Skip to main content

Wejście na Lubań z Przełęczy Snozka jest stosunkowo szybkie. Postanowiliśmy to wykorzystać.

Kolejny weekend przywitał nas piękną, wiosenną pogodą. Żal było siedzieć w domu, kiedy przecież można wylewać pot w górach i utrwalać śmieszną, nierównomierną opaleniznę. Już wszakże klasyk śpiewał, że dziewczyny lubią brąz. Początek roku nie był specjalnie udany pod względem ilości wędrówek, więc kiedy wreszcie przyszedł maj, postanowiłem nie przegapić żadnej szansy na wypad. Po poprzednich wycieczkach w Bieszczady pomyślałem, że warto zmienić kierunek wyjazdów na bardziej zachodni i jakoś tak patrząc na mapę, wzrok utkwił mi w okolicy Lubania w Gorcach. Byliśmy tam już zimą i krótko mówiąc było świetnie, dlatego tym razem, na wiosnę, chciałem wprowadzić malutki, dodatkowy element ubarwiający wędrówkę. „Oho, czyli kłopoty” – zapewne pomyśleliście. Nie do końca.

Niestety nie dane było Darkowi tego sprawdzić, bo po raz kolejny nie udało się nam zgrać naszych planów. Smutne to wszystko, ale tylko trochę. Towarzystwa miała mi bowiem dotrzymać „zielona”, ale entuzjastycznie nastawiona koleżanka. Na szczyt planowaliśmy się wybrać niebieskim szlakiem, zaczynając na Przełęczy Snozka. Wybór to nieprzypadkowy, bo to chyba najszybszy sposób żeby nie tylko wyjść na Lubań, ale też z niego zejść. A to było kluczowe, bo wymyśliliśmy sobie, a w zasadzie ja to zrobiłem, że z wieży widokowej pooglądamy zachodzące słońce. Poza tym nie byłem pewien kondycji mojej towarzyszki (wybacz te słowa), dlatego miało być względnie krótko, ale za to maksymalnie ładnie. Tak, żeby do gór nie zrażać, a nimi zarażać. Samochód zostawiliśmy na dużym parkingu na przełęczy i poszliśmy szukać niebieskich oznaczeń.

Szlak na Lubań z Przełęczy Snozka

Szlak na Lubań z Przełęczy Snozka. Gorce, Wydawnictwo Compass

 

Wtyczka wbita w ziemię, a na niej ślad po farbie. Mhm, czyli to tamtędy będziemy iść. Kłopot w tym, że z daleka ten kolor wyglądał na zielony, a w mojej spanikowanej wiecznie głowie pojawiły się skotłowane myśli. Miał być przecież niebieski, a zielony szlak owszem istnieje, ale zaczyna się kilka kilometrów dalej w… Grywałdzie. Zrobiło mi się w brzuchu takie nieprzyjemne coś, pewnie to uczucie znacie. Wszak jako ten bardziej doświadczony w górskich wędrówkach, czułem odpowiedzialność za naszą „grupę”. Na dodatek, zamiast jak rozsądni ludzie podejść bliżej i po prostu się upewnić, sprawdzaliśmy mapę, oglądaliśmy okoliczne tablice informacyjne i staraliśmy się zaklinać rzeczywistość. Wystarczyło jednak zrobić kilka kroków do przodu by się upewnić, że jesteśmy w dobrym miejscu, a tyczka zlała się z wszechobecną wiosenną zielenią, oszukując nasze spragnione widoków oczy. Ale byłby wstyd przed koleżanką! Na szczęście na miejscu zachowałem stoicki spokój.

Startujemy z Przełęczy Snozka. Krowy machają nam na pożegnanie

Startujemy z Przełęczy Snozka. Krowy machają nam na pożegnanie

 

Według powyższej mapki szlak biegnie w dół asfaltowej drogi, a potem ostro zakręca, jednak w rzeczywistości śmiało można uderzać prosto do góry, w stronę wzniesienia o uroczej nazwie Wdżar. Tę właśnie opcję wybraliśmy, chociaż szczerze mówiąc odbyło się to nieco przypadkowo. Na Przełęczy Snozka znajduje się słynny i trochę kontrowersyjny pomnik „Organy” W. Hasiora, ale nas raczej interesowała natura, tak więc bez zatrzymywania się zdobywaliśmy kolejne metry. Pogoda była piękną, za nami dumnie prezentowały się Tatry i przeczuwałem już, że ten dzień może obrodzić w niezłe widoki.

Rzut oka w stronę Trzech Koron. Zielono i ciepło

Rzut oka w stronę Trzech Koron. Zielono i ciepło

 

Zaczęło robić się stromo, więc powoli szliśmy do góry, odwracając się co chwilę za siebie. Im wyżej się znajdowaliśmy, tym ciekawiej prezentowały się Tatry. Gdzieś między roślinnością pokazywały się też Pieniny z Trzema Koronami na czele, więc już początek drogi mogliśmy uznać za naprawdę widokowy. Na Wdżarze (czy to się tak odmienia?) trwały właśnie jakieś zawody rowerowe, więc bardziej nie chcąc niż chcąc, musieliśmy jakoś przeciąć linię trasy. Raz, dwa, trzy ter… nie, jeszcze nie teraz. Teraz! Szybciutko przeskoczyliśmy tasiemki i wkrótce zameldowaliśmy się praktycznie na samej górze.

Nie jestem przesądny, naprawdę, ale jest jedna rzecz, w którą powoli zaczynam wierzyć – Prawa Murphy’ego. Jeżeli myślisz, że idzie dobrze – na pewno nie wiesz wszystkiego. No bo mimo całej tej pięknej otoczki, gdzieś niepostrzeżenie zniknęły nam niebieskie oznaczenia szlaku. Tak, zniknęły, chociaż zaczynałem podejrzewać, że spora w tym nasza zasługa. Popatrzyliśmy z koleżanką na siebie wymownie i już wiedzieliśmy – na początku podejścia trzeba było skręcić w prawo, w taką niepozorną ścieżynkę. Czyli co, wracamy? Widziałem to zrezygnowanie w jej oczach. Zawód wymieszany z żalem. Oczy duże jak u szczeniaczka, którego nie chcesz pogłaskać. Mapa jednak wskazywała, że szlak nie może być daleko, a ja nie poddaje się tak łatwo. Rzuciłem bardzo luźno, że skoro już tu jesteśmy, to możemy zrobić te parę kroków i rozejrzeć się na szczycie.

Wieża na Lubaniu wiosną

Widać już wieżę na Lubaniu. Tam idziemy. Wokół jest naprawdę wiosennie.

 

A tam cud! Lubań, wieża widokowa i ścieżka tam prowadząca, a wszystko to skąpane w przyjemnej dla oczu zieleni. Słońce wyszło zza chmur, ptaki zaczęły śpiewać na nowo, a plecak stał się lżejszy. No, bo kiedy cel pojawia się już w zasięgu wzroku, to od razu robi się tak jakoś raźniej. Zeszliśmy spokojnie na dół, na Przełęcz Drzyślawa, która to uchodzi za umowną granicę między Gorcami i Pieninami, a następnie wkroczyliśmy na właściwą ścieżkę oznaczoną kolorem niebieskim. Bardzo dobrze widać to na zdjęciu powyżej i pewnie zwróciliście też uwagę, że ta droga biegnie ładnym, otwartym z jednej strony terenem. Na mapce widać wyraźnie, jak niebieski szlak omija Wdżar od wschodu, a my po prostu po nim przeszliśmy.

Nazwijcie mnie romantykiem, ale lubię taką sielską scenerię

Nazwijcie mnie romantykiem, ale lubię taką sielską scenerię

 

Łąki, polany, pastwiska, a wszystko to z widokiem na Pieniny i Tatry za plecami. Było dokładnie tak, jak wyobrażałem sobie zawsze wiosnę. Jak się miało później okazać, minęliśmy też w tym miejscu ostatnie osoby na szlaku, a wszystko dlatego, że myśląc o zachodzie opóźniliśmy nasze wyjście. Atmosfera była doprawdy sielankowa, a ścieżka prowadziła bardzo delikatnie do góry. Wiedziałem jednak i trochę to ukrywałem przed koleżanką, że taka sytuacja nie będzie trwała wiecznie. Wszystko dlatego, że idąc na Lubań (1211 m n.p.n.) z Przełęczy Snozka, trzeba pokonać prawie 600 metrów przewyższeń. Dla jednych niewiele, ale dla drugich już sporo i wkrótce miało się okazać, do której grupy będziemy należeć.

Dobrze widać Tatry, więc z nadziejami planujemy zachód na Lubaniu

Dobrze widać Tatry, więc z nadziejami planujemy zachód na Lubaniu

 

Wreszcie wkroczyliśmy do lasu, który ciągnąć się miał niemal do samego Lubania. Nie oczekujcie więc widokowych polan w drodze na szczyt. Szlak powitał nas za to całkiem dobrym oznaczeniem, ale też grząskim błotem. Tego się trochę obawialiśmy, zwłaszcza w kontekście schodzenia po zmroku. Wkrótce też rozprawić się musieliśmy z pierwszym mocniejszym podejściem. Pokonując ten szlak trzeba się oswoić z myślą, że całkiem strome etapy poprzedzielane będą tymi niemal płaskimi. To dla niektórych chyba dobra informacja, bo zawsze istnieje czas na uspokojenie oddechu. W naszym przypadku sprawdzało się to nieźle, chociaż osobiście wolę szybkie nabieranie wysokości.

Niebieski szlak na Lubań oznaczony jest nieźle, chociaż czasami musimy się mocniej zastanowić

Niebieski szlak na Lubań oznaczony jest nieźle, chociaż czasami musimy się mocniej zastanowić

 

Nie powiem, zrobiło się po czasie nieco trudniej. Największy jednak kłopot sprawiało mi powstrzymywanie rozentuzjazmowanej koleżanki. W górach staram się utrzymywać stały rytm i uważam, że warto tę poradę wziąć sobie do serca. Tak więc idę na tyle wolno, żeby moje płuca nadążały za krokami, ale na tyle szybko, żeby na tym szlaku nie zasnąć. Towarzyszka moja natomiast stosowała taktykę partyzancką, wyrywając co chwilę do przodu, by kilka metrów wyżej czekać z dumą na powrót krążenia. Ostatecznie to ja postanowiłem poprowadzić nasz „atak szczytowy”, który do pewnego momentu przebiegał wręcz książkowo. Pokonywaliśmy kolejne ostrzejsze miejsca, odpoczywaliśmy na wypłaszczeniach i staraliśmy się jak najlepiej zapamiętać charakterystyczne miejsca. Co prawda szlak oznaczony jest dobrze, ale sporo tam różnych bocznych ścieżek, dróżek czy wyschniętych koryt strumieni, które łudząco mogłyby przypominać szlak. A to, w nocy mogłoby się na nas zemścić.

Dosłownie ostatnie metry przed wyjściem na polanę pod Lubaniem

Dosłownie ostatnie metry przed wyjściem na polanę pod Lubaniem

 

Kiedy dotarliśmy do połączenia szlaku niebieskiego z zielonym wiedzieliśmy, że do Lubania już niedaleko. Okazało się też jednocześnie, że będzie na nas czekała najtrudniejsza przeszkoda tego dnia. Konkretne podejście, które niektórym (i nie chciałbym tutaj pokazywać nikogo palcem) ciągnęło się w nieskończoność. Zgrzaliśmy się dość mocno i widać wyraźnie, jak subiektywne bywa całe to chodzenie po górach. Sporo zależy od kondycji, ale na pocieszenie wam powiem, że idąc spokojnym tempem, nie powinniście mieć kłopotu z tym szlakiem. 600 m przewyższenia z przełęczy to przecież nie Everest i spokojnie obskoczycie w parę godzin.

Mogłem wreszcie dumnym głosem oznajmić naszej dwuosobowej grupie, że oto jesteśmy blisko celu. I faktycznie po kilku chwilach znaleźliśmy się na polanie. Widok wieży na Lubaniu naprawdę nas ucieszył, więc machinalnie skierowaliśmy tam nasze kroki. Minęliśmy przy tym bazę namiotową, gdzie turyści mogli mieć te Gorce dla siebie na trochę dłuższą chwilę. Swoją drogą, to chyba wyjątkowe uczucie kłaść się i budzić w takiej ogarniętej ciszą rzeczywistości, mając parę kroków dalej jeden z najlepszych punktów widokowych w Beskidach. Tak – napisałem to i zaraz wam to będę udowadniał.

Jest i wieża widokowa na Lubaniu

Jest i wieża widokowa na Lubaniu. Tym razem jestem tutaj wiosną

 

O tym, że wieża widokowa na Lubaniu to świetna konstrukcja, już na pewno kiedyś wspominałem. Wysoka, solidna i zabudowana, a co najważniejsze, da się tam wejść nawet jeśli odczuwa się lęk przed takimi budowlami. Najlepszym przykładem mogę być ja. Szybko uporaliśmy się ze schodkami i już chwilę później podziwialiśmy rozległe widoki. Tatry pokazały się nam na podejściu tylko raz, w okolicach łączenia szlaku niebieskiego z zielonym, ale teraz nie miało to znaczenia. Całe pasmo jak na dłoni! Nie przesadzam, bo widać naprawdę dużo.  Od Łomnicy, Durnego, Lodowego i Gerlach, przez Bielskie przed nimi, rejon Morskiego Oka z Wysoką, Rysami i Mięguszowieckimi, dalej ładnie prezentuje się Hruby, Krywań i Świnica, a wzrok prowadzimy potem do niższych szczytów Tatr Zachodnich, mijając jeszcze po drodze Kasprowy i Czerwone Wierchy. Cudnie!

Widok na Tatry z Lubania jest naprawdę świetny. Widać całe pasmo

Widok na Tatry z Lubania jest naprawdę świetny. Widać całe pasmo

 

Zanim jednak w pełni mieliśmy się tymi widokami upajać, to trzeba najpierw było wydobyć z plecaka kurtki i polary. Mimo, że w drodze na Lubań było gorąco, to teraz lodowaty wiatr szybko nas wychładzał, a o zachodzie spodziewałem się jeszcze bardziej surowych warunków. I to kolejna życiowa porada, którą możecie z tego tekstu wychwycić, bo moja koleżanka długo zastanawiała się, czy zabierać ze sobą kurtkę. Przecież to już wiosna i ciepły maj, nie? Nie! W górach zawsze warto mieć coś cieplejszego, a ja głosem pełnym powagi, jeżeli w ogóle to potrafię, doradziłem spakowanie jej do plecaka. Kto zmarzł na kość chociaż raz, ten teraz nawet w upał zabiera ze sobą dodatkowe ubranie.

Wracając do widoków, to wychwyciliśmy też Wdżar, który z tej perspektywy wyglądał jak płaski naleśnik, a nie górka z którą się chwilę temu męczyliśmy. To ten „plac” w centrum kadru z przecinającymi się ścieżkami. Zauważyć można też zamki w Czorsztynie i Niedzicy, a wszystko to ubarwia jeszcze zalew. To jednak nie koniec. Nie sposób nie wspomnieć o Pieninach, które też są świetnie widoczne, a nawet jeśli nie jesteście specjalistami od topografii, to bez trudu rozpoznacie Trzy Korony. No, a gdzieś na północy odnajdziecie pobliski Beskid Wyspowy z Mogielicą na czele. Wiecie, faceci mają te różne skłonności do przechwałek i także ja postanowiłem zabłysnąć wiedzą tam na górze. Otóż bez trudu dało się zobaczyć bliźniacze wieże na Koziarzu i na Gorcu, a że jakiś czas temu tam bylem, to z dumą w głosie wskazywałem te charakterystyczne punkty na horyzoncie. Wiedziałem też, że powietrze tego dnia jest bardzo przejrzyste, a to dlatego, że nawet Nowy Sącz widać było w oddali.

W oddali widać Nowy Sącz. Przejrzystośc powietrza jest wyjątkowo dobra

W oddali widać Nowy Sącz. Przejrzystość powietrza jest wyjątkowo dobra

 

No i na deser trzeba wspomnieć o beskidzkiej królowej, czyli Babiej Górze, której sylwetki nie da się pomylić z niczym innym. I wcale nie dlatego, że królowa jest jakaś „fit”. Otóż nie – właśnie przeciwnie, to kawał góry, który już z daleka robi wrażenie. Na tarasie rozłożyłem statyw, który w ramach równouprawnienia pomogła mi tu przytargać koleżanka, po czym z nadziejami i rozwianymi włosami patrzyliśmy, jak cienie w dolinach stają się coraz dłuższe. Fantastycznie prezentowała się wieża, odciśnięta dzięki słońcu na pobliskich drzewach. Szczerze mówiąc, nie obraziłbym się na siebie, gdybym wrzucił do plecaka coś jeszcze cieplejszego. Stawało się bowiem cicho, ale coraz zimniej, toteż postanowiliśmy wykorzystać dobrodziejstwa konstrukcji i zeszliśmy piętro niżej. Na szczęście całość jest tam praktycznie szczelnie zabudowana, co chroniło nas przed tym silnym wiatrem i pozwalało poczekać, aż słońce zbliży się do horyzontu.

Cień wieży na Lubaniu i baza namiotowa. Robi się coraz piękniej

Cień wieży widokowej na Lubaniu i baza namiotowa. Robi się coraz piękniej

 

Kiedy to nastąpiło, dosłownie wybiegliśmy na górę i przystąpiliśmy do uwieczniania tych cudów. I wcale nie było to łatwe, mimo że miałem statyw. Nieodczuwalne z pozoru drgania wieży  sprawiały, że trudno było czasami o ostrą fotkę. W takiej sytuacji opierałem się po prostu o barierkę, wstrzymywałem oddech i licząc na najlepsze, naciskałem spust migawki. A widoki były genialne, wiec już teraz zapraszam do galerii na końcu wpisu. Delikatnie nad Tatrami świeciły się już chmury, a słońce chowało się chyba gdzieś w okolicach Kudłonia.

Tatry o zachodzie. Promienie padają już tylko na najwyższe szczyty w oddali

Tatry o zachodzie. Promienie padają już tylko na najwyższe szczyty w oddali

 

Na horyzoncie pojawiły się nawet szczyty Małej Fatry, z Wielkim Krywaniem na czele, które odległe były od nas o blisko 100 kilometrów. Zachmurzenie też ustępowało, więc tatrzańskie szczyty coraz wyraźniej górowały na horyzoncie. Jeżeli jesteście ciekawi, co konkretnie widać z Lubania, to zerknijcie do tego wpisu, gdzie znajdziecie sporo podpisanych panoram. Niestety szybko było po wszystkim, a my nie chcieliśmy przeciągać naszego pobytu na Lubaniu w nieskończoność. Czekało nas jeszcze zejście i chcieliśmy wykorzystać te ostatnie chwile, kiedy było jeszcze względnie jasno.

Złota godzina na Lubaniu. Widok w kierunku zachodnim

Złota godzina na Lubaniu. Widok w kierunku zachodnim

 

Zeszliśmy na polanę, gdzie nie odmówiłem sobie oczywiście kilku zdjęć, a następnie sprawnie wkroczyliśmy na niebieski szlak prowadzący z powrotem na Przełęcz Snozka. Fakty były takie, że pod koronami drzew było już i tak ciemno, więc po paru minutach musieliśmy zacząć używać czołówek. Co prawda jeszcze dało się podążać wzdłuż ścieżki i czasami gdzieś tam mignęło niebieskie oznaczenie na pniu, ale stąpając po luźnych kamieniach dobrze byłoby je widzieć. Zawsze lubię wracać do domu z tą samą liczbą zębów, co podczas wyjścia na szlak.

No dobra - ten jest ostatni

Ostatnie zdjęcie spod wieży i ruszamy w las

 

Raczej bez trudów rozpoznawaliśmy poszczególne skręty i całkiem szybko wytracaliśmy wysokość. O tym, że jesteśmy już blisko tych polan na dole, powiedziały nam błotniste fragmenty, które zapamiętaliśmy idąc do góry. Wkrótce wkroczyliśmy na łąki i rozgrzani szybkim marszem zwolniliśmy. Pozwoliłem sobie nawet na wyłączenie źródła światła, a wszystko przez ten niezwykle klimatyczny półmrok, kiedy widać kontury świata, ale szczegółów już brak. Tajemnica tego, co kryje się dalej. I jeśli dodacie do tego ciepły, majowy wieczór, ptaki śpiewające gdzieś w okolicy i odgłos stawianych na żwirze kroków, to stworzycie sobie wierną kopię tego, co wtedy przeżywaliśmy. Minęliśmy Przełęcz Drzyślawa, gdzie chyba trwał jakiś festyn z okazji zakończenia tych zawodów i tym razem skierowaliśmy się na wschód, tak jak oryginalnie prowadzą niebieskie oznaczenia.

Wiosną w górach jest naprawdę klimatycznie, a po zmroku jeszcze ciakwiej

Wiosną w górach jest naprawdę klimatycznie, a po zmroku jeszcze ciakwiej

 

I był to strzał w dziesiątkę, bo mimo coraz późniejszej pory, udawało się dostrzec Trzy Korony i małe światełka domów w oddali. Zbliżaliśmy się powoli w stronę parkingu i już prawie mieliśmy tam skręcać, kiedy coś nas powstrzymało. Nocą wszystko wygląda inaczej, a my nie zanotowaliśmy wcześniej takiej jednej budowli. Uznaliśmy więc, że to nie tutaj i skierowaliśmy się dalej. Okazało się, że poszliśmy właśnie tak, jak oryginalnie pokazuje mapa Compassu. Minęliśmy milczące „Organy”, ale za to koncertujące nawet o tej porze krowy. Tak bardzo o nich zapomniałem, że przy pierwszym „muuu” aż podskoczyłem ze zdziwienia. Dobrze, że w ciemnościach nie było tego widać. Wycieczkę kończyliśmy widokiem na oświetlone Kluszkowce i Beskid Żywiecki w oddali. Czego chcieć więcej? Następnie przełączyliśmy czołówki w migoczący tryb „dyskoteki”, żeby żaden kierowca nas na finiszu nie rozjechał i niezwykle usatysfakcjonowani zakończyliśmy naszą wycieczkę.

Chwilowo gubimy ścieżkę ale z korzyścią dla nas. Widok na Kluszkowce i Babią Górę oraz Pilsko w tle

Chwilowo gubimy ścieżkę ale z korzyścią dla nas. Widok na Kluszkowce i Babią Górę oraz Pilsko w tle

 

Było naprawdę świetnie, mimo że to całkiem krótka wędrówka. Lubań wiosną zrobił na mnie nie mniejsze wrażenie, niż podczas pierwszej wizyty. Koleżance chyba też się podobało, zwłaszcza że była to dla niej pierwsza okazja, by obejrzeć w górach zachód słońca. No i całkiem dzielnie się spisała, zwłaszcza schodząc już po zmroku, co nie dla każdego musi być przyjemne. Jeśli więc już znajdziecie się w tamtych stronach, to śmiało możecie dorzucić Lubań do waszej listy miejsc do odwiedzenia. Wiosną przyroda prezentuje się tam naprawdę pięknie. A na koniec mam dla was mały bonus w postaci krótkiego filmiku z wieży. Co prawda reżyseria leży, ale widoki mogą się podobać.

 

Garść informacji praktycznych jest taka, że wychodząc na Lubań z Przełęczy Snozka, potrzebować będziecie jakieś 2:30h, żeby rozprawić się ze szlakiem. W tym czasie trzeba będzie pokonać niemal 600 metrów przewyższeń i tak jak wspominałem, są etapy dość strome, ale też takie łagodniejsze. Wszystko rekompensują widoki na wieży, które śmiało można postawić w gronie najładniejszych w tej części Beskidów. Zejście z kolei według map zajmuje 1:20h, a biorąc pod uwagę, że ostatni etap prowadzi otwartym terenem, to można ten fakt wykorzystać podobnie jak my. Gdybym miał jeszcze wam coś radzić, to warto na szczyt wybrać się albo bardzo wcześnie, albo już po południu. W lecie dni są długie i nie powinno z tym być kłopotu. Nie chodzi nawet o tłumy na ścieżkach, ale o zwykły fakt, że koło południa słońce znajdować się będzie niemal dokładnie nad Tatrami, co trochę popsułoby wam widoki. A te, jak widzieliście, są naprawdę wyjątkowe.

Koniecznie zajrzyjcie do galerii, gdzie odrobinę więcej zdjęć z tego wyjazdu. Lubań z Przełęczy Snozka to propozycja dla wszystkich, a niebieski szlak to dodatkowo chyba najszybszy sposób na powrót. Jeżeli ktoś planuje zachód na wieży, to warto ten wariant rozważyć. Zerknijcie, czy to coś dla was.

 

Zapisz się do newslettera i bądź na bieżąco z nowymi wpisami

Pochłonęły Cię górskie wędrówki?

Sprawdź mój wyjątkowy przewodnik górski

Przydatne? Dzięki za napiwek!

Postaw kawę

Dołącz do Patronów

Wspieraj na Patronite
Mateusz Stawarz

Miłośnik machania nogami i kawy we wszystkich postaciach. W 2015 roku założyłem tego bloga – Zieloni w podróży. Chwile później swoimi przygodami postanowiłem dzielić się również w formie filmów. Dlaczego akurat „Zieloni w podróży”? To proste. Kiedy lata temu rozpoczynałem swoją turystyczną przygodę z kolegą, o wędrówkach nie mieliśmy zielonego pojęcia.

5 komentarzy

Zostaw komentarz

×