Skip to main content

Na Babią Górę, najwyższy szczyt polskich Beskidów wybieraliśmy się już od zimy. Coś jednak ciągle stawało nam na przeszkodzie. Aż do teraz.

Nieprzewidywalna, zmienna, humorzasta i nieprzystępna. Mowa o Babiej Górze, na którą wreszcie zdecydowaliśmy się wybrać. O zmiennej pogodzie jaka tam panuje słyszałem już wiele razy. „Nie uwierzę dopóki nie zobaczę” – pomyślałem. Upewniliśmy się, że prognoza wskazuje na idealne warunki w dzień wyjazdu i rano zmierzaliśmy już w ten rejon Beskidu Żywieckiego, by wejść na jego najwyższy szczyt, wliczający się do Korony Gór Polski. Im bliżej naszego celu się znajdowaliśmy, tym więcej chmur pokrywało niebo. A miało być przecież tak ładnie. Krótko po dziewiątej znaleźliśmy miejsce na jednym z parkingów poniżej Przełęczy Krowiarki i pełni entuzjazmu ruszyliśmy w stronę kasy biletowej. W międzyczasie chmury magicznie się rozstąpiły i naszą wędrówkę zaczęliśmy w niemal pełnym słońcu.

Urokliwe beskidzkie ścieżki i mostki

Na beskidzkiej ścieżce. Takie miejsca też mają swój urok.

 

Babia Góra już z dystansu robiła wrażenie, ale my nasz spacer rozpoczęliśmy po łagodnie wznoszącej się leśnej ścieżce. Zanim wkroczyliśmy na czerwony i zatłoczony szlak, przez chwilę mieliśmy okazję zaznać spokoju na łączącym nasz parking z przełęczą szlaku niebieskim. Samochód postanowiliśmy zostawić poniżej Przełęczy Krowiarki, a wszystko z powodu sporego ruchu, jaki tego dnia się odbywał. Diablak to popularny cel wycieczek, więc warto być na parkingu w miarę wcześnie. Przebieg wycieczki możecie prześledzić na mapce poniżej. Zaznaczyliśmy, skąd mniej więcej ruszaliśmy na szczyt:

 

Było tak cicho i spokojnie, że pozostaliśmy niezauważeni dla przelatującej nieopodal sowy! Zatrzymałem się i nie spuszczając z niej wzroku sięgnąłem po aparat. W międzyczasie uciszyłem Darka i próbowałem mu wskazać miejsce, w które ma patrzeć. Niestety wskazówki typu „siedzi na gałęzi” i „o tam” podawane w środku lasu, nie są specjalnie pomocne. Sowa zauważyła kolegę szybciej niż on ją i postanowiła odlecieć, by załatwiać swoje bardzo ważne sowie sprawy. Mnie natomiast udało się zrobić kilka zdjęć, z których jedno nadaje się do pokazania.

Dopisało nam szczęście - sowa przyjrzała się nam, a my sowie.

Nasza kryjówka za drzewem okazała się niewystarczająca. Sowa dosłownie za sekundę odleci w swoją stronę. Piękna, prawda?

 

Darek do końca dnia smucił się z tego powodu. Nie było jednak czasu na rozczulanie się i trzeba było ruszać dalej do góry. Na czerwonym szlaku, wyprowadzającym nas z Przełęczy Krowiarki na sam szczyt Babiej Góry, było już naprawdę tłoczno. Nie wiem czy mieliśmy jakiś dobry dzień, czy już zaprawiliśmy się w tych beskidzkich wędrówkach, ale szło się nam naprawdę świetnie i jakoś tak niepostrzeżenie znaleźliśmy się na Sokolicy (1367 m). To pierwsze miejsce widokowe na naszej trasie. Jest tam mały taras i ławeczki, na których można chwilę odpocząć.

Widok z Sokolicy w kierunku naszego dalszego celu. Szczyt Babiej Góry najwyższy z prawej

Przebieg szlaku powyżej Sokolicy.

 

Nie zatrzymywaliśmy się tutaj zbyt długo. Kondycja nam dopisywała, więc śmiało ruszyliśmy w kierunku szczytu. Mniej więcej w tym miejscu las ustępuje miejsca kosodrzewinie i kolejne kilkaset metrów pokonujemy otoczeni tą rośliną ze wszystkich stron.

Kosodrzewinowy tunel na szczyt

Kosodrzewinowy tunel w drodze na szczyt Babiej Góry.

 

Im wyżej, tym jednak mniej roślinności. Mamy więc możliwość nacieszenia oczu, chociaż pojawia się drobne rozczarowanie. Na horyzoncie jedynie niewyraźnie malują się kontury Tatr. Niestety w lecie przy upalnej pogodzie ciężko o dalekie widoki. Podobna sytuacja spotkała nas niedawno w Gorcach. Do szczytu mamy jeszcze kawałek i tam postanawiamy rozbić się na dłużej. Pokonujemy kolejne odcinki i co najmniej kilka spiętrzeń, które każą mi się zastanowić „czy to już szczyt?”. Jednak szczytu nie da się pomylić z niczym innym. Rozległy i otoczony z każdej strony turystami spragnionymi górskich wędrówek. Wyszukujemy kawałek wolnej przestrzeni, wystawiamy buzie do słońca i postanawiamy wrzucić w siebie trochę słodkich kalorii.

Widoki ze szczytu Babiej Góry. Zawoja w dolinie

Widoki ze szczytu pomimo przeciętnej widzialności robią wrażenie. W dolinie Zawoja.

 

W planie dnia mieliśmy jeszcze przejście na Małą Babią Górę, a później na odległą Mędralową. Następnie mieliśmy wrócić na Babią Górę, by przy promieniach zachodzącego Słońca zejść na parking. Takie były zamierzenia, więc wkrótce ruszyliśmy w dalszą drogę.

Zbliżenie na Małą Babią Górę - w środku kadru. To kolejny cel naszej wycieczki

Mała Babia Góra w centrum kadru. Kolejny punkt naszej wycieczki.

 

Spokojnie pokonywaliśmy kolejne odcinki robiąc sobie od czasu do czasu krótkie przerwy na wodę, a czas mijał nam naprawdę przyjemnie. Kiedy minęliśmy już szczyt Małej Babiej Góry, zaczęło się robić trochę pochmurno. Byliśmy już w drodze na dół kiedy usłyszeliśmy grzmoty. Dokładnie przed nami pojawiły się chmury burzowe, a co gorsza wiatr pchał je na złość w naszą stronę. No i pojawiło się pytanie: co dalej? Czy schodzić całkiem na dół w stronę tych burzowych chmur i deszczu? Czy może jednak zawrócić, podejść pod Mała Babią górę po raz kolejny, a potem zejść na Przełęcz Brona skąd już stosunkowo blisko do schroniska na Markowych Szczawinach? Zdecydowaliśmy się na wariant drugi i niewiele myśląc zaczęliśmy odwrót.

Te niepokojące chmury każą nam zrewidować swoje cele. Zarządzamy odwrót

Deszczowe chmury suną w naszą stronę. Tam już jak widać pada.

 

Grzmi już prawie nad nami, ale przełęcz też coraz bliżej. Później tylko hop do schroniska i nic nam nie grozi. Ładnie to wykombinowaliśmy, nie? Jednak kiedy dochodziliśmy na miejsce wszystko nagle ucichło. Wiatr widocznie zepchnął te deszczowe chmury w inną stronę, a my zaczęliśmy się zastanawiać co teraz. Inni zdawali się czekać na rozwój wypadków na przełęczy, więc i my postanowiliśmy tutaj odpocząć. Gdzieś na północy padało, a na południu natomiast świeciło słońce.

Tam już pada, a my pospiesznie staramy się wrócić na Przełęcz Brona

Tutaj też już pada, a u nas brak zagrożenia.

 

Chmury nad nami się przerzedziły, grzmieć już przestało i wydawało się, że problem zniknął. Kierunek wiatru wskazywał, że wkrótce możemy znowu liczyć na Słońce. Położyliśmy się na trawie i postanowiliśmy trochę poczekać.

Po południowej stronie jednak dosyć słonecznie. Czekamy więc na przejaśnienia.

A na południu słonecznie. Do czasu.

 

Czekaliśmy i czekaliśmy, ale wiatr postanowił chyba zmienić zdanie. Po raz kolejny tego dnia. Wkrótce nie wiadomo z czego zaczęło kropić. Kilka kropli deszczu jeszcze nikomu nie zaszkodziło, więc ciągle leżeliśmy sobie w najlepsze. Nie wyszło nam jednak to całe zaklinanie pogody i wkrótce niebiosa postanowiły nas hojniej obdarzyć. Aparaty i resztę elektroniki wrzuciliśmy do plecaka kolegi, który założył na siebie płaszcz przeciwdeszczowy i tak zaczęliśmy schodzić w kierunku schroniska. Stuprocentowa ochrona sprzętu kosztem komicznego wyglądu. Po dziesięciu minutach było po deszczu i wypogadzało się na nowo. Co postanowili tacy zieloni podróżnicy jak my? Wracamy na Babią oczywiście, a stamtąd już czerwonym szlakiem zejdziemy sobie na parking. Wydawało się, że pada właściwie wszędzie dookoła tylko nie u nas. Idealnie więc będzie pokonać to przewyższenie po raz kolejny. Z każdym kolejnym krokiem w kierunku szczytu pogoda robiła się coraz ładniejsza. W końcu pokazało się słońce i liczyliśmy, że tak już zostanie.

Po kamieniach na szczyt Babiej Góy. Po raz drugi.

Jeszcze tylko kawałek po kamieniach i będziemy znowu na szczycie.

 

Na szczycie przywitał nas naprawdę silny i porywisty wiatr. Schowaliśmy się przed nim za kamiennym murkiem, wyciągnęliśmy resztki prowiantu i ponownie cieszyliśmy się widokami. W tamtym momencie jeszcze nigdzie się nam nie spieszyło i mieliśmy zamiar posiedzieć na szczycie trochę dłużej.

Wieje ale wypogodziło się. Wiatr jednak przyniesie ze sobą groźnie wyglądające chmury

Znowu pogodnie. Najgorsze chyba za nami?

 

Kiedy poszedłem na południową stronę, by rzucić okiem w stronę Tatr, (które widziałem głównie dzięki sile woli), stało się jasne, że chyba pora kończyć naszą wycieczkę. Silny wiatr kierował w naszą stronę ciężkie, deszczowe chmury i po raz kolejny tego dnia dało się usłyszeć grzmoty. Co prawdą nad nami ciągle świeciło słońce, ale miałem przeczucie graniczące z pewnością, że ten stan nie utrzyma się już zbyt długo. Ruszamy na dół.

Babia Góra przed burzą

Deszczowe chmury sunące od strony Tatr. To one ostatecznie przyspieszyły koniec naszej wycieczki.

 

Zatrzymuję się jeszcze chwilami, by zrobić kilka zdjęć. Kiedy jednak grzmi już zdecydowanie w pobliżu, mój towarzysz zaczyna okazywać zniecierpliwienie. Oglądam się wokół i wiem już na pewno, że pada wszędzie dookoła, a Babia Góra to jeszcze tylko chwilowo jedyna oaza spokoju.

Pada także i tam. Nie pada już chyba tylko u nas

Pada także i w tamtych stronach. Pora zmykać na dół.

 

Przyspieszamy tempa i Diablak zostawiamy na dobre za sobą. Jeszcze tylko jedna fotka…. i czuję na sobie wzrok kolegi. No dobrze, to już ostatnia – kłamię po raz kolejny. Gdybym tylko wtedy wiedział, jak tych zdjęć nie popsuć

Kwiaty na zboczach potargał wiatr. Szczyt Babiej Góry w tle.

Kwiaty na zboczach potargał wiatr. Szczyt Babiej Góry w tle.

 

Mamy wrażenie, że pomimo sprawnego tempa droga na dół zajmuje nam więcej czasu niż podchodzenie. Mimo wszystko po chwili jesteśmy już z powrotem na Sokolicy i wkrótce leśną ścieżką zejdziemy do samego parkingu.

Ostatnie odcinki naszej wycieczki. Ścieżką na dół, później inną ścieżka jeszcze bardziej na dół... i koniec.

Schodkami na dól i do domu

 

Wyruszając samochodem w drogę powrotną dało się zauważyć, że praktycznie całe niebo pokrywają już ciężkie i ciemne chmury. Zaczęło dosyć mocno padać jednak szybko wyjechaliśmy z tego burzowego pasa. Nie wiem jak potoczyła się sytuacja na szczycie, ale sądząc po rozwoju zachmurzenia i silnym wietrze, nie było tam chyba specjalnie przyjemnie. Wystarczy powiedzieć, że chwilę później zrobiło się niemal ciemno, a niebo przybrało granatowy kolor.

Mam nadzieję, że turystów w okolicy nie sięgnęły „humory” Babiej Góry i cieszę się jednocześnie, że suchy mogłem wrócić do auta. Babia Góra zmienną jest – to idealne podsumowanie tego jakby nie patrzeć bardzo udanego dnia. Pogoda zmieniała się dosłownie w ciągu chwili i na pewno może to stanowić przypomnienie, że w górach powinno się być gotowym na wszystko. Ciepła bluza i przeciwdeszczowy płaszcz znalazły swoje miejsce w naszych plecakach pomimo tego, że wyruszaliśmy w drogę w pięknym słońcu. Szlak na Diablak uważam za niezwykle ładny i urozmaicony, dlatego szczerze go polecam wszystkim spragnionym górskich wędrówek. W końcu to najwyższa polska góra, znajdująca się poza Tatrami.  Zabierzcie jednak ze sobą coś ciepłego, bo w górach pogoda potrafi się zmieniać naprawdę szybko. Kilka wskazówek dotyczących planowania wyjazdu w góry, znajdziecie tutaj.

 

Zapisz się do newslettera i bądź na bieżąco z nowymi wpisami

 

Pochłonęły Cię górskie wędrówki?

Sprawdź mój wyjątkowy przewodnik górski

Przydatne? Dzięki za napiwek!

Postaw kawę

Dołącz do Patronów

Wspieraj na Patronite
Mateusz Stawarz

Miłośnik machania nogami i kawy we wszystkich postaciach. W 2015 roku założyłem tego bloga – Zieloni w podróży. Chwile później swoimi przygodami postanowiłem dzielić się również w formie filmów. Dlaczego akurat „Zieloni w podróży”? To proste. Kiedy lata temu rozpoczynałem swoją turystyczną przygodę z kolegą, o wędrówkach nie mieliśmy zielonego pojęcia.

5 komentarzy

  • Lowell pisze:

    Babia potrafi dać po tyłku. Zimą w ciągu kilku minut potrafi zasypać wydeptaną ścieżkę. Ale mimo swoich kaprysów jest wyjątkowa. Lubię na nią wracać.

  • Julita pisze:

    Oj, jest zmienna, jest. Ja zdobyłam ją dwa razy jednego dnia – szlakiem zatłoczonym i Percią Akademików. To była moja pierwsza przygoda z jakimikolwiek „trudnościami” w górach – dobrze, że była mgła, bo pewnie widoki by mnie trochę poraziły 😉 Teraz mnie to bawi… 😉
    Generalnie na szczycie kadry jak z horroru, mgła co dwie minuty się rozchodziła… Pięknie było 🙂

    Powodzenia w zdobywaniu korony! Mi zostało chyba 9 szczytów 🙂

    • Mateusz pisze:

      Ja namawiałem Darka na Perć Akademików ale ostatecznie stanęło na „tradycyjnym wariancie”. Kiedy zaczęło grzmieć już konkretnie nad nami to powiem szczerze, nie było mi do śmiechu:D Chwilowo się zawiesiliśmy z tą koroną bo w Sudety i okolice mamy kawałek drogi. Zostawimy sobie to na jakiś dłuższy urlop:) Powodzenia, 9 to już nie tak dużo:)

      • Julita pisze:

        No właśnie zostały mi też same najdalsze szczyty… Między innymi Bieszczady, bo w Biesach byłam tylko raz i wtedy nie myślałam nawet o Koronie… Mam szczęście, że mieszkam w Katowicach, więc i tak wszędzie nie jest najgorzej i da się w miarę szybko dojechać 😉
        A grzmoty brrr, burzy w górach boję się najbardziej (nawet bardziej niż niedźwiadków w Tatrach ;p).

        • Mateusz pisze:

          My w Bieszczady mamy blisko (jesteśmy z Podkarpacia) i dosyć często tam zaglądamy. Tam też wymyśliliśmy sobie, żeby iść przez bieszczadzki las nocą i obejrzeć wschód na połoninie. Ciekawe przeżycie i każdy szmer pamiętam do dzisiaj 😀 Sam świt niezapomniany:)

Zostaw komentarz

×