Co spakować do plecaka, wybierając się na kilkunastodniową wędrówkę? Oto moja lista sprzętu
We wrześniu 2021 postanowiłem przejść przez Sudety, ale wizja przemierzania szlaku długodystansowego, kusiła mnie już od jakiegoś czasu. Wyobraźcie sobie sami – zakładacie plecak i przez kilkanaście dni po prostu przed siebie idziecie, odwiedzając po drodze piękne miejsca. Naturalnym kandydatem na pierwszą, taką wycieczkę, był oczywiście Główny Szlak Beskidzki. Znany, lubiany, najdłuższy i chyba najpopularniejszy w naszych górach. Jakoś z automatu odrzuciłem Główny Szlak Sudecki, bo słyszałem opinie, że asfaltowych odcinków jest tam tak dużo, jak mojej niechęci do asfaltowych odcinków, no i że ze względu na lata, w których był wytyczamy, pomija sporo fajnych miejsc.
Czy mogę pisać do Ciebie maile?
To bardziej wiadomości od górskiego znajomego. Poinformuję Cię o nowych wpisach i filmach, żeby nie zdarzyło Ci się niczego przegapić.
Pewnego dnia napisał do mnie jednak znajomy, który jako miłośnik Sudetów, postanowił zaproponować turystom taką trasę, która właściwie podkreślałaby ich piękno. I chociaż tego szlaku nie znajdziecie na mapach, bo to na razie oddolna, nieoficjalna inicjatywa, to GSS 2.0 ma być sudecką odpowiedzią na Główny Szlak Beskidzki. Ponad 500 km po najciekawszych miejscach, 20 000 metrów do pokonania w pionie i masa atrakcji po drodze. O tym projekcie jeszcze będę wam tutaj na blogu opisywał, ale jak widzicie, dystans i przewyższenia odpowiadają temu, co znajdziecie w Beskidach. Wyzwanie było więc wyjątkowo ciekawe, zwłaszcza że Sudety znałem do tej pory bardzo słabo.
Pierwszy poranek na szlaku
Nie traktujcie tego tekstu natomiast jako zdania eksperta, który o szlakach długodystansowych wie wszystko, bo tak oczywiście nie jest. Jak już wspomniałem, była to dla mnie pierwsza taka przygoda. Poniższy tekst więc, to raczej wnioski „zielonego” turysty, które mogą podsunąć jakieś pomysły innym śmiałkom, którzy będą się niedługo po raz pierwszy zmagali z tego typu przejściem. W końcu moje doświadczenia i błędy możecie przełożyć na inne szlaki.
Wiele artykułów ogranicza się do suchego wymienienia sprzętu i taką listę też znajdziecie na końcu, gdyby męczyło was moje „pitu-pitu”. Opowiem wam jednak trochę nie tylko o modelach, które zabrałem, ale przede wszystkim, dlaczego się na nie zdecydowałem i jak moje pomysły spisały się w praktyce. Będziecie mogli nieco więcej dla siebie wyciągnąć.
Dzień czwarty przejścia i Schronisko PTTK na Śnieżniku w tle
Sprzęt na Główny Szlak Beskidzki, Główny Szlak Sudecki i inne szlaki długodystansowe w Polsce
Z góry odrzuciłem pomysł zabierania namiotu i śpiwora, a nocować postanowiłem pod dachem – w schroniskach, agroturystykach i innych pensjonatach. Zarówno w Sudetach, jak i w Beskidach, baza turystyczna spokojnie pozwala na taką formę wędrowania. W dodatku nie mam żadnego lekkiego namiotu, a śpiwór to dosyć ciężki syntetyk i chcąc taki stan zmienić, musiałbym wyłożyć sporo gotówki. Tutaj więc nie miałem jeszcze żadnych dylematów – korzystam z noclegów, a w zamian mam lżejszy plecak.
W co się spakować? Co będzie mi niezbędne, a co jest tylko moją zachcianką? Te pytania już nieco mieszały w mojej głowie, w końcu nigdy wcześniej czegoś podobnego jeszcze nie robiłem. Bałem się trochę, że zabiorę ze sobą za dużo i po drodze będę przeklinał pod nosem. Do pakowania przystąpiłem więc z jedną myślą: „Jestem leniwą bułą i nie będzie mi się chciało za dużo dźwigać”.
Pranie zrobione, można maszerować
Jaki plecak zabrałem na przejście szlaku i dlaczego ten?
Wszystkie graty i wszystko to, co będzie mi potrzebne w czasie kilkunastu dni, trzeba jakoś nosić. Dzienne przejścia to często od 7 do 12 godzin marszu, więc wybór plecaka, to obok obuwia, najważniejsza decyzja przed wyruszeniem w drogę.
Wybór był dla mnie jednak stosunkowo prosty. Uznałem, że skoro mam wędrować przez kilkanaście dni, to muszę mieć ze sobą coś, czemu ufam, co już sam sprawdziłem i przetestowałem. Jasne, że kusiły mnie te wszystkie nowe i lekkie modele, ale ostatecznie wybór ograniczyłem do tego, co już posiadałem. Skoro swój marsz zamierzałem oprzeć o noclegi pod dachem, to Gregory Baltoro 65 l odpadł już w pierwszych sekundach. Mimo że to świetny plecak, to byłby zdecydowanie za duży. Co miałbym w nim nosić? Innych turystów?
Deuter Futura 26 l to mój sprawdzony plecak
Wybór padł więc na Deuter Futura 26 l i chociaż pozornie wydaje się on trochę mały, jak na tego typu przejście, to wybrałem go świadomie. Mniejszy plecak mocno ogranicza chęć wrzucania różnych, pozornie potrzebnych rzeczy, bo nawet gdybym chciał zabrać kolejną koszulkę czy spodnie na zmianę, to… po prostu bym ich tam już nie upchnął. Czy są na rynku lżejsze plecaki? Zdecydowanie tak, bo ten jest dosyć ciężki, jak na swój litraż i waży około 1400 gramów. Czy znajdziecie modele, które lepiej nadają się do długodystansowych przejść? Zapewne też.
Wygodny system nośny i pas biodrowy
Dlaczego więc zdecydowałem się zabrać go mimo wszystko ze sobą? Bo chociaż nie jest idealny, to uwielbiam ten plecak. W dodatku doskonale go znam i służy mi dzielnie już szósty rok. Był ze mną na niezliczonej liczbie wycieczek, o każdej porze roku i w różnych warunkach. Dzielnie służył mi na Kaukazie i był ze mną nawet na pięciotysięcznym Kazbeku. Wiem, czego się po nim spodziewać, znam każdą kieszonkę, a system nośny i wygodny pas biodrowy po prostu bardzo mi odpowiadają.
Wygodny system nośny i pas biodrowy. Zdjęcie archiwalne
Na co zwrócić uwagę przed wyborem plecaka na wielodniową wędrówkę?
Gdybym miał więc coś podpowiedzieć osobom, które planują długodystansowe przejścia, to byłaby to prosta rada. Wybierzcie plecak turystyczny, w którym będzie wam przede wszystkim wygodnie. Może nada się ten, który już macie. Jeśli chcecie kupić nowy, to zróbcie to na kilka miesięcy przed całą zabawą. To kilkanaście dni marszu, często po 7-12 godzin dziennie. Codziennie. Warto na pewno przymierzyć kilka modeli, wrzucić do środka parę kilo i dopiero wtedy sprawdzić, czy spełnia on nasze oczekiwania.
Wagę w czasie takiego przejścia można redukować na kilka sposobów, ale każdy musi się zastanowić, czy tym samym wymogom poddać plecak. Niekiedy może lepiej zamiast lżejszego plecaka wziąć taki, który będzie miał wygodny system nośny. Albo odwrotnie – każdy ma przecież swoje preferencje. Nadrzędną zasadą powinien być natomiast komfort. Szelki uwierające w ramiona, czy otarcia bioder ze względu na kiepski pas biodrowy to nie jest coś, co sprzyja maszerowaniu.
Plecak na każdą okoliczność. Zdjęcie archiwalne
Jeżeli zamierzacie korzystać w czasie waszego przejścia wyłącznie z noclegów pod dachem, to nie wybierajcie zbyt dużego plecaka. Człowiek wyobraża sobie często, że te kolejne skarpetki, jeszcze jedna bluza, wielkie ręczniki i gigantyczna kosmetyczka są mu potrzebne. To w ten sposób plecaki stają się niepotrzebnie ciężkie. W czasie marszu zdecydowanie lepiej mieć miejsce na wodę czy jakieś przekąski na szlak.
Jeżeli śledzicie różnego rodzaju fora i grupy górskie, to często zauważycie trend do zabierania zbyt ciężkiego plecaka i odsyłania rzeczy po drodze. I mimo że faktycznie uważałem i wszystko przed wypadem ważyłem, ja też padłem tego ofiarą. Odesłałem jedną rzecz. Był to ważący 336 gramów, ministatyw i to mimo faktu, że chciałem dokumentować całą wędrówkę. Uznałem, że co prawda jest lekki, ale nie jest mi niezbędny. Ostatecznie waga bazowa mojego plecaka, pomijając sprzęt foto i związane z nim dodatki, wyniosła około 4800 gramów. To mało, prawda?
Zgadza się, zwłaszcza że nie kupowałem żadnych ultralekkich rzeczy i zabrałem głównie to, co już miałem. Waga bazowa niewiele jednak mówi na temat faktycznego ciężaru, który przyjdzie nam codziennie nosić. Do tego trzeba przecież dodać wodę, w moim przypadku zazwyczaj trzy litry dziennie, no i zapasy jedzenia. Przekąski na szlak, ale też prowiant na kolejne dni, gdyby po drodze nie było sklepów. Szybko robi się z tego 8 lub 10 kilo. To dalej według mnie świetny wynik i gdybym wspomnienia uwieczniał telefonem, to byłbym zachwycony taką wagą.
Wkręciłem się jednak w to całe nagrywanie i robienie zdjęć na bloga. Zabrałem ze sobą więc sprzęt foto, torbę na aparat, powerbank, ładowarki, kable, zapasowe baterie i wspomniany statyw. To dołożyło mi kolejne, blisko dwa kilogramy. Ciągle znośnie.
Zimą też spisuje się nieźle. Zdjęcie archiwalne
Jakie buty wybrać przed wyruszeniem na wędrówkę?
Buty na górskie szlaki, to temat, który czasami aż strach poruszać. Jakie wybrać? Wysokie czy niskie? Wodoodporne czy może nie? Każdego, kto liczy na odpowiedź, muszę rozczarować. Nie ma butów idealnych, więc każdy wybór będzie pewnym kompromisem i powinien wynikać z naszego doświadczenia. W końcu ile osób, tyle upodobań, które samemu trzeba poznać. Mogę więc mówić wyłącznie za siebie i kto śledzi bloga, ten wie, że dosyć długo szukałem odpowiedniego modelu. Zaczynałem od wysokich, klasycznych butów, ponad kostkę. Później nastała era niskich podejściówek. W końcu stałem się miłośnikiem lekkich butów trailowych, a konkretnie modelu Inov-8 Rocklite 300, którego używałem od roku. Co ciekawe, polecił mi je ten sam znajomy, który wyszedł z inicjatywą GSS 2.0. Przypadek?
Po przejściu szlaku tak ładnie już nie wyglądały
Dlaczego wybrałem obuwie trailowe?
Bo w innych nie dałbym rady, tak po prostu. Przez kilka lat zdążyłem trochę poznać swoje upodobania i własny organizm. No i nigdy nie miałem specjalnych kłopotów z wydolnością czy kondycją, ale stopy? Potrafiły mnie na niektórych szlakach przyprawić niemal o łzy i to już po kilkunastu kilometrach wędrówki. Wiedziałem więc, że odpadają sztywne i twarde buty, bo wspomnienia bólu są do dzisiaj żywe w tym, tym, a nawet tym wpisie. Odrzuciłem też wodoodporne modele z membraną, bo moje stopy źle sobie radzą w wilgotnym środowisku. Zależało mi więc na lekkim i jak najbardziej przewiewnym obuwiu.
Każdy ma oczywiście swoje preferencje i jeśli nie trafiliście jeszcze na wymarzony model, to zachęcam, żebyście pewnego dnia po prostu się zastanowili, na czym wam zależy. W jakich warunkach najczęściej chodzicie, po jakich pasmach górskich i co, w czasie marszu, jest waszym największym zmartwieniem. Jeżeli zauważycie u siebie podobne dolegliwości, co u mnie, to może wybór lekkich butów będzie dla was dobrym rozwiązaniem.
Nie znoszę takich wieży. Wspominałem?
Oczywiście nie kupiłem butów przed samym wypadem. Było wręcz odwrotnie, bo gdy już na nie trafiłem, gdy odzyskałem wreszcie radość z wędrowania, gdy przestały mnie tak potwornie boleć stopy, uznałem, że może pomysł zmierzenia się z długodystansowym szlakiem nie jest szaleństwem.
Buty to kluczowy element ekwipunku na każdym szlaku długodystansowym. Ja godzę się na trochę kompromisów, głównie w zakresie wodoodporności i trwałości. Poranne rosy czy głębokie kałuże dosyć szybko pokonują cienką barierę materiału, ale w zamian za te niedogodności, otrzymuje inne zalety, na których mi bardziej zależy. Lekkość, przewiewność i wygodę. Buty pozbawione membrany schną też znacznie szybciej. Dodam jeszcze, że ten model, mimo komfortu, nie popisał się trwałością i po przejściu łącznie około 700 km nie nadaje się już do chodzenia po górach. Cóż, to na pewno ich spory minus.
Czy to skała, czy to błoto, dają radę. Zdjęcie archiwalne
Podkreślam jednak, że wybrałem te buty świadomie. W innych nie byłbym w stanie pokonywać długich dystansów przez kolejne kilkanaście dni. Jeżeli jest wam wygodnie w wysokich butach, to być może nie musicie nic zmieniać. Ważne, żeby być pewnym, że obuwie spełni pokładane w nim nadzieje. Dlatego, co chyba oczywiste, odradzam kupowanie jakichkolwiek modeli na ostatnią chwilę. Dajcie sobie trochę czasu na ich rozchodzenie.
Jeden zły ruch i skarpetki mokre
Moje spodnie na szlak
W przypadku spodni wybór byłby prosty, gdyby nie fakt, że… zrobiłem sobie w nich dziurę na tyłku. Siadanie na ostrych przedmiotach nie jest więc, jak widzicie, najlepszym pomysłem na jaki można wpaść w życiu, bo kupno nowych, jest wtedy tym mniejszym zmartwieniem.
Milo Vino. Elastyczne, wygodne, oddychające, ale pasek czasami wyjątkowo wkurza. Zdjęcie archiwalne
Jestem już od lat wierny softshellowym spodniom z długimi nogawkami i często nawet w czasie upalnego lata zabieram je na szlak. No i gdyby nie ta mała przygoda, zabrałbym chyba dosyć znany i popularny model Milo Vino. Służyły mi naprawdę długo, byłem z nich szczerze zadowolony i wydaje mi się, że mają całkiem niezły stosunek jakości do ceny. Na pewno spisałyby się świetnie. Denerwowała mnie natomiast niezmiennie jedna rzecz – dołączany do spodni pasek. Nie tylko miał tendencję do luzowania się, ale niekiedy kolidował z pasem biodrowym plecaka. Milo, ja was proszę, zróbcie coś z tym.
To naprawdę fajne spodnie i byłem z nich zadowolony
Kiedy więc szukałem zamiennika, postanowiłem wybrać coś z pospolitą… gumką. No i tak w moje ręce wpadł model Rab Torque, gdzie regulacja odbywa się przy pomocy takiego… o takiego czegoś, jak na zdjęciu poniżej.
Taki system regulacji wydaje mi się znacznie wygodniejszy
Znów padło na długie spodnie i to był świetny wybór, bo lepiej przedzierać się przez wysokie pokrzywy z zakrytymi łydkami. Model ten dobrze oddycha, jest wygodny, elastyczny i całkiem odporny na różnego rodzaju przetarcia i zaciągnięcia. Tyle wiem po tych kilkunastu dniach wędrówki.
A tutaj spodnie i softshell w całej okazałości
Co w ramach uzupełnienia?
Wydaje mi się, że turyści najczęściej jako zapasowe spodnie, wybierają jakiś model sięgający do kolan. Jako takie uzupełnienie na upalne dni. Ja przyjąłem nieco inną taktykę, zwłaszcza że wędrowałem przez Sudety we wrześniu. Spodni membranowych, czyli wodoodpornych, nie lubię, więc zostały grzecznie w szafie, a moją parę zapasową stanowiły ciepłe, termoaktywne getry z tecnostretchu. Wbrew pozorom wcale nie wziąłem ich po to, żeby podkreślały moją figurę i zgrabne nogi.
Są po prostu bardzo wygodne i ciepłe. Idealnie nadawały się do paradowania po schroniskach czy agroturystykach. W końcu wrzesień to taki trochę niewdzięczny miesiąc, kiedy może być już naprawdę chłodno, ale grzejniki ciągle pozostają gdzieniegdzie zimne. Gdybym natomiast miał potrzebę zmiany spodni softshellowych, (jakieś niespodziewane rozprucia, czy po prostu pranie), to śmiało mógłbym wyjść w nich na szlak. Takiej potrzeby nie miałem, bo wspomniany model Rab schnie całkiem szybko i kolejnego dnia, mimo że delikatnie wilgotne w okolicy bioder, nadawały się do założenia. Getrów używałem więc głównie w czasie wypoczynku.
Koszulka, polar i wszystko to, co zasłania goliznę
Wspomniałem już o spodniach, więc naturalnym uzupełnieniem ubioru są koszulki. Odkąd porzuciłem bawełnę na rzecz materiałów termoaktywnych, nie wyobrażam sobie już powrotu do dawnych nawyków. Koszulki z oddychających i szybkoschnących tkanin zdecydowanie poprawiają komfort marszu, łatwiej uniknąć efektu „mokrych pleców”, a w czasie długodystansowego szlaku mają dodatkowe plusy. Szybko schną, więc po praniu już kolejnego dnia nadają się do założenia.
Koszulka z okazji przejścia Sudetów
Polecam sobie taką sprawić, jeśli jeszcze nie macie, bo nawet te tańsze modele mają naprawdę fajny stosunek ceny do jakości i sporo poprawiają, jeśli chodzi o komfort marszu. Dużo pochwał kierowanych jest pod adresem koszulek z wełny merynosów, ale póki co, takich jeszcze nie testowałem i jestem wierny syntetykom. Zabrałem dwie koszulki z krótkim rękawem, ze specjalnie przygotowanym logotypem szlaku. Do tego miałem też moją ulubioną koszulkę termoaktywną z długim rękawem. Podobnie, jak wspomniane wcześniej getry, wykonana jest z tecnostretchu, jest bardzo ciepła i jeżeli zimą mocno nie spada temperatura, to już tylko ona sama zapewnia mi odpowiednią termikę. Wiadomo, że jesienią w górach może być już rześko. Całość uzupełniał jeszcze polar marki nieznanej, ale mam go już tak długo, że chcę się razem z nim zestarzeć.
To jeden z moich ulubionych ciuchów. Ciepła koszulka termoaktywna z długim rękawem. Zdjęcie archiwalne
Jeśli chodzi o bieliznę, to nie kombinowałem, chociaż nachodziła mnie myśl, żeby wypróbować te wszystkie bezszwowe i oddychające wynalazki. Uznałem jednak, że takie testy lepiej przeprowadzić w czasie jakichś jednodniowych wypadów. Padło więc na wygodne bokserki, których zabrałem trzy sztuki.
W przypadku skarpetek również zabrałem to, co już miałem w szafie. Dwie pary skarpet z materiałów syntetycznych i jedną wykonaną z wełny. Kilkanaście dni wędrówki pozwoliło mi dojść do wniosków, że moim przypadku, lepiej sprawują się te drugie. Nie miałem okazji jeszcze testować modeli z wełny merino, ale po tym przejściu strzelam, że też dla moich stóp będą łaskawsze, niż syntetyki. No i trzy pary pozwalają na komfortowe maszerowanie, bo nawet jeżeli jedna z nich suszy się ciągle po praniu, to ciągle w pogotowiu mamy trzecią na zmianę.
Chusta to naprawdę fajna i uniwersalna rzecz. Zdjęcie archiwalne
Na szlak nie zabierałem czapki z daszkiem, czy kapelusza, natomiast zabrałem moją ulubioną chustę wielofunkcyjną. We wrześniu chyba takie rozwiązanie sprawdza się lepiej, bo może ona pełnić rolę bandany, czapki czy szala, wszystko w zależności od pogody. Do plecaka wrzuciłem też parę cienkich rękawiczek i chociaż użyłem ich zaledwie raz, to cieszę się, że je miałem. Na Śnieżce naprawdę było potwornie.
Kurtka i to, co miało mnie ochronić przed deszczem
Decyzja dotycząca kurtki nie była natomiast taka łatwa. Jak chronić siebie i swój dobytek przed opadami? Czy mój zestaw będzie dobry zarówno na lekką mżawkę, ale też długotrwałą ulewę? Jeżeli chodzi o wędrówki jednodniowe, to wybór jest prostszy. W okresach niepewnej pogody zabieram po prostu membranową kurtkę Marmot Precip. To ta niebieska, którą kojarzycie może z różnych filmów.
Dobra ochrona przed warunkami zewnętrznymi i deszczem, albo dobra oddychalność. Nie można mieć wszystkiego. Zdjęcie archiwalne
Lubię jej luźny krój, doceniam zalety, zwłaszcza odporność na wiatr i deszcz, a w połączeniu z cieplejszymi ciuchami, śmiało używam jej również zimą. No i wtedy właśnie, a również w czasie chłodnych dni, sprawdza się ona najlepiej. Połączenie kurtki przeciwdeszczowej i pokrowca na plecak, to dla niektórych oczywisty wybór na długodystansowy szlak.
Kurtkę membranową postanowiłem zostawić w domu. Zdjęcie archiwalne
Ja zdecydowałem się jednak na nieco inne rozwiązanie. Dlaczego? Zdecydowały dwa powody. Kurtki membranowe nie oddychają na tyle dobrze, bym komfortowo mógł w nich chodzić przez cały dzień przy temperaturze kilkunastu stopni. Może jestem wybredny, może zbytnio się pocę, ale taki ciuch niby chroni przed deszczem, ale w przypadku intensywnego marszu i tak jestem cały mokry od potu. Czy bycie mokrym od potu jest w czymś lepsze, niż bycie wilgotnym od opadów? Nie dla mnie. Dlatego kurtkę membranową zostawiam sobie na jednodniowe wycieczki, albo na chłodniejsze dni.
Drugi powód wynikał wprost z mojej natury. Jestem strasznym paranoikiem i obawiałem się, że w czasie dużej ulewy i silnego wiatru, pokrowiec przeciwdeszczowy na plecaku to będzie za mało. Zalany telefon, aparat albo brak suchych ciuchów na zmianę, oznaczałby spory uszczerbek na moim samopoczuciu. Sięgnąłem więc po rozwiązanie, które na papierze wydawało się idealne. Kurtka softshell i peleryna przeciwdeszczowa.
Softshell spisał się świetnie
Lubię rzeczy o dobrej oddychalności, więc z kurtką Rab Borealis, to była miłość od pierwszego wejrzenia. Lekka, chroniąca przed wiatrem, a do tego ładna, jeśli dla kogoś ma to znaczenie. No patrzcie tylko na tego chłopca.
Niektórzy wiedzą, że nie lubię grubych kurtek, nie uznaję różnego rodzaju „podpinek” i innych „wyściółek” i ta kurtka świetnie spełnia swoje założenia. Nie grzeje, ale chroni przed wiatrem i tylko tego od takiej kurtki oczekuję. Dwie kieszenie na piersi mogą służyć jako wywietrzniki i chociaż wewnętrzna siateczka nie wydaje się zbyt wytrzymała, to śmiało można tam wrzucić lekkie przekąski, rękawiczki albo czapkę. Zajmuje bardzo mało miejsca, waży ledwie 280 gramów, (przynajmniej moja w rozmiarze M) i po prostu przyjemnie się ją nosi. Wysoka garda i kaptur chronią dodatkowo okolice mózgu, co by mi głupoty w czasie marszu do głowy nie przychodziły, no i wydawało mi się, że rozwiązanie to jest świetne.
Dzień czwarty przejścia i Schronisko PTTK na Śnieżniku w tle
W końcu peleryna chronić mnie miała przed deszczem, a że się w niej zapocę? W kurtce byłoby podobnie, a tutaj przynajmniej chronię dodatkowo plecak. Kombinowałem, że jak przestanie padać, to będę sobie maszerował w oddychającym softshellu, wyjdzie tęcza, muflony zaczną tańczyć i będzie wspaniale, prawda? Prawda?! O, takiego! Mój plan zawierał bowiem jeden, fatalny błąd, o którym w ogóle nie pomyślałem.
Peleryna pelerynie nierówna
Ponczo przeciwdeszczowe może i ochroni przed deszczem, pod warunkiem, że wybierze się to właściwe. Jakoś nie zwróciłem na to uwagi, bo swoje kupiłem już chwilę temu i nie miałem okazji wcześniej go użyć. Tak jak pisałem, jeżeli zapowiadali opady, to na jednodniowe wycieczki zabierałem kurtkę przeciwdeszczową. No i ta peleryna tak sobie leżała nieprzetestowana w szafie i leżała, aż do teraz. To nauczka, o której sam pisałem wam wcześniej. Warto sprawdzić każdy, nawet drobny element ekwipunku. Czym jest źródło mojej udręki? To kupiony w Decathlonie model Arpenaz i absolutnie wam go odradzam.
Jeszcze nie wiedziałem, co mnie czeka
Kiedy już wystroiłem się w ten najseksowniejszy element mojej górskiej garderoby, nic nie zapowiadało tragedii. Nawet się ucieszyłem, że dobrze wybrałem. Torbę z aparatem mocuję bowiem na pasie biodrowym i nie musiałem jej chować do plecaka, bo peleryna spokojnie ją zasłaniała. Kiedy natomiast deszcz ustawał, mogłem odchylić materiał, wyciągnąć aparat i pstryknąć jakąś fotkę. Dumny byłem, że wszystko działa.
W górach jednak wieje, powiadam wam! Wieje pieruńsko i sakramencko. A na Śnieżce, jak wiadomo, to już nawet nie wieje. Tam napi…tala. Lało cały dzień, odczuwalna temperatura spadła tego dnia poniżej zera i szybko odkryłem, że pelerynę mam wszędzie, tylko nie na sobie. Wszystko przez sposób zapinania, który stanowią zaledwie dwa, małe, zatrzaskowe i kiepskiej jakości guziki po obu stronach płachty. W połączeniu z mocnymi podmuchami, momentalnie one puszczają, a peleryna wisi tylko na szyi. Cała reszta radośnie łopocze, jakbym żaglem sobie był, sterem i okrętem. Okrętem tonącym.
Trudno o pozytywne myślenie w takich warunkach, ale trzeba próbować
Tego dnia spotkałem natomiast parę turystów, którym od razu pozazdrościłem. Ich peleryny nie tylko miały pełne rękawy, ale też znacznie lepszy system zapięć. Dlatego mój model był fatalny, wystrzegajcie się go, ale ciągle uważam, że połączenie wiatrówki i właściwej peleryny to dobry pomysł. Do czasu, aż uznam inaczej.
W czym nosiłem wodę?
Jeżeli chodzi o nawodnienie tych 70 kilogramów mnie, to zdecydowałem się na rozwiązanie mieszane. W plecaku miałem trzylitrowy bukłak, który pozwala pić bez potrzeby zatrzymywania się. To bardzo wygodne rozwiązanie i ciężko byłoby mi z niego zrezygnować. Na zewnątrz wyprowadza się rurkę i dostęp do płynów jest niezwykle łatwy.
Bukłak na szlaku to świetna rzecz
Zabrałem natomiast także moją ulubioną, litrową butelkę Nalgene. To model wykonany ze specjalnego rodzaju plastiku, do którego można wlać gorąca wodę. W praktyce okazuje się, że taka butelka turystyczna to naprawdę świetne rozwiązanie. Mam ją już trzeci rok i ma kilka nieoczywistych zalet. Szeroki wlew ułatwia uzupełnianie płynów, a możliwość wlewania gorącej wody to same korzyści.
Panie, poratuj pan
Nie mam jak uzdatnić wody, a nie chcę pić podejrzanie wyglądającej kranówki? Mogę ją po prostu przegotować, po chwili wlać do środka i ruszać dalej. Dotarłem na nocleg wyczerpany i odwodniony? Robię sobie litr herbatki owocowej i zbieram siły przed kolejnym dniem, nie ruszając się po dolewki. Jest zimno? Wrzucam butelkę pod kołdrę albo do śpiwora i mam termofor. Mokre skarpetki? Rozwieszam je na gorącej butelce, w miarę potrzeby zmieniam wodę i o poranku pakuje suche.
Woda o smaku chemii, to moja ulubiona woda
Inne przydatne rzeczy, które spakowałem do plecaka
Powyższa lista, to taki zbiór podstawowych elementów ekwipunku, ale w plecaku znalazły się również te mniejsze, ale nie mniej ważne rzeczy.
Zabrałem oczywiście czołówkę, ale sam wam nie powiem jaką, bo nie pamiętam, a logo już dawno się starło. Chyba jest to jakiś model Mactronica i ciągle mi wystarcza do wędrowania nocą po lesie. Wyobrażacie sobie, że mam ją od 2014 roku?! Użyłem jej chyba ze dwa razy, ale uważam, że to niezbędna część sprzętu. Wystarczy drobna kontuzja, gorsza pogoda i na nocleg możemy trafić już po zmroku.
Odwieczna górska prawda mówi, że nocą ciemno jest, hej. Zdjęcie archiwalne
Miałem też nożyk, który służył mi jedynie do krojenia bułek, otwierania opakowań i tego typu rzeczy. Ciężko to nawet nazwać nożem, ale swoją rolę spełnił i ważył tyle, co nic. Kubek to kolejna oczywistość, bo ciepła kawa po całym dniu wędrówki to miła nagroda. No i zawsze można w nim zrobić jakąś owsiankę, kisiel, budyń, czy co tam lubicie.
Po całym dniu maszerowania kawa smakuje wybornie
Co miałem w kosmetyczce?
Kosmetyczka była dla mnie bardzo ważną częścią ekwipunku i już wam opowiadam, co w niej było. Przede wszystkim Sudocrem, którego używałem często i grubo. Jeśli ktoś ma problemy ze stopami, jak ja, to gorąco polecam, bo na całym szlaku zrobiłem sobie całe zero odcisków. Jeszcze przed wymarszem smarowałem nim stopy, a później w czasie postojów decydowałem, czy taki zabieg powtórzyć.
To akurat kosmetyczka, chociaż użyłem na jej potrzeby starej apteczki
Do małego pojemnika o pojemności 20 ml (kupiłem je w necie) wlałem trochę kremu z filtrem, a do kolejnego trochę takiego… mazidła do włosów, żebym o poranku nie straszył rozczochrany. Miałem też szczoteczkę, małą pastę do zębów i niewielki żel pod prysznic. No i maszynkę do golenia miałem, bo mój zarost przypomina trzy patyki wbite w błoto. Trzeba to golić natychmiast. Nakładki ortodontyczne na zęby też zabrałem, ale wy pewnie nie będziecie musieli. No i mały obcinacz do paznokci.
Szokująco też nadmienię, że nie miałem ze sobą żadnego dezodorantu. Codziennie brałem prysznic, zmieniałem koszulkę i regularnie robiłem pranie. Nie śmierdziałem chyba jakoś tak znowu strasznie, chociaż jako człowiek z chronicznym katarem i zapchanymi zatokami… kto wie, jaka była prawda.
Apteczka ważna rzecz
Zawartość apteczki ograniczyłem do tego, co faktycznie mogło mi się przydać. Gdybym złamał nogę, to i tak musiałbym przerwać marsz. W środku znalazły się więc folia NRC, bandaż elastyczny, duuużo plastrów żelowych, (bo bałem się odcisków, a finalnie nie miałem żadnego), kilka plastrów, gdybym znowu usiadł na czymś ostrym, nasączone gaziki do dezynfekcji, gdyby to coś, na czym bym usiadł, było zardzewiałe. Albo gdybym musiał zdezynfekować agrafkę, by przebić jakiś odcisk. Agrafki też zabrałem.
Do tego małe nożyczki, pęseta, sterylny gazik i plaster w rolce. Jeśli chodzi o leki, to nie było jakichś kombinacji. Miałem swoje leki, tabletki przeciwbólowe, przeciwbiegunkowe, Nifuroksazyd i to chyba tyle. Do tego elektrolity do rozpuszczania w wodzie, których zapasy uzupełniałem po drodze w aptekach.
Reszta pierdół i nawigacja
Portfel i telefon to też oczywistość. Nie zabierałem ze sobą klasycznych map, bo chcąc pokryć całe Sudety, ich wagę liczyłbym w kilogramach. Telefon był więc niezwykle istotny, bo to tam wgrałem sobie skany z przebiegu szlaku i apkę do nawigowania. Korzystałem z mapy-turystycznej.pl, bo jestem z nią dłużej związany, ale mapy.cz też się sprawdzi. W obu przypadkach można korzystać z map offline, kiedy nie ma zasięgu, przy czym w mapie-turystycznej ta opcja jest dodatkowo płatna. Miałem ze sobą też zegarek z wgranym śladem szlaku, ale rozumiem, że dla wielu osób może być to droga fanaberia.
Mapy offline działają natomiast na telefonie bardzo sprawnie i nawet jeżeli zabieracie klasyczny, papierowy arkusz albo przewodnik po rejonie, to myślę, że i tak warto taką aplikację sobie zainstalować. W przypadku zmroku albo kiepskiej pogody, ustalenie swojej pozycji w ciągu kilku sekund, to spora pomoc. W telefonie miałem też zapisane numery ratunkowe i wgraną apkę Ratunek. To tak na wypadek, jakbym się połamał. No i gaz pieprzowy miałem, który na całe szczęście się nie przydał, ale mam trochę uraz, jeśli chodzi o bezpańskie psy.
W plecaku miałem też oczywiście chusteczki, ale też plastikowy łyżkowidelec i bardzo małą, najmniejszą jaką znalazłem, zapalniczkę. Co ciekawe, zapalniczka okazała się faktycznie przydatna. W jednej agroturystyce znajodwała się kuchenka starszego typu i za cholerę nie mogłem w całej kuchni znaleźć żadnego źródła ognia. Ze względu natomiast na moją paranoję związaną z ochroną sprzętu i suchych ciuchów, miałem też ze sobą rolowany worek wodoszczelny.
Samo się nie nagra
Z rzeczy, które są moją fanaberią, postanowiłem zabrać aparat i sprzęt mu pokrewny. Zdjęcia na bloga to jedno, ale spodobało mi się trochę to całe filmowanie. Zabrałem więc mały statyw, który po czterech dniach odesłałem. Miałem powerbank, bo w niektórych schroniskach trudno o prąd, niezliczone kable, ładowarki, i aż cztery (yep) zapasowe baterie.
Statyw odesłałem dosyć szybko, mimo że był niewielki i całkiem lekki
Do tego tracker, bo wraz z Poltrax postanowiliśmy umożliwić ludziom śledzenie mojej pozycji na żywo. Działało to całkiem fajnie i z różnych komentarzy wiem, że sporo osób podglądało, jak mi idzie. Dzięki! Całość, już po odesłaniu statywu, ciągle ważyła jakieś 1700 gramów, więc gdybyście chcieli utrwalać wspomnienia telefonem albo małą kamerką, to na pewno możecie liczyć na oszczędność wagi.
Poltrax is your friend
Słowo na koniec
I co szokujące, to… tyle. Część rzeczy, co oczywiste, nosiłem na sobie, a część radośnie suszyła się na plecaku, gdy robiłem pranie. Nie miałem problemów z pomieszczeniem wody i jedzenia, a w czasie tej pogodowej porażki w Karkonoszach, do plecaka zmieściłem nawet torbę z aparatem. Jak widzicie, na liście nie ma kijków trekkingowych, bo… nie potrafię z nimi chodzić. Tak po prostu. W takiej sytuacji chyba więc bardziej by mi przeszkadzały, niż pomagały. Celowo zrezygnowałem też z zabierania… ręcznika. Wycierałem się koszulką albo chustą wielofunkcyjną, która trafiała potem do prania. Wiem, niektórzy mogli się teraz skrzywić. Jeśli chodzi o klapki, to te po prostu nie zmieściły się do plecaka i uznałem, że dam sobie bez nich radę. Skrzywienie numer dwa.
Zabrałem jednak naprawdę tylko to, co uznałem za potrzebne. Poza aparatem, rzecz jasna. Niektórzy mogą stwierdzić, że mogłem wpakować więcej, bo wtedy wzrósłby mój komfort w czasie marszu czy odpoczynków. I pewnie będą mieli rację, ale dla mnie komfortem był względnie lekki plecak, co sprawiło, że żadnego dnia nie miałem problemów z jego dźwiganiem. Dzięki temu mogłem się skupić na marszu, przygodzie i podziwianiu Sudetów. O swoich wrażenia jednak i o tym, co mnie zaskakiwało, opowiem wam w innym wpisie. Poniżej macie obiecaną listę sprzętu wraz z wagą.
Wyruszanie o poranku ma swoje plusy
Co zabrałem na szlak długodystansowy – lista sprzętu
Co zabrałem? | Model i uwagi | Waga (g) |
---|---|---|
Plecak | Deuter Futura 26 | 1400 |
Softshell | RAB Borealis | 290 |
Koszulka termoaktywna | Koszulka z krótkim rękawem na zmianę | 120 |
Getry termoaktywne | Attiq | 186 |
Koszulka termoaktywna z długim rękawem | Attiq | 239 |
Polar | Już nawet nie pamiętam jaki | 191 |
Skarpetki | Dwie pary na zmianę. Waga łączna | 140 |
Bokserki | Dwie pary na zmianę | 140 |
Kosmetyczka | Do wagi wliczona cała zawartość | 282 |
Bukłak | Camelbak 3l | 200 |
Butelka na wodę | Nalgene 1l | 110 |
Peleryna przeciwdeszczowa | Arpenaz z Decathlonu. Jeśli lubicie moknąć, proszę bardzo | 325 |
Kubek | Zwykły, metalowy kubek z logo | 120 |
Chusta wielofunkcyjna | Z widokiem na Kazbek, a co | 40 |
Gaz pieprzowy | Strachliwy jestem i boję się bezpańskich psów | 50 |
Telefon | Noo, telefon | 170 |
Apteczka | Waga z zawartością | 56 |
Drybag | Worek wodoszczelny na eletronikę i takie tam | 50 |
Tracker | Żeby zainteresowani mogli śledzić postępy | 100 |
Portfel | Waga się zmienia, podaję tę startową | 140 |
Czołówka | Mactronic, waga z bateriami | 75 |
Rękawiczki | Przydały się w Karkonoszach | 45 |
Chusteczki higieniczne | Wiadomo | 10 |
Nakładki ortodontyczne | Jak liczyć wszystko, to wszystko | 10 |
Łyżkowidelec i mała zapalniczka | Źródło ognia zawsze się przydaje | 23 |
Nożyk | Nocowałem pod dachem, więc potrzebny był mi tylko do podstawowych spraw | 28 |
Aparat z mikrofonem i torbą | a6300, Sigma 16 mm i Rode Videomicro | 1190 |
Statyw | Składany z nóżek i głowicy Benro | 336 |
Zapasowe baterie | Wziąłem aż cztery, bo jestem niepoważny | 235 |
Powerbank | 10 000 mAh | 260 |
Ładowarki i kable | Dużo tego miałem | 280 |
To, co miałem na sobie | Koszulka, bokserki, skarpetki, spodnie Rab Torque i buty Inov-8 Rocklite 300 |
Zapisz się do newslettera i bądź na bieżąco z nowymi wpisami
Przydatne? Dzięki za napiwek!
Postaw kawęDołącz do Patronów
Wspieraj na Patronite
Świetnie się czyta Twoje wpisy. Z górskim pozdrowieniem 🙂