Skip to main content

Siódmy dzień na GSB to przede wszystkim marsz przez Magurski Park Narodowy

Siódmy dzień na Głównym Szlaku Beskidzkim zapowiadał się wspaniale. Po wczorajszej deszczowej przeprawie, tym razem poranek przywitał mnie piękną pogodą. Chyrową opuściłem koło piątej rano i swoje kroki skierowałem w stronę lasu, z którym tego dnia miałem się dosyć mocno zaprzyjaźnić. Już po chwili słońce śmiało przebijało się przez drzewa, malując leśne ścieżki w złocistych barwach.

Chyrowa o poranku

Takie momenty dosyć szybko pozwalają zapomnieć o niezbyt miłej konieczności pobudki. Szlak delikatnie wspinał się wyżej, a jedynym, negatywnym aspektem mogły być co najwyżej błotniste odcinki. Po wczorajszym deszczu musiałem niekiedy urządzać delikatny slalom między kałużami.

Poranek na Głównym Szlaku Beskidzkim

Poranek w Chyrowej

Chyrowa, która z powodu opadów nie była poprzedniego dnia dla mnie gościnna, kryje w sobie sporo ciekawej historii. Po operacji dukielsko-preszowskiej w 1944 roku miejscowość została w zasadzie zrównana z ziemią. Wyobraźcie sobie, że ostała się tylko jedna chałupa i cerkiew, którą odwiedziłem poprzedniego dnia, nim udałem się na nocleg. Okolica zyskała nawet miano Doliny Śmierci ze względu na krwawe walki, które się tu toczyły. Wszystko to z powodu strategicznego położenia Przełęczy Dukielskiej, najniższej przełęczy w głównym łuku Karpat. Takie miejsca, jak wiadomo, odgrywały kluczową rolę w przemieszczaniu wojsk i logistyce podczas wojen.

Przez Polanę i Łysą Górę

Zobacz film z siódmego dnia na Głównym Szlaku Beskidzkim

 

 

Grzbiet, który ciągnie się przez Polanę i Łysą Górę nie jest zbyt widokowy, ale w okolicach tego drugiego wzniesienia można już nacieszyć oczy. Zdradza to w zasadzie sama nazwa szczytu. Panoramy są skromne, ale że było kompletnie pusto i cicho, to bardzo przypadły mi do gustu. Musiałem jedynie uważać niekiedy na grząskie błoto, bo szóstego dnia na GSB, nabawiłem się drobnej kontuzji uda. Zdecydowanie nie chciałem pogorszyć sytuacji.

Okolice Łysej Góry

Malownicze grzbiety i panorama z Grzywackiej Góry

Trasa z każdym kolejnym krokiem stawała się co raz bardziej malownicza. Przed samym zejściem do Kątów, szlak w dodatku wyprowadza na piękną, widokową łąkę. Świetnie widać tam między innymi Kamień nad Kątami, w kierunku którego już chwilę później miałem się wdrapywać. Zamiast jednak trzymać się czerwonych oznaczeń, pozwoliłem sobie w tym miejscu na krótki rozbrat ze szlakiem.

Dolina Wisłoki i Kamień

Dosłownie trzysta metrów dalej, kontynuując marsz grzbietem, znajduje się Grzywacka Góra (567 m n.p.m.). To jeden z piękniejszych punktów widokowych w całej okolicy. Na szczycie wznosi się krzyż milenijny, a wokół niego poprowadzono schodki i taras widokowy. Dzięki temu można pooglądać trochę świata, co w czasie tego etapu było dla mnie niezwykle istotne. Wkrótce bowiem miałem zanurzyć się już w las i to na dobre kilka godzin.

Grzywacka Góra

Przyznam, że nie przepadam za takimi konstrukcjami, gdzie pod stopami widać całą przestrzeń, ale widoki stamtąd były naprawdę rozległe i warte tego krótkiego zejścia z trasy. Dobrze, że nie wiało, bo w czasie podmuchów całość dosyć konkretnie się kołysze. Nieco niżej widać było natomiast już Dolinę Wisłoki, gdzie miałem się znaleźć za kilkadziesiąt minut. Kilka dni temu mijałem Wisłok, teraz Wisłokę – dwie różne rzeki o podobnych jednak nazwach.

Grzywacka Góra i widoki ze szczytu

Kąty – niedzielna niespodzianka i wędrówka na Kamień

Z Grzywackiej Góry ruszyłem znów w kierunku czerwonego szlaku. Zerknijcie na mapę, którą zamieściłem pod koniec wpisu, a wszystko stanie się jasne. Teraz czekało mnie dosyć leniwe zejście do Kątów. W tamtejszym sklepie miałem nadzieję uzupełnić zapasy, ale nie przewidziałem jednej rzeczy. Po kilku dniach wędrówki dni tygodnia zaczęły mi się nieco zlewać. No i okazało się, że jest niedziela, a mały, osiedlowy sklep ma skrócone godziny pracy. Konkretnie mówiąc, musiałbym dosyć długo czekać pod drzwiami.

Zerknąłem szybko do plecaka i zdecydowałem, że z tymi zapasami, które mam, bez trudu sobie poradzę. Warto natomiast pamiętać, że na odcinku od Lubatowej do Kątów właśnie, nie ma możliwości zrobienia zakupów. To mniej więcej 38 kilometrów marszu i pewnie miło jest w czasie wędrówki nie przymierać głodem.

Co więcej, w Bartnem, do którego zmierzałem, w ogóle nie ma sklepu! W znajdującej się tam bacówce można zamówić jakiś obiad lub kolację, ale kwestie zapasów na tym odcinku Głównego Szlaku Beskidzkiego trzeba dobrze przemyśleć. No, albo zrobić sobie post. Wracając jeszcze do tematu Kątów, to znaleźć tam można i noclegi, i pizzerię, czyli w zasadzie wszystko, co do szczęścia na GSB jest potrzebne.

W stronę Magurskiego Parku Narodowego

Po krótkiej przerwie pożegnałem tę miejscowość i ruszyłem w kierunku kolejnych wyzwań. Wyzwań dosłownych, bo poranne podejścia były jedynie przygrywką do tego, co czekało dalej. Przekroczyłem Wisłokę i rozpocząłem długie, żmudne podejście w kierunku Kamienia (714 m n.p.m.). Mapy wskazywały dwie godziny marszu, ale z bolącą nogą zakładałem, że będę musiał doliczyć trochę czasu.

Dolina Wisłoki w tle

Szlak na tym odcinku miał masę uroku. Otwarta przestrzeń, rozległe łąki, a pogodę miałem taką, jakby sama Matka Matura chciała mi wynagrodzić wczorajszy deszcz. Z każdym jednak krokiem zbliżałem się do granicy Magurskiego Parku Narodowego – królestwa wilków, rysi, niedźwiedzi, ale przede wszystkim… lasów. Aż 95% powierzchni parku porastają drzewa, więc rzuciłem jeszcze smutne spojrzenie w kierunku doliny Wisłoki, po czym zanurzyłem się w gęstą roślinność. To drugi park narodowy na trasie mojego przejścia GSB , po Bieszczadzkim Parku Narodowym, no i też nie ostatni, rzecz jasna.

Podejście na Kamień

W Magurskim Parku Narodowym

Podejście na Kamień nad Kątami jest wymagające. Dosyć strome, ale przede wszystkim długie, co przy upalnej pogodzie dawało się po chwili we znaki.  Sam szlak nie wchodzi na wierzchołek, bo ścieżka trawersuje nieco poniżej właściwego szczytu. No i mimo faktu, że wylałem tam trochę potu, to jednak bawiłem się nieźle. Wczorajsze opady miały swoją zaletę, bo las był niesamowicie zielony. Mijałem w dodatku liczne głazy i kamienie, więc mimo zadyszki, cieszył mnie ten beskidzki spokój.  No miła to była odmiana po wczorajszej deszczowej szarości.

Kamień nad Kątami

Wydaje mi się, że jednym z kluczy do pokonywania tak długich szlaków jest pogoda ducha i umiejętność akceptowania wszystkiego, co się wydarzy. Nie da się zaplanować każdego szczegółu, bo wiele spraw może się zmienić w trakcie marszu. Jeśli jednak morale dopisuje,  to drobne problemy zawsze można rozwiązać. Tak przynajmniej to sobie tłumaczyłem, ciągnąc obolałą nogę za sobą.

Przełęcz Hałbowska

Kolanin – intensywne wyzwanie

Kolejne chwile to etap krótkiego wytchnienia. Szlak łagodnie sprowadza niżej, w kierunku Przełęczy Hałbowskiej. Relaks trwa tam w najlepsze, a po kilkunastu minutach, można sobie nawet przypomnieć, jak to jest maszerować po asfalcie. Kawałek dalej natomiast można sobie przypomnieć, jak to jest mieć wysokie tętno. Kolanin, bo o nim mowa, to dla mnie chyba jedno z większych zaskoczeń na Głównym Szlaku Beskidzkim. Trafiają się w czasie wędrówki podejścia znacznie dłuższe, pewnie trafią się i bardziej strome.

W drodze na Kolanin

Kolanin (705 m n.p.m.) natomiast zaskakuje samym faktem, że… jest. Pojawia się znikąd, jak niezapowiedziany gość. Jego nadejście zwiastuje co najwyżej ta wiata ze zdjęcia powyżej. Odcinek ten jest krótki, ma pewnie jakieś 700 metrów długości. W tym czasie trzeba podejść jednak blisko 200 metrów w pionie. Rozleniwiony tym spacerem sprzed chwili, zacząłem się nawet martwić, czy nazwa szczytu nie będzie się wkrótce wiązać ze stanem moich kolan.

W obiektywie aparatu nigdy nie widać tak dobrze nachylenia terenu, ale było dosyć konkretnie. Uwierzcie mi na słowo. Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że to najbardziej wymagające podejście, z którym musiałem się do tej pory zmierzyć. Krótkie, ale niespodziewane i wymagające.

Kolanin

W stronę Magury Wątkowskiej i Bartnego

Zejście po drugiej stronie góry jest już znacznie bardziej łaskawe dla kolan. Tam również można znaleźć wiatę, gdyby trudy podejścia rzeczywiście dały stawom popalić. Trawersując Ostrysz ruszyłem dalej w kierunku Świerzowej. Nie będzie to żadna tajemnica, jeżeli napiszę, że charakter wędrówki w ogóle się nie zmienił. Wokół las, cisza, drzewa i jeszcze raz las. Na tym odcinku szlaku teren cały czas wspina się wyżej, ale robi to raczej w sposób leniwy i jednostajny. Trzeba iść do góry, ale już bez ryzyka śmiertelnej zadyszki.

Magurski Park Narodowy

Kolejną wiatę odnaleźć można na Polanie Świerzowskiej, a kawałek dalej, w miejscu gdzie szlak trawersuje Konruty, jest też bardzo dobre źródło wody. Jest tuż przy ścieżce, więc trudno przegapić, no chyba że trafi się jakaś susza dekady. Z tego miejsca czekało mnie już ostatnie, na szczęście niezbyt wymagające podejście. Celem była Magura (829 m n.p.m.), która stanowiła najwyższy punkt całego tego etapu.

Wiata na szlaku

Samo słowo „magura” ma dosyć ciekawe pochodzenie i oznacza wyniosły, samotny masyw górski. W Beskidach takich Magur można trochę odnaleźć. Podejście na tę konkretną nie było jednak tak strome, jak się spodziewałem i bez trudu, chociaż z obolałą nogą, udało mi się jakoś na nią wdrapać. Tutaj przewyższenia rozkładają się na długim dystansie.

Magura Wątkowska to nie jest może najbardziej „honorny” szczyt w mojej kolekcji, ale z radością dopisałem go do listy miejsc, które w Beskidach udało mi się odwiedzić. Co cieszyło mnie natomiast najbardziej to fakt, że od tego momentu czekała mnie już tylko droga w dół. W dodatku było bardzo spokojnie, minąłem tylko pojedyncze osoby, a najbardziej niewiarygodną rzeczą jest to, że znalazłem tam punkt widokowy!

Tablica na Magurze

W okolicy szczytu znajduje się tablica z podpisaną panoramą. Kiedy zobaczyłem ją z daleka, moja nadzieja na jakieś ładne widoki odżyła. No po co inaczej mieliby coś takiego stawiać w środku lasu? Jakież było moje zdziwienie, kiedy jedyną panoramę stanowił skromny prześwit między drzewami. Z pewnością w przeszłości widoki były bardziej okazałe, niestety z biegiem czasu las upomniał się o swoje. Miałem wrażenie, że gdzieś pomiędzy gałęziami było widać zarys Tatr, ale pogoda nie była na tyle dobra, żeby przyjrzeć im się dokładniej.

Panorama widokowa z Magury

Wizyta w bacówce i odpoczynek w Bartnem

Na szczycie znajdziecie też skrzynkę z pieczątką, gdyby interesowała was kwestia zdobywania różnego rodzaju oznak. Ja skupiłem się już na zejściu w kierunku Bartnego, no i przyznam się, że te ostatnie kilometry trochę mnie wymęczyły, chyba najbardziej w ciągu tych pierwszych siedmiu dni. Nawet ten asfaltowy odcinek z Puław Górnych do Wisłoczka nie dał mi tak w kość. To oczywiście wina obolałego uda, a jak coś zaczyna nie domagać, to i humor automatycznie staje się gorszy.

Zejście do Bartnego

Po drodze minąłem jeszcze Przełęcz Majdan, a następnie okryty złą sławą odcinek dojściowy do bacówki. Nie grozi tam nikomu niebezpieczeństwo, spokojnie, po prostu ścieżka prowadzi dosyć podmokłym terenem. Po długotrwałych opadach tworzy się tam po prostu… bagno. Ja raczej bez trudu pokonałem ten odcinek, ale bądźcie ostrożni.

Bacówka Bartne

W końcu jednak dotarłem do celu mojej dzisiejszej wędrówki. Nocleg znalazłem w pobliskiej agroturystyce, ale chciałem wstąpić jeszcze do tutejszej Bacówki PTTK w Bartnem. Niedawno zmienili się tam właściciele i postanowiłem wstąpić na kawę i pierogi. Co ciekawe, podobną bacówkę odwiedziłem trzeciego dnia mojej wędrówki, kiedy nocowałem pod Honem. Obie powstały w ramach inicjatywy Edwarda Moskały, który propagował budowanie tego typu obiektów w polskich górach.

GSB dzień 7

Dzień kończyłem z pewnego rodzaju ulgą. Obolała noga trochę dała mi się we znaki, no a jak człowiekowi coś dolega, to od razu staje się nieco marudny. Pewnie dlatego wydawało mi się, że las ciągnął się dzisiaj w nieskończoność. Z nadziejami jednak patrzyłem w kierunku kolejnego dnia. Miałem plan się zregenerować i… to w zasadzie tyle. Poza weekendami i popularnymi miejscami, nie rezerwowałem noclegów z wyprzedzeniem. Kolejnego dna postanowiłem więc iść przed siebie tak długo, jak pozwoli mi na to stan nogi. Kto wie, może będzie już lepiej?

Informacje praktyczne:

  • Dystans: 33 km
  • Suma podejść: 1470 m
  • Czas przejścia: 10:40 h plus przerwy
  • Do podanych przez mapę wartości, warto doliczać od 5-10% dystansu. To powinno uwzględnić dojście na nocleg, spacer do sklepu, czy kręcenie się w kółko po szczycie w poszukiwaniu kadru życia
  • Jedyne schronisko na trasie znajduje się już pod koniec etapu, czyli w Barntem
  • W Kątach znajduje się sklep oraz pizzeria. Warto wykorzystać to miejsce na zrobienie zapasów, bo kolejna okazja dopiero w Zdynii. W miejscowości są też noclegi.
  • Jeżeli chodzi o wodę, to szlak prowadzi często grzbietem i bywa problem ze znalezieniem jakiegoś źródła. Takie natomiast jest pod szczytem Kornutów, jakiś kilometr przed Magurą.
  • Po drodze jest kilka wiat, ale trzeba pamiętać, że znajdują się one na obszarze Magurskiego Parku Narodowego

Koszulki termoaktywne

Zapisz się do newslettera i bądź na bieżąco z nowymi wpisami

Pochłonęły Cię górskie wędrówki?

Sprawdź mój wyjątkowy przewodnik górski

Przydatne? Dzięki za napiwek!

Postaw kawę

Dołącz do Patronów

Wspieraj na Patronite
Mateusz Stawarz

Miłośnik machania nogami i kawy we wszystkich postaciach. W 2015 roku założyłem tego bloga – Zieloni w podróży. Chwile później swoimi przygodami postanowiłem dzielić się również w formie filmów. Dlaczego akurat „Zieloni w podróży”? To proste. Kiedy lata temu rozpoczynałem swoją turystyczną przygodę z kolegą, o wędrówkach nie mieliśmy zielonego pojęcia.

Zostaw komentarz

×