedzieć, że nigdy wcześniej, nie wybierałem się na szlak długodystansowy. Czyli taki, na którym pakujemy do plecaka, to co nam potrzebne i przez wiele dni idziemy. Wszystko to miało być dla mnie nową przygodą. Z jednej strony niby fajnie, bo wyobraźcie sobie sami – zakładacie plecak i przez kilkanaście dni po prostu przed siebie idziecie, odwiedzając po drodze piękne miejsca. To ta fajna cześć. Zaniepokojenie pojawiło się wtedy, kiedy uświadomiłem sobie, że moje stopy niespecjalnie radzą sobie z długimi odcinkami, że plecak będzie swoje ważył, no i ogólnie zastanawiałem się, czy jestem na to gotowy.
Poranek w Bardzie
Trzeba było jednak sobie jakoś radzić i tutaj z pomocą przyszła mi cecha mojego charakteru, której ludzie na co dzień raczej się wstydzą. To LENISTWO oczywiście. Uznałem, że jestem zbyt leniwy, żeby w czasie tych kilkunastu dni dużo dźwigać, więc wybrałem się w moim standardowym plecaku, który ma 26 litrów. Tutaj poczytacie więcej o moim ekwipunku na szlak długodystansowy.
Szlak oficjalnie zaczyna się w Bardzie. To takie malownicze miasteczko nad Nysą Kłodzką, do którego… za pierwszym podejściem nie dotarłem. Przygody zaczęły się szybciej, niż bym tego chciał, bo pociąg jadący z Wrocławia po prostu nie chciał mnie i innych pasażerów wypuścić na tym konkretnym przystanku. Nie pomogło paniczne wciskanie guzików w drzwiach. Pojechałem więc dalej do Kłodzka i dopiero pociąg jadący w odwrotnym kierunku pozwolił mi dotrzeć na miejsce.
No i tak sobie kombinowałem w myślach, że w szlaku długodystansowym nie chodzi o to, żeby się zajechać już pierwszego dnia i płakać później gdzieś pod krzakiem. Ustaliłem sobie więc, że przez pierwsze dwa dni będę szedł spacerowym tempem. Tak, żeby przyzwyczaić organizm. W ramach takiej rozgrzewki. Nie zamierzałem więc też tego pierwszego dnia budzić się jakoś przesadnie wcześnie, ale z „pomocą” ponownie przyszedł mi Staszek.
Kamienny most w Bardzie
Zapytał, czy nie chciałbym wyjść trochę przed świtem, bo wzdłuż szlaku, kawałek od miasta, jest jakiś ładny punkt widokowy itd. Bardzo chętnie się zgodziłem. W końcu tak właśnie robią ludzie, którzy muszą się obudzić o czwartej rano. Są pełni życia i żądni przygody. I tak, na urokliwym, kamiennym moście, zaczęła się moja wędrówka.
Ok, Staszek, pomysłodawca GSS2.0, przypominam, mógł mieć rację. Poranek był piękny i mój plan leniwego spacerowania, musiałem odłożyć na godziny późniejsze. Zawładnęła mną bowiem myśl, że widoki z tego punktu mogą być naprawdę świetne, więc jeśli tylko będę pędził jak oszalały, to może zdążę coś fajnego zobaczyć. Był więc i pot, i zadyszka, ale patrzcie tylko:
Obryw nad Bardem
Pierwsze 40 minut w czasie tej całej wędrówki, a tu już takie atrakcje. To obryw skalny nad Bardem. Powstał w 1598 rok, kiedy Nysa Kłodzka podmyła zbocze Kalwarii. W efekcie jej zbocze obsunęło się w stronę rzeki. To największy obryw w Sudetach, a efekt tego był na tyle duży, że Nysa Kłodzka zmieniła swój bieg, a miastu groziło nawet zalanie.
Takich bardzo pamiętnych miejscówek i momentów było na szlaku sporo, wiec to na nich się skupie. Zresztą na kanale znajdziecie filmy z poszczególnych etapów, więc chciałbym, aby te wpisy były uzupełnieniem informacji.
Zaczęło się więc od Gór Bardzkich. To pierwsze pasmo na szlaku GSS2 i po tych widokowych zachwytach faktycznie zrobiło się nieco spokojniej. Przypomniałem sobie też o tym swoim postanowieniu, żeby nie pędzić. Jedną z bardziej znanych atrakcji tego pasma jest Kłodzka Góra. Znana ludziom, którzy chodzą po górach oczywiście.
Wieża na Kłodzkiej Górze
Być może słyszeliście o takim projekcie jak Korona Gór Polski. W skrócie jest to projekt, który zakłada zdobycie poszczególnych szczytów każdego, polskiego pasma. Wstępnie miały być to najwyższe z nich, na który prowadzi szlak. No i na przestrzeni lat pojawiły się pewne rozbieżności, okazało się, że w niektórych miejscach błędnie wskazano najwyższy szczyt, no ale idea jest chyba zrozumiała.
Widoki z Kłodzkiej Góry
W Górach Bardzkich to właśnie Kłodzka Góra. Szczyt jeszcze do niedawna miał urodę deszczowego, listopadowego wieczora, ale parę lat temu wzniesiono tam okropnie wysoką wieżę widokową. Taras znajduje się na wysokości 30 metrów.
Tylko nie patrz w dół
Widać stamtąd kawał świata, ale powiem wam też, co jako pierwsze rzuciło mi się w oczy. W Beskidach większość wież widokowych to konstrukcje drewniane. Na takich czuje się znacznie pewniej, zwłaszcza że deski skutecznie odcinają mój wzrok od tego, co pode mną. W Sudetach jednak znaczna część takich budowli to konstrukcje stalowe. Nie ma w tym nic złego, gdyby nie to, ze jakoś tak nieswojo mi się patrzy pod stopy. To taki trochę irracjonalny lęk, ale wydaje mi się wtedy, że po prostu lewituje nad tym wszystkim.
Szeroka Góra
Mimo wszystko polecam, bo Kłodzka Góra akurat na budowie wieży sporo zyskała. No i uwaga! Co prawda znajduje się na tej liście Korony Gór Polski, ale wcale nie jest najwyższym szczytem Gór Bardzkich. Wyższa jest nieodległa Szeroka Góra – oznaczona takim talerzem. Prowadzi tam wydeptana ścieżka, początkowo oznakowana żółtymi oznaczeniami. Raczej się nie zgubicie, bo to raptem kilka minut marszu.
Całkiem fajnie się maszerowało, patrzcie tylko na tego uśmiechniętego chłopca… A nie, to akurat przerażenie przed wejściem na wieżę widokową.
Strach ma wielkie oczy
Drugą część dnia miałem już spędzić w Górach Złotych, czyli drugim paśmie mijanym w czasie GSS2. Wszystko było wspaniałe, pogoda piękna i nawet mijane trawy i pokrzywy, sięgające szyi, nie mogły mi popsuć humoru.
Wyobraźcie sobie, że miałem nie tylko zegarek z nawigacją i wyrysowanym śladem przejścia, ale też mapę w telefonie. A i tak się zgubiłem. Bo może to nieskromnie zabrzmi, ale nie ma takiego miejsca, w którym nie dałbym rady się zgubić. W każdym jest to możliwe, a w okolicy szczytu o nazwie Ptasznik, przyszło mi to niezwykle łatwo.
Hej przygodo
W takich chwilach przydaje się natomiast górskie doświadczenie. Można wrócić po prostu w górę szlaku, by znaleźć ostatni ślad na drzewie. Można wyciągnąć kompas z mapą i tak dalej. Można też, nie chwaląc się, z okrzykiem na ustach rzucić się po prostu na przełaj przez trawy, pokrzywy i krzaki.
Później natomiast było już łatwo, bo zszedłem do niewielkiej miejscowości o nazwie Chwalisław, a tam czekał już na mnie pies, który postanowił się bawić w przewodnika.
Bezbłędnie podążał wraz ze mną w stronę Złotego Stoku, gdzie miałem zakończyć ten dzień, no i pewnie zakolegowalibyśmy się bardziej gdyby nie… różnica charakterów. Miał dziwne hobby.
Niestety go pogłaskałem, zanim ujawnił swoją naturę
Moim hobby, zwłaszcza po wędrowaniu, jest natomiast LENISTWO, jak już pisałem wcześniej. Pierwsze cztery noclegi zarezerwowałem jeszcze przed startem, bo na początku łatwiej cokolwiek przewidzieć. Złoty Stok jest też całkiem urokliwym miasteczkiem, a tamtejsze uliczki mogą się podobać, ale po tych paru godzinach marszu myślałem już tylko o jedzeniu. Znajduje się tam również wszystko to, co turyście może się przydać. Spora baza noclegowa i dużo sklepów. Idealnie.
Złoty Stok
Skoczyłem więc zrobić zakupy, także na kolejny dzień, a następnie zadowolony z siebie zabrałem się za zajadanie obiadu. W końcu nic mnie nie bolało, a te 27 km przeszedłem sprawnie, bo było dopiero po godzinie 15. No i ludzie chwalą się w Internecie fajnymi przygodami. Tutaj ktoś bil się z niedźwiedziem, tam obezwładnił trójkę bandytów, gonił autobus boso przez trzy kilometry itd. A mnie… ułamał się ząb na świeżym pieczywie. Przygoda godna książki. I to ułamał się tak dziwnie, że pękł w połowie, ale ta ukruszona część ciągle się jakąś siłą woli trzymała.
Nie było mi w tamtym momencie do śmiechu, bo to przecież pierwszy dzień, tak na dobre moja wędrówka się jeszcze nie zaczęła. No i co robić? Odwołać wszystko? Szukać dentysty i ruszyć dalej? Nie wiedziałem, czy wkrótce nie pojawi się jakiś ból. W pewnym wieku trzeba być jednak rozsądnym i odpowiedzialnym, no nie? Postanowiłem więc zignorować problem.
Informacje praktyczne:
Oficjalny start szlaku to Bardo. Znajdziecie tam solidną bazę turystyczną, restauracje i sklepy. Nie powinniście mieć również kłopotu z dostaniem się na miejsce, bo z Wrocławia kursują regularne pociągi w tym kierunku.
Odcinek który tego dnia pokonałem liczył około niecałe 27 km, przy czym zawsze warto pamiętać, że to dystans samego szlaku. Dojście na nocleg czy do sklepu może ten etap przedłużyć. W czasie marszu pokonałem też mniej więcej 1250 metrów w pionie.
Po drodze nie znalazłem możliwości uzupełnienia zapasów, więc wychodząc na szlak warto się zaopatrzyć na cały dzień. Nie warto natomiast przesadzać, bo metą tego odcinka jest Złoty Stok i nie ma tam problemów ze znalezieniem noclegu czy sklepu
W miasteczku znajdują się również ciekawe atrakcje, takie jak Muzeum Górnictwa i Hutnictwa czy kopalnia. Do najciekawszych punktów tego dnia zaliczam na pewno Obryw Bardzki i Kłodzką Górę.
Zapisz się do newslettera i bądź na bieżąco z nowymi wpisami
Przydatne? Dzięki za napiwek!
Postaw kawęDołącz do Patronów
Wspieraj na Patronite
„Czy 500 kilometrów to dużo? To zależy, o czym mówimy. Jeśli o górach, no to jest to kawał drogi i można się zmęczyć. Jeśli o odległości dzielącej nas od naszej teściowej? Ryzyko odwiedzin ciągle istnieje” – to dobre 🙂
Świetny wstęp i jeszcze lepsza relacja. Gratuluję wytrwałości i trochę zazdroszczę tej przebytej trasy. Czekam na kolejne wpisy !
Wszystkie filmy obejrzane to teraz czas powtórzyć sobie całą Twoją przygodę czytając je w formie dzienników 🙂 Samemu niestety na razie na taką wyprawę nie mam szans ze względu na dwa małe boberki w domu (w tym jeden 9cio dniowy, który w momencie pisania komentarza śpi mi na brzuchu), dlatego jeszcze bardziej cieszy mnie to, że mogę z Twoją pomocą przyglądać się temu co pokochałem lata temu.
Ciepłe pozdrowienia z Poznania 😉
Jestem fanka Twojego stylu pisania! Wreszcie świeże wpisy, na dodatek z obietnicą wielu odcinków, to lubię 🙂
Cześć Mateusz. Fantastyczny pomysł, by z czytelnikami podzielić się każdym dniem z 500 km wyprawy górskiej. Brawo dla Ciebie.
Fantastyczną relację zrobiłeś 😀 aż miło poczytać i przenieść się na szlak I odkryć nowe rzeczy w znanym miejscach !
Czapki z głów Mateuszu! Niby człowiek już to wszystko widział, ale bardzo przyjemnie będzie potowarzyszyć Ci w tym „spacerze” raz jeszcze. Zwłaszcza, że do pióra masz nie mniejszy dar niż do aparatu. Twoją podróż śledziłem na YT z 10-letnim synem, z którym kilka razy w roku jestem w Sudetach (ich bliskość jest największą zaletą mieszkania we Wrocławiu) i oprócz wielu miejsc doskonale znanych, pokazałeś nam co najmniej kilka, które chętnie w tym roku odwiedzimy. Pozdrowienia!
P.S. Również nie znoszę wchodzenia na „ażurowe” wieże widokowe! Na Kłodzkiej Górze wszedłem na drugi taras i miałem dość.