Skip to main content

Granaty miały być kolejną okazją do zapoznania się z Orlą Percią. Tylko jak przekonać Darka?

Granaty mieliśmy w planach już wcześniej. To znaczy ja miałem, bo Darek nie podzielał mojego zapału. Miał inny pomysł, bo chciał wejść tylko na jeden z wierzchołków – najłatwiejszy Zadni. Niestety ostatni wyjazd zakończył się umiarkowanym sukcesem. Co prawda Kozi Wierch zaliczyliśmy, ale drobna kontuzja pokrzyżowała nam wtedy szyki. Odłożyliśmy więc Granaty na inny termin. Darek jest ciekawym typem ryzykanta. Potrafi wybrać się w całodniową wycieczkę z łykiem wody, czy ustalić trasę, po której stracimy ochotę do życia.

Kiedy jednak w grę wchodzą tatrzańskie szlaki, to na dźwięk słowa „łańcuch” dostaje chyba alergii. I to takiej zaawansowanej. Ja chciałem od razu machnąć wszystkie trzy wierzchołki, a Darek nie wychodził wyobraźnią poza „Zadni Granat i do domu”. Znacie to uczucie, kiedy dla świętego spokoju przyznajecie komuś rację, a i tak „wiecie lepiej”? Ostatecznie uznałem, że lepsze to niż nic i z takim zamysłem ruszyliśmy w drogę. Po cichu jednak liczyłem, że może uda się zmienić jego nastawienie.

Sam wyjazd stał pod znakiem zapytania, a winę ponoszą serwisy z prognozą pogody. Ja oczywiście uparcie i niemal na siłę pakowałem się do samochodu, a Darek kręcił głową na widok zapowiadanego zachmurzenia. Byłem jednak na tyle zdeterminowany, że pojechałbym choćby sam, jak podczas ostatniego wypadu na Lubomira. Ostatecznie się udało i ta rodząca się w bólach wycieczka mogła się rozpocząć.

Przyjemny spacer przez las

Przyjemny spacer przez las

 

Miejsce startu wybraliśmy nieco nietypowo. Do Hali Gąsienicowej miał nas doprowadzić czarny szlak z Brzezin. Tak, istnieje taki. Czemu akurat ten? Głównie dlatego, że jeszcze nigdy nie szliśmy Doliną Suchej Wody i dobrze byłoby zerknąć czy jest w niej coś ciekawego. Dodatkowo mapy pokazywały niemal 250 m przewyższeń mniej (w obie strony), niż standardowa trasa niebieskim szlakiem przez Skupniów Upłaz. Przecież to jak promocja! Przy całodziennej wycieczce wszystko się liczy, a przecież najciekawsze miało nas spotkać dopiero w okolicy Czarnego Stawu Gąsienicowego.

Może i trochę z nas lenie, ale dojazd w Tatry zajmuje nam niemal 4 godziny. Doliczając drogę powrotną robi się, uwaga zagadka, osiem! Nie możemy sobie więc pozwalać na kilkunastogodzinne trasy i „tniemy” tam gdzie się da. Musimy być szybcy i skuteczni, żeby jeszcze w niezłych formach i w jednym (żywmy) kawałku wrócić do domu.  A jak to wyglądało w praktyce? Dokładny przebieg naszej drogi możecie zobaczyć na mapce niżej.

Szlak zaczyna się niemal jak każdy – leśna ścieżka i drzewa wokoło. Jest słonecznie, a w zasięgu wzroku mamy już kilka osób. Nie znajdziecie tutaj jakichś męczących podejść, bo droga wznosi się raczej delikatnie. W oczy za to rzucają nam się przede wszystkim kamienie, którymi wyłożone jest podłoże. Zapytacie zapewne: „A co w tym dziwnego? Prawie wszystkie szlaki wyłożone są kamieniami?”. O nie. Takich jak tutaj, to nie znajdziecie nigdzie indziej. Wystarczy dodać, że Darek na koniec stwierdził, że wolał już schodzić asfaltem z Morskiego Oka. Nie wyprzedzajmy jednak faktów. Było całkiem przyjemnie, zwłaszcza że pogoda dopisywała, a więc i klimat w lesie był ciekawy.

Potok Sucha Woda

Potok Sucha Woda

 

Spacerując Doliną Suchej Wody nie spodziewajcie się wybitnych, górskich widoków. Widać głównie rośliny i tak jest prawie do samego końca. Dosyć szybko rozszyfrowaliśmy nazwę tej doliny. Przepływa przez nią potok o tej samej nazwie, którego koryto w górnym biegu bywa często suche. Sam strumień wpływa też czasami w podziemia i tylko szum wody zdradza jego obecność. Mnie zafascynowały jednak kamienie, które przyjęły wyraźnie czerwony kolor. Tutaj musiałem poszukać już nieco głębiej. Internet podpowiada, że barwę tę nadają glony Trenthepolia. I w sumie informacja ta w żaden sposób nie zmieni mojego życia, ale ciekawość zaspokoiłem. Mądra ta nazwa, więc od dzisiaj możecie szpanować w towarzystwie. W dodatku po łacinie!

Uroki lasu

Uroki lasu

 

Ładnie w tym lesie i zielono, co nie zawsze jest oczywiste. Czasami przecież trafiamy do miejsca, gdzie zamiast bujnej roślinności widać suche kikuty. Tutaj było naprawdę przyjemnie, ale trzeba być szczerym: wyczekiwaliśmy szczytów, turni, przełęczy i wszystkiego tego, co w Tatrach najlepsze. Nieśmiałe widoki pojawiły się dosłownie na chwilę, ale to głównie zasługa przerzedzonego lasu. Wejście do Doliny Gąsienicowej z niebieskiego szlaku znamy już dobrze i wygląda ono naprawdę świetnie. Byliśmy ciekawi, czy możemy liczyć na coś podobnego w przypadku czarnego szlaku z Brzezin. Otóż nie. Porzućcie nadzieję. Sami nie wiemy kiedy znaleźliśmy się pod schroniskiem „Murowaniec”. Trochę rozczarowujące było to zderzenie ze szlakową rzeczywistością, ale Czarny Staw Gąsienicowy był raptem kilkanaście minut od nas. Bez zatrzymywania się ruszyliśmy w tamtym kierunku.

Znajomy widok

Znajomy widok

 

Ścieżka prowadzi wygodnymi, płaskimi głazami. W sumie wszystko wydałoby się wygodniejsze od tych drobnych kamyczków na czarnym szlaku.  Idziemy wśród sporej grupki ludzi, ale nie ma się co dziwić, bo to popularny cel wycieczek. Byłem tutaj już przy okazji mojego pierwszego zetknięcia z Tatrami Wysokimi – na Kościelcu. Tym bardziej byłem ciekawy tego, jakie wrażenie wywoła we mnie ten widok po niemal roku. No cóż – jest ładnie i nawet się ze mną nie kłóćcie. Wiem, nie jest to jakiś monstrualnie wysoki szczyt, ale mam do niego jakiś sentyment. Całkiem przystojna z niego góra, zwłaszcza z tej perspektywy. Szukamy więc sobie wygodnego miejsca na brzegu i wyciągamy drugie śniadanie. Królują głównie batony i inne słodkie rzeczy. Co prawda takie szybkie kalorie się w górach przydają, ale może nie bierzcie z nas przykładu na co dzień.

Kościelec z tej perspektywy prezentuje się naprawdę nieźle

Kościelec z tej perspektywy prezentuje się naprawdę nieźle

 

Granaty wydają się jeszcze odległe. Nie za bardzo nawet wiemy, którędy mielibyśmy się na nie dostać. Na mapie wszystko jest dosyć klarowne, ale patrząc na ten masyw w rzeczywistości mamy sporą zagadkę. Ciekawość szybko pcha nas więc przed siebie. Ciągle podążamy niebieskim szlakiem, który prowadzi wokół stawu. Robi się wreszcie ciekawie, zwłaszcza że nie mieliśmy okazji jeszcze nigdy znaleźć się po tej stronie tafli wody. A widoki? Coraz lepsze. Idziemy przecież mając Zawrat czy Kozi Wierch przed oczami.

W drodze po przygodę

W drodze po przygodę

 

Kolejnym przystankiem w drodze na Zadni Granat będzie Zmarzły Staw. Zanim jednak się tam dostaniemy, będziemy musieli pokonać całkiem przyjemny odcinek. Sporo tu kamiennych schodków, czasami trzeba będzie pomóc sobie rękoma, a wszystko to przy szumie strumienia płynącego do Czarnego Stawu Gąsienicowego. Idzie się raczej bezproblemowo, ale mimo świetnej pogody niektóre miejsca są mokre i śliskie. Warto o tym pamiętać. Nie bez powodu Zmarzły Staw jest zmarzłym stawem. Pobliskie szczyty skutecznie ograniczają dopływ słońca w te miejsca.

Prawdziwie górskie otoczenie i Kozi Wierch w tle

Prawdziwie górskie otoczenie i Kozi Wierch w tle

 

Aby przemieścić się z jednego stawu nad drugi, będziecie potrzebowali jakieś 50-60 minut. Niewiele, więc nawet jeśli nie planujecie zdobywać szczytów i przełęczy, to możecie rozważyć przedłużenie spaceru z „Murowańca”. Trochę ostrożności i powinno się wam spodobać. Nam ten kawałek naprawdę przypadł do gustu i tylko czekaliśmy na więcej. Najpierw jednak pamiątkowe fotki do albumu, póki jeszcze w miarę przyzwoicie się prezentowaliśmy. Natomiast w drodze powrotnej i po kilku godzinach marszu, można by pokazywać nasze zdjęcia co najwyżej w ramach ostrzeżenia – „patrzcie co góry zrobiły z tymi młodymi ludźmi”.

Pamiątkowa fotka, póki jeszcze przyzwoicie się prezentuję

Pamiątkowa fotka, póki jeszcze przyzwoicie się prezentuję

 

Wszystko układało się po naszej myśli. Piękna pogoda, umiarkowany ruch na szlakach i wysokogórski klimat. Czy może być lepiej? No i tacy zagadani szliśmy przed siebie wybierając wcześniej żółty szlak prowadzący do Koziej Dolinki. Nazwa to absolutnie nieprzypadkowa. Przed nami znajdowała się (chyba) rodzina, która nagle czymś się jakby zainteresowała. Podszedł do nas mężczyzna, po czym nieco nas uciszył (mówiłem ci Darek!) i wskazał na miejsce w którym znajdowała się ona:

Czasami trzeba samemu podrapać się za uszkiem

Ktoś jeszcze tak potrafi?

 

No i się zaczęło. Ochy i achy słyszane zewsząd. Jedna kozica, potem druga i kilkuosobowa grupka gapiów – w tym my. Prawie jak na prawdziwej sesji zdjęciowej – kilka fotek i zmiana pozycji lub miejsca. Problemem okazało się to, że najbardziej smakowała jej trawa niemal dokładnie ze ścieżki. No a kto miałby ochotę ją przeganiać? Więc staliśmy tam jak te barany i podziwialiśmy kozice. Debiut reżyserski zaliczył wtedy Darek i nagrał dla was krótki filmik. Akcja pełna dramaturgii dostępna tutaj:

 

Granaty? Mogły poczekać. Konkretnie to Zadni Granat, bo to on był pierwotnym i jedynym celem wycieczki. Nie zaprzątał on nam jednak głowy, bo najzwyczajniej na świecie bawiliśmy się dobrze już niżej. Mimo wszystko fajnie byłoby zgonić tę kozicę ze szlaku i pójść dalej, ale że była przecież u siebie, to należało to zrobić w delikatny sposób. Mało to grzeczne wyrzucać gospodarza z domu. Użyłem więc telepatii. „No weźże się przesuń!”. Zawsze wiedziałem, że mam dar przekonywania – zadziałało.

Pozowanie ma chyba we krwii

Pozowanie ma chyba we krwi

 

Dalsza droga stanęła przed nami otworem i natychmiast z tego skorzystaliśmy. Zbliżaliśmy się do miejsca, w którym po raz kolejny należało podjąć ważną decyzję. Na Granaty prowadzi z Koziej Dolinki szlak zielony. W pewnym momencie odchodzi od niego czarny, prowadzący przez Żleb Kulczyńskiego, ale my uparcie trzymamy się zielonego odbijającego na wschód. Darek uskarżał się  w Dolinie Suchej Wody, że nie jest w najlepszej formie. Na szczęście chwilowe słabości minęły i bez dłuższej przerwy ruszyliśmy do góry.

Idąc na Zadni Granat, tak naprawdę nigdy nie wiadomo ile zostało do szczytu

Idąc na Zadni Granat, tak naprawdę nigdy nie wiadomo ile zostało do szczytu

 

Wyczekujecie zapewne odpowiedzi na pytanie, czy jest trudno. Otóż w naszej „zielonej” opinii nie. Paradoksalnie wydaje mi się, że nieco bardziej wymagający odcinek to ten znad Czarnego Stawu Gąsienicowego do Koziej Dolinki. Dlaczego? A no głównie dlatego, że w niektórych miejscach może być ślisko, wilgotnie, a czasami warto wspomóc się rękoma. Natomiast zielony szlak na Zadni Granat prowadzi głównie zakosami po umiarkowanie stromym zboczu.

Niebezpieczeństwa? Przy dobrej pogodzie luźne kamienie czy pył pokrywający głazy, na którym można całkiem ładnie i z gracją podjechać. Nie pytajcie skąd wiem. „Kolega” mi mówił. W mojej opinii, a podkreślam, że moja opinia może być „skrzywiona”, jest łatwiej niż na Kozi Wierch z Doliny Pięciu Stawów Polskich, na którym nie tak dawno byliśmy. Idzie się w miarę spokojnie i sprawnie nabiera wysokości. Mowa oczywiście o samej drodze na Zadni Granat, bo wędrówka Orlą Percią na Skrajny to już inna historia. Zanim jednak stanęliśmy na wierzchołku, musieliśmy zrobić przerwę. Musieliśmy, bo widoki były hipnotyzujące.

Zadni Granat był już blisko, ale w takim miejscu przerwa jest obowiązkowa

Zadni Granat był już blisko, ale w takim miejscu przerwa jest obowiązkowa

 

Tempo mieliśmy tego dnia niezłe, panorama była wspaniała, więc rozsiedliśmy się na dobre jedząc jakieś smakołyki. Idąc na Granaty tym szlakiem, nie wiadomo do samego końca ile pozostało do szczytu. A skoro nie było widać wierzchołka, to nie mieliśmy ciśnienia, żeby go jak najszybciej zdobyć. I dobrze, bo ten okazał się zatłoczony, a tutaj mieliśmy swój własny kawałek Tatr.

Granaty mogą jeszcze poczekać. Wędrując po górach łatwo odnieść wrażenie, że cały świat mamy u stóp

Granaty mogą jeszcze poczekać. Wędrując po górach łatwo odnieść wrażenie, że cały świat mamy u stóp

 

Pod nami znajdował się oczywiście Czarny Staw Gąsienicowy. Na zachodzie królowała Świnica, a dalej można było podziwiać miejsca, którymi prowadzi Orla Perć. Zwłaszcza północne urwiska Koziego Wierchu zrobiły na nas wrażenie. No ale skoro już tak wysoko zawędrowaliśmy, to warto było ten wierzchołek jednak „klepnąć”. Zebraliśmy się w sobie i ruszyliśmy dalej.

Podejście nie jest ani trudne, ani specjalnie męczące

Podejście nie jest ani trudne, ani specjalnie męczące

 

Kilka, a może kilkanaście minut później byliśmy już na szczycie. Zadni Granat zdobyty. Całe 2240 m n.p.m. co czyni go najwyższym z trójki. Z trudem znaleźliśmy sobie miejsce gdzieś na skalistym szczycie i oglądaliśmy otoczenie. Przede wszystkim możecie wreszcie rzucić okiem w stronę Doliny Pięciu Stawów, a także piętrzących się w oddali wierzchołków. Co jeszcze widać? Pozostałe Granaty oczywiście. Z daleka nie wyglądało to tak źle co jeszcze bardziej rozbudziło moją wyobraźnię. Było to nasze drugie zetknięcie z Orlą Percią, a podobno fragment od Zadniego do Skrajnego Granata uchodzi za ten stosunkowo łatwy odcinek „Orlej”. Kusiło mnie okropnie, nawet nie wiecie jak bardzo. Jeszcze niedawno włóczyliśmy się wyłącznie po Beskidach, a teraz mogliśmy ruszyć tym legendarnym już szlakiem dalej. Całą drogę myślałem nad tym jak to wszystko będzie wyglądało. Czy mógłbym być bardziej gotowy? Ile szlaków trzeba przejść, żeby z czystym sumieniem powiedzieć „jestem przygotowany”?

Nieśmiało przedstawiłem Darkowi skrywany do tej pory pomysł. Opór był zdecydowany. Wiedziałem, że lubi trzymać się planu. Zrobiłem kilka kroków po ścieżce. „Podobno wcale nie jest tak znowu trudno” – mówiłem, chociaż sam miałem blade pojęcie jak tam jest. Zrobiłem kolejne dwa kroki. „Może chociaż podejdziemy kawałek i zobaczymy co i jak?” Ciągłe starałem się złamać upór Darka, ale ten zaczął przebąkiwać coś o zbliżających się ciemnych chmurach. „Ma mnie” – pomyślałem. Faktycznie robiło się jakoś tak pochmurno, ale nie rezygnowałem. „Przecież zawsze możemy zawrócić” – dodałem i zrobiłem kolejne kroki przed siebie. Po raz drugi tego dnia użyłem telepatii: „No chodź!”. Chwilę oczekiwałem na odpowiedź, ale ta nie nastąpiła. Darek ruszył za mną, a ja z uśmiechem na ustach podążyłem ścieżką dalej.

Darek powoli przekonuje się do mojego pomysłu. Granaty robią i na nim wrażenie

Darek powoli przekonuje się do mojego pomysłu. Granaty robią i na nim wrażenie

 

Początek jest dosyć niepozorny i raczej prosty. Obniżamy się po kamieniach i skręcamy na wyraźną ścieżkę. Szlak omija grań i prowadzi południowym zboczem Zadniego Granata. Po kamieniach dojdziemy do niewielkiej ścianki, którą trzeba będzie się wspiąć. Kilka sprawnych ruchów, trochę uwagi i po chwili znajdziemy się w okolicach Pośredniej Sieczkowej Przełączki. Stąd już bezproblemowa droga na Pośredni Granat. Tam sytuacja wygląda trochę inaczej.

Niby nie daleko, ale frajda będzie spora

Niby nie daleko, ale frajda będzie spora. Skrajny Granat w centrum kadru

 

Zejście z Pośredniego Granata do Skrajnej Sieczkowej Przełączki to już większe wyzwanie. Zdjęcie wygląda może nieco „dramatycznie”, ale przy suchej skale nie jest źle. Warto wyjąć ręce z kieszeni (tak serio to mam nadzieję, że nikt tak nie robi), bo przydadzą nam się dłonie. W trudnych miejscach najłatwiej po prostu odwrócić się twarzą do skały i schodzić jak po drabinie. Powoli, spokojnie i bez pochopnych ruchów. To chyba najbardziej problematyczny fragment tego szlaku, więc warto zachować koncentrację. Po chwili znajdziemy się w równie ciekawym terenie.

Na takim szlaku, to my jeszcze nie byliśmy

Na takim szlaku, to my jeszcze nie byliśmy

 

W oddali będzie widać już jedyny łańcuch w okolicy. Dlaczego rozwieszono go akurat tam? A no pewnie dlatego, że znajduje się tam słynna szczelinka i „przepaść” pod nią. Ciekawe to przeżycie, chociaż chyba mocno demonizowane. Trzeba postawić naprawdę długi krok i będziemy po drugiej stronie. Jeśli nie chcecie zmierzyć się z tą przeszkodą, to po prostu można ją obejść ścieżką poniżej. Na Skrajny Granat prowadzi już raczej prosta trasa, bo nie przypominam sobie żadnych skomplikowanych momentów.

Rzut oka na drugą stronę. Widać schronisko w Dolinie Pięciu Stawów Polskich i pełno tatrzańskich kolosów w tle

Rzut oka na drugą stronę. Widać schronisko w Dolinie Pięciu Stawów Polskich i pełno tatrzańskich kolosów w tle

 

Granaty zdobyte w komplecie. Trochę pokręciliśmy się po wierzchołku, zrobiliśmy kilka zdjęć, ale nie zamierzaliśmy się rozsiadać na zbyt długo. Wszystko za sprawą rosnącego zachmurzenia. Trochę niepokoił nas ten widok, bo schodzenie po mokrych skałach nie jest ani miłe, ani bezpieczne. Obstawiałem wariant powrotu żółtym szlakiem. Byłaby to logiczna kontynuacja wycieczki. Darek jednak bardzo zdecydowanie zaprotestował. Podobno krucho, trudno i w ogóle głupi pomysł. Jaki był jego plan? Powrót tą samą droga do zielonego szlaku. Zgodził się ze mną przejść trzy wierzchołki, więc tym razem postanowiłem ustąpić. Poza tym bawiliśmy się świetnie i chcieliśmy po raz kolejny zmierzyć się z trudnościami – tym razem w drugą stronę.

Pośredni Granat i zejście do Skrajnej Sieczkowej Przełączki

Pośredni Granat i zejście do Skrajnej Sieczkowej Przełączki

 

Pierwsze co nas uderzyło, to widok na Pośredni Granat. Z tej perspektywy wydawał się groźnym przeciwnikiem. Może i lepiej, że w pierwszą stronę nie widzieliśmy tej ścianki? Na szczęście pozory mylą i skoro udało nam się bez problemów zejść, to nie powinniśmy też mieć kłopotów z drogą powrotną. Tak właśnie było, a pokonywanie trudności do góry zazwyczaj bywa łatwiejsze. Szczelinkę w pierwszą stronę pokonywaliśmy tradycyjnie, bo w końcu był to jeden z bardziej rozpoznawalnych odcinków na szlaku.  W drugą pozwoliliśmy sobie już na szybkie obejście.

Słynna szczelinka w miejscu łańcucha. Perspektywa jak widać ma znaczenie

Słynna szczelinka w miejscu łańcucha. Perspektywa jak widać ma znaczenie

 

W pogodną sobotę na szlaku było sporo osób. Czasami trzeba było chwilkę odstać w kolejce w jakimś kluczowym miejscu, ale generalnie nie narzekaliśmy. Podejście na Pośredni Granat minęło w zasadzie bez historii. Teren może i wznosi się stromo, ale pełno tam miejsca na chwyty czy nogi. Po prostu nie panikujcie i spokojnie róbcie swoje. Czas leciał nam naprawdę szybko i wkrótce mogliśmy podziwiać miejsce, od którego wszystko się zaczęło – Zadni Granat.

Droga z Pośredniego, na Zadni Granat. Prowadzi lewą (na zdjęciu) stroną grani

Droga z Pośredniego, na Zadni Granat. Prowadzi lewą (na zdjęciu) stroną grani

 

Nawet na powyższym zdjęciu widać, że droga jest już raczej bezproblemowa. Szlak prowadzi po południowej stronie grani, w okolicach tego trawiastego zbocza. Na zdjęciu jest to lewa strona. Kusząco może wyglądać wydeptana ścieżka omijająca wierzchołek po prawej, ale zdecydowanie lepiej trzymać się oznaczeń. Te zaprowadzą was na pewno do celu. Jedynym trudniejszym i ciekawszym momentem będzie pokonanie ponownie tej małej ścianki. Z góry wygląda to tak:

Powoli i bezproblemowo po skałach

Powoli i bezproblemowo po skałach

 

Co później? Lekko pod górę na wierzchołek, a tam spotykamy znajome, zielone oznaczenia. Granaty i przygoda z Orlą Percią już za nami, a my bez przystanku rozpoczynamy zejście. Zrobiło się już mocno pochmurno, a jak wiadomo, ze zdobytego szczytu można cieszyć się dopiero na dole. Szlak jest raczej bezproblemowy. Jak zwykle musi być jednak „ale”. Sporo na nim luźnych kamieni, które mogą zagrozić wam (poślizgnięcie), ale i postronnym jeśli któryś niechcący kopniecie w dół.

Najtrudniejsze już chyba za nami

Najtrudniejsze już chyba za nami

 

Ostrożność jak zwykle wskazana, ale Kozia Dolinka z każdym krokiem wydaje się coraz bliższa. Po raz kolejny przyglądamy się imponującym ścianom Koziego Wierchu i dominującej nad okolicą Świnicy. Kościelec wygląda raczej jak ich młodszy, bardzo niepozorny kuzyn. Zawsze mi trochę smutno z tego powodu. Przecież tak pięknie prezentuje się z okolic Hali Gąsienicowej!

Zrobiło się nieco pochmurno, ale ciągle idzie się przyjemnie

Zrobiło się nieco pochmurno, ale ciągle idzie się przyjemnie

 

Nim się zorientowaliśmy, znaleźliśmy się na nowo w okolicach Zmarzłego Stawu, a potem niebieskim szlakiem podążyliśmy dalej w dół. Otoczenie wygląda zupełnie inaczej niż jeszcze parę godzin wcześniej. Jakoś tak ponuro, ale dziwnie klimatycznie i cicho. Czyżby w drodze powrotnej nikt już nie miał sił rozmawiać?

Słońce za chmurami, a więc kolory stawu nieco bardziej stonowane

Słońce za chmurami, a więc kolory stawu nieco bardziej stonowane

 

Nad Czarnym Stawem Gąsienicowym organizujemy sobie już ostatnią przerwę. Pozostanie nam w zasadzie już tylko zejście Doliną Suchej Wody. Wreszcie pozwalamy sobie na rozluźnienie i wymianę wrażeń. Kto z nas, pomyślałby jeszcze rano, że te Granaty tak bezproblemowo przejdziemy? Nie przytrafił nam się ani jeden moment zawahania czy zwątpienia. Pewnie, bezproblemowo i niemal z zaraźliwym uśmiechem na ustach. No frajdę mieliśmy niesamowitą! Dla jednych ten szlak będzie łatwy, dla innych trudny, ale ja myślę, że recepta jest gdzie indziej.

Otoczenie Czarnego Stawu Gąsienicowego. Na prawo od centrum kadru masyw Koziego Wierchu, a na lewo Granaty

Otoczenie Czarnego Stawu Gąsienicowego. Na prawo od centrum kadru masyw Koziego Wierchu, a na lewo Granaty

 

Nie rzucaliśmy się nigdy w Tatrach na głęboką wodę. Stopniowo pokonywaliśmy ciekawsze i trudniejsze miejsca. Prawda jest taka, że dla przeciętnie sprawnej osoby Granaty nie będą wielkim wyzwaniem. Jednak obycie z wysokością, ekspozycją i jakaś odporność psychiczna się przydają. Łatwiej to zyskać stopniując sobie trudności. Pewnie, można od razu atakować ekstremalne miejsca i nie mieć żadnych kłopotów. Sami jednak byliśmy świadkami, jak w oddali pewna kobieta krzyczała na swojego partnera „nie zostawiaj mnie!”, kiedy nie mogła sobie poradzić z półką skalną. Lepiej mierzyć więc siły na zamiary, żeby wycieczka była przyjemnością, a nie smutnym obowiązkiem dojścia w dolinę.

Szum potoku towarzyszy nam do końca wędrówki

Szum potoku towarzyszy nam do końca wędrówki

 

Kiedy minęliśmy już schronisko, zejście zaczęło nam się dłużyć. Naprawdę dłużyć. Sami zastanawialiśmy się nawet, czy tak bardzo spadło nasze tempo, czy może ten szlak rzeczywiście jest tak długi. Marszu nie ułatwiały kamienie na trasie, więc nie mieliśmy nawet jak przyspieszyć. Po prostu jakoś musieliśmy na ten parking dojść. Po godzinie wędrówki rzuciłem okiem na zegarek – minęło 5 minut. Kręciłem już głową z niedowierzaniem, ale uświadomiłem sobie, że oto zamieniam się w małe, marudne dziecko. Zebrałem w sobie resztki cierpliwości i z godnością ruszyłem za Darkiem.

Szlak wygląda tak. Zwłaszcza w drodze powrotnej idzie się fatalnie

Szlak wygląda tak. Zwłaszcza w drodze powrotnej idzie się fatalnie

 

W końcu się udało. Wycieczka dobiegła końca, szczyty zdobyte, a my nabraliśmy trochę więcej górskiego doświadczenia. No a ile przeżyć! Wiem, wiem – ktoś pewnie pomyśli, że to przecież tylko Granaty i dzieci tamtędy chodzą. Może i tak, ale ciągle jesteśmy jeszcze mocno „zieloni” jeśli chodzi o góry. Kiedy zaczynaliśmy się włóczyć po Beskidach nie sądziłem, że przyjdzie ten dzień, kiedy będę mógł bez obaw przespacerować się Orlą Percią. Bez obaw, bo czuliśmy się naprawdę bardzo pewnie. Oczywiście nie było mowy o żadnej brawurze, ale raczej o spokoju ruchów. Nawet Darka szybko pochłonął ten szlak i zapomniał bez żalu o pierwotnym planie. Nic nas nie zaskoczyło, nie wystraszyło, a doznania mamy tylko pozytywne.

Wiedzieliśmy też, czego mniej więcej się po sobie spodziewać i na ile możemy sobie pozwolić. Myślę, że to właściwa ścieżka jeżeli jesteście początkującymi górołazami. Szczyty nie uciekną, a zaczynając od tych łatwiejszych minimalizujecie ryzyko. Głupio przecież utknąć na jakiejś półce, ze strachem w oczach, nie wiedząc co robić. Takie szlaki to przecież  miejsce, w którym błędy mogą kosztować zdrowie lub nawet życie. Trudności? Ciężko określić, ale raczej umiarkowane. Wypada mieć trochę sprawności i obycia z górami. Co do ekspozycji to się nie wypowiem, bo my nadmiernej nie zauważyliśmy i nic nas nie paraliżowało. Pamiętajcie jednak, że każdy reaguje indywidualnie. To co dla jednych normą, dla innych może być wyzwaniem. Dlatego jeszcze raz zachęcamy do spokojnego poznawania gór oraz siebie. W końcu po to tam chodzimy, prawda? Podsumowując? Było świetnie! Co więcej w galerii czeka na was 80 zdjęć z tego wyjazdu, a w tajemnicy zdradzę wam, że są i kozice.

 

Zapisz się do newslettera i bądź na bieżąco z nowymi wpisami

 

Pochłonęły Cię górskie wędrówki?

Sprawdź mój wyjątkowy przewodnik górski

Przydatne? Dzięki za napiwek!

Postaw kawę

Dołącz do Patronów

Wspieraj na Patronite

18 komentarzy

  • paulina pisze:

    szłam od Czarnego Stawu żółtym szlakiem, i zgadzam się z Darkiem – nie chciałabym nim schodzić, mnóstwo luźnych kamieni, tak że poślizgnąć się, albo zrzucić je na kogoś przy schodzeniu jest raczej łatwo. Natomiast zejście do Koziej Dolinki było naprawdę miłe i widokowe.
    Sam szlak, jak już ktoś był np na Świnicy czy Kościelcu, nie stanowi większych trudności i dobrze, ja tam nie lubię czuć, że trudności szlaku przewyższają moje umiejętności. Łańcuchy, poza tym nad szczeliną, wiszą chyba tylko w charakterze ozdoby, ale dobrze mieć jakieś doświadczenie we wspinaniu się bez nich, albo po prostu się tego nie bać.
    Generalnie ani łatwy, ani trudny szlak z pięknymi widokami, mnie dał sporo frajdy właśnie przez to wchodzenie po skałach.
    Następnym razem pewnie wybiorę się przez Żleb Kulczyńskiego.

  • Katarzyna pisze:

    Jak zwykle fajna relacja 🙂 co do czarnego szlaku z Brzezin to mam te same odczucia, my z mężem idąc na Granaty też wybraliśmy ten szlak na dojście, w drodze powrotnej klęliśmy wniebogłosy. Natomiast niepotrzebnie Darek przestraszył się żółtego szlaku ze Skrajnego Granata, jest całkiem spoko, owszem momentami pod szczytem podłoże jest kruche, ale idąc po suchym spokojnie można zejść bez ekscesów. My będąc na Granatach wchodziliśmy Żlebem Kulczyńskiego, a schodziliśmy własnie żółtym, rozważcie kiedyś ten wariant jeżeli Darek zmieni swoje podejście do łańcuchów, wg mnie wcale nie jest bardzo trudny idąc do góry, w dół Kominek pod Czarnym Mniszkiem mógłby być troszkę problematyczny, ale w górę raczej na lajcie się tam wspina.

  • olek pisze:

    wszędzie czytam że jesy przepasc i trzeba dać metroy krok. Ale nikt nie napisał jak głeboka jest ta przepasc, a to brzmi groznie. to jest 10 m głeboka, 50 m? wybiore sie tam we wrzesniu bo byłem juz na innych odcinakch orlej ale nie na Skrajny Granat- Zadni granat, tego mi brakuje… A widoki ze Skrajnego jak szedłem na Krzyzne były obłędne

    • Mateusz pisze:

      Hej! Słowo „przepaść” wziąłem nawet w cudzysłów, bo tak jak pisałem tam dalej, da się to miejsce po prostu obejść. Sama przeszkoda nie kończy się też urwiskiem, bo to raczej taka szczerbina, obniżenie w grani 🙂

  • Edyta Mikoś pisze:

    Przeczytałam już kilka Waszych relacji z Tatr i Bieszczad i muszę przyznać super, zwięźle i na temat co najważniejsze. Widzę, że Wy również tak jak my jesteście początkującymi w Tatrach. My również chodzimy już kilka lat po górach ale w Tatrach byliśmy dopiero 1 raz. Wcześniej wędrowaliśmy po Karkonoszach, nieco po Bieszczadach, Beskidzie Żywieckim. Granaty wydawały mi się na razie nie na nasz poziom ale widzę że warto spróbować przy ładnej pogodzie. Tak samo Kościelec, który zamierzamy zdobyć w tym roku. Mamy sporo ambitnych szczytów na ten rok a pogoda i urlop oraz kondycja zweryfikują wszystko. Zapraszamy do nas, może skorzystacie z jakiejś trasy który my już pokonaliśmy a przed Wami stoi ona otworem 🙂 Pozdrawiam i dodałam Wasz blog do czytanych 🙂 Edyta podszczytem.blogspot.com

    • Mateusz pisze:

      Tatry potrafią wchłonąć 🙂 Potem chce się coraz więcej i coraz ciekawiej 🙂 Na pewno warto się wybrać na Zadni Granat, bo tam nie ma specjalnych trudności. Potem już zdecydować, czy to ten dzień, czy jeszcze nie 😀 Już zaglądnąłem, zwłaszcza do części o Karkonoszach, bo to dla nas ciągle biała plama na mapie 🙂 Pozdrawiamy!

  • tak się patrzę na te zdjęcia i chyba bym się jednak bała 😛 nie, że stromo, tylko, że lufa na dole ( przynajmniej w moim mniemaniu). Na Zadnim byłam dawn temu i może się wybiorę niedługo. Z drugiej strony – zawsze można kawałek podejść i zobaczyć, jak wyglada szlak..i w razie czego wrócić

    • Mateusz pisze:

      Zdjęcia zawsze wyglądają trochę inaczej niż rzeczywistość. Moim zdaniem, nie jest jakoś strasznie lufiasto i Darek potwierdza moje obserwacje. Może po prostu skupialiśmy się na szlaku, ale jakiejś dużej ekspozycji tam nie pamiętam. Stojąc na Zadnim pokusa jest naprawdę spora. Do Pośredniego jest tylko kawałeczek, a jak się zacznie schodzić z Pośredniego to już rzut kamieniem do Skrajnego…:D Leci szybko.

  • KreoVita pisze:

    Przepiękne zdjęcia – kocham takie widoki:)

  • Gosia pisze:

    Jak tylko przeczytałam o tych Brzezinach, od razu zrobiło mi się Was szkoda. Trzeba było zapytać, powiedziałabym, że tam nie ma nic ciekawego :P. Chociaż piękne zdjęcia to Ty nawet tam umiesz zrobić.

    • Julita pisze:

      Eeee, ja też ostatnio szłam tym szlakiem i było naprawdę przyjemnie 😛 Z Kuźnic OK, może i ładniej, ale czarny też ma swój urok 😀 I przynajmniej robi się go w ekspresowym tempie, hop, siup i już Murowaniec. Przeszłam go godzinę szybciej, niż wskazuje mapa i zaoszczędziłam megacenny czas, który potem straciłam w małych kolejkach na Kościelcu:(
      Piękna trasa, super, że Darek się zdecydował 🙂 Trzeba kiedyś zrobić ustawkę w Tatrach! 😉 Też mam 4 h (nooo, może trochę mniej ;p) autem, więc znam ten ból.
      A z tą kobietą krzyczącą do mężczyzny „Nie zostawiaj mnie!” – hmm, może to byłam ja? 😉 Nie no, czasem zdarza mi się rozglądać, czy mój J. jest w pobliżu i jak „utknę”, powie szybko: ściągaj kulosę niżej i lecimy. No i lecę. Czasem druga, bardziej doświadczona osoba w pobliżu daje poczucie bezpieczeństwa. Jak łańcuch 😛
      Idźcie na Świnicę przez Zawrat! 🙂

      • Mateusz pisze:

        Urok tego czarnego szlaku był trochę pozorny. Niestety stracił przy bliższym poznaniu 😀 W drodze powrotnej miałem go dość. Nie, nie Ty. Ciebie bym skojarzył 😀 We wrześniu urlop i zobaczymy czy uda się zorganizować jakiś wyjazd. Taką mam nadzieję! Pozdrawiam!

    • Mateusz pisze:

      A no mogłem, mogłem – tak trzeba będzie robić 😀 W pierwszą stronę było naprawdę ładnie – serio! Byliśmy jeszcze w miarę wcześnie, nie było upalnie, do tego zielono i szło się szybciutko. No ale w drugą… Poważnie zastanawiałem się co jest nie tak, że tak długo schodzimy 😀 Podejrzewałem nawet, że może tylko nam się wydawało, że idziemy szybko, a w rzeczywistości tak osłabliśmy, że ledwo stawiamy kroki 😀

  • Ta drapiąca się za uchem kozica jest strasznie rozczulająca 😀
    Fotki tradycyjnie – cud, miód, malina 😉

Odpowiedz Julita Cancel Reply

×