Skip to main content

Tego dnia zwiedzałem Góry Sowie. W planach miałem wizytę na Kalenicy i Wielkiej Sowie

Dziesiąty dzień w Sudetach rozpocząłem nieco inaczej, niż wcześniejsze dziewięć. Nieco – nie nastawiajcie się więc na szalone zmiany typu „szedłem boso i tyłem”. Są bowiem w czasie długodystansowych przejść po szlakach rzeczy ważne i ważniejsze. Te pierwsze to oczywiście uporczywe machanie nogami i pokonywanie dystansu. Do tych drugich z kolei należy… pyszne śniadanie, świeży chleb i aromatyczna, parzona kawa!

Samozwańczo więc ogłosiłem tego dnia święto i zamiast wyjść na szlak o szóstej, jak zazwyczaj, wyruszyłem po siódmej. Powód może wydawać się błahy, ale po paru dniach nieustannego maszerowania, dosyć mocno zaczyna się doceniać proste przyjemności.

Tą przyjemnością było śniadanie wliczone w cenę noclegu.  Ok, to może nie jest jeszcze wiadomość na miarę wynalezienia leku na męskie zakola i nie ma się co ekscytować. W wielu przypadkach natomiast, takie śniadanie serwowane jest około godziny ósmej, a nawet dziewiątej. Dla kogoś, kogo czeka długi odcinek w górach, to trochę za późno. Wyobraźcie sobie więc moje szczęście, gdy okazało się, że cały stół smakołyków czekał na gości już od 6:40.

Kalenica i  Wielka Sowa, czyli przez Góry Sowie

 

 

Nie mogłem przegapić takiej okazji, a zwłaszcza gorącą, parzoną kawę wspominam do dzisiaj. Jak na dłoni więc widzicie, że moje przejście przez GSS 2.0 obfitowało w przygody zasługujące na grubą książkę. Dziesiątego dnia wędrówki zjadłem rano pomidora i arbuza, a parę dni wcześniej ułamałem zęba. O próbie zaprzyjaźnienia się z krową nie wspomnę.

Nie wiecie nawet, z jakim uśmiechem ruszałem na szlak. Już wiecie, bo o tym wspomniałem, ale gdybym tego nie zrobił, to nawet byście się nie domyślili. I w sumie można się śmiać, ale czasami na szlaku był jakiś sklep, a niekiedy jeśli był, to ledwie jeden na dwa dni. Takie świeże śniadanie to naprawdę super sprawa, zwłaszcza że im dalej wędrowałem, tym bardziej doceniałem proste przyjemności.

Twierdza Srebrna Góra

Twierdza Srebrna Góra

 

Tego dnia zamierzałem pozwiedzać Góry Sowie, a spacer rozpocząłem od wąskiej ścieżki prowadzącej wzdłuż okazałych murów Twierdzy Srebrna Góra. Twierdzę zwiedzałem wczoraj, o czym możecie poczytać w podlinkowanym tekście. Znajdziecie tam również film dokumentujący całą trasę. Poranek był piękny i pogodny, a ja ciągle nie dowierzałem w swoje szczęście do pogody. Z perspektywy czasu wiem, że nie ma takich kredytów, których nie trzeba spłacać, więc uprzedzając fakty – Matka Natura upomniała się o swoje. Ja cieszyłem się jednak spokojem i ciszą, a już po kilkunastu kolejnych minutach, pojawiły się pierwsze tego dnia widoki.

Pierwsze widoki tego etapu

Pierwsze widoki tego etapu

 

Tak nawiasem mówiąc, to właśnie tam przepołowiłem też mój dystans, pokonując od początku wędrówki 250 km. Odcinek do Przełęczy Woliborskiej nie sprawiał większych problemów, bo chcąc być uczciwym, niewiele się tam działo. Po początkowym, nietrudnym podejściu, teren później już tylko nieznacznie falował, a ścieżka prowadziła przez całkiem urokliwy las. Łaskawy był to odcinek dla moich łydek, bo przewyższenia rozkładały się raczej na dłuższym dystansie. Widoków może i brakowało, ale nie doskwierało mi to jakoś mocno. W końcu pogoda dopisywała, było spokojnie, a spacer wśród drzew też ma urok.

Całkiem przyjemny etap przez las

Całkiem przyjemny etap przez las

 

Na przełęczy też obrałem sobie kolejny cel tej wycieczki, czyli Kalenicę. Ze wstępnego rozpoznania mapy wynikało, że jest tam wieża widokowa, a takich atrakcji zawsze nie mogę się doczekać. Co to za konstrukcja? Czy będzie strasznie? Jakie widoki czekają na górze? Na to wszystko musiałem trochę poczekać, bo najpierw wypadało się uporać z podejściami. Do Wigancickiej i Bielawskiej Polanki teren wznosił się tylko nieznacznie i szczerze mi się te okolice podobały. Nawet zrobiłem sobie dłuższą przerwę, wykorzystując jedną z tamtejszych ławek.

Przez długi czas maszeruje się w lesie

Przez długi czas maszeruje się w lesie

 

Gdy już uznałem, że czas na leniuchowanie dobiegł końca, ruszyłem rozprawić się z ostatecznym podejściem na Kalenicę. Ścieżka nie jest przesadnie stroma, no ale to jednak góry. I to był chyba jeden z nielicznych przypadków, kiedy o bliskości szczytu zaczął mnie najpierw informować zmysł słuchu, a nie wzroku. Ciekawie, nie? Normalnie w czasie wędrówki widzimy, że podejście się kończy i zbliżamy się do wierzchołka. No, albo dostrzegamy jakiś krzyż, tabliczkę, czy inne zbiorowisko ludzi sugerujące, że albo rozdają tam przedświątecznego karpia, albo faktycznie wyżej iść się już nie da i wszyscy podziwiają widoki.

Wieża na Kalenicy

Wieża na Kalenicy

 

Kalenicę z kolei najpierw usłyszałem, a wszystko za sprawą tamtejszej wieży widokowej. Złowrogie dźwięki butów stawianych na metalowych płytach od razu mnie uświadomiły, że pewnie fanem tej konstrukcji nie zostanę. Pojawiły się więc po raz pierwszy tego dnia jakieś emocje.

Wieża na Kalenicy trochę mnie stresowała

Wieża na Kalenicy trochę mnie stresowała

 

Gdy dotarłem na miejsce, wszystko stało się jasne. Tamtejszej wieży przydałby się chyba już remont, bo nawet na rosyjskich czołgach nie ma tyle rdzy, co tam. Wiecie też, że nie przejawiam jakiejś szaleńczej odwagi na konstrukcjach tego typu, więc niektóre kroki mógłbym określić krótko: „Chciałbym, ale się boję”.

Widoki z Kalenicy. Góry Kamienne w oddali

Widoki z Kalenicy. Góry Kamienne w oddali

 

Dotarłem jednak na samiuśką górę i spieszę wam donieść, że z Kalenicy naprawdę dużo widać. Są i Karkonosze, i Góry Kamienne, a nawet osamotniona Ślęża była doskonale widoczna. To, co mnie ucieszyło to fakt, że na tarasie widokowym zamontowane są tablice z opisanymi panoramami. Dla ludzi takich jak ja, którzy po raz pierwszy odwiedzają ten szczyt, jest to świetne ułatwienie. Takie podejście do turystów zawsze cieszy. Niemniej cieszyło mnie też to, że wieża się pode mną nie zawaliła.

W oddali Ślęża

W oddali Ślęża

 

Ruszyłem w dalszą drogę, a szlak dla odmiany zaczął sprowadzać mnie w dół. Przyjemny to był moment w czasie tego etapu, bo chociaż widoków brakowało, to spacerowało bezproblemowo. Kiedy spędza się dziesiąty z rzędu dzień na szlaku, docenia się i takie, leniwe odcinki. Po mniej więcej 45 minutach takiego dreptania dotarłem do schroniska „Zygmuntówka”. Rozsiadłem się tam wygodnie jak król w czasie koronacji i spędziłem dłuższą chwilę na lenistwie.

Schronisko Zygmuntówka

Schronisko Zygmuntówka

 

Budynek znajduje się w całkiem ciekawym miejscu i jakoś tak błogo mi tam było. Gotów byłbym tam zostać nawet dłużej, ale od siedzenia na tyłku dystansu nie ubywa, a parę tych kilometrów do mety mi jeszcze zostało.Tam też porzuciłem po raz pierwszy tego dnia czerwone oznaczenia szlaku i wybierając te niebieskie, pognałem w stronę Lisich Skał. No dobra, o gnaniu nie było mowy, bo znowu musiałem się zmierzyć z podejściem, ale z dużą dozą ciekawości pokonywałem teren.

Docieram do Lisich Skał

Docieram do Lisich Skał

 

Co to za miejsce? Czy będą widoki? Kiedy leśny odcinek zaczął ustępować widokowym polanom, zacząłem podejrzewać, że być może dotarłem do celu. Gdzie te skały jednak? Uparcie szedłem dalej i po chwili faktycznie znalazłem jedną, niezbyt imponującą formację. Dalsze rozglądanie się ujawniło kolejne, no i mimo że miejsce raczej nie wyrywa z butów, to jest jednak przyjemne dla oczu. Skałki i widoki to przecież zawsze świetne połączenie.

Lisie Skały

Lisie Skały

 

Niebieskie oznaczenia zamieniłem tam na zielone i przygotowałem się mentalnie do zwieńczenia tej wycieczki. Przygotować się musiałem, bo jeszcze przed wymarszem dowiedziałem się, że wieża widokowa na Wielkiej Sowie przechodziła właśnie remont. Może odrobinę mnie to rozczarowało, bo zawsze milej, kiedy ze szczytu da się coś zobaczyć. Natomiast zdradzę wam ciekawostkę, bo to właśnie ten szczyt był jedynym do tej pory miejscem w Górach Sowich, które do czasu tej wycieczki odwiedziłem. Na Wielką Sowę wchodziłem wtedy z Przełęczy Sokoła i w podlinkowanym wpisie możecie pooglądać, co widać z tarasu widokowego.

Szczyt Wielkiej Sowy

Szczyt Wielkiej Sowy

 

Najwyższy szczyt tego pasma sprawia wrażenie niezwykle popularnego miejsca na wycieczki i trudno się temu dziwić, zwłaszcza jeśli wieża widokowa będzie już dostępna dla zwiedzających. Na polanie szczytowej nie brakuje natomiast ławek, wiat czy wyznaczonych na ognisko miejsc. Jeśli szukacie miejsca na krótki, weekendowy wypad, to warto Wielką Sowę rozważyć. Tak mniej więcej wyglądał ten dzień, bo zejście żółtym szlakiem do Walimia, było już w zasadzie formalnością. Odwiedziłem jeszcze Małą Sowę, która jest szczytem całkowicie zalesionym, a potem sprawnie cisnąłem do miasteczka.

Taką ścieżką schodzę do Walimia

Taką ścieżką schodzę do Walimia

 

Maszerowało mi się tego dnia naprawdę dobrze i cieszyłem się, że nieźle wykorzystałem te dziesięć dni pogody. W końcu doświadczałem wędrówki szlakiem długodystansowym po raz pierwszy w życiu i póki co, nie natrafiłem jeszcze na żadne problemy. Prognozy pogody wskazywały natomiast, że czymś musiałem obrazić Matkę Naturę. Kolejne dni nie zapowiadały się już tak dobrze, ale i na to byłem mentalnie przygotowany. O tym już w kolejnym odcinku.

 

Informacje praktyczne:

Odcinek pomiędzy Srebrną Górą a Walimiem, liczy mniej więcej 30 kilometrów. W tym czasie do pokonania jest mniej więcej 1430 metrów w pionie. Przewyższenia z kolei rozkładają się raczej na sporym dystansie, a do najtrudniejszych podejść należy to na Kalenicę i Lisie Skały. Faktyczny dystans zależeć będzie oczywiście od tego, w którym miejscu dokładnie nocujecie.

Baza turystyczna w Srebrnej Górze jest naprawdę bardzo dobra, więc nie będziecie mieć kłopotów ze znalezieniem noclegu czy zaopatrzenia. Sytuacja w Walimiu też jest bardzo dobra, chociaż pensjonaty i agroturystyki są rozrzucone na trochę większym obszarze. Warto szukać czegoś blisko szlaku.

W Walimiu działają też liczne sklepy, apteka, poczta, a i jakaś knajpa z jedzeniem się znajdzie. Jest to więc bardzo dobre miejsce, by uzupełnić zapasy przed kolejnym odcinkiem.

 

Zapisz się do newslettera i bądź na bieżąco z nowymi wpisami

 

Pochłonęły Cię górskie wędrówki?

Sprawdź mój wyjątkowy przewodnik górski

Przydatne? Dzięki za napiwek!

Postaw kawę

Dołącz do Patronów

Wspieraj na Patronite
Mateusz Stawarz

Miłośnik machania nogami i kawy we wszystkich postaciach. W 2015 roku założyłem tego bloga – Zieloni w podróży. Chwile później swoimi przygodami postanowiłem dzielić się również w formie filmów. Dlaczego akurat „Zieloni w podróży”? To proste. Kiedy lata temu rozpoczynałem swoją turystyczną przygodę z kolegą, o wędrówkach nie mieliśmy zielonego pojęcia.

Komentarz

  • Krzysiek pisze:

    Ciekawe, co dla Ciebie Piechurze było bardziej „kuszące” czy wczesno-poranny stół opasły w smakołyki czy też długi górski odcinek z uśmiechem na twarzy. Pozdrawiam Ciebie

Zostaw komentarz

×