Ferdel pewnie na zawsze pozostałby poza sferą moich zainteresowań, gdyby nie nowa wieża widokowa.
Przyznam się jak na spowiedzi, że o istnieniu takiej góry jak Ferdel, dowiedziałem się w zasadzie całkiem niedawno. No bo szczyt, jeśli można tego określenia w tym przypadku użyć, wznosi się gdzieś na północnych krańcach Beskidu Niskiego, jest całkowicie zalesiony i mierzy mało imponujące 648 m n.p.m. Po co tam iść, pomyślicie, skoro nawet w bliskiej okolicy dałoby się znaleźć bardziej atrakcyjne miejsca?
Otóż sporo zmieniło się, gdy na Ferdlu stanęła wieża widokowa, bo to zawsze znacząco zwiększa szansę na zobaczenie czegoś innego, niż drzewa. Pomyślałem więc, że skoro w tamte okolice mam blisko, a cały, smutny listopad przesiedziałem w domu, to przyjemnie będzie się wybrać na taki krótki spacer. Żeby natomiast nieco zwiększyć sobie radość z przemierzania beskidzkich ścieżek, bo przecież nie wiedziałem, co mnie tam na miejscu spotka, postanowiłem mój pomysł nieco wzbogacić.
Mniej więcej tak zaczyna się szlak
Na podstawie skomplikowanych kalkulacji, wzorów oraz przebłysków męskiej intuicji ustaliłem, że to właśnie szlak prowadzący z Rozdziela będzie tym, który skradnie me serce. Konkretnych powodów nie było, no może tylko ten jeden, że początkowy odcinek wydawał się względnie widokowy. Wariant z Wapiennego jest może i nieco krótszy, natomiast chyba od razu niknie się w leśnej gęstwinie. Tak przynajmniej wyglądało to na mapie. O, sami zerknijcie:
Różnica może i niezbyt wielka, ale jednak coś widać, a „coś” w Beskidzie Niskim, to już momentami bardzo dużo. No i plan miałem cwany, bo na szczyt planowałem dotrzeć tuż przed zachodem słońca, żeby z tamtejszej wieży widokowej cieszyć oczy krajobrazowymi wspaniałościami. Kalkulowałem sobie więc też po cichu, że w drodze powrotnej szybko pomknę przez las i być może jeszcze ta specyficzna, wieczorna aura zastanie mnie na otwartym terenie. Taka to kombinacja. Nie, żebym się bał ciemnego lasu.
Na start wybrałem Rozdziele
Zarzuciłem plecak, na uszy naciągnąłem czapkę i ruszyłem wzdłuż szerokiej, polnej drogi. Szlak zaczyna się w sposób typowy dla beskidzkich ścieżek. Wokół łąki, a w oddali jakieś niewysokie pagórki. Emocje, jak na grzybach, natomiast przyznam, że czasami takie właśnie klimaty lubię, zwłaszcza gdy wokół jest cicho i zupełnie pusto. Zresztą dawno nigdzie nie byłem i taki relaksujący spacer od razu przypadł mi do gustu. Jak się nie ma, co się lubi, to się idzie tam, gdzie blisko.
Jakoś tak leniwie i sielsko
Raczej leniwie pokonywałem kolejne metry, a czas zabijałem niekiedy pstrykaniem zdjęć, czy nagrywaniem krótkich klipów. Po kilkuset metrach wreszcie dotarłem do lasu, no i chyba tutaj też znajduje się granica Magurskiego Parku Narodowego. W szeroko pojętym okresie zimowym wstęp jest darmowy, natomiast jeśli los przygna was tutaj w czasie wakacji, to za wejściówkę można zapłacić wysyłając SMS. Jest tutaj tablica informacyjna, więc nie zginiecie.
Wędrowało się dalej bardzo przyjemnie i nawet grubsza warstwa śniegu pod butami wcale mi nie przeszkadzała. Nie miałbym nawet nic przeciwko, żeby tego białego puchu było jeszcze więcej, bo przecież takie ośnieżone drzewa od razu wyglądają ciekawiej. Po chwili teren stał się jakby bardziej stromy, przypominając mi od razu, że przecież jestem w górach.
Nie obraziłbym się, gdyby śniegu było nawet więcej
Morderczych podejść nie zanotowałem, bo chyba takowych w drodze na Ferdel nie ma. Trasa cały czas jest oznaczona świetnie, zupełnie jakby to właśnie dla mnie ją przygotowano. Nawet ja miałbym bowiem problem się tutaj zgubić, no bo popatrzcie tylko na to zdjęcie poniżej. Czy mielibyście jakąkolwiek wątpliwość, dokąd dalej iść?
Zgubić się trudno
I tak sobie tuptałem, czasami wyciągając aparat, żeby uwiecznić tę moją samotną eskapadę. Wreszcie szlak niebieski wyprowadził mnie na grzbiet, gdzie czekał ostatni, raczej krótki i przyjemny etap. Aby dostać się na wieżę widokową na Ferdlu, należy kierować się na tym odcinku zielonymi oznaczeniami i chyba nikogo nie zaskoczy, że właśnie tak zrobiłem. Tup, tup, tup, szur, szur, szur, no i po tym krótkim kawałku, który przyznajcie, że opisałem w niesamowicie wręcz poetycki sposób, dotarłem do celu.
Na grzbiecie czeka spokojny spacer
Tutaj pojawiły się też pierwsze problemy. Do zachodu słońca pozostało ciągle sporo czasu, ale czekanie na tarasie widokowym nie wchodziło w grę. Było nie tylko chłodno, ale przeraźliwie wręcz wiało. Mimo że ubrałem się, jak na człowieka rozumnego przystało, czyli takiego, co wie, że zimą jest zimno, to jednak chwilowo postanowiłem się nigdzie nie ruszać. Zaprzyjaźniłem się natomiast z termosem i gorącą herbatą.
Wieża widokowa pod szczytem Ferdla
Ferdel jest takim miejscem, w które zapewne nigdy bym się nie wybrał, gdyby nie właśnie wieża widokowa na szczycie. Chcąc być jednak precyzyjnym, to konstrukcję tę wzniesiono nieco poniżej wierzchołka, bo tam z kolei pomieszkuje sobie chroniony orlik. Wygrała więc przyroda i to oczywiście dobrze, natomiast niesie to pewne konsekwencje. Otóż już na pierwszy rzut oka dało się zobaczyć, że drzewa wokół są trochę jakby zbyt wysokie, więc widoki są… całkiem ciekawe. Jeśli ktoś natomiast liczy na to, że straci tam dla panoram głowę, tego muszę trochę rozczarować. Głowę można stracić, owszem, zwłaszcza gdy wybierzecie się w tak wietrzną pogodę jak ja, ale raczej to wszystko.
Dużo drzew
Wieża jest fajna i cieszę się, że powstała, bo dzięki temu Ferdel zyskał nowe życie, a ja zyskałem kolejne miejsce do krótkich odwiedzin. Jeśli jednak zerkniecie na zdjęcia, to zobaczycie, że widoki tak na dobrą sprawę rozpościerają się w dwóch kierunkach, bo reszta to drzewa i las. I żeby nie było, że zniechęcam kogoś do wizyty. Absolutnie tak nie jest, ale chyba warto wiedzieć, co człowieka może spotkać na górze. Przy dobrej pogodzie da się stąd zaobserwować m.in. Tatry, Gorce, czy niektóre szczyty Beskidu Wyspowego.
Widoki z wieży na Ferdlu są ładne, ale dosyć ograniczone
Zazwyczaj, kiedy wybieram się gdzieś na zdjęcia, to żałuję, że ten zachód słońca trwa tak krótko. W tym przypadku mocno kibicowałem naszej gazowej kuleczce, by jak najszybciej schowała swoje gasnące oblicze za horyzont. Wiało przepotwornie, jeśli takie słowo w ogóle istnieje, a obrona statywu przed podmuchami stała się prawdziwym wyzwaniem. Szybko okazało się też, że jakichś wielkich cudów na niebie nie będzie i chociaż obiektywnie było naprawdę ładnie, to szybko postanowiłem ewakuować się niżej.
Na zachodzie coś widać, a kolory stają się coraz przyjemniejsze
Zmarzłem na tej wieży niesamowicie, mimo że ubrany byłem całkiem dobrze, no ale tak to już bywa, jak człowiek stoi w bezruchu przez godzinę. Niewątpliwie był to znak, żeby zacząć realizację ostatniej części planu, a ta była dosyć prosta. Szybkie przejście przez las z nadzieją, że na dole ciągle będzie jeszcze klimatycznie. Przyznam się, że mocniej ściągnąłem paski w plecaku i biegiem ruszyłem przez ścieżkę. Nie spieszyło mi się jakoś mocno, ale mądrzejszego sposobu na rozgrzanie się nie znalazłem. Na grzbiecie, tam gdzie wokół jeszcze zielone oznaczenia, zastał mnie całkiem urokliwy widok.
W lesie klimat też dopisuje. Przynajmniej przez chwilę
Jakoś tak zaskakująco szybko dotarłem do skrzyżowania szlaków. Tam wystarczyło już tylko podążać za wskazaniami tabliczki z nazwą „Rozdziele” i uważać być może niekiedy, żeby się gdzieś nie wyłożyć na kamieniu ukrytym pod warstwą śniegu. Lubię swoje zęby i nie chciałbym ortodontce dokładać pracy przed świętami. Ponownie się okazało, że kiedy nie nagrywasz klipów i nie robisz zdjęć, postrzeganie dystansu diametralnie się zmienia, dlatego błyskawicznie znalazłem się na granicy lasu. Komitetu pożegnalnego składającego się z trzech, przebiegających mi drogę saren, niestety nie udało mi się uwiecznić. Za szybkie były skubane.
Za taki właśnie klimat lubię Beskidy
W taki oto sposób znalazłem się znów na tej polnej, wygodnej drodze. I tutaj, już na dole, sprawdziło się to, co sobie zaplanowałem. Może bezchmurne niebo nie jest marzeniem fotografa, ale klimat był naprawdę świetny. Zupełna cisza, pustka, a i delikatnych kolorów na niebie nie zabrakło.
I to tyle, co można napisać, jeśli chodzi o Ferdel i tę nową wieżę widokową. Szlak jest krótki i raczej łatwy, a panoramy ze szczytu przyjemne dla oka. Cudów raczej się nie spodziewajcie, ale jeśli szukacie w okolicy ciekawego miejsca na spacer, to mogę zdecydowanie polecić. Warunek jest jeden. Trzeba wiedzieć, gdzie się idzie, no i że Beskid Niski Tatrami nie jest i nigdy nie będzie.
Cicho i spokojnie. Jak to w Beskidzie Niskim
Oczywiście wycieczkę można sobie przedłużyć, udając się dalej np. w kierunku Magury Wątkowskiej, ale ja ograniczyłem się tylko do wizyty na wieży. Wybór szlaku dojściowego też pozostawiam wam. Dzień kończyłem zadowolony i chociaż pieśni pochwalnej na rzecz tego miejsca nie napiszę, to bawiłem się całkiem dobrze. W końcu wreszcie ruszyłem tyłek na szlak, nacieszyłem oczy widokami i poznałem nowy wycinek Beskidu Niskiego. Jeśli wam się spodoba, albo jeśli szukacie podobnych atrakcji w okolicy, to polecam podlinkowany tekst, jak również wizytę na Cergowej.
Zapisz się do newslettera i bądź na bieżąco z nowymi wpisami
Przydatne? Dzięki za napiwek!
Postaw kawęDołącz do Patronów
Wspieraj na Patronite
A Ty się kiedyś nie bałeś wejść na takie wieże? Chyba Kazbek okazał się lekarstwem na wszelkie fobie 😀
Dalej się boję! 😀 Po prostu to zależy trochę od wieży. Jeśli to taki typ „zabudowany”, to będzie ok 😉
Wycieczka długa czy krótka- zdjęcia zawsze tak samo piękne:)
Dzięki! 🙂 Taka to magia zachodów słońca 🙂