Koprowy Wierch pozostawał dla nas sporą zagadką, ale kto z nas ich nie lubi?
Koprowy Wierch miał być wisienką na torcie naszego trzydniowego, tatrzańskiego wypadu. Nie dość, że miało być ładnie, to jeszcze stosunkowo krótko. Mapy wskazywały, że czekało nas około 18 km marszu i 1200 m przewyższeń. Dlaczego nas to cieszyło? A no dlatego, że poprzednie dwa dni przeznaczyliśmy na naprawdę długie wędrówki, czyli Małą Wysoką i Bystrą. O ile poprzednim celom poświęciliśmy przed wyjazdem trochę uwagi, tak o Koprowym nie wiedzieliśmy prawie nic. Czekała nas jedna wielka niespodzianka i odkrywanie wszystkiego na nowo. Wiedzieliśmy może tylko tyle, że panorama z wierzchołka jest naprawdę piękna, no i że gdzieś tam na szlaku można odbić na Rysy. Liczyliśmy więc podstępnie, że większość osób pójdzie właśnie tam, a my wszystkich przechytrzymy i będziemy napawać się ciszą i spokojem.
Istnieją dwa główne sposoby dostania się pod Koprowy Wierch. Pierwszy prowadzi od południa przez Dolinę Mięguszowiecką, a drugi przez Dolinę Koprową, która zdaje się nie mieć końca. Wybraliśmy więc jednogłośnie ten pierwszy wariant. Wycieczkę można rozpocząć czerwonym szlakiem znad Szczyrbskiego Jeziora (Štrbské Pleso), lub z parkingu nieopodal stacji kolejowej Popradské Pleso, wybierając oznaczenia niebieskie. Te właśnie wybraliśmy i pewnie myślicie, że zadecydowały o tym jakieś walory widokowe, krótsza trasa czy biegające pod nogami świstaki. Otóż nie. Po prostu współrzędne tego akurat parkingu Darek zapisał sobie w nawigacji… Podobnie jak on wyznaje zasadę, że jeśli już gdzieś błądzić to w górach, więc ze zrozumieniem przyjąłem tę rozsądną decyzję, którą za nas przypadkiem „podjął”. Jeśli czujecie się zagubieni i powyższe nazwy mówią Wam tak samo mało jak nam, to rzućcie okiem na mapkę poniżej.
Szlak na Koprowy Wierch. Tatry Polskie i Słowackie, Wydawnictwo Compass. Interaktywną mapkę znajdziesz również tu.
Na parkingu znaleźliśmy się około ósmej. Zapach mojej centymetrowej warstwy kremu do opalania czuć było zapewne nawet po polskiej stronie. Ubrałem buty, popatrzyłem tęsknym wzrokiem w niebiosa i dotknąłem podeszwami asfaltu. Nie stało się kompletnie nic. Poprzednie dwie wycieczki kończyłem z mocnym bólem stóp i bałem się, że cały ten dzień przejdę z wyrazem twarzy dziecka jedzącego cytrynę. Ale nie! Czułem się lekki jak piórko i zacząłem nawet poganiać Darka.
Początek szlaku wita nas piękną pogodą
Pierwszy etap wędrówki wyglądał niepozornie. Czekało nas kilka kilometrów delikatnego podejścia asfaltową drogą. Otoczenie było całkiem ciekawe, bo niska roślinność umożliwiała oglądanie rysujących się w oddali szczytów, o których nie wiedzieliśmy nic. Tak „zieloni” to już dawno nie byliśmy, ale wszystko miało się później poprawić. Wycieczka zaczęła się więc całkiem leniwie, co raczej nam odpowiadało, chociaż znacie już pewnie moją awersję do takich „szosowych” odcinków. Mogliśmy się spokojnie wprowadzić w klimat tego dnia. Nie zamyślajcie się jednak za bardzo, bo drogą dosyć często przejeżdżają samochody kierujące się zapewne do schroniska.
Wchodzimy do lasu i robi się ciekawiej
Idzie się sprawnie, a w nas narasta ciekawość. Droga wkracza wreszcie do lasu i zaczyna prowadzić nas do góry serpentynami. Obok nas sporo już osób, ale zakładamy, że odpuszczą sobie Koprowy Wierch. No bo po co tam iść, jak kawałek obok Rysy? Wiecie, najwyższy szczyt dostępny turystycznym szlakiem. To już jakoś brzmi. Idę sobie więc taki zamyślony i tylko czasami uciekam profilaktycznie na pobocze. Nie dam się przejechać, a już na pewno nie w górach. Ostatecznie dochodzimy do rozejścia szlaków, upewniamy się, że wybraliśmy właściwy kierunek i bez dłuższych przerw idziemy dalej.
Już nie możemy się doczekać widoków
Las jaki jest, każdy widzi. Całkiem wygodna ścieżyna prowadzi nas wśród zielonych jeszcze roślin, pogoda jest wyborna (trzeci dzień z rzędu!), no a my coraz szybciej przebieramy nogami, żeby wreszcie „coś” zobaczyć. I nie musimy na to czekać zbyt długo, gdyż jakieś pół godziny później wita nas piętro kosodrzewiny i docieramy do miejsca o tajemniczej nazwie Rozdroże nad Żabim Potokiem.
Wchodzimy w piętro kosodrzewiny. Grań Baszt momentalnie wprawia nas w zachwyt
Po lewej stronie wyrasta nagle gigantyczny i przytłaczający skalny mur. Jest w nim coś takiego, że ciężko tak po prostu odwrócić wzrok i odejść. Początkowy zachwyt ustępuje wkrótce zdziwieniu. Okazuje się bowiem, że nie mam pojęcia co to jest i dlaczego jest takie duże. Darek upiera się, że to Szatan, ale nie wierzę jego orientacji w terenie ani przez chwilę. No to mamy swoje niespodzianki, a wystarczyło przecież zrobić przed wycieczką mały rekonesans. Na szczęście mamy ze sobą mapę, więc niebawem wszystkiego się dowiemy. Wreszcie nadchodzi też moment, w którym wszyscy inni pójdą sobie na Rysy, a my dumni z siebie w samotności i zadumie ruszymy na Koprowy Wierch.
Podejścia zaczynają męczyć. Do tej pory było względnie płasko
Chyba w to nie uwierzyliście? Niestety, szybko się okazało, że ten pomysł ma bardzo wiele niedociągnięć, lub też wszyscy wpadliśmy na niego jednocześnie. Albo to po prostu Koprowy Wiech jest tak popularnym szczytem. Grzecznie ustawiliśmy się na ścieżce i jak po sznureczku zaczęliśmy kolejny etap wycieczki. Teren zrobił się trochę bardziej wymagający, a na naszych czołach pojawiły się pierwsze krople potu. Ustaliliśmy w międzyczasie, że jak tylko teren się wypłaszczy, to zrobimy sobie przerwę. No i o mało co nie padliśmy z głodu.
Ciągle do góry i końca nie widać
Bez większych emocji pokonywaliśmy kolejne metry przybliżające nas do Doliny Hińczowej, chociaż czasami szlak robił się mało wygodny, ze względu na luźne lub śliskie kamienie. Ścieżka zakosami pięła się do góry, a my już widzieliśmy miejsce, które braliśmy za próg tej doliny. Myślami byłem już w swoim plecaku i starałem się sobie przypomnieć, co dobrego tam spakowałem. Kiedy zerknąłem przed siebie okazało się, że za tym „garbem”, który teraz pokonywaliśmy, jest kolejne wzniesienie. No cóż, trudno. Jakoś to zniosę, bo za nim już na pewno jest dolina.
Jeszcze tylko rozprawimy się z tą górką, potem następną i jeszcze kolejną, no i udamy się na zasłużoną przerwę
Podkręciliśmy nieco tempo, żeby szybciej uporać się z następnymi przeszkodami. Nadszedł czas, w którym idąc zacząłem już powoli zdejmować plecak, ale przede mną wyrósł nagle trzeci „garb”. Deja vu? A może wpadliśmy w jakąś dziurę czasoprzestrzeni i już zawsze będziemy podchodzić pod ten pagór? Darek zareagował chyba w podobny sposób. Opuściliśmy głowy i z wyraźnym zwątpieniem w oczach rzuciliśmy się do przodu.
Wchodzimy powoli do Doliny Hińczowej i robi się jeszcze ładniej
Udało się! Dolina Hińczowa pokazała swoje piękne oblicze, a my mogliśmy wreszcie zerknąć, jak w rzeczywistości wygląda ten cały Koprowy Wierch. Nie przedłużając już, wybraliśmy jakieś trawiaste miejsce nad jednym ze stawów i oddaliśmy się błogiej przerwie. Wypadało też dowiedzieć się w końcu, co mamy w zasięgu wzroku.
Wspomniana wcześniej grań zdążyła „urosnąć” już do gigantycznych rozmiarów, a jeden ze szczytów szczególnie przyciągał moje oczy. Zerwałem się więc na nogi i zapatrzony w wierzchołek ruszyłem powoli w jego stronę. Darek w tym czasie otworzył mapę, podrapał się po głowie i z przekonaniem w głosie oznajmił mi co ustalił.
Szatan pcha mi się w kadr. To ten przy lewej krawędzi kadru. Grań Baszt zachwyca
Przede mną stał Szatan! To najwyższy szczyt Grani Baszt i jego potęgę widać już z daleka. Od razu wiadomo, kto tutaj rządzi, chociaż w moim odczuciu taka trochę… pękata z niego góra. Oczywiście przemyślenia zachowałem dla siebie. No wiecie, na wszelki wypadek. Wróciłem do Darka, ciągle nie wierząc w to, że miał rano rację. Rzuciliśmy następnie okiem na Mięguszowieckie Szczyty i zgodnie uznaliśmy, że z tej strony nie prezentują się tak ładnie jak znad Morskiego Oka. Nie trudno było natomiast zlokalizować Mięguszowiecką Przełęcz pod Chłopkiem. Skoro już wiedzieliśmy mniej więcej gdzie jesteśmy, to z czystym sumieniem mogliśmy ruszyć dalej. Minęliśmy Wielki Hińczowy Staw i rozpoczęliśmy podejście w stronę Wyżniej Koprowej Przełęczy.
Szlak wije się zakosami
Z daleka te wszystkie zakosy wyglądały nieco deprymująco. Wydawało się, że będziemy musieli użyć ostatnich zapasów sił, a tymczasem rozprawiliśmy się z tym kawałkiem zaskakująco bezproblemowo. Ścieżka jest w całkiem dobrym stanie, a tak szczerze mówiąc, to tego podejścia nie ma znowu tak dużo, bo ciut ponad 200 metrów. Wystarczy wspomnieć, że Wielki Hińczowy Staw leży na wysokości 1944 m n.p.m, a Koprowy Wierch ma tych metrów 2364. Zaskakująco wysoko znajdują się te słowackie stawy. Żeby łatwiej wam to zobrazować, to taki Kasprowy Wierch wznosi się na 1987 m, a Giewont 1895 m, czyli znajdowałby się ciągle poniżej lustra wody.
Dalszy przebieg szlaku na Koprowy Wierch
W dobrych nastrojach docieramy w końcu na przełęcz, bo tam dopiero rozpoczyna się prawdziwa zabawa. Porzucamy niebieskie oznaczenia i wybieramy czerwone. Ścieżka nie wygląda jakoś przerażająco i to nie dlatego, że jesteśmy nieustraszeni, a dlatego, że pnie się w miarę łagodnym zboczem. Wznosi się jednak początkowo wśród kamieni i głazów. Takie odcinki mocno mnie stresują, bo czasami podłoże zaczyna żyć własnym życiem, ale nie czekając długo wystartowaliśmy w kierunku szczytu. Wg map to jakieś 30 lub 40 minut, dlatego też jak najszybciej chciałem znaleźć się na górze. Darek natomiast ciągle realizował swój plan zakładający powolne pokonywanie trasy. Jak tam sobie chce.
Darek postanowił nie forsować tempa. Nad nim Szczyrbski Szczyt
Gładko pokonywałem kolejne metry i kiedy już myślałem, że oto zbliżam się do szczytu, to stało się jasne, że to dopiero pierwszy z wierzchołków w drodze do celu – ten południowy. Właściwy znajdował się kilkanaście minut dalej, a ścieżka zmieniała swój charakter. Zamiast zbocza pokrytego kamieniami, czekało nas więcej kontaktów z litą skałą. Postanowiłem zaczekać na Darka i zapytać go, czy wszystko z nim w porządku. Trochę niepokoiło mnie jego naprawdę wolne tempo. No, ale ten z uśmiechem na twarzy oznajmił, że „taki ma plan”. Teraz już razem wznowiliśmy nasz marsz.
Pora na ostatni, najciekawszy etap szlaku
Pobudziliśmy naszą koncentracje i dalej wzdłuż czerwonych oznaczeń zaczęliśmy iść do góry. Co prawda ścieżka nie jest przesadnie eksponowana i brak tutaj w mojej ocenie przepaści, ale w tym miejscu wypada uważać bardziej niż zazwyczaj. Poza tym każda psychika reaguje inaczej. Jest tutaj kilka miejsc, w których dobrze wspomóc się rękami, ale nie wychodzą one raczej poza typowe, skalne schodki. Czas w takich miejscach mija mi naprawdę błyskawicznie, bo nie jest to już mozolne dreptanie po zboczu. Teren jest znacznie ciekawszy, a mijanie kolejnych formacji skalnych daje dużo frajdy.
Uwielbiam te ostatnie metry, kiedy szczyt jest już na wyciągnięcie ręki
Z perspektywy szlaku szczyt nie jest wybitnym wzniesieniem, ale kiedy tylko zauważyliśmy zbiorowisko ludzi, z góry założyliśmy, że to tam. No i mieliśmy racje, bo po co mieliby stać bezczynnie w jakimś innym miejscu? Koprowy Wierch poddał nam się całkiem łatwo, ale szybko okazało się, że wierzchołek jest raczej wąski i mało tam miejsca. Przy kilkunastu osobach robi się tłoczno. W pewnym momencie zacząłem się nagle przytulać do skały. Nie dlatego, że w życiu brakuje mi jakoś szczególnie czułości, a raczej ze względu na to, że nie chciałem zostać popchnięty przez przemieszczające się osoby. Koprowy wygląda może niepozornie od strony podejścia, ale w pozostałych kierunkach opada naprawdę stromo.
Rzut oka w stronę Doliny Ciemnosmreczyńskiej z Koprowego Wierchu
Kiedy już znalazłem stabilne miejsce, nadeszła pora by trochę pozachwycać się widokami. Jest czym, bo Koprowy Wierch zapewnia moim zdaniem świetne panoramy. Na zdjęciu powyżej widać grań odchodzącą ze szczytu i to, o czym wspominałem wcześniej – jest skąd spaść. Dolina Ciemnosmreczyńska ze stawami od razu rzuca się w oczy. Przy prawej stronie kadru odnajdziecie Świnicę, a kierując wzrok w lewo nawet Giewont. Dalej Czerwone Wierchy i całe morze innych szczytów Tatr Zachodnich.
Mięguszowieckie Szczyty i Lodowy Szczyt widziane z Koprowego Wierchu. Z prawej strony Rysy
Ciekawie wyglądają Mięguszowieckie Szczyty. Z tej perspektywy nie są może tak monumentalne jak od strony polskiej, ale jest na czym zawiesić wzrok. Bez przeszkód rozpoznać można przełęcz, na którą szlak prowadzi tylko od naszej strony. Taki oficjalny rzecz jasna. Mowa o tym charakterystycznym wcięciu na prawo od centrum kadru, za którym „zagląda” Lodowy Szczyt. Z prawej strony „wcisnęły się” Rysy.
Czy mogę pisać do Ciebie maile?
To bardziej wiadomości od górskiego znajomego. Poinformuję Cię o nowych wpisach i filmach, żeby nie zdarzyło Ci się niczego przegapić.
Wspominając o panoramie nie można zapomnieć również o Grani Baszt, skąd dalej gapił się na nas Szatan, ale także o drugim imponującym murze. Grań Hrubego robi nie mniejsze wrażenie. Ciekawe, jak rozłożyło się obłożenie na szlakach. Może to Koprowy Wierch jest popularniejszym celem od słowackiej strony? Ruch był tego dnia naprawdę spory.
Szpiglasowa Przełęcz, a za nią Kozi Wierch
Nasyciliśmy oczy, dlatego postanowiliśmy nasycić i nasze żołądki. Na szczycie było tłoczno, więc zeszliśmy trochę niżej i tam, na takiej wygodnej półeczce, postanowiliśmy powygrzewać się trochę do słońca jedząc jakieś słodycze. Zrobiło się naprawdę błogo i oparci o ciepłą skałę moglibyśmy tam siedzieć znacznie dłużej. Docierała do nas jednak myśl, że pora wracać. Ustaliliśmy oczywiście, że schodzić będziemy powoli, co nie było trudne. Co chwilę przystawałem gdzieś by zrobić zdjęcie, bo nad nami zaczęły rozwijać się chmury. Te, jak wiadomo, świetnie komponują się z górskim krajobrazem.
Koprowy Wierch już za nami, ale widoki spowalniają nasz powrót. Nie ma się co dziwić
Zejście do przełęczy nie jest takie bezproblemowe, jak można by pomyśleć. O ile ten podszczytowy fragment pokonuje się sprawnie, to niżej bywa już kłopotliwie. Wszystko za sprawą sypkiego podłoża i niestabilnych głazów. Gdy tylko pojawiamy się w takim terenie, to ze stresu zaczynają mi się pocić dłonie. Podobno blizny dodają męskości, ale bardzo nie chciałem tam tego sprawdzać. Nie muszę być najbardziej męskim facetem na świecie. Wolę powolutku dotrzeć do wyznaczonego celu. Zwłaszcza, gdy wokół tak ładnie.
Imponująca Grań Hrubego i Dolina Hlińska
Schodzenie w takim terenie jest obiektywnie problematyczne, bo stawiając kroki trzeba niejako wyhamowywać całe te swoje kilkadziesiąt kilo. Z takich też powodów, Darkowi było zapewne nieco łatwiej… Na szczęście dobra passa trwa i już od kilku wycieczek nigdzie się nie potknąłem i nie podjechałem! Czy tak się objawia całe to „doświadczenie”? Nie wiem, ale gdy tylko znaleźliśmy się na dole, mogliśmy wstępnie odetchnąć. Od tego momentu ścieżka była już bardziej stabilna. Pozwoliliśmy sobie na kilka minut przerwy na przełęczy, ale głównie ze względów fotograficznych. No sami popatrzcie.
Hińczowe Stawy i Wysoka w tle
Dolina Hińczowa prezentowała się teraz naprawdę świetnie. Słońce zdążyło się już przesunąć trochę na zachód, więc oświetlenie stało się znacznie bardziej korzystne niż rano. Całej tej scenie „przyglądała się” Wysoka, której piramida wygląda z tej perspektywy pociągająco. Darek obrał drogę tradycjonalisty. Po prostu trzymał się w ścisłym otoczeniu szlakowskazów i niczym japoński turysta robił zdjęcia wszystkiemu dookoła. Ja zapragnąłem pobawić się w odkrywcę i miałem nadzieję na jakieś ciekawe zdjęcie Mięguszowieckich Szczytów zza górki, która je zasłaniała. Niestety górka nie chciała się zbyt szybko kończyć, toteż poddałem się bez żalu. Darek w międzyczasie gapił się na Szatana.
Szatan znowu nas podgląda
Przerwałem mu tę dziwną zabawę i zaproponowałem, aby po prostu zejść do doliny, usiąść nad jakimś stawem i jeszcze przez chwilę napawać się otoczeniem. Zgodził się od razu. Czekał nas nie tylko powrót na parking, ale także rozstanie z Tatrami, gdyż Koprowy Wierch był ostatnim akcentem naszego trzydniowego wyjazdu. Skoro więc pogoda dopisywała, to czemu nie poleżeć na trawie w takim pięknym otoczeniu? Droga z przełęczy minęła bez historii. Wbrew obawom, podłoże było bardzo stabilne, a całość opadała zakosami delikatnie ku dolinie. O mniej więcej tak:
W prawo, w lewo, potem znowu w prawo i tak do samego dołu
Nad Wielkim Hińczowym Stawem odpoczywała całkiem pokaźna grupka turystów, dlatego zdecydowaliśmy się wybrać jakieś bardziej kameralne miejsce. Co ciekawe, jest to największy staw w słowackiej części Tatr, mimo że te stanowią około 77% całości pasma. Całe podium zajmują akweny po naszej stronie i są to odpowiednio: Morskie Oko, Wielki Staw Polski i Czarny Staw pod Rysami. Ciekawe, nie? Na miejsce przerwy wybraliśmy Hińczowe Oka, a konkretnie jedno z nich. Słońce miło grzało nas w plecy, było spokojnie, a my ponownie postanowiliśmy rzucić okiem na mapę. Ciekawiło nas przede wszystkim otoczenie Mięguszowieckiego Wołowca.
Przerwa na odpoczynek i chwila pozorowanej zadumy
Po takich sielankowych przerwach zawsze mam kłopot, żeby z powrotem poderwać się do drogi. W pierwszą stronę napędza mnie chęć wejścia na szczyt, ale w drodze powrotnej rozleniwiam się całkowicie i górę bierze moja marzycielska (nie wierzcie w to) natura. Tyle zostało we mnie z nastolatka. No i może jeszcze kiepska cera. Skoro jednak zdarza mi się wstawać koło trzeciej nad ranem by jechać w góry, to ostatecznie nie miałem kłopotów by się podnieść, założyć plecak i powoli ruszyć w dół.
Przed nami już tylko spacer Doliną Mięguszowiecką
Te z trudem pokonywane w pierwszą stronę garby, teraz minęły nam w mgnieniu oka. Błękit nieba niknął pod naporem coraz gęstszych chmur, ale za to zieleń Doliny Mięguszowieckiej wydawała się koić wzrok. Kamienna ścieżka sprowadzała nas nieuchronnie w kierunku Rozdroża nad Żabim Potokiem i poza kilkoma momentami, w których można sprawdzić przyczepność butów, to minęła raczej bez historii. Zaskakująco spokojnie kończył się dla nas ten dzień na szlaku.
Las jaki jest, każdy widzi
Dalej ścieżka nie sprawiała już kłopotów, więc w miarę możliwości podkręciliśmy tempo, czyli prawie wcale. Pojawił się znajomy mi już ból stóp, z którym tak walczyłem podczas tego wyjazdu. Tym razem ujawnił się na szczęście pod koniec dnia, więc w zasadzie machnąłem na niego ręką. Może mieliście okazję oglądać podczas ostatnich Igrzysk Olimpijskich starty chodziarzy? Wiecie, to ci co tak śmiesznie stawiają kroki i machają bioderkami. Tak mniej więcej wyglądały moje zmagania ze szlakiem w tej fazie dnia. Nie było jednak tragedii, bo postanowiliśmy nawet zboczyć trochę z trasy i zaglądnąć nad Popradzki Staw, który minęliśmy rano. To raptem kilkaset metrów drogi.
Zaglądamy jeszcze nad Popradzki Staw, bo ten jest naprawdę blisko
Nie powaliło mnie, mówiąc krótko. Jest ładnie, ale bliskość schroniska odziera trochę to miejsce z urody. Pokręciliśmy się po okolicy (ja kręciłem się w miejscu), po czym przystąpiliśmy do realizacji ostatniego etapu naszej wycieczki. Przeklęty asfaltowy odcinek. Założyłem, że im szybciej będę stawiał kroki, tym krócej stopa będzie w kontakcie z podłożem. Sprytne, co? No istny chodziarz ze mnie! Wymusiłem na Darku podobną strategię i pędem pognaliśmy w stronę zachodzącego… wróć, w stronę parkingu.
Rzucamy Tatrom ostatnie spojrzenie i czym prędzej ruszamy asfaltem w dół
Niebo na dobre pokryło się chmurami. Mieliśmy trzy dni wspaniałej pogody i można by pewnie pomyśleć, że przekupiliśmy kogo trzeba. Gdy wyjeżdżaliśmy, Tatry już niemal w całości zniknęły pod chmurami. Przypadek? Wycieczka na Koprowy Wierch była chyba strzałem w dziesiątkę. Dosyć krótka trasa, do tego nie za wiele przewyższeń, a widoki takie, że będzie o czym wnukom opowiadać. Wszystko to, pozwoliło nam świetnie zakończyć ten krótki, trzydniowy wyjazd i przywieźć do domu masę fajnych wspomnień. Cały szlak nie jest przesadnie trudny, a dojście do Doliny Hińczowej jest w zasadzie osiągalne dla każdego. Już tam jest na czym zawiesić oko, a ambitniejsi mogą ruszyć wyżej. Dopiero w okolicach wierzchołka spotkamy się z ekspozycją, więc osoby nieprzyzwyczajone do wszelkich przepaści powinny tam szczególnie uważać. Przy sporym ruchu, na szczycie nie ma za dużo miejsca i to też warto wziąć pod uwagę. Koprowy Wierch potrafi jednak zadowolić fanów rozległych panoram. Warto!
Zapisz się do newslettera i bądź na bieżąco z nowymi wpisami
Świetna relacja! Byłem na koprowym w te wakacje i serdecznie polecam. Świetne miejsce na weekendowy wypad.
Fajny wpis! Mamy plan na koprowy w ten weekend. Dla mnie to będzie pierwszy szczyt w Tatrach i chciałam poznać inne relacje niż mojego męża, który zapewnia mnie, że będzie prosto i że dam radę 🙂
Jak szłam na Rysy od Słowacji to myślałam jak Ty, że spora część ludzi pójdzie własnie tam, a zdecydowana większość podreptała właśnie na Koprowy 😉
Jakże inaczej to wszystko wygląda w letniej oprawie… Nas Koprowy przywitał bielą i mgłą… ale gdy patrzę na te zdjęcia, to wiem, że trzeba tam pójść jeszcze raz!
Pozdrawiam!
Piekne widoki. W ten weekend jade i mam zamiar zrobic koprowy. Nie moge sie tylko doczytac, jaka trasa schodziliscie? Ta sama? Czy w 7-8 godzin wyrobimy sie, dzien juz krotszy:)
Cześć! Tak, schodziliśmy tak samo. Mapy wskazują, że w obie strony wychodzi około 8 godzin chodzenia. Nam mniej więcej tyle wyszło, ale wliczając już wszystkie przerwy. Powodzenia! 🙂
Koprowy jest bardzo popularny. Chociaż Rysy od słowackiej strony też mają sporo amatorów. Po prostu wg mnie te słowackie Tatry nie są takie puste. Tzn. porównując do najpopularniejszych polskich miejscówek, to tak, ale pustki zupełnej to nie ma 😉
Ja raz szedłem na niego przez Dolinę Koprową. Nie dość, że ona jest długa, to jeszcze świeży śnieg nie ułatwiał wędrówki. I dojście na Vyšné Kôprovské sednl zajęło nad ponad 7 godzin… A gdzie jeszcze wejście na szczyt, a potem zejście nad Szczyrbskie Pleso… Ale za to pogoda nam siadła i widoki były genialne 🙂
Szatan wraz z całą Granią Baszt od tej strony robi wrażenie.
Pewnie, że nie są puste, zwłaszcza w tych popularnych miejscach. Mimo wszystko można trafić na szlak czy taki dzień, że będzie stosunkowo luźno na szlaku 🙂 No właśnie ta niekończąca się na mapie Dolina Koprowa… 😀 Tam, to chyba nikogo nie spotkaliście :D?
Z ludzi to nie, jedynie świeże ślady niedźwiedzi odbite w śniegu idące przed nami szlakiem 😉 Ale ich właścicieli nie udało nam się spotkać 😛
Z takich must be w Tatrach mam już Szpiglasa, ale jest jeszcze kilka szczytów zaległych, w tym Koprowy. Chciałam wejść jeszcze w wersji zielonej 🙂 w tym roku, ale na razie zrobiło się biało. Zdjęcia jak zawsze na wypasie. Nie wiem jak Wy to robicie. Jakim obiektywem pstrykacie?
No właśnie, szybko zrobiło się biało, a mieliśmy jeszcze nadzieję na jakieś jesienne wycieczki. Nam się podobało bardzo 🙂 Dzięki! Na Koprowym wszystkie są zwyczajnym 18-55. Czasami pojawiają się jakieś z 55-210. Myślałem coś o nowym obiektywie i nawet Cię podpytywałem, ale jakby nie patrzeć to taki zoom (mimo swoich wad) jest jednak uniwersalny. Boję się, że ze stałką będzie raz za szeroko, a raz za wąsko. Ty nie masz takich problemów?
Może w takim razie rozważ szerokokątny obiektyw.
piękny szlak, mam w planach Koprowy….czy zdążę ?
Zdążysz na pewno! Chociaż nie wiem, czy to będzie jeszcze w tym roku 😛
Kolejna świetna relacja, którą czyta się z uśmiechem na twarzy i zachwytem w oczach. Piękne sylwetki gór i Wasze też. Pozdrawiam!
Dzięki, zawsze się rumienie ukradkiem czytając takie komentarze 😛 Szlak był naprawdę piękny i szczerze możemy go polecać 🙂
Naprawdę tak Wam się ciągnęła droga nad Hińczowy Staw? Kurcze, nam przeleciała jakby to był kwadrans 🙂
Nad sam staw nie, ale podejście na próg doliny już trochę tak. Jak za trzecim razem zobaczyliśmy, że czeka nas kolejny „pagórek” do pokonania, to w duchu się śmiałem, że to się nigdy nie skończy 😛 Widziałem właśnie, że też byłaś, więc jestem ciekawy wrażeń 🙂