Skip to main content

Już tylko Góry Izerskie dzieliły mnie od zakończenia mojej sudeckiej przygody

Przejście przez Sudety dostarczyło mi niesamowitych wrażeń, zwłaszcza że większość z mijanych miejsc widziałem dopiero w pierwszy raz w życiu, a to przecież zawsze frajda sama w sobie. Jest coś niezwykle odprężającego w takim wielodniowym marszu w nieznane.

Karkonosze nie były wyjątkiem, bo wyobraźcie sobie, że przez te lata wędrowania, nie miałem wcześniej okazji ich odwiedzić. Siedemnasty dzień na szlaku GSS 2.0 miał więc należeć wyłącznie do nich. Oczami wyobraźni widziałem już te wszystkie atrakcje, które tylko na mnie czekały. Jak więc przystało na odpowiedzialnego człowieka, którym kiedyś chciałbym zostać, obudziłem się sporo przed wschodem słońca. Momentalnie podszedłem do okna, by zaspokoić ciekawość. Która prognoza pogody się ostatecznie sprawdziła? A no niestety ta, mówiąca, że będzie padać.

Schronisko Samotnia

Schronisko Samotnia

 

Od siedzenia na tyłku kilometrów nie ubywa, więc ruszyłem z Karpacza niebieskim szlakiem w stronę Samotni, pierwszego przystanku na trasie. Nawet sobie kombinowałem, że gdyby warunki okazały się bardzo niekorzystne, to będę tak skakał od schroniska, do schroniska. I wiecie co? Mgliście było, ale opady jakby na chwilę ustały. Pomyślałem wtedy nawet naiwnie, że może nie będzie tak źle. Że będzie klimatycznie, jak w Rudawach Janowickich dwa dni wcześniej. Wyciągnąłem aparat, nagrałem parę ujęć i postanowiłem łapać to, co jest. Wiecie, chciałem wdrożyć w życie całe te słynne coachingowe brednie. „Kiedy życie daje ci cytryny, zrób z nich lemoniadę”. No i fakt, cytryny dostałem, ale strzeliłem sobie sokiem prosto w oczy.

Piękno Karkonoszy

Piękno Karkonoszy

 

W lekkiej mżawce jakoś dotarłem do Samotni.  Kojarzyłem z mapy, że gdzieś w okolicy powinien znajdować się Mały Staw, a nad nim Kocioł Małego Stawu. Nad  wszystkim górować miała Równia pod Śnieżką, ale wszystko to, mogłem sobie wyłącznie wyobrazić. Widoczność sięgała co najwyżej kilkudziesięciu metrów.

Deszcz po chwili znów przybrał na sile, na nieszczęście wzmógł się też wiatr. Temperatura sięgała kilku stopni, a moja peleryna przeciwdeszczowa okazała się projektem jakiegoś pozbawionego serca śmieszka. Pod wpływem podmuchów wszelkie zapięcia puszczały, a ja przypominałem z daleka bardziej latawiec, niż piechura. Z uśmiechem na ustach, bo mięśnie twarzy właśnie w takim grymasie mi przymarzły, ruszyłem w stronę kolejnego schroniska na trasie, czyli Domu Śląskiego.  Wypiłem tam gorącą kawę, trochę się wysuszyłem, a następnie postanowiłem zrobić coś absolutnie głupiego i pozbawionego sensu. Poszedłem na Śnieżkę.

W drodze do Domu Śląskiego. Chyba

W drodze do Domu Śląskiego. Chyba

 

Im wyżej byłem, tym mocniej wiało, a kiedy deszcz pada poziomo, to wiadomo, że robi się ciut nieprzyjemnie. Peleryna łopotała na wietrze jak żagiel i robiła wszystko, poza chronieniem mnie przed opadami. No i przyznam się wam, że absolutnie bym się na ten szczyt nie wybrał, bo i po co, gdyby nie fakt, że trochę żal byłoby mi iść te 450 km przez Sudety, żeby na ich najwyższym punkcie się ostatecznie nie znaleźć.  Wdrapałem się więc na Śnieżkę, nagrałem krótki filmik i postanowiłem pędzić znów do schroniska.

Mokre ciuchy i odczuwalna temperatura w okolicy zera to słabe połączenie. Dlatego właśnie wtedy, grzejąc się przy grzejniku, obmyśliłem strategię postępowania w dalszej części dnia. Była ona prosta. Nie połamać się na śliskich kamieniach, dojść do Szrenicy, zmienić ciuchy na suche, a na miejscu położyć się już spać. No i szedłem, ale się nie cieszyłem.

Jedenaście godzin deszczu

Jedenaście godzin deszczu

 

Z bardzo wielu atrakcji, które miałem tego dnia podziwiać, widziałem tylko Słonecznik i Pielgrzymy. Reszta tonęła we mgle. Śnieżne Kotły? Zapomnijcie. Nawet drugiego brzegu tamtejszych stawów nie było widać. Jeszcze tylko do schroniska Odrodzenie zaglądnąłem, by ponownie trochę się zagrzać, no i to w zasadzie tyle z ciekawszych informacji. Wywróciłem się raz, ale zgodnie z planem niczego sobie nie połamałem.

Pokonałem tego dnia blisko 37 kilometrów i ponad 1900 metrów w pionie. Cały ten rozkoszny spacer odbył się w deszczu, wietrze i chłodzie, no i co tu ukrywać – pewnie przyjemniejsze rzeczy robiliście w życiu. Zaskakujące jest jednak to, jak szybko o takich niedogodnościach się zapomina. Wystarczyło mi tylko tyle, że dotarłem do schroniska na nocleg, było w nim ciepło, a ja miałem suche rzeczy na zmianę. Życie znowu stało się piękne. Gdzieś na świecie oczywiście, bo nie w Karkonoszach. W Karkonoszach panowały tylko halucynacje ze zmęczenia i deszcz.

W stronę Gór Izerskich

 

Ostatni dzień w czasie przejścia GSS 2.0 rozpocząłem z rozbrajającą wręcz naiwnością. Po wczorajszym, pogodowym rozczarowaniu pomyślałem, że teraz to Matka Natura na pewno mi wynagrodzi przeziębiony pęcherz. Wstałem więc tuż po piątej, żeby zobaczyć piękny, (jak sobie wtedy gdybałem), wschód słońca. Karkonosze jednak chyba mnie nie polubiły i dodam tylko, że z wzajemnością. Znowu było szaro, wietrznie i zimno.

Poranek na Szrenicy

Poranek na Szrenicy

 

Bez żalu ruszyłem w kierunku ostatniego pasma górskiego w czasie całego marszu przez Sudety. Osiemnasty dzień na szlaku spędzić miałem już w Górach Izerskich. Całą moją przygodę z wędrówką przez Sudety rozpoczynałem przy pięknej pogodzie. Gdyby więc nie zdjęcia, to pewnie nie uwierzylibyście w moje szczęście. Wyobraźcie sobie bowiem, że gdy tylko opuściłem Szrenicę, zaczęło się przejaśniać. Tak jest, Karkonosze tylko czekały, aż sobie pójdę. Po czasie nawet słońce i błękitne niebo się pokazały.

Zapowiadał się ładny dzień

Zapowiadał się ładny dzień

 

Była to jednak mimo wszystko miła klamra tych osiemnastu dni. Powoli zaczęła do mnie również docierać świadomość, że oto za parę godzin cała ta przygoda tak po prostu się zakończy. Marsz przez las był całkiem przyjemny, ale przypomniał mi też o jednej, ważnej sprawie – o rykowisku. To właśnie mniej więcej o tej porze roku, wczesną jesienią, idąc przez las, można usłyszeć charakterystyczny ryk dobiegający zza drzew. Nie bójcie się jednak, jeśli kiedyś was to spotka, bo nie będą to wygłodniałe niedźwiedzie, a zapewne jakieś stadko podekscytowanych jeleni.

Na zejściu w stronę Jakuszyc zrobiło się już pięknie

Na zejściu w stronę Jakuszyc zrobiło się już pięknie

 

Słońce już na dobre przebiło się przez chmury. Im bardziej zbliżałem się do granicy Karkonoszy, tym pogodniej się robiło. No jak tu nie wierzyć w złośliwość Wszechświata? Na całe szczęście marsz przez Góry Izerskie zapowiadał się zdecydowanie ciekawiej. Szach-mat Karkonosze! Zielony szlak raczej bez przeszkód sprowadzał mnie w stronę Jakuszyc, ale po ostatnich opadach trzeba było uważać. Tam też dotarło do mnie, że po tych blisko 500 km, moje buty się po prostu przetarły i każdy, najdrobniejszy kontakt z kałużą czy rosą, kończył się mokrymi skarpetkami.

W lesie zawsze jest fajnie

W lesie zawsze jest fajnie

 

Odcinek ten minął błyskawicznie, a okolice Jakuszyc celowo pominę. Ot trochę asfaltu, parkingi, samochody i kilka budynków. Miłośnicy sportów zimowych pewnie te okolice znają, ja natomiast pospiesznie minąłem Przełęcz Szklarską i udałem się w Góry Izerskie. Co mnie początkowo zdziwiło to fakt, że wędrowałem terenem zaskakująco płaskim. Przez dłuższy czas maszerowałem nawet taką szeroką droga i trochę trudno było mi się przyzwyczaić do takiego stanu rzeczy. Jak to góry bez podejść?  Mijali mnie w tym czasie liczni rowerzyści, dla których z kolei taki profil terenu to pewnie raj.

Góy Izerskie przywitały mnie taką drogą

Góry Izerskie przywitały mnie taką drogą

 

Po kolejnych chwilach marszu dotarłem w okolice schroniska Orle, które zaskoczyło mnie swoim wyglądem. Powiedziałbym nawet, że wyglądało naprawdę niepowtarzalnie i podobnego schroniska nie widziałem jeszcze wcześniej. Nie wchodziłem jednak do środka, bo nie czułem się zmęczony, a przerwę zaplanowałem dopiero na Hali Izerskiej. Rozpoczynałem właśnie najciekawszy fragment marszu przez Góry Izerskie.

Stacja Turystyczna Orle

Stacja Turystyczna Orle

 

Jeszcze przed wyruszeniem na szlak doradzaliście mi wizytę w Chatce Górzystów na Hali Izerskiej, by skosztować tam słynnych ponoć naleśników. Skoro więc odkrywać nowe miejsca, to czemu nie również ich kulinarne aspekty? Jeżeli ktoś lubi płaskie ścieżki, ma dzieci, które trzeba pchać w wózku, albo z jakiegoś nieznanego ludzkości powodu lubi Dolinę Chochołowską, to szlak na Halę Izerską naprawdę mu się spodoba. Nawet mnie po chwili zauroczył, kiedy na dobre wyszedłem z lasu i zobaczyłem ten, piękny i otwarty teren.

Miłośnicy leniwych spacerów będą zachwyceni

Miłośnicy leniwych spacerów będą zachwyceni

 

Góry Izerskie zadbały nawet o słońce i idealną temperaturę, jakby chciały mi pokazać, że Karkonoszami nie ma sobie już co zawracać głowy. I słusznie, bo otoczenie naprawdę przypadło mi do gustu. Szumiące, rude trawy, błękit nieba i płynącą tuż obok Izera sprawiały, że czułem się jakoś tak dziwnie zrelaksowany. No patrzcie, aż chce się maszerować, prawda?

Hala Izerska

Hala Izerska

 

Hala Izerska uchodzi niekiedy za polski biegun zimna. Ze względu na specyficzny mikroklimat, notowane tam są rekordowo niskie temperatury. Ponoć bywają również takie lata, w czasie których ujemne wartości notowane są w każdym miesiącu, czyli od stycznia do grudnia. Obrazowo mówiąc, zawsze znajdzie się przynajmniej jeden dzień w każdym miesiącu, w którym termometr wskaże ujemną temperaturę. Pewnie ze względu na ocieplenie klimatu ta ciekawostka niedługo może trafić na śmietnik historii, ale nie zmienia to faktu, że Hala Izerska jest niezwykle ciekawym, a przede wszystkim też ładnym miejscem.

Chatka Górzystów

Chatka Górzystów

 

Szybko zauważyłem też w oddali Chatkę Górzystów, no i nie wiem nawet dlaczego, ale otoczenie mi się niezwykle spodobało. W teorii niezbyt górskie, a w okolicy brakowało wysokich wzniesień, ale spokój i szum wiatru w jakiś niezwykły sposób mnie uspokajały. A może to świadomość, że dałem radę? Że jeśli nic głupiego i dziwnego się nie stanie, to faktycznie za parę godzin będę na mecie tej długiej, liczącej ponad 500 km wędrówki? Filozoficzne rozważania postanowiłem odłożyć na później, bo te zaczęły przegrywać ze zwykłą fizjologią. Głodny byłem.

Schronisko zrobiło na mnie bardzo pozytywne wrażenie, ale ostatecznie nie zdecydowałem się zamówić tego słynnego naleśnika. Otóż niespecjalnie przepadam za twarogiem i… wybrałem jakiś wariant z pieczarkami. Nie wiem, po co wam o tym piszę, ale z żołądkiem wypełnionym po brzegi, ruszyłem powoli w dalszą drogę.

Hala Izerska i sielankowy klimat

Hala Izerska i sielankowy klimat

 

Ciekawostką, która może was z kolei zainteresować, jest to, że właśnie tutaj, w Górach Izerskich, utworzono pierwszy w Polsce Park Ciemnego Nieba. Co to takiego? A no taki specjalnie wydzielony obszar, którego położenie sprzyja nocnym obserwacjom gwiazd, planet, galaktyk i innych struktur. Projekt zwracał również szczególną uwagę na rosnące zanieczyszczenie świetlne, o czym najlepiej można się przekonać w mieście,  wychodząc np. na balkon w nocy.  Zobaczycie wtedy pewnie jedną lub może dwie gwiazdy, które gwiazdami najprawdopodobniej w ogóle nawet nie będą, bo będzie to Jowisz albo Wenus. Po prostu na nocnym niebie są najjaśniejsze i najbardziej rzucają się w oczy. Dlatego jeżeli kiedyś będziecie się kręcić tutaj w okolicy, to może warto zarwać jakąś jedną, pogodną noc, by pogapić się w niebo?

Cicho, zielono i spokojnie. Idealnie

Cicho, zielono i spokojnie. Idealnie

 

Pożegnałem Halę Izerską, a wraz z nią także i widoki. Marsz przez cichy las powodował jednak, że momentami zaczynałem się uśmiechać sam do siebie. Nie, raczej niczego mi nie dosypano w Chatce Górzystów. Po prostu gdy zerknąłem na zegarek, okazało się, że do końca pozostało mi zaledwie osiem kilometrów. Trochę ponad dwie godziny dzieliły mnie od zakończenia tej całej, osiemnastodniowej wędrówki. I wiecie co? Absolutnie nie wiedziałem wtedy, jak się z tym czuć. Należę chyba do ludzi, którzy faktycznie muszą postawić stopę na mecie, by jakiś proces refleksji w ogóle rozpocząć. Dlatego też ponownie skupiłem się na tym, co mi przez te 500 kilometrów wychodziło dotychczas najlepiej, na machaniu nogami.

Czeski Smrk i źródło nocnych koszmarów

Czeski Smrk i źródło nocnych koszmarów

 

W taki sposób rozprawiłem się też z ostatnim podejściem, które nie było zbyt wymagające. Kłopoty natomiast pojawiły się chwilę później, kiedy po krótkim spacerze dotarłem na Smrk. Znajduje się tam okazała wieża widokowa, ale jak to w Sudetach często bywa, jej konstrukcja nie przypadła mi do gustu. Wiedziałem od razu, że nie zostanę jej fanem, ale skoro pokonałem taki kawał drogi, to postanowiłem przynajmniej spróbować na nią wejść. No i myślałem, że trochę się uodporniłem na tego typu konstrukcje,  na których widać wszystko to, co pod stopami.

Czeski Smrk i źródło nocnych koszmarów

 

Wieża na Smrku była chyba jednak w zmowie z Karkonoszami, bowiem szybko przywołała koszmary. Może minutę spędziłem na tarasie widokowym, tak dla własnego ego, że próbowałem. Szybko omiotłem wzrokiem horyzont, zrobiłem ze dwa zdjęcia, po czym pomknąłem na dół, by znów połączyć stopy ze stabilnym gruntem. Widoki są okazałe, to prawda, ale wołałem w tamtym momencie po prostu ruszyć dalej. Dlaczego? A no czekała mnie już tylko meta całej wędrówki w Czerniawie-Zdroju.

500 km przygody – etap ostatni

 

 

I właśnie tak, bez fanfar, wyznaczonej mety, czy wielkiego wybuchu radości, zakończyła się ta cała, trwająca osiemnaście dni podróż przez Sudety. Początkowo trudno było mi uwierzyć, że to autentyczny finał. W końcu przez ponad dwa tygodnie nie robiłem nic innego, jak maszerowanie po górskich szlakach. Cała przygoda natomiast dostarczyła mi nie tylko rewelacyjnych widoków, ale też niesamowitej frajdy. Było coś ciekawego w całym tym doświadczeniu. Życie stało się dla mnie po prostu łatwiejsze, bo składało się z kilku prostych czynności i rytuałów.

Ostatnie chwile na GSS 2. W drodze do Czerniawy - Zdroju

Ostatnie chwile na GSS 2.0. W drodze do Czerniawy – Zdroju

 

Porannego śniadania, wyjścia rano na szlak, żeby sprawdzić, czy wschód słońca będzie ładniejszy niż ten poprzedni. Później całodniowy marsz często przez cudowne miejsca, a na koniec, popołudniowa kawa, prysznic i spanie. I tak przez kilkanaście dni. Same proste, przyjemne czynności. Cieszę się więc, że mogłem się tymi doświadczeniami z wami podzielić. Kto wie, może ktoś z was również takiej przygody spróbuje.

Zapisz się do newslettera i bądź na bieżąco z nowymi wpisami

 

Pochłonęły Cię górskie wędrówki?

Sprawdź mój wyjątkowy przewodnik górski

Przydatne? Dzięki za napiwek!

Postaw kawę

Dołącz do Patronów

Wspieraj na Patronite

 

Mateusz Stawarz

Miłośnik machania nogami i kawy we wszystkich postaciach.W 2015 roku założyłem tego bloga – Zieloni w podróży. Chwile później swoimi przygodami postanowiłem dzielić się również w formie filmów.Dlaczego akurat „Zieloni w podróży”? To proste. Kiedy lata temu rozpoczynałem swoją turystyczną przygodę z kolegą, o wędrówkach nie mieliśmy zielonego pojęcia.

Zostaw komentarz

×