Skip to main content

Wieża na Koziarzu momentalnie stała się nową atrakcją Beskidu Sądeckiego. Postanowiłem wybrać się tam jeszcze tej zimy

Zima łaskawym okiem patrzyła ostatnio na miłośników białego szaleństwa. Moje uczucia do niej są raczej umiarkowane. Gdyby była kobietą, to pewnie miałbym ją za dobrą koleżankę, do której jednak czasami mógłbym puścić oko. Gdybym oczywiście to potrafił. Jestem całkiem aktywny o tej porze roku i nie straszny mi umiarkowany mróz, dlatego też w moich myślach coraz częściej pojawiała się wieża na Koziarzu i biały Beskid Sądecki. To pasmo ciągle skrywa przede mną sporo tajemnic, bo kiedy już tam byliśmy, to poruszaliśmy się wyłącznie w okolicach Radziejowej. Nadarzała się więc okazja, by trochę lepiej poznać tamte strony.

Koziarz zyskał nowe życie całkiem niedawno. Wyobrażacie sobie, że do pewnego czasu nie był uwzględniany nawet na niektórych mapach? Wszystko zmieniło się w momencie realizacji projektu, zakładającego budowę na szczycie wieży widokowej. W ramach tego planu, na terenie gminy Ochotnica Dolna powstały również wieże na Gorcu, Magurkach i Lubaniu. Ten ostatni zdążyliśmy już odwiedzić i krótko mówiąc, byliśmy zachwyceni. Wiem, że są i przeciwnicy konstruowania takich budowli, przedkładający nienaruszalność natury nad ładne widoczki, ale ja akurat lubię, kiedy ze szczytu coś jednak widać. Pewnie nieprędko wybrałbym się na ten Koziarz, gdyby nie obietnica pięknych panoram ze szczytu.

Znów wyruszyłem samotnie. Czasami dosyć mocno muszę Darka na coś namawiać, ale że tym razem miał ponad 38 stopni gorączki, to już dałem mu spokój. Miał zbyt dobre alibi. Wstępnie nawet zaproponowałem wyjazd innemu koledze, ale pobudki o pierwszej w nocy nie należą do przyjemnych, a w jego przypadku zawiódł budzik. No tak, zapomniałem wspomnieć, że na tę wieżę na Koziarzu, to ja się chciałem dostać o wschodzie słońca. Droga minęła sprawnie, co nie dziwi specjalnie o takiej porze i wkrótce zjawiłem się w Tylmanowej, skąd w kompletnym mroku, zamierzałem dostać się na górę.

Przekraczam mostek nad Dunajcem i ruszam na szlak

Przekraczam mostek nad Dunajcem i ruszam na szlak

 

Stali czytelnicy pewnie już czekają na wzmianki dotyczące zgubienia szlaku, lub jakiejś efektownej wywrotki. Rozczaruję was, ale tylko częściowo. Nie było żadnych upadków! Ścieżkę zgubiłem natomiast już na samym początku, zaraz po przekroczeniu mostu nad Dunajcem. Bardziej na początku się nie da. No cóż, ciemno było. Przegapiłem znak nakazujący odbicie w lewo i radośnie pognałem wzdłuż rzeki. Zorientowałem się, kiedy za żadne skarby nie mogłem zobaczyć kolejnych oznaczeń. Na szczęście miałem mapę, co pozwoliło mi wrócić na właściwe tory. Szlak wychodzi wtedy poza sferę zabudowań i wkrótce tylko przy świetle gwiazd i czołówki ruszyłem przed siebie.

Szlak na Koziarz

Szlak na Koziarz, Wydawnictwo Compass, Beskid Sądecki

 

Wbrew moim obawom, śnieg na ścieżce był mocno ubity i było go tyle co nic. Dzięki temu nie musiałem się obawiać, że ten wschód zastanie mnie gdzieś w lesie. Wędrowało się bardzo komfortowo, mimo tego, że nie widziałem wiele więcej, niż kilka okolicznych drzew. W lesie szlak był już oznaczony naprawdę dobrze, a i zgubić nie ma się gdzie. Po prostu trzeba iść ścieżką przed siebie. Planowałem sobie, że jeżeli warunki pozwolą, to nie ograniczę wyjazdu tylko do Koziarza. Głupio byłoby mi spędzić na szlaku mniej czasu, niż w samochodzie jadąc tutaj na miejsce. Dlatego ten zimowy Beskid Sądecki chciałem pooglądać trochę dokładniej, udając się później na południe w stronę Dzwonkówki. Tym postanowiłem się jednak póki co nie zamartwiać.

Trzymałem dobre tempo, bo wschodu słońca nie da się spowolnić. Minąłem dwójkę turystów i sprawnie nabierałem wysokości, ale do czasu. Trochę przystopował mnie jeden z fragmentów, który był naprawdę stromy. Zacząłem się nawet niepokoić, że tak będzie już do samej góry. Całość szlaku jednak nie sprawiała już później większych kłopotów i tak idąc w kompletnym mroku i ciszy, dotarłem do Polany Kolebisko.

Wiedziałem, że roztacza się stąd piękna panorama na Tatry, ale kłopot w tym, że niczego nie było widać. Zgasiłem czołówkę, żeby przyzwyczaić oczy do ciemności i wkrótce coś jakby zaczęło majaczyć na horyzoncie. A może mi się wydawało? Wyciągnąłem dźwigany statyw, wycelowałem aparat na chybił-trafił i oczekiwałem rezultatów. Gonił mnie czas i to nie tylko dlatego, że chciałem zdążyć na to widokowe szaleństwo na wieży. Po prostu było naprawdę zimno i ręce marzły mi w błyskawicznym tempie. Po kilkunastu próbach i jednej w miarę zadowalającej, zarzuciłem plecak i pomknąłem do góry.

Widok na Tatry z Polany Kolebisko

Widok na Tatry z Polany Kolebisko

 

Tutaj było już łatwiej. Szlak jakby piął się nieco łagodniej, a ja zacząłem się zastanawiać, co spotka mnie wyżej. Dotarłem w okolice Jaworzynki i wreszcie mogłem zerknąć, co widać po drugiej stronie grzbietu. Horyzont jaśniał już powoli czerwonym blaskiem. Wiedziałem, że zdążę, a co więcej, miałem jeszcze masę czasu do wschodu. Porzuciłem zielony szlak, wyłączyłem czołówkę i skierowałem się wzdłuż żółtych oznaczeń na północ. Tam rysował się już ciemny kontur wieży na Koziarzu.

Widać już kontur wieży na Koziarzu. Wiem, że zdążę przed wschodem

Widać już kontur wieży na Koziarzu. Wiem, że zdążę przed wschodem

 

Klimat był nieziemski. Mroźno, cicho, a hen gdzieś daleko, powoli w ten mrok wkraczał dzień. Sama wieża to konstrukcja niemal luksusowa jak na górskie warunki. Szeroka, wysoka, a na górę prowadzą całkowicie zabudowane schodki. Sam taras widokowy też jest nad wyraz szeroki, dlatego nawet jeżeli nie czujecie się pewnie na takich konstrukcjach (np. jak ja), to i tak warto spróbować tutaj wyjść. Mnie przywitał lodowaty wiatr, więc szybko zarzuciłem dodatkowe ubrania niesione w plecaku, a później uraczyłem się pyszną i gorącą kawą. Do wschodu pozostało jeszcze sporo czasu, ale widok pogrążonych wciąż we śnie miejscowości, zasługiwał na uwiecznienie. Gdyby tylko ten wiatr nie tarmosił tak statywem. Na dziesięć prób, wychodziło jedno ostre zdjęcie.

Dzień powoli maluje horyzont

Dzień powoli maluje horyzont

 

Wkrótce na wieży pojawili się mijani przeze mnie miłośnicy porannych widoków, więc zamieniliśmy parę słów (pozdrawiam!) i razem oczekiwaliśmy na to, co pokaże nam natura. Panorama z wieży na Koziarzu jest naprawdę świetna! Widać nie tylko Tatry, ale też pasmo Lubania, Beskid Wyspowy czy Pieniny. A wszystko to ponad wierzchołkami drzew. Mimo naprawdę ciepłego ubioru nie powiedziałbym, żeby było mi jakoś gorąco. Nie, żebym dygotał, ale odczuwałem to szczególnie mocno, kiedy zdejmowałem rękawiczki do zdjęć. Dlatego tym bardziej czekałem na to, żeby to słońce wreszcie wzbiło się wyżej.

 

Panorama z Koziarza

 

Wschód słońca oglądany z wieży na Koziarzu. Tatry skupiają większość mojej uwagi

 

Tatry prezentowały się naprawdę okazale. Całe pasmo jak na dłoni. Od najwyższych słowackich wierzchołków, przez Bielskie, aż do tych Zachodnich. Wszystkie po kolei zapalały się blaskiem słońca, co sprawiało, że na wieży nie było słychać nic więcej, poza dźwiękiem migawki aparatu. Nie za bardzo też wiedziałem, gdzie kierować swój wzrok, bo całe otoczenie zaczęło się diametralnie zmieniać. Tam Tatry, tu Beskidy czy doliny skąpane we mgle (i częściowo smogu). Zapomniałem momentalnie, o której przyszło mi wstać. Kiedy minął pierwszy zachwyt, nadeszła pora by coś przekąsić i rozgrzać się jeszcze ciepłym napojem. Chwilo trwaj!

Widoki z wieży na Koziarzu zachwycają

Widoki z wieży na Koziarzu zachwycają.

 

Zadowolony z tego co do tej pory zobaczyłem, zacząłem się pakować, bo postanowiłem realizować dalszą część planu. Skoro warunki były takie korzystne, to chciałem zobaczyć, co ten zimowy Beskid Sądecki ma do zaoferowania. Dotarłem ponownie w okolice Jaworzynki i tym razem skierowałem się żółtym szlakiem na południe. Ten ciągle był świetnie przetarty, chociaż zaspy wydawały się jakby odrobinę większe. Słońce przyjemnie już przygrzewało i naprawdę miło pokonywało się kolejne metry. Zima da się lubić, a jedyne czego mi brakowało, to trochę więcej ośnieżonych drzew. Nie było jednak powodów do marudzenia.

Zima w Beskidzie Sądeckim. Takie momenty budzą we mnie dziecko.

Zima w Beskidzie Sądeckim. Takie momenty budzą we mnie dziecko.

 

Widoki ograniczały się do wschodniego horyzontu, a ja powoli, ale systematycznie obniżałem swoją wysokość. Nie zaskoczyło mnie, że ta część Beskidu Sądeckiego nie jest specjalnie dzika. Wokół domostwa, pola i szczekające psy. Chyba jednak wolę, kiedy góry pozwalają całkowicie uciec od cywilizacji. Mimo wszystko było tak jakoś sielankowo i przyjemnie, że czas mijał mi błyskawicznie. A kiedy dotarłem to malutkiej polany (zasypanej oczywiście śniegiem), od razu postanowiłem sobie zrobić zdjęcie. Uwielbiam gapić się na Tatry z pewnej odległości. Wtedy dopiero widać, jak monumentalnie wyrastają ponad okoliczne „pagórki”.

 

Beskid Sądecki zimą

 

Beskid Sadecki zima

 

I to było ostatnie zdjęcie wykonane przy użyciu w pełni sprawnego statywu. Przyczepiłem go jak zwykle do plecaka i w czasie marszu zaobserwowałem, jak najpierw odpada jedna śrubka, potem kolejna, coś się wysuwa i na koniec odpada cała rączka. No cóż… i tak był ciężki i niechętnie go nosiłem. Poza tym miałem kolejne zmartwienia. Lubię zimę i ta w Beskidzie Sądeckim też mi się podobała, ale mam wobec niej jeden poważny zarzut. O ile na wiosnę czy w lecie możemy po prostu rzucić się na trawę i tam pałaszować przysmaki, tak w styczniu jest to trochę trudniejsze. Trzeba kombinować. Gdzieś oprzeć plecak, jedną ręką nalewać kawę, a drugą pakować wafelka do buzi. No mało to wygodne, ale to w zasadzie jedyna wg mnie wada zimowych wędrówek. O! I groźba zgubienia szlaku, bo czasami ścieżki po prostu prowadzą w różne strony i jak na złość nigdzie nie widać kolejnego znaku.

Wbrew pozorom, szlak skręca na tę wąską ścieżkę w lewo

Wbrew pozorom, szlak skręca na tę wąską ścieżkę w lewo

 

W pewnym momencie musiałem zejść z szerokiej, rozjeżdżonej drogi i skręcić w lewo, w taką ścieżynkę. Tutaj miałem jeszcze szczęście, bo okoliczne drzewo było wymaziane żółtą farbą. Dobrze, że nikt mnie nie zagadywał, bo znając siebie, pewnie poszedłbym na wprost. Tutaj też zaczyna się delikatne podejście w stronę Dzwonkówki. Po drodze otwiera się jeszcze ładny widok na wschód. W normalnych warunkach pewnie jest tu całkiem fajna polana, ale zimą nie widziałem sensu, by się tam zatrzymywać. Stawiałem kolejne kroki w sypkim śniegu i zaczynałem się zastanawiać, czy ten cały szczyt jest w jakikolwiek sposób oznaczony w terenie. Świtała mi nawet myśl, że przejdę obok i będę szedł i szedł, aż dojdę w…. Himalaje.

Dwa lata to jednak trochę długo, więc postanawiam wracać po śladach

Dwa lata to jednak trochę długo, więc postanawiam wracać po śladach

 

Dwa lata to stanowczo za długo, zwłaszcza że powoli kończyła mi się kawa w termosie. Marzenia o Himalajach odkładam więc na bliżej nieokreśloną przyszłość i kończę pierwszy etap wycieczki. Kolejny zakłada powrót dokładnie tą samą trasą, czyli najpierw na północ w stronę wieży na Koziarzu, a następnie odbicie na zielony szlak do Tylmanowej. O ile w pierwszą stronę Beskid Sądecki w tej zimowej aurze naprawdę mi się podobał, tak w drodze powrotnej miałem go już powoli serdecznie dość. Najpierw długo szukałem odpowiedniego miejsca na drobny poczęstunek, a potem dopadło mnie pewnego rodzaju otępienie.

Wiedziałem, że muszę się kierować w stronę Jaworzynki, tyle tylko, że w terenie tabliczka ścieżki rowerowej (bo żółtej farby nie znalazłem), wskazywała na Jaworzynę. Niby różnica żadna, ale tyle wystarczyło, bym nieco podejrzliwie począł patrzeć w tamtym kierunku. Poszedłem więc przekornie na drobny rekonesans… w zupełnie innym. Szybko zorientowałem się, że to tamta drogą była tą właściwą. Nie chciało mi się jednak z powrotem podchodzić do góry, więc zrobiłem najgłupszą z możliwych rzeczy. Wybrałem „skrót” na przełaj.

Skrót, to najgorsze co można sobie zrobić zimą w górach

Skrót, to najgorsze co można sobie zrobić zimą w górach

 

Obie te ścieżki dzieliło maksymalnie 50 metrów w linii prostej. Tyle co nic, ale miejscami śnieg był naprawdę głęboki. Zmachałem się okrutnie, a po wejściu na właściwy szlak, miałem ochotę popukać sobie w czoło. Niestety to tylko spotęgowało fakt, że dopadał mnie powoli kryzys. Słońce grzało już mocno, więc pozbyłem się zbędnej garderoby, a w dodatku chyba odezwało się to nocne wstawanie. Mało snu i ta poranna gonitwa na Koziarz wyssały ze mnie sporo sił i co najgorsze chęci. Szlaki pokonywałem do tej pory niemal z uśmiechem na ustach, a teraz pojawiło się zobojętnienie. No, a kiedy zobaczyłem ile jeszcze przede mną, to już w ogóle skupiałem się wyłącznie na stawianiu kroków.

W tym miejscu dopadł mnie kryzys. Wieża na Koziarzu wydaje się taaaaka odległa

W tym miejscu dopadł mnie kryzys. Wieża na Koziarzu wydaje się taaaaka odległa

 

Serio, dawno się tak słabo nie czułem. Nawet podbiegające z okolicznych domostw psy nie szczególnie robiły na mnie wrażenie. „A szczekaj sobie!” Klapki na oczach i byle wyżej. Po części to pewnie wina mojej kondycji. Jakby nie patrzeć, zimą jestem mniej aktywny, co pewnie ma przełożenie na górską dyspozycję. Wciskałem w siebie coś słodkiego, ale niewiele to pomagało. Z jednej strony miałem ochotę odpocząć, ale z drugiej podejrzewałem, że niewiele by to zmieniło. Krajobrazy, mimo że prawdziwie zimowe, przestały mnie na chwilę zachwycać, a ja patrzyłem tylko, czy ta wieża na Koziarzu nie zacznie się w końcu przybliżać.

Jeszcze tylko jedno podejście, a potem cały czas w dół

Jeszcze tylko jedno podejście, a potem cały czas w dół

 

O poranku wydawało mi się, że teren obniżał się tylko nieznacznie. W drodze powrotnej miałem wrażenie, że wspinam się w nieskończoność. Każda górka kiedyś się jednak kończy i wkrótce zawitałem w okolice Jaworzynki. Tam też przecinają się szlaki. Planowałem jeszcze podejść na Błyszcza, bo leży rzut beretem od szlaku, ale uwierzcie mi, że kompletnie nie miałem już na to ochoty. Rzuciłem wzrokiem w stronę wieży widokowej, po czym wybrałem zielony szlak w stronę Tylmanowej. No, czekało mnie już tylko zejście.

Nareszcie! Znów na zielonym szlaku w stronę Tylmanowej

Jeszcze tylko jedno podejście, a potem cały czas w dół

 

Wiecie co jest śmieszne? Zmęczenie gdzieś odpłynęło. Czułem się na nowo dobrze i to do tego stopnia, że w najbardziej stromych odcinkach po prostu zbiegałem. Jakoś najwygodniej było mi pokonywać takie odcinki w ten sposób, bo nie musiałem hamować i wstrzymywać całego ciała. I nigdzie się nie wywaliłem! Przeżywałem w tamtej chwili chyba swoją drugą młodość. W nocy wszystko wydawało się tajemnicze, więc dopiero teraz mogłem zapoznać się z prawdziwym charakterem szlaku. Nie jest źle, ale istnieją dwa miejsca, w których jest naprawdę stromo jak na Beskidy. Warto zatrzymać się na Polanie Kolebisko, ale schodziłem już w południe i słońce świeciło dokładnie nad Tatrami. Nie zabawiłem więc tam długo i sprawnie ruszyłem dalej, bo szlak prowadził już tylko w dół.

Ostatnia prosta w stronę zabudowań. Stoczę jeszcze batalię z upartym psem, a potem wracam

Ostatnia prosta w stronę zabudowań. Stoczę jeszcze batalię z upartym psem, a potem wracam

 

Widok zabudowań Tylmanowej wyjątkowo mnie ucieszył. Ostatnia prosta dzieliła mnie już od odpoczynku. Trasa którą pokonałem, to około 20 km i 1100 metrów przewyższeń. W warunkach letnich nie jest to znowu jakoś strasznie dużo, ale zimą wędruje się nieco inaczej. Oczywiście możecie się ograniczyć do wycieczki na wieżę na Koziarzu. Wtedy liczby robią się zdecydowanie przyjemniejsze, bo do pokonania w obie strony jest 11 km i 600 metrów pod górę. Wyjście na szczyt powinno wam zająć od 2 do do 2:30h.

Widoki z wieży są kapitalne! To nie podlega dyskusji, bo panorama spodoba się nawet marudom. Zima w Beskidzie Sądeckim też daje radę, zwłaszcza gdy trafi się na korzystne warunki. Warto jednak odpowiednio skalkulować siły, żeby taki drobny kryzys nie przerodził się w niechęć do gór wszelakich. Mimo nieludzkiej godziny, o której przyszło mi wstać, zaliczam ten dzień do naprawdę udanych. Wschód słońca w górach to naprawdę ciekawe wydarzenie i ma w sobie coś, co uzależnia. Chodzi nie tylko o te kolorowe krajobrazy, ale też o ten niepowtarzalny klimat. Jeśli jednak nie macie w sobie jeszcze tyle odwagi, by iść nocą przez ciemny las, to wybierzcie się na Koziarz o „normalnej” porze. To, co zobaczycie z wieży, na pewno wam się spodoba.

Zajrzyjcie też do galerii, gdzie odrobinę więcej zdjęć z tego wyjazdu – zwłaszcza tych ze wschodu. Zerknijcie, co jeszcze widać z wieży na Koziarzu no i czy zimowy Beskid Sądecki przypadnie wam do gustu.

 

Zapisz się do newslettera i bądź na bieżąco z nowymi wpisami

 

Pochłonęły Cię górskie wędrówki?

Sprawdź mój wyjątkowy przewodnik górski

Przydatne? Dzięki za napiwek!

Postaw kawę

Dołącz do Patronów

Wspieraj na Patronite
Mateusz Stawarz

Miłośnik machania nogami i kawy we wszystkich postaciach.W 2015 roku założyłem tego bloga – Zieloni w podróży. Chwile później swoimi przygodami postanowiłem dzielić się również w formie filmów.Dlaczego akurat „Zieloni w podróży”? To proste. Kiedy lata temu rozpoczynałem swoją turystyczną przygodę z kolegą, o wędrówkach nie mieliśmy zielonego pojęcia.

14 komentarzy

  • Kasia pisze:

    Jak zawsze świetna relacja i kapitalne zdjęcia. Kolejna inspiracja 🙂 W jakim miesiącu odbyłeś tą wycieczkę?

    • Mateusz pisze:

      Dzięki! Zawsze się zastanawiam, co za wariat wstaje o takiej porze. Potem patrzę na fotki, przypominam sobie te chwile i mógłbym wstawać znowu 😛 Przełom stycznia i lutego, niestety dokładnie nie pamiętam. Relacja ma datę 5 lutego, więc pewnie końcówka stycznia.

  • Mariusz pisze:

    Zdjęcia ale i okolica super , pozdrawiam

  • Wschody uzależniają i to bardzo bardzo! Chociaż nie mam jeszcze na tyle odwagi żeby wyjść samej w ciemny las a czasem ciężko mi wyciągnąć moją połówkę o tej porze na szlak.
    A zdjęcia jak zwykle przecudne ?

    • Mateusz pisze:

      Dzięki! Chyba z czasem się to pojawia, bo ja na początku to wcale nie byłem taki odważny 😛 Najbardziej męcząca była ta jazda samochodem, ale ogólnie było naprawdę fajnie. Wszystkie te wieże widokowe polecam 🙂 Nie byłem jeszcze tylko na Magurkach.

      • z wieżami mam jeszcze trochę do nadrobienia, a niestety działają one na mnie podobnie jak na Ciebie. ale czego się nie robi dla widoków 😉 trochę pocieszyłeś z informacją, że są zabudowane, więc może z wchodzeniem nie będzie aż tak źle jak na Radziejowej, gdzie wchodziłam prawie z zamkniętymi oczami 😉

        • Mateusz pisze:

          Na Radziejowej jeszcze dałem radę, ale na Mogielicy byłem bliski zawrócenia w połowie 😛 Ostatecznie się udało, bo nie chciałem wyjść przy Darku na mięczaka 😀 Mogę więc powiedzieć, że te wieże na Koziarzu, czy Gorcu, są rewelacyjne jeśli ktoś ma pewnie lęki. Czułem się tam bardzo komfortowo i polecam:)

  • Dorota pisze:

    Bardzo wciągająco piszesz, po wstępie nijak nie można sie oderwać 🙂 Cudowne zdjęcia, podziwiam determinację w nocnym wstawaniu.

    • Mateusz pisze:

      Dzięki, zawsze mi strasznie miło jak ktoś tak uważa 🙂 Mam nadzieję, że nie zmyślasz 😛 Z nocnym wstawaniem jest tak, że jak już raz się ten klimat poczuje, to potem jest łatwiej 🙂

  • MyNaSzlaku pisze:

    Zdjęcie „Dzień powoli maluje horyzont” kapitalne 🙂

  • Ajkub pisze:

    Byłem latem na wieży na Gorcu i Lubaniu, ale widzę, że 2 pozostałe też muszę odwiedzić. Świetne widoki, jak i zdjęcia. Chyba będę musiał zainwestować w końcu w statyw 🙂

    • Mateusz pisze:

      Jeżeli planuje się pstrykać fotki o wschodzie czy zachodzie, to statyw na pewno jest pomocny. Tylko nie kup takiego ciężkiego jak ja, bo będziesz go przeklinał 😛 Już wolę mniej stabilny, a znacznie lżejszy, bo jednak w górach każdy kilogram robi różnicę 🙂 Na Lubaniu też już byłem, więc mi pozostały Magurki i Gorc.

Odpowiedz Mateusz Cancel Reply

×