Czy północna część Gór Bystrzyckich w jakikolwiek sposób mnie oczaruje?
Poprzedniego dnia szło mi się tak dobrze, że dzień skończyłem po mniej więcej 41 kilometrach marszu. Jeszcze jakiś czas temu taki dystans wiązałby się na pewno z koszmarnym bólem stóp, ale czułem się świetnie. Żadnych odcisków czy zakwasów.
Pewnie mógłbym nawet dłużej pospać, bo tego dnia czekał mnie krótszy odcinek, ale sami wiecie – poranek na szlaku to jedno z fajniejszych doświadczeń w tym całym wędrowaniu. Jest w tym jakaś magia. Dlatego też już niemal tradycyjnie budzik zadzwonił o piątej, a tuż po szóstej byłem gotowy do wymarszu.
Łąki nad Lasówką
Niekiedy wychodziło to przypadkowo, ale w miarę możliwości, starałem się przeplatać trudniejsze i dłuższe dni na szlaku, z tymi krótszymi. Okazało się bowiem w praktyce, że służy to mojej regeneracji. Marsz z Lasówki, poprzez północną część Gór Bystrzyckich miał należeć więc do tej raczej bezproblemowej grupy. Łąki nad Lasówką to naprawdę urokliwe miejsce, a ja już tradycyjnie spędziłem na starcie więcej czasu nagrywając, niż maszerując. Poranek był naprawdę piękny, a że w okolicy nikogo innego nie było, to wszystkie te widoki miałem wyłącznie dla siebie. No spójrzcie tylko na te zdjęcia. One i tak nie oddają tej porannej ciszy i klimatu, ale takie krajobrazy pozwalały mi każdego dnia nabrać rozpędu.
Tak zaczynał się dzień
Kiedy wkroczyłem między drzewa, bo uwaga, większość szlaków takie odcinki ma, wreszcie mogłem się skupić na przebieraniu nogami. Północna część Gór Bystrzyckich nie jest tak widokowa, jak ta południowa, gdzie byłem poprzedniego dnia, ale leśne dróżki nie są takie złe. Może nie są one najlepszym celem na jednodniową wycieczkę, zwłaszcza że w okolicy Zieleńca można odwiedzić Torfowisko pod Zieleńcem czy Orlicę, natomiast na szlaku długodystansowym są mile widziane.
Szlak prosty jak od linijki
Ścieżka była równa, drzewa dawały cień i przyjemny chłód, więc maszerowało się rewelacyjnie. Tam też natknąłem się na górski ewenement, czyli szlak tak prosty, jakby rysowany od linijki. Doskonale wiem, że nie tak on powstał, ale lubię sobie wyobrażać, że komuś w PTTK się nudziło i przy kubku gorącej kawy rysował sobie takie kreski od linijki po mapie. Ja na pewno bym tak robił, choćby przez największe stromizny. Bezproblemowy był to odcinek i trochę też bez historii, ale łatwo pozwolił mi dotrzeć do Schroniska pod Muflonem.
Schronisko pod Muflonem
W końcu kiedy można oszczędzać energię, to warto to robić. Muflon, swoją drogą, bo może nie wszyscy wiedzą, to taka górska, dzika owca. Było jakoś koło 10, więc zrobiłem sobie tam przerwę na drugie śniadanie. Oczywiście jako oddany kawosz zamówiłem parzoną, aromatyczną kawę, a że żurku nie mieli to… wziąłem bigos. Tak, ja wiem, że są bardziej pożywne rzeczy, które można zjeść na śniadanie, ale taką akurat miałem zachciankę. Uważam poza tym, że w czasie takiego wielodniowego wędrowania, warto dbać o swoje morale. Jeśli więc mamy na coś ochotę, to nie ma się co powstrzymywać.
Śniadanie na szlaku wygląda czasami i tak
Samo schronisko, mimo że znajduje się względnie blisko Dusznik-Zdroju, jest ciekawie umiejscowione. Z tarasu widokowego widać np. Góry Stołowe i słynny Szczeliniec Wielki. Miałem tam być kolejnego dnia i znów wydawało mi się to wszystko bardzo odległe. Doświadczenia poprzednich dni pokazały natomiast, że jak człowiek uparcie macha nogami, to ten dystans zaskakująco szybko maleje.
Z tarasu widokowego widać Szczeliniec Wielki
Kiedy już zaspokoiłem swoje kulinarne zachcianki, ruszyłem w dalszą drogę. Ścieżka była wygodna, prowadziła głównie w dół i szybko znalazłem się wśród miejskich zabudowań Do Dusznik – Zdroju wszedłem więc bez jakiejś większej refleksji. Wydawało mi się, że to taki odcinek do odhaczenia. Że będzie asfalt, ruchliwe drogi i nic ciekawego. I wtem, zupełnie niespodziewanie, do moich uszu dobiegły utwory Szopena! Wyobraźcie sobie człowieka, który przez parę ostatnich dni włóczył się po bezdrożach, a teraz doznał takiego kulturalnego ataku. Stałem tam prawie na baczność.
Duszniki-Zdrój
Skąd ta muzyka? A no w miasteczku, całkiem urokliwym, nawiasem mówiąc, znajduje się dworek poświęcony naszemu kompozytorowi. Taką ciekawostką historyczną jest fakt, że Fryderyk przebywał w Dusznikach-Zdroju na turnusie leczniczym. W końcu jak pokazuje historia, człowiekiem był raczej lichego zdrowia. W historii zachowały się nawet listy, w których żalił się, że lekarze nie pozwalają mu wybrać się na Szczeliniec Wielki właśnie. No i nic nie sugeruję, ale…. długo to on nie pożył, a i ja, zmęczony trudami wędrówki, też czułem się coś nie najlepiej. Wejście na Szczeliniec Wielki uznałem więc za cel główny kolejnego dnia! Może to klucz do długowieczności? Nie miałem zamiaru ryzykować, bo on, chociaż utwory po sobie zostawił, a ja?
Dworek Szopena
Faktem natomiast jest, że zrobiło się bardzo przyjemnie, a cały park zdrojowy, przez który prowadzi GSS 2.0, ma sporo uroku. Warto pokręcić się po okolicy, a gdyby odpuściły was w czasie wędrówki siły, to znajdziecie w miasteczku sklepy, knajpy, aptekę i noclegi. Warto o tym pamiętać. Co potem? A no znowu w góry! Wydostałem się z Dusznik-Zdroju i początkowo wąską, a do tego stromą ścieżką, ruszyłem wyżej do lasu. Minąłem Kozią Halę, a następnie krótkim, asfaltowym odcinkiem dotarłem do Rozdroża nad Kozią Hala.
Przez północną część Gór Bystrzyckich
Tam też wybrałem odpowiednie oznaczenia i ruszyłem już w stronę mety tego odcinka, którą miał być Lewin Kłodzki. Był to naprawdę całkiem ciekawy fragment szlaku. Może początkowo nie zachwycał, bo tamtejszy las na pewno nie zdobyłby nagrody „Lasu roku”, ale pod Pańską Górą było tak sielankowo, że siedziałem wśród traw i wcale nie chciało mi się ruszać dalej. Otwarty, widokowy teren, piękna pogoda i optymalna temperatura, wynoszącą na oko jakieś „oh tak, w sam raz”. W dodatku, mimo że się przecież nie spieszyłem, to miałem spory zapas czasu na lenistwo, z którego postanowiłem skorzystać.
Pańska Góra
Lewin Kłodzki oddalony był z tego miejsca o jakąś godzinę, więc bardzo spokojnie przebierałem nogami. Nie sądziłem natomiast wcześniej, że kiedykolwiek nazwę spacerem szlak, który ma te 27 czy 28 kilometrów. Było to dla mnie nie do pomyślenia, bo stopy pewnie pod koniec już wolałyby o litość. Tymczasem już o 15 byłem w swoim pokoju, w dodatku miałem zakupy i mogłem przystąpić do… prania. Nieco się stresowałem, bo gdyby spodnie nie wyschły, mogłoby być ciekawie kolejnego dnia, natomiast i to przedsięwzięcie zakończyło się sukcesem.
Właśnie dotarłem do Lewina Kłodzkiego
Jeżeli zamierzacie nocować w Lewinie Kłodzkim, to warto pamiętać o raczej skromnej bazie noclegowej. Z trudem i w ostatniej chwili udało mi się znaleźć jakiś pokój. Samo miasteczko jest niewielkie, a punktem centralnym jest całkiem fajny rynek. Na szczęście znajdziecie tam sklep, więc jest gdzie uzupełnić zapasy. Swoją drogą to taki klasyczny sklep z panem ekspedientem za ladą. Przynajmniej wtedy tak było. Natknąłem się tam akurat na burzliwą debatę, bo jeden pan pod wpływem, przekonywał drugiego w podobnym stanie, że to, co powiedział ten pierwszy, było bardzo niemiłe i za pomocą pięści wprawionych w ruch siła mięśni, może mu wytłumaczyć, co konkretnie mu się nie podobało.
Lewin Kłodzki
No i tuż obok stałem tam ja. Z telefonem, portfelem i aparatem na wierzchu. Starałem się wcisnąć gdzieś w ścianę, by zlać się z tłem, żeby przypadkiem nie usłyszeć tradycyjnego: „A ty, na co się patrzysz?!” Na szczęście w mieście panuje pełna kultura, bo turystów nie ruszają. Zadowolony z przebiegu dnia, z zakupami na kolejny etap, odpoczywałem, rozmyślając już o kolejnych wyzwaniach. Wreszcie ruszałem w Góry Stołowe.
Informacje praktyczne:
Odcinek pomiędzy Lasówką a Lewinem Kłodzkim, jest raczej bezproblemowy. To mniej więcej 27 km marszu i około 780 metrów do pokonania w pionie. Dodatkowo na trasie znajdziecie schronisko pod Muflonem, gdzie można odpocząć i coś zjeść.
W Dusznikach-Zdroju można uzupełnić zapasy i posilić się. To również miasteczko z solidną bazą noclegową i zdecydowanie łatwiej znaleźć tam nocleg, niż w mniejszym Lewinie Kłodzkim.
Jeżeli poprzedni dzień kończyliście w Lasówce, to dojście do Lewina Kłodzkiego nie sprawi wam kłopotów. W przypadku natomiast, gdy spaliście w schronisku „Jagodna”, czeka was dłuższy i trudniejszy dzień, w czasie którego pokonać trzeba będzie blisko 36 km i 900 metrów w pionie. Odcinek ten można więc awaryjnie skrócić, nocując w Dusznikach-Zdrój lub na Koziej Hali. Jest tam spory ośrodek wypoczynkowy, o czym warto pamiętać.
Jedyne trudniejsze podejście znajdziecie na odcinku pomiędzy Dusznikami-Zdrój a Rozdrożem nad Kozią Halą. Lewin Kłodzki dysponuje z kolei słabą bazą noclegową, ale działa tam sklep.
Zapisz się do newslettera i bądź na bieżąco z nowymi wpisami