Skip to main content

Czupel był brakującym elementem do mojej Korony Gór Polski. Tam też postanowiłem poszukać pierwszych śladów wiosny.

Czupel nie jest najbardziej popularną górą w Polsce. To zdanie chyba nikogo nie zszokowało, bo nie ma się co oszukiwać. Mierzy raptem 930 metrów n.p.m., a jego szczyt jest szczelnie pokryty drzewami. Nie tworzy to więc szczególnie pociągającej kombinacji, która rozpalałaby człowieka i nie dawała mu spać po nocach. To akurat zrozumiałe, bo Beskidy rządzą się swoimi prawami i mają inne zalety. Między innymi takie, że świetnie nadają się na wiosenne wędrówki, kiedy w Tatrach leży jeszcze śnieg. Ponadto chciałem się tam wybrać, bo to w końcu najwyższy szczyt Beskidu Małego, a więc wlicza się on do Korony Gór Polski. Poza tym nigdy mnie tam jeszcze nie było, a że lubię odwiedzać nowe miejsca, to ostatecznie skusiłem się na ten całkiem daleki wyjazd.

Zima powoli odchodziła w niepamięć, a gdzieniegdzie było widać już pierwsze ślady wiosny. Wkrótce wrzucimy do szafy cieplejsze ubrania, przypomnimy sobie o uśpionych alergiach, na naszym ciele pojawi się nieśmiała opalenizna, a pomidory wreszcie będą smakować czymś więcej, niż namokniętą tekturą. Krajobraz wydawał się mimo to jeszcze trochę nijaki, bo nie było już biało, ale jeszcze nie było zielono. Zapowiadało się jednak na ciepły i przyjemny dzień, a to zawsze kusi do wyjścia na szlak. Tym razem miałem wyruszyć nie z Darkiem, który bez żalu zrezygnował, a z koleżanką. I w takim też składzie zameldowaliśmy się na parkingu w centrum miejscowości o nazwie Czernichów.

Wybór to nieprzypadkowy, bo przeglądając mapy, mój wzrok od razu wypatrzył szansę na zrobienie ciekawej pętelki. Zawsze wraca mi się lepiej, kiedy nie muszę po raz kolejny pokonywać tej samej trasy. Momentalnie znaleźliśmy niebieskie oznaczenia i mijając zabudowania, ruszyliśmy ku nieznanemu. Obawiałem się, że szlaki wręcz spłyną błotem, a my przedzierać się będziemy do góry z trudem stawiając kroki, ale szybko się okazało, że czeka nas bardzo przyjemny spacer.

Wychodzimy powyżej zabudowań i napotykamy pierwsze oznaki wiosny

Wychodzimy powyżej zabudowań i napotykamy pierwsze oznaki wiosny

 

Beskid Mały stanowił dla mnie wielką niewiadomą. Co prawda gdzieś tam majaczył na horyzoncie, kiedy byliśmy w przeszłości na Skrzycznem, ale nie wiedziałem o tym miejscu prawie nic. To akurat traktowałem jako zaletę, bo wszystko mogliśmy tego dnia odkrywać na nowo. Las ciągle jeszcze straszył bezlistnymi kikutami, a wiosna bardzo nieśmiało zaznaczała swoją obecność. Było za to naprawdę ciepło i wreszcie mogłem iść do góry w samym polarze, bez tych wszystkich denerwujących kurtek i czapek. W dodatku czasami mieliśmy okazję podziwiać czysty błękit nieba, co po przedłużającej się zimie, było naprawdę relaksującą sprawą. Nawet śpiew ptaków wydawał się czymś nowym i zaskakującym.

Jest cicho i naprawdę pusto

Jest cicho i naprawdę pusto

 

Ścieżka pięła się zdecydowanie do góry, ale staraliśmy się pokonywać kolejne metry w spokojnym tempie. Po pierwsze dlatego, że mieliśmy masę czasu, a po drugie, trochę obawiałem się o dyspozycję mojej towarzyszki, zwłaszcza że zima dla niektórych bywa okresem hibernacji. Nachylenie nie jest jakoś szczególnie duże, ale na nadmiar płaskich odcinków też nie można narzekać. Warto dodać, że startując z Czernichowa, będziemy musieli pokonać ponad 550 metrów przewyższeń, nim ostatecznie na ten Czupel dojdziemy.

Skrzyczne, które raz na jakiś czas będzie nas podglądać spoza drzew

Skrzyczne, które raz na jakiś czas będzie nas podglądać spoza drzew

 

Szybko i jakoś tak bez specjalnego wysiłku nabieraliśmy wysokości. Obawiałem się przed przyjazdem, że poza niezliczonymi drzewami, na szlaku nie da się zobaczyć nic więcej. Otóż po części się myliłem. Miejscami otwierały się całkiem przyjemne widoki w stronę Beskidu Śląskiego czy góry Żar z przyległościami. Zwłaszcza Skrzyczne prezentowało się nadzwyczaj ładnie i nawet nie spodziewałem się, że w taki wyraźny sposób góruje nad okolicą. Tam zima broniła się jeszcze w ostatnich przyczółkach, ale w „naszym” Beskidzie Małym po śniegu nie było już śladu. Żeby było jasne – wiosny też jeszcze nie było.

Klimatyczna ścieżka na Czupel. Wiosno, gdzie jesteś?

Klimatyczna ścieżka na Czupel. Wiosno, gdzie jesteś?

 

Nie powiem jednak, żebyśmy szli na ten Czupel w jakimś depresyjnym nastroju, ślepo gapiąc się w buty i kopiąc okoliczne kamienie. Przeciwnie, na szlaku było kompletnie pusto, pogoda dopisywała i jakoś mi ten brak panoram nawet nie za bardzo przeszkadzał. No przyjemnie było jednym słowem. Gdybym miał szukać minusów, to musiałbym się wyjątkowo postarać, chociaż w tej dziedzinie mam akurat specjalne uzdolnienia. Żaden to dla mnie kłopot. Do takich mógłbym pewnie zaliczyć spotkanie z sarenką, która przebiegła nam ścieżkę niemal przed nosem. Co gorsze, tę właśnie ścieżkę starałem się w tamtym momencie uwiecznić na zdjęciu i spóźniłem się dosłownie o sekundę lub dwie. Wiadomo jednak, że wiosną zwierzaki mają masę spraw na głowie, w tym dbanie o przedłużenie własnego gatunku, więc postanowiłem się za nią nie uganiać i nie przeszkadzać w potencjalnej randce. Nikt przecież tego nie lubi.

Przyjemne miejsce na odpoczynek. Czupel już praktycznie zdobyty

Przyjemne miejsce na odpoczynek. Czupel już praktycznie zdobyty

 

Kiedy nachylenie terenu zmalało, stało się jasne, że Czupel już blisko. Minęliśmy rozejście szlaków, gdzie w drodze powrotnej wybierzemy szlak czerwony, a następnie płaskim i przyjemnym terenem ruszyliśmy w stronę szczytu. Wypadało w końcu nie tylko odhaczyć najwyższą górę Beskidu Małego, ale też coś zjeść. W drobne zakłopotanie wprawiły nas ustawione ławeczki, bo wbrew naszym przypuszczeniom, wcale nie znajdowały się w najwyższym punkcie pasma. Różne przygody spotykały mnie już w górach, więc na moment w mojej głowie zapaliła się czerwona lampka. Może to nie tu? Może to w ogóle nie jest szlak na Czupel? Może wcale nie jesteśmy nawet w Beskidzie Małym?! Oczywiście na zewnątrz zachowałem pełną powagę. Rzuciłem luźno, tak luźno jak tylko potrafiłem, żebyśmy jeszcze kawałek podeszli. Dosłownie kilkanaście metrów dalej znajdowała się tabliczka z oznaczeniem wyczekiwanego przez nas punktu.

Opuszczamy Czupel i ruszamy w stronę schroniska na Magurce Wilkowickiej

Opuszczamy Czupel i ruszamy w stronę schroniska na Magurce Wilkowickiej

 

Znaleźliśmy jakieś wygodne miejsca i przy pełnych honorach z plecaka wyciągnąłem termos z kawą. Urządziliśmy sobie krótką przerwę, bo od wyjścia z Czernichowa minęło już niemal dwie godziny. Szczerze mówiąc, to brakowało mi wiosny. Tego grzejącego w plecy słońca, delikatnego wiatru na twarzy i takiej lekkości w przemierzaniu szlaków. Nie wiem czy tylko mnie to tak drażni, ale wyjątkowo nie lubię zimą „żonglować” kurtką. Zdejmować na podejściu, żeby po 10 minutach znowu ją na siebie zakładać, kiedy wzmaga się wiatr, a potem znowu zdejmować i znowu zakładać. Wreszcie spędziła cały dzień w plecaku!

Tempo mieliśmy tego dnia niezłe, a że kondycja jednak nam dopisywała, to postanowiliśmy przedłużyć jeszcze wycieczkę udając się w stronę schroniska na Magurce Wilkowickiej. Mapa wskazywała, że to raczej płaski odcinek i tak  też było w rzeczywistości.

Zrobiło się zaskakująco płasko, ale nikt nie narzeka

Zrobiło się zaskakująco płasko, ale nikt nie narzeka

 

Wygodna, szeroka ścieżka, prowadziła nas między uśpioną jeszcze roślinnością.  Miejscami spotykaliśmy ubite płaty śniegu, a to wszystko dlatego, że zimą istnieją tutaj dogodne warunki do narciarstwa biegowego. Teraz nie było po nich już prawie śladu. Było za to grzejące słoneczko, przelatujące nad nami sikorki, błękitne niebo i białe obłoki sunące po niebie. Od razu sobie przypomniałem, za co tę wiosnę lubię. Droga do schroniska zajęła nam około 40 minut, a charakterystyczny budynek wypatrzyliśmy już z daleka.

Jest i schronisko na Magurce. Jest jednak tak ciepło i przyjemnie, że zostajemy na zewnątrz

Jest i schronisko na Magurce. Jest jednak tak ciepło i przyjemnie, że zostajemy na zewnątrz

 

Nie chcieliśmy siedzieć w chłodnych murach, choćby nie wiem jak ładne one były, więc ponownie rozbiliśmy się na pobliskich ławeczkach. Nie mogłem się tą wiosną nacieszyć, tak ciepło i sielankowo tam było. Nie przeszkadzał mi nawet specjalnie fakt, że moja ukochana kawa, smakowała tego dnia jakoś… w ogóle nie smakowała. Do dzisiaj nie wiem, co było przyczyną, bo na szlaku czułem się świetnie. Spędziliśmy tam dłuższą chwilę, bo nie dość że ta aura nas mocno rozleniwiła, to jeszcze uświadomiliśmy sobie, że czekał nas już tylko powrót. Beskid Mały okazał się naprawdę klimatycznym miejscem, a my zostawiliśmy sobie małą niespodziankę na koniec, bo postanowiliśmy wrócić nieco innym szlakiem. Ot, takie przedłużone pożegnanie z górami.

Cały las dla nas

Cały las dla nas

 

Początkowo ruszyliśmy w znanym nam kierunku, bo musieliśmy z powrotem dostać się na Czupel. W tym celu wystarczyło po prostu trzymać się niebieskich oznaczeń i niespiesznie stawiać kroki. Żałowałem trochę, że nie było nieco bardziej zielono, bo tamtejsze ścieżki wyglądałyby na pewno urokliwie. Trudno jednak oczekiwać, żeby tylko ze względu na moją zachciankę, wiosna wybuchła nagle z całą siłą. Szybko minęliśmy najwyższy szczyt Beskidu Małego, po czym dotarliśmy do rozwidlenia szlaków. Wyciągnąłem mapę i z pewnością w głosie wyznaczyłem kierunek marszu.

W Beskidzie Małym po śniegu nie ma już śladu, ale strumienie płyną wartkim nurtem

W Beskidzie Małym po śniegu nie ma już śladu, ale strumienie płyną wartkim nurtem

 

Czekał nas teraz spacer na południe, wzdłuż czerwonych oznaczeń. Tutaj, zaczynał się dla nas zupełnie nowy fragment wędrówki. Teren gwałtownie się obniżał i momentami trzeba było uważnie stawiać kroki, bo luźne kamienie nie ułatwiały sprawy. Dotyczyło to głównie mnie, bo zdecydowanie wolałem się nie wywracać, a już na pewno nie przy świadkach. Las wyglądał trochę tak listopadowo, co może dziwić w marcu, ale przebijające się między chmurami słońce nieco ubarwiało otoczenie. Na sile przybrały strużki wody, które zasilone topniejącym śniegiem przyjęły całkiem spore rozmiary i nic nie robiły sobie ze sztucznych granic szlaku, wyznaczonego przez człowieka. Od czasu do czasu musieliśmy więc dzielnie lawirować z jednego brzegu na drugi, chcąc ciągle podążać zgodnie z oznaczeniami.

Ten kamień od razu wpadł mi w oko

Ten kamień od razu wpadł mi w oko

 

Naszą uwagę przykuło w końcu miejsce, w którym spotkać możecie sporo kamieni o różnej wielkości. Fakt, na pierwszy rzut oka nie brzmi to jak informacja warta odnotowania. W końcu głaz to głaz i mija się ich tysiące na szlakach. Po co więc zawracać sobie głowę? A no dlatego, że całość otoczenia komponowała się naprawdę pięknie. Las stał się jakby bardziej przerzedzony, wysokie buki tworzyły ciekawą kolumnadę, a nachylenie terenu przypominało swoisty amfiteatr. No i na tej „scenie”, podświetlonej nieśmiałymi promieniami, znajdowały się dziesiątki porośniętych mchem głazów. Dobrze, że nie widzieliście, ile się nagimnastykowałem przy robieniu zdjęcia.

Chmury czasami się rozstępują i robi się naprawdę ciekawie

Chmury czasami się rozstępują i robi się naprawdę ciekawie

 

Dalsza droga nie różniła się w jakiś znaczący sposób, dlatego coraz mocniej wyczekiwaliśmy rozejścia szlaków. Głupio byłoby je przegapić i znaleźć się nie wiadomo gdzie, a i to było przecież możliwe. Dlatego im dłużej tych oznaczeń nie było, tym mocniej zaczynałem się niepokoić. Żeby domknąć naszą pętelkę, musieliśmy bowiem skręcić na żółty szlak. Co gorsze, mijaliśmy po drodze sporo różnych ścieżek i świtała nam myśl, że może właśnie przegapiliśmy nasz skręt. Otóż uspokajam: szlak jest dobrze oznaczony i wkróte dziarskim krokiem ruszyliśmy na wschód, w stronę Czernichowa.

Las powoli zaczynał ustępować miejsca innej roślinności, a my mijaliśmy ciekawe, małe polanki. W międzyczasie zrobiło się już mocno pochmurno, a matka natura miała nawet dla nas kilka kropel deszczu. I tak szliśmy przed siebie, gdy nagle natrafiliśmy na miejsce widokowe z prawdziwego zdarzenia!

Widok w stronę Skrzycznego. Sądząc po świetle, chyba wydarzyło się tam coś ważnego

Widok w stronę Skrzycznego. Sądząc po świetle, chyba wydarzyło się tam coś ważnego

 

Momentalnie skierowaliśmy nasz wzrok w stronę Skrzycznego, gdzie światło starało się za wszelką cenę przebić przez chmury. Czupel już dawno odszedł w niepamięć, a my krążyliśmy po polanie, szukając jak najdogodniejszego miejsca do zdjęć. Promienie przesuwały się wraz z ruchem chmur, co tworzyło naprawdę niesamowity klimat. Mimo, że było całkiem szaro, to patrzyliśmy na ten spektakl z uśmiechami na twarzach. Szkoda, że takie pogodowe niespodzianki są bardzo ulotnymi chwilami. Miejsce to, znajdziecie posiłkując się mapką u góry, tuż przed numerem 6, pomiędzy Gronikiem i Przyszopem.

Ostatnie metry i wyjdziemy już z lasu. Zostanie nam krótki marsz między zabudowaniami

Ostatnie metry i wyjdziemy już z lasu. Zostanie nam krótki marsz między zabudowaniami

 

Wróciliśmy na ścieżkę i nieco wzmogliśmy czujność. Żółty szlak łączył się chwilowo z zielonym i to ten drugi musieliśmy ostatecznie wybrać. Tutaj było już pozornie prosto. Pozornie, bo jak się okazało, uważać trzeba do samego końca. Wyszliśmy z lasu i pozostało nam już tylko kierować się w dół, pomiędzy zabudowania. Szlak prowadził początkowo wygodną droga, więc w zamyśleniu poszliśmy wzdłuż niej. Brak oznaczeń w porę nas jednak zaalarmował, chociaż gdybym szedł sam, to pewnie schodziłbym tamtędy do końca. Cały ja. Musieliśmy ostatecznie kawałek zawrócić, po czym okazało się, że przegapiliśmy moment, w którym trasa odbijała w prawo. Naprawiliśmy szybko ten błąd, skręciliśmy na wąską i nadspodziewanie stromą ścieżkę, a ta pozwoliła nam już dotrzeć do końca naszej wędrówki.

Wędrówka na Czupel wiosną, okazała się naprawdę przyjemną sprawą. Beskid Mały był dla mnie nowością i chociaż ledwo go poznałem, to muszę przyznać, że wywarł na mnie całkiem pozytywne wrażenia. Nie wiem na ile to zasługa samego miejsca, a na ile nadchodzącej wreszcie wiosny, ale nie narzekałem nawet na nieliczne tutaj miejsca widokowe. Pętelka prowadząca na szczyt z Czernichowa to chyba fajny wybór dla przeciętnego turysty. Nawet jeśli zdecydujecie się przedłużyć marsz o wizytę w schronisku, to całość trasy wynosi 17 km i niecałe 800 m przewyższeń. Jeżeli ktoś nie przepada za śniegiem, który wczesną wiosną zalega jeszcze w Tatrach, to Beskidy jak najbardziej przypadną mu do gustu. W każdym razie, ja gorąco polecam, bo naprawdę miło można tam spędzić czas.

Możecie zajrzeć też do galerii, gdzie odrobinę więcej zdjęć z tego wyjazdu. Zerknijcie, czy ten cały Beskid Mały to coś dla was.

 

Zapisz się do newslettera i bądź na bieżąco z nowymi wpisami

Pochłonęły Cię górskie wędrówki?

Sprawdź mój wyjątkowy przewodnik górski

Przydatne? Dzięki za napiwek!

Postaw kawę

Dołącz do Patronów

Wspieraj na Patronite

7 komentarzy

  • Adrian pisze:

    Hej, czy ja przypadkiem nie widziałem Cię dzisiaj na trasie Magurka-Czupel?

  • Bridget pisze:

    Świetna relacja i opisy! Szkoda, że ten szlak, szczególnie niebieski od Czernichowa teraz jest w tragicznym stanie 🙁 byłam tam kilka dni temu i nie polecam. Wygląda jak wyschnięte koryto rzeki, jest bardzo kamieniście (luźne kamienie) i dość stromo, co daje niezbyt przyjemne i bezpieczne połączenie. Według relacji jednego z mieszkańców, jest to niechlubna zasługa leśników, którzy szlakiem spuszczają drzewo z lasu 🙁 co gorsza, przy większych opadach deszczu szlak zamienia się w rzekę i powoduje podtopienia niżej położonych zabudowań.

  • Mnie też KGP czasem motywuje do wycieczek w nieznane rejony, bo jednak chce się odwiedzić te wszystkie miejsca. Chociaż Beskid Mały, to najczęściej odwiedzane przeze mnie beskidzkie pasmo. No, może zaraz po Żywieckim, ale to jednak inne kategoria 😉
    Też nie mam zbyt blisko w Beskidy, więc dobrze Ciebie rozumiem.

    Skrzyczne prezentuje się świetnie, zwłaszcza na tym pierwszym zdjęciu. Taki wielki masyw górujący nad okolicą.

    • Mateusz pisze:

      O, to mnie zaskoczyłeś, że akurat Mały preferujesz. Mnie motywuje trochę KGP, a częściowo to, że jednak jakoś ciągle nie mieliśmy okazji przełamać tych zimowych Tatr. Tak więc trochę w oczekiwaniu na lato jeździmy po tych niższych pasmach. Chociaż Beskidy wiosną akurat mi się naprawdę podobają 🙂

  • Agata pisze:

    Ja się pytam, gdzie jest zdjęcie Diabelskiego Kamienia?! 😛 Czupel osobiście bardzo lubię właśnie przez tę ciszę i spokój. Pamiętam czasy kiedy brałam do plecaka tylko wodę i książkę, i szłam na spacer właśnie w okolice Czupla 🙂

    • Mateusz pisze:

      A bo jakoś nie umiałem go ciekawie skadrować 😛 Niestety mam kawałek w Twoje strony i dopiero powoli nadrabiam zaległości szlakowe. Z Bielska Białej masz faktycznie rzut beretem 😀

    • Karolina pisze:

      Na czupel prowadzi tez czerwony szlak z lodygowic, wedlug mnie jest bardziej malowniczy i mozna podziwiac tzw. Diablą skałe 🙂

Odpowiedz Mateusz Cancel Reply

×