Skip to main content

Wędrówka z Przełęczy Gierałtowskiej na Śnieżnik, miała być prawdziwym sprawdzianem mojej kondycji

Obudziłem się i zerknąłem na zegarek. Czy to już? Nie, jeszcze nie. O trzeciej nie ma przecież sensu wyrywać się spod kołdry, więc ponownie zamknąłem oczy. Na chwilkę. We wrześniu słońce i tak wstaje jakoś po szóstej, więc piąta rano wydawała się odpowiednią godziną, by wyrwać się z objęć Morfeusza. Chyba że jakiś szaleniec chciałby gotować wodę w trzech czajnikach, żeby mieć zapas na cały dzień. Tak tylko mówię. Był więc czas na poranną kawę, śniadanie i te 15 sekund na brzegu łóżka. Kojarzycie? Kiedy siedzicie zamyśleni, ubierając jedną skarpetkę i tak zawieszeni w jakiejś innej rzeczywistości rozmyślacie, czy wam się na pewno chce.

Poranek w Nowym Gierałtowie

Poranek w Nowym Gierałtowie

 

Chciało mi się niesamowicie, ale przede wszystkim dlatego, że chciałem mieć to z głowy. Pamiętacie mój plan, żeby spokojnie rozpocząć całą tę przygodę? No to przez pierwsze dwa dni udawało mi się zrealizować założenia, ale trzeciego dnia nie było takiej opcji. Do wyboru miałem bowiem albo machnąć 37 km i 1800 metrów w pionie, albo spać z wiewiórkami w lesie. No i balem się o te moje stopy, więc traktowałem ten dzień, jako taki sprawdzian, czy na szlaku długodystansowym, mam czego w ogóle szukać. Czy pojawi się ból i odciski? Czy dam radę doczłapać do celu? To miał być wielki test.

Ruszam na Przełęcz Gierałtowską

Ruszam na Przełęcz Gierałtowską

 

Opuściłem Nowy Gierałtów i dziarsko ruszyłem na Przełęcz Gierałtowską, gdzie poprzedniego dnia kończyłem marsz. Tam, czekało mnie pierwsze z wielu wyzwań tego dnia, czyli podejście na Czartowiec. Pogoda znowu była piękna, na szlaku nikogo, a taki widok przywitał mnie gdzieś pod szczytem. Właściwy wierzchołek porasta las.

W drodze na Czartowiec

W drodze na Czartowiec

 

Nie powiem, trochę mnie to pierwsze podejście zmęczyło, ale starałem się iść raczej sprawniej, niż wolniej. Czekał mnie kawał drogi i uznałem, że dopóki jestem „świeży”, to warto kraść kilometry, żeby do mety, czyli schroniska na Śnieżniku dotrzeć o ludzkiej porze. Albo chociaż doczołgać się przed nocą. Różne opcje brałem wtedy pod uwagę.

Właśnie wschodzi słońce

Właśnie wschodzi słońce

 

Akurat słońce wzbijało się ponad wzniesienia, co w górach szczególnie mnie cieszy. Poranki na szlaku i promienie przebijające się między koronami drzew, to coś, co naprawdę lubię. Gdybym miał opisać natomiast, jak wyglądała spora część szlaku, to użyłbym słowa: „las”. Nie Las Vegas, ani tym bardziej Las Palmas, a zwykły zbiór drzew, który po jakimś czasie zlewa się w jedno, przyrodnicze doznanie.

Ścieżka przez długi czas prowadzi w lesie

Ścieżka przez długi czas prowadzi w lesie

 

Z tego przyjemnego, chociaż momentami mechanicznego marszu, wyrwał mnie kolejny, zdobyty tego dnia szczyt, czyli Kowadło. Podejście jakieś było, ale nie wyryło się w mojej pamięci, jako specjalnie mordercze. Tam też zrobiłem sobie przerwę, chociaż samo miejsce nieco mnie rozczarowało. Dlaczego? A no ze szczytu widać znów tylko drzewa. Ale hej, zdobyłem kolejny punkt do mojej Korony Gór Polski. W końcu zdobywam ją już szósty rok i kiedyś pasuje ruszyć do przodu.

Kowadło w Górach Złotych

Kowadło w Górach Złotych

 

Najłatwiejszy i najkrótszy szlak na Kowadło prowadzi z Bielic, i to chyba ten wariant cieszy się też największą popularnością. Jeśli natomiast lubicie ciszę i las, to ścieżka z Nowego Gierałtowa też nie jest zła, chociaż to prawie 9 km w jedną stronę. Dalej było jeszcze więcej lasu, z którym o miano patrona tego dnia mógłby się śmiało bić Sudocrem. Miała to być moja tajna broń w walce o sprawne i pozbawione odcisków stopy i jak na razie bitwę tę wygrywałem. Zero odcisków jak do tego pory!

Przez Kowadło i Rudawiec na Śnieżnik

 

 

Chwalmy więc ten krem oraz lekkie, buty trailowe, w których się w Sudety wybrałem. Następnie był znowu las, przeplatany gęsto rosnącymi drzewami. Dalej więcej lasu i chociaż był on całkiem ładny i zielony, to bardzo ucieszył mnie widok Przełęczy u Trzech Granic. Nazwa wywodzi się ponoć z historycznego styku granic pomiędzy Śląskiem, Ziemią Kłodzką i Morawami. Jest tam jakaś ławeczka, więc z radością zorganizowałem krótki postój.

Przełęcz u Trzech Granic

Przełęcz u Trzech Granic

 

Na pewno nie zgadniecie, co było dalej, bo jeśli sądzicie, że las, to się wyjątkowo mylicie. Brusek był, czyli całkiem fajny punkt na trasie marszu, bo trochę tych widoków dostarczył. No i tutaj słowo też wyjaśnienia, bo oryginalny przebieg szlaku z przełęczy prowadzi do naszych czeskich sąsiadów. Ze względu jednak na wszelkie obostrzenia, zdecydowałem się nieco zmienić tutaj trasę wędrówki i ruszyłem po prostu wzdłuż granicy, kierując się słupkami granicznymi. Jest tam w zasadzie wygodna ścieżka, chociaż na wielu mapach jej nie ma. W okolicy znajdowała się też Postawna i wierząc aktualnym pomiarom, to ten szczyt jest najwyższym wzniesieniem Gór Złotych po polskiej stronie. Ogólnie w tym rejonie sprawa jest mocno dyskusyjna.

Brusek

Brusek

 

Początkowo odcinek ten prowadził względnie otwartym terenem, a na moment nawet pokazał się Śnieżnik. Taki stan rzeczy nie trwał niestety długo, bo do Rudawca prowadziła mnie już typowa ścieżka w lesie. Uświadomiłem sobie też, że chyba jestem jedną z nielicznych osób, które postanowiły zdobyć te dwa szczyty z listy KGP właśnie w taki sposób.

Tutaj też dochodzimy do geograficznego galimatiasu. Wbrew pozorom bowiem, Kowadło i Rudawiec mają ze sobą sporo wspólnego. Po pierwsze, poza drzewami nic więcej z nich nie widać. Po drugie, znajdują się na liście Korony Gór Polski i po trzecie, skoro się tam znajdują, to można by pomyśleć, że są najwyższymi szczytami odpowiednio Gór Złotych i Gór Bialskich, ale nie są!

Rudawiec

Rudawiec

 

Zamieszanie wynika z faktu, że spora część geografów uważa, iż Góry Bialskie, to tak naprawdę część Gór Złotych i nie należy ich wyodrębniać. Takiego zdania są też Czesi, dla których to po prostu Rychlebské hory. Ogólnie pomieszanie z poplątaniem. W dodatku od Kowadła i Rudawca wyższe są np. Brusek i Postawna, ale nie prowadzi na nie szlak, więc być może zdecydowano, że nie zasługują na miejsce na liście KGP. Nie znam się, ale to fajna ciekawostka. Rudawiec był natomiast mniej więcej dwudziestym  kilometrem w czasie tego etapu, a Śnieżnik, mój cel, znajdował się o tam:

Do Śnieżnika jeszcze daleko

Do Śnieżnika jeszcze daleko

 

Patrzcie tylko, jak daleko. Gdyby nad tym pomyśleć, to pewnie można się załamać. Natomiast mając do wyboru rozmyślanie i machanie nogami, zawsze wybieram to, co mi lepiej wychodzi. Ruszyłem więc przed siebie, zwłaszcza że uporałem się już z połową dystansu.

Gdyby nie te wszystkie zawirowania związane z wiadomo czym, to Przełęcz Płoszczyna jest fajnym miejscem na nocleg. Tam też zmierzałem, a ścieżka nie różniła się specjalnie od tego, co do tej pory widziałem. Wyobraźcie sobie natomiast, że przez te wszystkie kilometry i godziny, spotkałem naprawdę ledwie kilka osób. Jedynym towarzyszem był więc dla mnie… dźwięk przytroczonego i obijającego się w rytm marszu kubka.

Tak to wygląda przez długi czas

Tak to wygląda przez długi czas

 

Wracając do Przełęczy Płoszczyna, to po stronie czeskiej znajduje się Chata Kladské sedlo. O ile jednak z wędrowaniem wzdłuż granicy nie było problemu, to z nocowaniem bywa inaczej. Trzeba było pewnie śledzić na bieżąco te wszystkie obostrzenia i wymogi.

Dlatego w czasie swojej wędrówki zrezygnowałem z odwiedzania naszych sąsiadów. Do Przełęczy Płoszczyna zszedłem jednak w dobrej formie. Kiedy natomiast usiadłem na ławce, zrzuciłem plecak, zrobiło mi się tak błogo, że gotów byłbym tam zostać. Podobnego zdania byłyby moje stopy, gdyby potrafiły mówić.

Przełęcz Płoszczyna i Kladske Sedlo

Przełęcz Płoszczyna i Kladske Sedlo

 

Na Śnieżnik i do schroniska nie było jakoś daleko, przynajmniej patrząc na mapę. W końcu za sobą miałem już 27 km, to czym jest te kolejne 10? Szlakowskazy podawały jednak, że czekało mnie trzy godziny marszu, a wszystko za sprawą podejścia, które nie chciało się kończyć. Stromo, długo, a dotychczasowe kilometry w nogach nie pomagały.

Jeszcze tylko kawałek

Jeszcze tylko kawałek

 

Jak widzicie po tej entuzjastycznej minie, jestem człowiekiem żądnym wyzwań, ale że faktycznie nie chciałem nocować pośród drzew, to trzeba było przebierać nogami. Niektóre etapy były całkiem strome, prowadziły wyłożoną kamieniami ścieżką, a to dawało w kość. W końcu jednak nieśmiało zaczynały pokazywać się widoki, co było niezwykle pokrzepiające.

Konkretne podejście na Śnieżnik

Konkretne podejście na Śnieżnik

 

Śnieżnik to jeden z ciekawszych punktów na trasie całej tej wędrówki przez Sudety, liczy 1424 metry n.p.m., no i można z niego zobaczyć kawał świata. Jego wierzchołek jest bardzo rozległy i dosyć spłaszczony, co sprawia, że trudno go nawet porównać z jakąś inną górą.

Na Śnieżniku

Na Śnieżniku

 

Kiedy tam bylem, właśnie stawiano wieżę widokową, co do której zdania są mocno podzielone. Czy ładna, czy potrzebna i czy nie lepiej było zostawić Śnieżnik w spokoju? Ja jestem zdania, że wieże widokowe są całkiem fajnym pomysłem w górach, ale powinny być stawiane tam, gdzie tych widoków brakuje. Las, krzaki i inne zarośla. Konstrukcja jednak już powstała, więc nie za bardzo jest o czym teraz dyskutować.

Na szczycie sporo widać

Na szczycie sporo widać

 

Zrobiłem sobie tam oczywiście krótką przerwę, żeby nacieszyć oczy i zrobić kilka zdjęć. Szybko natomiast odrzuciłem pomysł czekania na zachód słońca. Mocno wiało, a w dodatku byłem zmęczony. Naprawdę chciałem już gdzieś odpocząć i coś zjeść. Wbrew pozorom schronisko „na Śnieżniku”, nie znajduje się na szczycie, a nieco poniżej, więc czekało mnie jeszcze kilkanaście, może kilkadziesiąt minut przebierania nogami.

Schronisko na Śnieżniku

Schronisko na Śnieżniku

 

Jak jednak widzicie, bo ten tekst w końcu powstał, żyję! Zmęczony dotarłem do celu, zjadłem cudowny żurek, o którym myślałem już jakoś od Rudawca i nawet załapałem się na własny, mały pokój. Kolejnego dnia miało być już odrobinę łatwiej.

Protip: nie kupujcie mieszanki studenckiej ani innych orzechów, gdy macie ukruszony ząb.


Informacje praktyczne:

To długi i jeden z trudniejszych odcinków w czasie całego GSS 2.0. Sprawę komplikował fakt obostrzeń, co sprawiło, że nie dało się tego etapu skrócić. Alternatywą jest natomiast wydłużenie poprzedniego dnia i dojście do Bielic.  Drugi dzień jest wtedy co prawda trudniejszy, ale ułatwia pokonanie tego odcinka. Sami musicie podjąć decyzję.

Po drodze brak możliwości uzupełnienia zapasów aż do Przełęczy Płoszczyna, gdzie znajduje się czeskie schronisko Kladské sedlo . Jeżeli zamierzacie nocować w schronisku „Na Śnieżniku”, zadzwońcie przynajmniej dzień wcześniej, by się upewnić, że znajdzie się jakieś łóżko. W tygodniu i po sezonie (wędrowałem we wrześniu) powinno być łatwiej.

Tego dnia pokonałem około 37 kilometrów i trochę powyżej 1800 metrów w pionie, więc warto nastawić się na długi dzień i zabrać zapas wody.

 

Zapisz się do newslettera i bądź na bieżąco z nowymi wpisami

 

Pochłonęły Cię górskie wędrówki?

Sprawdź mój wyjątkowy przewodnik górski

Przydatne? Dzięki za napiwek!

Postaw kawę

Dołącz do Patronów

Wspieraj na Patronite

 

Mateusz Stawarz

Miłośnik machania nogami i kawy we wszystkich postaciach. W 2015 roku założyłem tego bloga – Zieloni w podróży. Chwile później swoimi przygodami postanowiłem dzielić się również w formie filmów. Dlaczego akurat „Zieloni w podróży”? To proste. Kiedy lata temu rozpoczynałem swoją turystyczną przygodę z kolegą, o wędrówkach nie mieliśmy zielonego pojęcia.

3 komentarze

  • Królik pisze:

    Super tekst, czyta się jednym tchem, dzieciaki śpią, chwila ciszy i taki szlak luksus heh
    Muszę sobie zanotować ten szlak na mojej liście do wykonania ,’kiedyś '😁
    A może Główny Szlak Świętokrzyski by Cię zainteresował?? Chętnie byśmy przeczytali relację…
    Pozdrawiam

  • Ewa pisze:

    Dzięki za pomysł Mateuszu, 30 kwietnia przeszłam z Rudawca na Kowadło ścieżką przy granicy, było cudnie. No i Postawna odwiedzona przy okazji;-)

  • Krzysiek pisze:

    Cześć. Wspaniały tekst uzupełniony fantastycznymi zdjęciami. Brawo dla Ciebie.

Zostaw komentarz

×