To była wędrówka inna, niż zwykle
Zazwyczaj dosyć spontanicznie podejmuję decyzje dotyczące górskich wędrówek, ale tym razem miało być trochę inaczej. Czekała mnie kameralna i towarzyska impreza górska, którą można pewnie określić mianem górskiego maratonu pieszego z niespodziankami. Zasady wydają się proste: zbieramy się na miejscu startu i idziemy tam, gdzie nas nogi poniosą. Już tutaj widać, że nie jest to klasyczna impreza, bo poza miejscem startu i mety, każdy dowolnie określał sobie miejsca, które chciał odwiedzić. Brzmi szalenie?
Być może, ale zapewnia niesamowitą frajdę. Wygrywa bowiem ta osoba, która w czasie limitu czasu, uzbiera największą liczbę punktów. Tak, tak. Nie ma ścigania się do mety, a jest przemierzanie dystansu, pokonywanie przewyższeń czy odwiedzanie ciekawych, bonusowych miejsc. Te wszystkie są odpowiednio punktowane i jeszcze przed samym startem trzeba się zastanowić, na czym nam w czasie przejścia zależy. Czy chcemy odwiedzać nowe miejsca, zdobywając punkty w ten sposób, a może interesuje nas poznanie limitu własnego organizmu.
Wybrałem rozwiązanie mieszane, bo przede wszystkim chciałem się dobrze bawić. Pogoda była rewelacyjna, a w niczym podobnym nie brałem do tej pory udziału. Zależało mi więc na tym, żeby odwiedzić jakieś ładne miejsca. Mimo wszystko i mi udzieliła się chęć rywalizacji, ale rywalizować postanowiłem sam ze sobą. Kto śledzi bloga ten wie, że często narzekałem na swoje buty i ból stóp związany z pokonywaniem szlaków. Chciałem więc wykorzystać tę okazję, aby sprawdzić, jak długi odcinek jestem w stanie pokonać, nim moje stopy powiedzą „dość”.
Jednego dnia na Radziejową i Wysoką
Zapisz się do newslettera i bądź na bieżąco z nowymi wpisami
Przydatne? Dzięki za napiwek!
Postaw kawęDołącz do Patronów
Wspieraj na Patronite